Liga chuliganów #1: Stanley Ketchel – Zabójca z Michigan.

Polski boks zawodowy kojarzy nam się głównie z walkami Gołoty, Dariuszem Michalczewskim i w ostatnich latach z Tomaszem Adamkiem. W czasach PRL-u odnosiliśmy liczne sukcesy w boksie amatorskim. Legendarny Feliks Stamm wychował tabuny pięściarzy, którzy zdobywali medale na najważniejszych imprezach, z Igrzyskami Olimpijskimi na czele.  Lata komuny sprawiły jednak, że nasi bokserzy nie mogli spróbować swoich sił na zawodowych ringach, a co za tym idzie, zarobić na swoim talencie większych pieniędzy. Można było ewentualnie uciekać za granicę jak Dariusz Michalczewski i spróbować swoich sił pod obcą banderą. Dzieje naszego państwa sprawiły, że Polacy w ostatnich wiekach masowo emigrowali, z powodu: ustroju, wojny czy rozbiorów. Taka sytuacja sprawiła, że wielu naszych rodaków odnosiło sukcesy, w różnych dyscyplinach, będąc już obywatelami innego państwa. Na początku XX wieku na zawodowych ringach w USA królował jeden z nich. Mistrzem wagi średniej był wówczas Stanley Ketchel. A właściwie Stanisław Kiecal. Syn polskich imigrantów, którego życiorys mógłby posłużyć za scenariusz filmowy. Zapraszam do zapoznania się z dziejami „Zabójcy z Michigan”.

15 października obchodziliśmy 108 rocznicę śmierci naszego bohatera. Żył krótko, przeżył zaledwie 24 lata. Zginął zastrzelony przez zazdrosnego faceta, którego narzeczona oskarżyła go o gwałt. Ale po kolei…

Wielka włóczęga

Stanisław Kiecal przyszedł na świat 14 września 1886 roku w Grand Rapids w stanie Michigan. Jego rodzicami byli Jan i Julia Kiecalowie pochodzący ze wsi Sulmierzyce. Obecnie jest to województwo łódzkie, wówczas była to gubernia piotrkowska. Jego dziadek był podobno powstańcem styczniowym . Zmarł w nędzy. Ojciec Stanleya, który otrzymał w spadku jedynie mały domek kryty słomianą strzechą, miał dość realiów życia pod rosyjskim pręgieżem. Postanowił wyemigrować do Stanów Zjednoczonych, które mieniły się w jego oczach jako raj za oceanem.

Tam też urodził się Staszek. Jako dziecko sprawiał wiele kłopotów. Włóczył się po ulicach z miejscowymi wiraszkami i chuliganił. Od zawsze cechowała go ułańska fantazja. Podobno popisywał się przed swoimi kumplami wyskakując z jadącego po wysokim moście samochodu, wprost do rzeki Grand River. Poza tym lubił czytać. Uwielbiał opowieści o kowbojach i Indianach. Być może zew „Dzikiego Zachodu” sprawił, że w wieku 12 lat postanowił uciec z domu. Podróżował po „Kraju wolności”, jeżdżąc na gapę koleją, ukryty w wagonach towarowych. Kradł, żebrał i wdawał się w uliczne bójki. Spędził kilka miesięcy w areszcie, oskarżony o włóczęgostwo. Pewnego razu trafił do Chicago. Tam podczas jednego z takich „ulicznych sparingów” dostrzegł go były bokser – Socker Flanningan. Postanowił przygarnąć chłopaka pod swoje skrzydła i podszlifować jego technikę bokserską. To również on namówił Staszka na zmianę personaliów na Stanley Ketchel. Po pewnym czasie, nasz bohater został zatrudniony w Casino Theatre w Butte w stanie Montana. Tam mierzył się w pojedynkach pięściarskich z klientami lokalu, którzy płacili za możliwość sparowania z hardym młodzieńcem.  Otrzymywał za to 20 $ tygodniowo.  Sam twierdził, że stoczył ponad 250 nieformalnych pojedynków na pięści. Tych, które stoczył na ulicy pewnie sam nie był w stanie porachować. W czasie jednej z takich lokalnych bitek, dostrzegł go inny były pięściarz – Maurice Thompson, który pracował w Butte jako górnik. Również i on wziął się za bokserską edukację Stanleya.

Droga na szczyt

W końcu przyszedł czas, by zmierzyć się w swoim pierwszym zawodowym pojedynku. Nie w podrzędnej spelunie, przeciwko podpitemu robotnikowi, któremu po bourbonie włączył się „tryb nieśmiertelności”, lecz z prawdziwym bokserem. Na pierwszy ogień poszedł Kid Tracey.

Walka odbywała się w teatrze. Jedna z anegdot mówi, że Ketchel umówił się ze swoim menadżerem, iż w razie jakichkolwiek trudności ma wycofać się pod kurtynę. Za kurtyną znajdował się ów menadżer, który miał buchnąć Tracey’a w głowę, workiem piasku. Pech chciał, że Stanley w ferworze walki sam zapędził rywala pod kurtynę już w pierwszej rundzie i przez przypadek to on zarobił cios w głowę. Na szczęście oszołomienie szybko minęło i mający polskie korzenie bokser, dał radę rozprawić się z rywalem.

Kolejne walki tylko potwierdzały niebywały talent „Zabójcy z Michigan”, jak ochrzczono Ketchela. Niesamowita siła, zręczność, duża szybkość i żądza walki oraz nieustanne parcie do przodu. To cechy, które wyróżniały Staszka. Pomiędzy 1904 a 1906 rokiem stoczył 40 walk. Aż 35 wygrał przez nokaut. Podobno gdy stawał naprzeciwko swojego rywala, wyobrażał sobie, że ten znieważył jego ukochaną matkę. W końcu postanowił wyruszyć do Kalifornii, gdzie walczyli najlepsi pięściarze w USA.

Po kilku walkach „na przetarcie”, dostał szansę na skrzyżowanie rękawic z Joe Thomasem, noszącym pseudonim „Chluba Kalifornii”. Walka zakontraktowana była na 20 rund. Zakończyła się remisem. Nie całe dwa miesiące później odbył się rewanż. Tym razem pojedynek był przewidziany na 45 rund. To był bardzo dramatyczny bój. Obaj pięściarze byli kilkukrotnie liczeni. Ketchel był bliski przegrania w 29 rundzie, gdy Thomas zamroczył go silnym ciosem. Stanley otrząsnął się jednak z marazmu i trzy rundy później rozstrzygnął walkę na swoją korzyść. To po tym starciu dorobił się pseudonimu „The Michigan Assassin”. Po kolejnych trzech miesiącach doszło do trzeciej konfrontacji pomiędzy bokserami ale tym razem Ketchel w pełni kontrolował przebieg ringowych wydarzeń i pewnie wygrał na punkty.

Kolejnymi rywalami Kiecala byli pochodzący z Irlandii bracia bliźniacy Sullivan – Mike i Jack. Obydwaj przegrali przez nokaut. Mike padł na deski już w pierwszej rundzie. Po tych walkach „Zabójca z Michigan” został uznany niekwestionowanym mistrzem wagi średniej.

Szaleni menadżerowie i akcja niemiecka

Ketchel stawał się powoli gwiazdą. Uwielbiał korzystać z uroków życia. Lubił dobrą zabawę, alkohol i piękne kobiety. Lubił nosić kapelusze, kowbojskie spodnie i buty z ostrogami. Miał bardzo wybuchowy charakter. Często chodził z bronią za pasem. Podczas jednej z pijackich awantur postrzelił w nogę swojego przyjaciela. Wbrew pozorom nie lubił jednak boksować. Uważał ten sport jedynie za możliwość dobrego zarobku. Jak sam powiedział:

Nie walczę bo to lubię. Walczę tylko dlatego, że dzięki temu mogę zarobić więcej pieniędzy, niż mógłbym wykopać piasku na równiku.”

Otaczał go cały przekrój ludzi. Dla elit, znajomość z nim stanowiła nie lada nobilitację. Równie ciekawymi postaciami jak on sam, byli jego menadżerowie.

Pierwszym z nich był Willus Britt. Człowiek, który wsławił się tym, że zaskarżył miasto San Francisco o to, że nie zapobiegło trzęsieniu ziemi, które zniszczyło jego nieruchomości. Na argument władz, że przecież trzęsienie to akt Boży, niezależny od nas samych, Britt odpowiedział, że nie mógł to być akt Boży, ponieważ pan Bóg nie zniszczyłby kościołów, które także ucierpiały w czasie katastrofy.  Jego drugim menadżerem był Wilson Mizner. O Miznerze krążyły opowieści, że ksiądz, który przyszedł udzielić mu ostatniej posługi, wybiegł na ulicę, krzycząc „Gdzie jest policja?”, gdy ten skończył mu się spowiadać.

Ketchelowi rósł jednak groźny rywal. Coraz lepiej pomiędzy linami spisywał się pochodzący z Niemiec Billy Papke. Pierwszą, pokazową walkę obydwaj stoczyli  4 czerwca 1908 roku w Milwaukee. Ketchel wygrał ją na punkty. Ich drugi bój odbył się trzy miesiące później. Jego stawkę był tytuł mistrza świata. Stanley przegrał tą walkę, ale zwycięstwo nie przyniosło chluby Papkemu. Gdy rozległ się gong rozpoczynający widowisko, „Zabójca z Michigan” podszedł do przeciwnika i wyciągnął rękawice w tradycyjnym geście przywitania. Billy Papke wykorzystał ten moment i dwukrotnie mocno uderzył zaskoczonego Staszka. To zagranie nie fair spowodowało, że twarz Ketchela zaczęła puchnąć. Nasz bohater widział coraz mniej. Papke kontrolował starcie, by ostatecznie znokautować obrońcę tytułu w 12 rundzie.  Rządny rewanżu „Zabójca z Michigan”, w dwa miesiące później, zdemolował w ringu pochodzącego z Niemiec rywala w ich trzecim starciu. Brzydkie zachowanie „Illinois Thunderbolt”, jak nazywano Billy’ego Papke, zaowocowało tym, że porzucono zwyczaj witania się po gongu. Od tamtego momentu, bokserzy witają się jeszcze przed starciem.

ketchell_papke1-530x317
Ketchel vs. Papke. Źródło:boxing.com

Następną pamiętną walką Stanisława Kiecala, był pojedynek z „Philadelphia” Jackiem O’Brienem. Pochodzący z Irlandii pięściarz był już u schyłku kariery. Walkę firmowano jako pojedynek „dwóch światów”. Wychowanego przez ulicę i nieokrzesanego Ketchela oraz oczytanego inteligenta, jakim był „Philadelphia” O’Brien. Również w ringu prezentowali odmienne style. „The Michigan Assassin” brutalny i mega ofensywny a jego irlandzki przeciwnik dostojny, elegancki i prezentujący wysokie umiejętności obronne. Obaj również nie przepadali za sobą. Już przed walką „Philadelphia” zaliczył spięcie z menadżerem Ketchela – Willusem Brittem – który przyczepił się do wagi O’Briena. W rewanżu O’Brien nie podał Stanleyowi ręki przed starciem, gdy ten podszedł do niego by się przywitać. Początek pojedynku należał do bardziej doświadczonego z bokserów. Urażony wcześniejszym brakiem szacunku Ketchel, rzucił się od początku na rywala, który opanowany unikał szaleńczych szarż oponenta i celnie go kontrował. Taki obraz walki utrzymywał się przez pierwszych kilka rund. Wymęczony ciągłą pogonią za rywalem i jego skutecznymi odpowiedziami Staszek, opadał z sił i kilka razy wydawało się, że O’Brien ma już go na widelcu. Ketchel do znudzenia jednak obijał tułów rywala. Taka taktyka odbierała stopniowo wigor „Philadelphii”. Z biegiem czasu karta zaczynała się odwracać. W dziewiątej rundzie Irlandczyk padł na matę, po piekielnie mocnym ciosie Kiecala, który przebił mu gardę. Kolejne rundy to dożynanie rywala. W ostatniej odsłonie starcia, O’Brien padł na deski i sędzia zaczął go wyliczać po raz kolejny. Skórę uratował mu gong kończący walkę. Pojedynek odbywał się na zasadach „No decision”, czyli rozstrzygnąć go mógł jedynie nokaut. W takich okolicznościach, batalię tę uznano za nierozstrzygniętą. W rewanżu Stanley Ketchel nie pozostawił złudzeń. Zwyciężył przez nokaut.

„Zabójca” kontra „Arturek”

Niepodzielnie panujący w kategorii średniej „Zabójca z Michigan” robił się coraz bardziej pewny siebie. Kolejnym krokiem, który miał potwierdzić jego wielkość był pojedynek z czarnoskórym Jackiem Johnsonem. „Little Arthur”, jak nazywano Johnsona, był mistrzem świata wszechwag. Doszedł na sam szczyt, pomimo tego, że przez kolor skóry miał utrudnione zadanie. W boksie, na początku XX wieku, istniała tzw. „bariera rasowa”. Czarnoskórzy nie mogli mierzyć się z białymi w walkach o najwyższe tytuły. „Arturek” był początkowo „mistrzem świata kolorowych”. Do walki z białym czempionem dopuszczono go w 1908 roku. W Australii stanął w ringu naprzeciw Tommy’ego Burnsa.  Johnson dosłownie zdemolował obrońcę tytułu. Bawił się z nim nie chcąc go nokautować, tylko jak najdłużej upokarzać, za lata traktowania jak podczłowieka przez komisje bokserską.  Publiczność domagała się zakończenia tej rzezi. Walkę przerwała policja w 14 rundzie. Johnsona ogłoszono mistrzem wszechwag. Od tamtej pory, białe społeczeństwo z utęsknieniem wyglądało boksera, który odzyska tytuł i uratuje honor białej rasy. Wówczas powstał termin „ostatnia nadzieja białych”. Taką nadzieją miał być właśnie Stanley Ketchel.

Co ciekawe, obydwaj bokserzy byli podobno przyjaciółmi. Łączył ich pociąg do hazardu i odwiedzania burdeli.  Do walki doszło  w Colma w Kalifornii, 16 października 1909 roku. Ciężko było oczekiwać, że Ketchel, który miał 173 cm wzrostu i 77 kg wagi, poradzi sobie z Johnsonem, mającym 186 cm wzrostu i 93 kg. Wszystko faktycznie układało się po myśli „Giganta z Galvstone”. Johnson bez większych przeszkód obijał rywala a ten starał się odgryzać, ale nie bardzo wiedział jak wyrządzić olbrzymowi krzywdę. Klasyczne starcie „Dawida z Goliatem”. Luz czarnoskórego boksera doprowadził jednak do rozprężenia, które spowodowało, że ten popełnił błąd.  Opuścił na chwilę gardę i nadział się na potężną bombę „Zabójcy z Michigan”. 10000 osób, które obserwowały tą walkę wstrzymało oddech. Jack Johnson wylądował na deskach. Niecodzienny widok. Ketchel nabrał pewności siebie. Podbiegł do wstającego z desek przeciwnika z zamiarem dokończenia dzieła zniszczenia i … nadział się na prawy prosty mistrza. Johnson włożył w ten cios całą swoją siłę.  Zamachnął się tak mocno, że zatrzymał się dopiero na linach. Spojrzał za siebie i zobaczył leżącego bez ruchu Staszka. Po walce mówił dziennikarzom, że znalazł w swojej rękawicy dwa zęby rywala. Chwalił też naszego bohatera, podkreślając, że nikt wcześniej nie sprawił mu tyle bólu.

1909_Jack_Johnson_vs_Stanley_Ketchel
„Arturek” przygląda się znokautowanemu „Zabójcy z Michigan”

Śmierć

Rok później, 15 października 1910 roku, Stanley Ketchel przebywał u swojego przyjaciela, na ranczu w Springfield w Missouri. Rankiem, gdy jadł śniadanie, nijaki Wlater Dipley, który był najemnikiem pracującym na ranczu, wystrzelił mu w plecy z karabinu kaliber 38mm. Przyczyny zabójstwa do dziś wzbudzają kontrowersje. Dipley miał być zaręczony z Goldie Smith, która pełniła rolę kucharki w domu gospodarza. Strzał w plecy miał być karą, za natarczywe zaloty Ketchela wobec jej osoby. Inna wersja mówi o tym, że Dipley został skarcony przez Staszka za uderzenie konia i w ramach odwetu, parobek postanowił go obrabować. Przywłaszczył sobie 2000 $ i pierścień boksera. Pułkownik Dickerson – właściciel rancza – wyznaczył nagrodę w postaci 5000 $ za ujęcie sprawcy.  Przesłuchiwana przez policję Goldie Smith miała zeznać, że została zgwałcona przez pięściarza.

Ostatnie słowa Stanleya Ketchela brzmiały podobno:

„Jestem strasznie zmęczony. Zabierzcie mnie do domu, do mamy”.

Gdy o śmierci „The Michigan Assassin” dowiedział się jego menadżer, Wilson Mizner, powiedział:

„To niemożliwe. Policzcie do dziesięciu. Na dziewięć wstanie.”

To nie była jedyna tragedia, jaka wydarzyła się w rodzinie Kiecalów. Kilka lat później, brat Staszka, poderżnął gardło jego ojcu. Obaj panowie pokłócili się o ziemię, którą senior rodu miał zapisać w testamencie.

001AHirsch
Pomnik Stanleya Ketchela w rodzinnym Grand Rapids

Źródła:

Reklama

Jedna myśl na temat “Liga chuliganów #1: Stanley Ketchel – Zabójca z Michigan.

Dodaj własny

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: