Arsene Wenger. Nie będzie chyba przesadą jeżeli napiszę, że w dużej mierze to właśnie jemu zawdzięczam swoją fascynację zespołem Arsenalu. Fascynację, która rozpoczęła się w okolicach 2002 roku. „Kanonierzy” byli już wówczas od 6 lat sterowani przez francuskiego menadżera. Zdążył on już wtedy odcisnąć silną pieczęć na klubie z północnego Londynu. Grupę piłkarskich rzemieślników, grających typową w owych latach angielską rąbankę zdołał przemienić w futbolowych maestrów, których gra była nektarem dla duszy fanów futbolu, kochających piękną grę. Oddzielił grubą kreską czasy kiedy piłkarze po treningu lądowali w pubie, wcześniej pochłaniając na kolację porcję śmieciowego żarcia i zainicjował czasy gdy piłkarze po treningu chodzili do dietetyka, a o 22 leżeli już w łóżkach. To dzięki Francuzowi mogłem oglądać jedną z najwspanialszych drużyn w dziejach futbolu – „The Invincibles”, którzy w sezonie 2003/04 wygrali ligę angielska nie notując żadnej porażki. Fenomenalny zespół z Bergkampem, Henrym , Vieirą czy Ljungbergiem w składzie. Kochałem patrzeć wówczas na to co ten zespół potrafił robić na boisku. Z drużyny, w kierunku której kibice rywali wykrzykiwali złośliwie: „Boring, boring Arsenal”, śmiejąc się z usypiającego stylu gry, stali się klubem serwującym fanom piłki techniczne fajerwerki. Kochałem też w latach późniejszych, już po zdobyciu trzech tytułów mistrzowskich i czterech FA Cup. Luty 2011 roku. W 1/16 finału Ligi Mistrzów spotyka się właśnie Arsenal i wielka FC Barcelona. Mecz zostaje okrzyknięty starciem dwóch ekip grających w Europie najefektowniejszy futbol. „Kanonierzy” w pierwszym meczu wygrywają na Emirates 2:1. W ich bramce stojący u progu dorosłej kariery Wojtek Szczęsny. Pomimo przegranego rewanżu na Camp Nou (po niesłusznej czerwonej kartce dla Robina Van Persie’go) to był wspaniały dwumecz. Arsenal mimo tego, że był skazywany na porażkę grał dzielnie i walczył do końca przez całe 180 minut tej batalii. Sześć lat później w tej samej fazie rozgrywek ten sam klub zostaje rozbity przez Bayern Monachium 1:5 na własnym boisku. W całym dwumecz 2:10. To był cień Arsenalu sprzed tych pięciu lat. Nie wspominam już nawet o „The Invincibles”, bo aktualny Arsenal w porównaniu z tamtą drużyną to mało śmieszny żart. Nie było ambicji, nie było polotu. Nie było żadnych przesłanek dających światełko nadziei na nawiązanie walki. Wrażenie troszeczkę lepsze niż Legia w dwumeczu z BVB w fazie grupowej. To sporo powinno mówić o tym ile dzieli obecnie podopiecznych Wengera od europejskiego, ścisłego topu. Panie Weneger! Może formuła prowadzenie tego zespołu się wyczerpała? Może to najwyższy czas zejść ze sceny? Może tak jak w 1996 roku odnawiał pan ten klub i wywindował go pod względem profesjonalizmu o lata świetlne do góry, tak teraz jest pan hamulcowym na drodze do tego by Londyńczycy wskoczyli na kolejny pułap? To co było skuteczne 20 lat temu, obecnie może być nic nie warte. Arsenal traci uznanie, traci renomę w oczach fanów piłki. Arsenal zaczyna być pośmiewiskiem w europejskiej elicie. Stagnacja na poziomie Top 4 w Premier League i wyjścia z grupy LM przestaje zaspokajać ambicje fanów. Zwłaszcza że powoli ulatuje też ta magia i ten styl, którym „The Gunners” urzekali przez tak liczne sezony.
Jak donoszą europejskie media, Weneger podobno pożegnał się już z piłkarzami i wiele wskazuje na to, że faktycznie po sezonie nastąpi w końcu zmiana na ławce trenerskiej Arsenalu. Tak jak dałem do zrozumienia we wstępie tego wpisu – Do Wengera będę miał olbrzymi szacunek już na zawsze. Śmiem wątpić czy w historii „The Gunners” pojawi się jeszcze mendżer, który zrobi tak wiele dla tej drużyny. Wszystko ma jednak swój początek i koniec. To jest według mnie ostatni dzwonek by usunąć się w cień i nie rozmieniać się na drobne. Dla dobra swojego i dla dobra klubu. Piłka cały czas się rozwija i tak jak Wenger 20 lat temu był trenerem innowacyjnym, nowoczesnym, rozwojowym tak obecnie jego warsztat zaczyna lekko rdzewieć. Królem taktyki Francuz nigdy nie był, co wytykali mu nawet jego zwolennicy, chociażby w książce: „Arsenal: Jak powstawał nowoczesny superklub” Alexa Fynn’a i Kevina Whitchera. W erze w której taktyka odgrywa rolę kluczową, gdzie taktykę wpaja się adeptom futbolowych akademii już od najmłodszych lat a przy linii bocznej królują tacy maniacy jak Diego Simeone czy Antonio Conte, potrafiący szachować ustawieniem swoich zespołów na murawie niczym Garri Kasparov gońcem po czarno-białej planszy, szef „Kanonierów” zdaje się zostawać troszeczkę z tyłu w tym pędzie. Kolejnym, bardzo częstym zarzutem wysuwanym przez kibiców 13 krotnych Mistrzów Anglii na przestrzeni ostatnich sezonów było skąpstwo „Bossa” i niechęć do wydawania większych sum na transfery. Co prawda w ostatnich latach do zespołu dołączyli Mesut Oezil czy Alexis Sanchez, gracze uważani za piłkarzy reprezentujących poziom światowy ale jednak znakiem rozpoznawczym polityki transferowej Arsenalu była opieszałość w trakcie okienek transferowych i ściąganie na ostatnią chwilę graczy prezentujących przeciętne umiejętności. Alex Santos, Gervinho, Sebastian Squillaci … długo tak można wymieniać. Do tego transfery „młodych talentów” z których zawsze słynął klub, ale jednak to za mało. Mnie swego czasu uderzyło wypożyczenie szwedzkiego pomocnika Kima Kallstroma. Nie dość że gracza o umiejętnościach … hmm … średnich, to w momencie wypożyczenia kontuzjowanego. Posunięcie bez jakiegokolwiek logicznego podłoża. Zdania są jednak w tym temacie podzielone. Nie wiadomo na ile to wina menadżera a na ile właściciela i zarządu. Odnoszę zresztą wrażenie że z roku na rok te transfery, poza nielicznymi wyjątkami miały coraz mniejszą jakość i wpływały na coraz gorszą dyspozycję zespołu. Przeciętniactwo. To słowo dobrze opisujące obecna drużynę Arsenalu. Iwobi, Coquelin czy Granit Xhaka, który poza brutalną grą i faktem że czasami odcina mu prąd, moim zdaniem niewiele wnosi do gry drużyny. To zawodnicy, którzy nie powinni stanowić trzonu ekipy mającej aspiracje do walki o najwyższe trofea w Anglii. Tym przeciętniactwem zaraził się w ostatnim czasie nawet Mesut Oezil. Brak tu ikry, brak lidera.
Szczerze? Nie dziwię się zachowaniu Alexisa. Sanchez jest jedynym piłkarzem starającym się ciągnąć ten wózek do przodu w ostatnich meczach. W moim odczuciu jego frustracja wynika z braku akceptacji na taki stan rzeczy. Jest graczem z genem zwycięstwa i chce walczyć do końca w każdej sytuacji. Tego genu brakuje innym. Ramsey, Walcott, Oxlade-Chamberlain. Piłkarze biegający z armatką na piersi od wielu sezonów. Ale chęci umierania za ten klub w nich nie dostrzegam. Dojrzewali w tym zespole w czasie gdy ten już nie zdobywał trofeów. Gdy każdego zadowalało miejsce w Top 4 i awans do Ligi Mistrzów. Może ciężko teraz opuścić strefę komfortu? Sanchez się z tym nie godzi, być może pokazuje swoją frustrację w zbyt ekspresyjny sposób, ale piłkarska ambicja nie pozwala mu na bycie tylko dobrym. On chce odnosić sukcesy, zdobywać trofea. Bardzo ciężko będzie po sezonie zatrzymać Chillijczyka w drużynie. Prawdę mówiąc, nie będę mu jednak miał tego za złe. Za chwilę Arsenal być może stanie się synonimem klubu bez ambicji.
Ostatnimi czasy przeczytałem gdzieś w internecie tezę pewnego z obrońców Wengera, mówiącą o tym, że winę za beznadziejną politykę transferową ponosi właściciel drużyny Stan Kroenke i reszta zarządu, której nie zależy na dalszym rozwoju klubu. Jeżeli tak by było naprawdę, to tym bardziej nie rozumiem co Wenger jeszcze robi w zespole, w którym ogranicza mu się pole działania i doprowadza do sytuacji wpędzającej drużynę w marazm. Wenger ma w tym klubie na tyle silną pozycję, że ma chyba realny wpływ na formowanie kształtu klubu. Chyba, że potulnie przystaje na wszystkie odgórne decyzje. Ale ciężko w to wierzyć.
Era Wnegera dzieliła się na dwie fazy. Granicą pierwszej, tej bardziej udanej był finał Ligi Mistrzów, w którym klub zagrał w 2006 roku. Do tego czasu Arsenal można było zaliczać do klubów ze światowej czołówki. Po tej dacie zaczęło się powolne zakopywanie w jednym miejscu. Stagnacja na poziomie miejsca w pierwszej czwórce i udziału w Lidze Mistrzów. Wczoraj „The Gunners” odpadli na poziomie 1/16 finału po raz siódmy z rzędu. Nie pamiętam już kiedy ostatnio liczyli się do samego końca w walce o tytuł mistrza Anglii. Nawet roku temu, gdy fatalny sezon zanotowała Chelsea, słabszy był Machester City a Manchester United nadal nie może otrząsnąć się po erze Fergusona. W dwumeczu z Bayernem obejrzałem najgorszy Arsenal, jaki widziałem od kiedy kibicuję tej drużynie. Nie wiem co było bardziej żenujące – gra „Kanonierów” czy flaga LGBT i podobizna Che Guevary na sektorze fanów z Bawarii. Nie wierzę w to, że pod batutą Wengera może nastąpić jeszcze jakiś przełom. To jest czas na rewolucję. Trenerze, dzięki za wszystko ale jeśli chcesz ostatni raz zrobić coś dobrego dla tego klubu to ustąp! Chyba że twoim marzeniem jest trenować zespół do, za przeproszeniem, usranej śmierci … a nawet wtedy kierować zespołem za pomocą planszy Ouija.
Skomentuj