Miłość od pierwszego wejrzenia czyli za co kocham ligę angielską?

Tydzień temu podsumowałem tegoroczny sezon w lidze polskiej. Przyrównałem nasze rodzime rozgrywki do miłości z rozsądku. Takiej, która musi się dotrzeć. Takiej gdzie początkowo nawet nie przepadasz za swoją partnerką, po prostu z czasem przyzwyczajasz się do niej i wybierasz ją z braku laku. Bo jest taka swojska, jest blisko. Takiej na którą często narzekasz siedząc z kolegami przy piwie w barze, ale do której jednak wracasz bo coś cię przy niej trzyma. W sumie nie wiadomo co. Przyzwyczajenie? Nieprzewidywalność? Ciężko powiedzieć. Dziś przyjrzymy się innemu typowi miłości. Miłości od pierwszego wejrzenia. Takiej na widok której od razu poczułeś w brzuchu motyle. Takiej, o której myślisz czasem po nocach. Takiej, która zaprząta ci głowę tak bardzo, że nie jesteś w stanie porządnie się skupić na czymkolwiek innym. Ale  drugiej strony łatwiejszej, bo partnerka jest tak bardzo atrakcyjna, że chłopaki na osiedlu skręcają sobie karki, gdy przechodzicie koło nich. W dodatku ma tak zajebisty charakter, że mógłbyś z nią spędzać całe dnie a gdy idziesz do pracy i zamykasz drzwi to już zaczynasz za nią tęsknić. To ta sytuacja, kiedy masz ochotę pobiec na łąkę i zrywać tulipany lub obrywać listki koniczynki zadając sobie pytanie „Kocha czy nie kocha?”. Proszę państwa, przed wami liga angielska.

Oczywiście te opinie są moimi subiektywnymi odczuciami, ale dam się pociąć w plastry że dokładnie taką samą filozofię wyznaje z 90% kibiców piłkarskich. Tak, zdarzają się fanatycy, którzy kochają tylko ligę polską a każdą inną mają w dupie. Tacy którzy wolą obejrzeć Korona-Podbeskidzie niż El Clasico czy derby Manchesteru. Sam znam takie przypadki. Baa, mam takich delikwentów w rodzinie, bo mój ojciec jest zajarany polska ligą do tego stopnia, że notuje oceny sędziów, które sam im wystawia po każdym meczu. No ale „na fanatyzm, nie ma leku” ;-).  Ja jednak uwielbiam pooglądać dobre widowisko i nie wystarcza mi argument, że „to nasza liga”. Jest na pewno również duża rzesza fanów La Liga, którzy mogą mnie z łatwością rozłożyć na łopatki stwierdzeniem, że wystarczy popatrzeć na wyniki klubów angielskich i hiszpańskich w europejskich pucharach by stwierdzić, która liga jest lepsza. Argument niepodważalny. Choćby obecny sezon dobitnie pokazał nam, która liga dominuje w rozgrywkach pod patronatem UEFA.  Sevilla w finale LE zdominowała Liverpool i ogólnie w ostatnich latach jest hegemonem w tym turnieju. Przez ostatnie 10 lat wznosili to trofeum pięciokrotnie (w latach 2005-06 jeszcze pod nazwą Puchar UEFA), przez ostatnie trzy lata triumfując nieprzerwanie.  W sobotnim finale Ligi Mistrzów tak jak przed dwoma laty będziemy świadkami derbów Madrytu. Rok temu puchar wzniosła FC Barcelona, tak więc w sześciu ostatnich edycjach dwóch najważniejszych klubowych rozgrywek na starym kontynencie kluby hiszpańskie zgarnęły wszystko co tylko się dało. No ale fakt że gdy jakąś kobietę wybiera się Miss World to nie świadczy to od razu o tym że jest ona dla nas najpiękniejsza na świecie. Owszem, liga hiszpańska jest wspaniała. FC Barcelona i Real Madryt to w tej chwili prawdopodobnie dwa najpotężniejsze kluby na świecie. Na uznanie zasługuje fakt że druga madrycka ekipa czyli Atletico dołączyła w ostatnich sezonach do tych gigantów i dzielnie stawia im czoła w walce o najwyższe cele. Ale właściwie te trzy ekipy rządzą La Ligą niepodzielnie od kilku sezonów a i ekipa Cholo Simeone tak na dobre dopiero od czterech sezonów. Duopol dwóch największych hiszpańskich firm trwa od dawna, po prostu od czasu do czasu dołącza do nich (lub nie) ekipa, która na jakiś czas zahacza się na katalońsko-kastylijską imprezę. Wcześniej była to Valencia choć i jej nie udawało się prześcignąć wielkiego duetu. Ostatnim zespołem, który na koniec sezonu wyprzedził w tabeli kogoś z dwójki Real – Barca, nie licząc mistrzowskiego Atletico z sezonu 2013/14 był Villareal 8 lat temu. No i właśnie, pod tym względem Premier League bije jak dla mnie Hiszpanię po raz pierwszy. Tam faworytów jest jednak więcej. A wyobrażacie sobie w La Liga taki sezon jak ten obecny w Anglii? Np. mistrzem zostaje Rayo Vallecano, druga Sevilla, trzeci Athletic a Barca i Real na 4 i 5 miejscu? No jednak science fiction większe niż na wyspach.  Drugi argument, który jak dla mnie przemawia za Anglią to styl gry. Hiszpania to liga techniczna, ogląda się ją świetnie, ale jednak jak dla mnie brakuje jej tego błysku co w Premier League. Brakuje tych spotkań w których piłkarze zapierdalają na pełnych obrotach „box to box”.  Więcej przemyślanych zagrań, pięknej techniki, joga bonito. Ale jednak brakuje tego „czegoś”. Wyspy Brytyjskie są bardziej hmm … męskie? Więcej krwi, potu i łez. No w sumie z czego słynęły te rozgrywki zanim wpompowano w nie strumienie hajsu? Wślizg, wślizg, wślizg, jeżdżenie na dupach i piłka latająca od pola karnego do pola karnego. Dopiero gdy w poszczególnych klubach zaczęli się pojawiać zagraniczni piłkarze, zaczęła się pojawiać finezja i polot i aktualnie ta liga tworzy wyśmienitą mieszanką właśnie takiego finezyjnego futbolu i wyspiarskiego, ambitnego zapierdalania po całym boisku. Mamy magików futbolu jak chociażby David Silva czy Alexis Sanchez ale mamy też typowych przecinaków a ich symbolem będzie dla mnie w Anglii zawsze Lee Catermole. Niby piłkarski wyrobnik bez większych umiejętności, typowy angielski rębajło kolekcjonujący kartki ale w tym wszystkim tak urokliwy, że przy naszych rodzimych przecinakach pokroju Jakuba Tosika wręcz Pan Piłkarz ! No i argument numer trzy. Anglia to dla mnie na zawsze będzie kolebka futbolu! Cała ta otoczka, cały ten klimat panujący wokół futbolu. Od stadionowej mody Casual zapoczątkowanej przez angielskich chuliganów, przez klimat przyśpiewek fanów z wysp, całą historię, tradycję tego wyjątkowego miejsca. Hillsborough, katastrofa lotnicza piłkarzy ManU, zapijaczone legendy boisk z życiorysami godnymi scenariuszów filmowych – Robin Friday (mało znana postać, polecam zapoznać się z biografią), George Best czy bardziej współcześnie Paul Gascoigne, przez tak samo legendarnych trnerów – Bill Shankly, Brian Clough czy znów bardziej współcześnie, sir Alex Ferguson. Mało który zakątek świata tętni tak piłkarskim życiem jak Wyspy Brytyjskie. Może Ameryka Południowa… 100% futbolowy raj nie istnieje. Trybuny w Anglii mają wyjątkowy klimat ale jednak są też w dużej mierze przesiąknięte korporacyjną zarazą. Jak to określił Gary Lineaker – krewetkożercami w krawatach. Mało która rzecz w futbolu irytuje mnie tak bardzo jak opuszczanie trybun w 85 minucie, byle tylko nie utknąć w korkach. Nie wyobrażam sobie bym mógł opuścić trybuny stadionu podczas meczu mojej ukochanej drużyny przed końcowym gwizdkiem arbitra. Korpo publiczność ze smartfonami zamiast szalików w rękach … coś jak robak w jabłku … No ale jak powiedziałem, piłkarskie niebo nie istnieje. Nie ma miejsca gdzie w piłkę gra się jak na boiskach w Anglii a na trybunach panuje klimat jak w Polsce czy na Bałkanach (tak, to dla mnie połączenie idealne).

Kojarzycie taki schemat filmu? Mamy drużynę złożoną z nieudaczników, taką z której każdy się śmieje. Każdy z jej członków to fajtłapa mający jakiś defekt. Nagle pojawia się gość, najczęściej też z jakąś niechlubną przeszłością, który bierze tę zgrają pod skrzydła i po jakimś czasie wydobywa z nich ukryty potencjał, robi z nich świetnie współpracujący kolektyw. Takie ckliwe kino familijne puszczane w świąteczne przedpołudnie na jakimś Polsacie. Na pewno taki film kiedyś oglądaliście. „Potężne kaczory,” „Reagge na lodzie”, „Ich własna liga”. Sporo było takich produkcji. W tym sezonie życie napisało identyczny scenariusz w Leicester.  W sezonie 2013/14 „Lisy” wróciły po pięcioletniej banicji do najwyższej klasy rozgrywkowej. W składzie drużyny m.in. reprezentant Polski Marcin Wasilewski. W sezonie 2014/15 drużyna zajmuje 14 miejsce w tabeli. Przed sezonem 2015/16 bukmacherzy są skłonni bardziej uwierzyć w to że Elvis nadal żyje a nawet w fakt, że Kim Kardashian zostanie prezydentem USA aniżeli w wygraną „Lisów” na koniec sezonu.  Dodatkowo z zespołu zostają wyrzuceni: Tom Hooper, Adam Smith i James Pearson, którzy podczas wypadu do Bangkoku nagrali sobie seks-taśmę, na której w dość niewybredny sposób młodzi zawodnicy wyrażali się o trójce młodych Tajek, które ich „obsługiwały”. W taki oto niebanalny sposób zespół rozpoczął przygotowania do nowego sezonu. Należy również nadmienić że James Pearson to syn ówczesnego trenera Leicester – Nigela. W tej sytuacji opiekunowi „The Foxes” nie zostało nic innego jak podać się do dymisji. W jego miejsce pojawia się Claudio Ranieri, włoski trener, który kilka miesięcy wcześniej wsławił się tym, że jako selekcjoner reprezentacji Grecji, przejebał dwukrotnie w eliminacjach do Euro 2016 z Wyspami Owczymi! Nie no, gdyby spojrzeć w jego CV, to trzeba przyznać że kluby, które prowadził w swojej karierze robią wrażenie! Chelsea, Inter Mediolan czy Juventus! Gorzej tylko, że przez prawie 20 lat pracy na stanowisku trenera, jego największe sukcesy to – Puchar Hiszpanii z Valencią, Puchar Włoch z Fiorentiną i Superpuchar Europy również z Valencią. Trzeba przyznać że jak na menadżera, przez tyle lat siedzącego no, było nie było w klubach z piłkarskiego topu, nie jest to dorobek zbyt imponujący. W dodatku gość pod swoimi skrzydłami ma – Kaspera Schmeichela, bramkarza najbardziej znanego z tego że jest synem Petera. Roberta Hutha, gościa znanego z tego że sto lat temu grał, a raczej przewinął się przez Chelsea. Dopóki Ranieri nie wyciągnął go z kapelusza to zapomniałem że gość żyje, równie dobrze mógł sprowadzić Owena Hargreaves’a. Riyada Mahreza, gościa, który jeszcze trzy lat temu, w wieku 22 lat grał w rezerwach francuskiego Le Havre. Kapitanem zespołu jest Wes Morgan – gość gra w reprezentacji Jamajki. Muszę dodawać coś więcej? No i Jamie Vardy, ten to w ogóle jest gagatek. Gość, który pracował przy produkcji szyn medycznych a swego czasu biegał po boiskach w angielskich pipidówach z policyjną obrączką na nodze i musiał być w domu przed 18stą, bo tak orzekł sąd po tym gdy Vardy miał sprawę za bójkę w barze. Poza tym? Kante, Albrighton, Drinkwater, Fuchs. No nie są to nazwiska, które w wakacje 2015 wywoływałyby ciarki na plecach fanów futbolu. Właśnie taka filmowa zbieranina osobliwości pod wodzą gościa z też nie najlepiej zapisaną kartą. I nagle zdarza się cud. Mahrez to najlepszy reżyser gry w lidze, Vardy bije rekord Van Niestelrooya w ilości kolejnych spotkań w których zdobył bramkę a na koniec sezonu zdobywa koronę króla strzelców. Huth to ściana nie do przejścia. Kante wykonuje mrówczą robotę, porusza się po boisku jakby miał teleporter. Kasper Schmeichel to już nie syn Petera, to … Kasper Schmeichel, jeden z najlepszych bramkarzy Premier League. Reszta też gra swój sezon życia, razem tworzą mieszankę wybuchową. Przyznam szczerze, cały sezon czekałem aż się wykoleją, wpadną w kryzys, nie wierzyłem że wytrzymają tempo, że dadzą rade uciekać przed wielkim. Arsenalem, ManC nawet Tottenhamem. A jednak! Zrobili to. Pieprzone Leicester zostało mistrzem Anglii ! Kto nie kocha takich baśniowych historii w futbolu? Ja jako piłkarski romantyk, uwielbiam. Jedyną łyżką dziegciu w tej beczce miodu jest dla mnie fakt, że tylko symboliczną rolę w tym sukcesie odegrał Marcin Wasilewski. Szkoda, bo „Wasyl” to piłkarz, który jak żaden inny Polak zasługiwał na bycie częścia tej niesamowitej historii.  Zresztą ten sezon to nie tylko magiczna historia „The Foxes”. To również świetna postawa West Hamu z fenomenalnym Dimitri Payetem w roli lidera. Frajerskie oddanie wicemistrzostwa Arsenalowi przez Tottenham, który do końca czyhał za plecami „Lisów” a w ostatniej kolejce został pogrążony, zbity i upokorzony przez zdegradowane Newcastle i ostatecznie wyprzedzony przez swojego odwiecznego rywala. Mój Arsenal … heh, sezon niby tak naprawdę stracony, brak jakiegokolwiek trofeum. Ale boję się że to wyprzedzenie „Kogutów” rzutem na taśmę może być znów zasłoną dymną dla Wengera. Szanuję Francuza ale uważam że powinien już odejść ze stołka i pójść w „dyrektory”. No ale w sumie Arsenal został wicemistrzem po raz pierwszy od 11 lat, więc radujmy się, czyż nie? Nie! Gówno prawda! Arsenal nie zdobył Mistrzostwa po raz 12 z rzędu chociaż takiej okazji jak teraz nie było od dawna. Pogrążone w kryzysie ManU i Chelsea, słabe City a i tak chuj bombki strzelił. No ale latem Wenger naobiecuje transferów a ostatecznie sprowadzi trzech juniorów z Zambijskiej wioski i … nie wiem kurwa … Jamesa Milnera. I wszyscy będą żyć długo i sczęśliwie…

Sezon ligowy za nami. Przed nami Euro 2016 na którym poza naszymi reprezentantami kibicować będę oczywiści Anglikom. Atak Vardy-Kane, jeden z najciekawszych duetów na turnieju w żabolandii … Tylko Milik i Lewy lepsi … Milik nawet tak samo frajersko stracił mistrzostwo jak Kane. A potem … znów oczekiwanie na sezon. Liczę że w kolejnym sezonie do walki o najwyższe cele włączy się Liverpool, wierzę że Klopp gdy dostanie teraz czas na dobre przepracowanie okresu przygotowawczego, postawi „The Reds” do pionu i wróci ten zespół na należne mu miejsce. Ciekaw jestem czy Leicester będzie w stanie utrzymać formę, już nawet nie mistrzowską, ale chociaż na ciągły kontakt z czołówką ligi? Ciekaw też jestem czy Arsenal straci szansę na mistrzostwo już w lutym czy dopiero w kwietniu … Oraz czy Mourinho obejmie ManU.  Czekam z niecierpliwością kiedy będę mógł znów „zapiąć pasy i usiąść wygodnie w fotelu” wraz z Andrzejem Twarowskim i Rafałem Nahornym. Dla mnie w tym momencie są zdecydowanie najlepszym duetem komentatorskim w tym kraju. Błyskotliwy, fachowy i przede wszystkim dowcipny … szczególnie w pamięci utkwił mi moment, gdy „Twaro” w czasie przerwy w meczu Arsenal-Everton nie mógł pogodzić się z faktem, że obsadził Romelu Lukaku na kapitanie w Fantasy Premier League. No właśnie, a ja mam nadzieję na poprawienie swojej 2,226,862 pozycji w tej zabawie. Premier League już tęsknię !barclays-premier-league-logo-wallpaper

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: