W 2016 roku, piłkarskim środowiskiem w Polsce, wstrząsnęła pewna fotka. Przedstawiała ona pewnego jegomościa, w kamizelce odblaskowej. Stał on sobie spokojnie, oparty o ścianę. Z pozoru nic ciekawego. Zainteresować mógł nas jednak fakt, że osobą znajdującą się na zdjęciu, był Radosław Kałużny. Największą sensację wzbudzało miejsce, w którym to zdjęcie wykonano. Były to magazyny firmy kurierskiej DHL w angielskim Nuneaton. Na wszystkich sportowych portalach ukazały się jednakowe nagłówki: „Była gwiazda reprezentacji Polski pracuje jako magazynier.” Kibice i dziennikarze zaczęli dociekać: „Jak to się stało, że Kałużny roztrwonił swój majątek zarobiony na grze w piłkę?”. Spekulacjom nie było końca. Kałużny długo wzbraniał się przed pytaniami opinii publicznej i izolował się od mediów. W końcu stało się jednak to, co wydawało się być nieuniknione. Popularny „Tata” postanowił wydać książkę.
Dlaczego uważam, że wydawało się być to nieuniknione? Bo mnogość książek, wydawanych przez piłkarzy, którzy pogubili się w pewnym momencie swojego życia, zaczyna powalać. A naturalnym sposobem, na zarobienie pieniędzy i podreperowanie swoich budżetów, nadszarpniętych przez -wystawne życie, nałogi, kosztowne rozwody itp. itd – jest spisanie swoich wspomnień i wydanie ich w formie książkowej. Absolutnie tego nie potępiam. Jest to obopólna korzyść. Bohater opowieści może zarobić, a czytelnik dostaje ciekawą historię. Warunek jest jeden. Autor musi umieć w ciekawy sposób opowiedzieć o swoich perypetiach. Tudzież, mieć obok siebie dziennikarza, który spisze jego wspomnienia w interesującym stylu. Zwłaszcza, że jak wcześniej wspomniałem, biografii piłkarskich utracjuszy, powstało przez ostatnie kilka lat sporo i wielu osobom temat mógł się przejeść. Czy „Radosław Kałużny. Powrót Taty.” wyróżnia się na tle innych tego typu książek? Moim zdaniem nie. A wręcz pokuszę się o stwierdzenie, że jest to jak do tej pory najsłabsza taka pozycja.
Jakiś czas temu dzieliłem się z wami swoimi odczuciami po lekturze książki Arka Onyszki. Historia Radka Kałużnego w wielu aspektach przypominała mi to, co przeczytałem na kartach „Fucking Polaka”. Ich życiorysy są w kilku miejscach zbieżne. Obydwaj natrafiali na niewłaściwe kobiety, przez które sporą część życia musieli spędzić na salach sądowych. Obydwaj stracili kontakt ze swoimi dziećmi. Obydwaj w końcu popadli w kłopoty finansowe. Jednocześnie nie byli uzależnieni od używek i wiele swoich problemów generowali przez swój trudny charakter. Obydwaj wydali też średnio udane biografie, przy czym „Fucking Polak” podobał mi się trochę bardziej.
Jaka jest największa wada „Powrotu Taty? Historie opowiadane przez Kałużnego to raczej taka powierzchowna podróż przez życie. Gdzieś tam byłem, coś zrobiłem, z tym wypiłem a z tamtym się pokłóciłem. Konkretów brak. Brak jakichś mocniejszych, zakulisowych historii. Brak pikantnych anegdot. Troszeczkę mam wrażenie, jakby Kałużny nie chciał się za bardzo pokłócić ze środowiskiem. To i tak się nie udało, bo nie dawno Tomasz Hajto oburzył się na Kałużnego, że ten śmiał zasugerować, iż kadra ostro chlała za czasów Jerzego Engela. Oczywiście panie Tomku, na pewno siedzieliście na zgrupowaniach przy kakao i Kubusiu. A Kałużny tak naprawdę zdradził tajemnicę poliszynela.
Książkę czyta się szybko, ma 275 stron. Układa się chronologicznie. Od dzieciństwa, po wyjazd do Anglii. Jeśli jednak wyciśnie się z niej banały i lanie wody, to zostaje naprawdę niewiele. Raptem kilka ciekawych historyjek. Osobiście ostrzyłem sobie zęby na rozdziały dotyczące Mundialu w Korei i Japonii. Sądziłem, że poznam jakieś zakulisowe historie, to co działo się w obliczu klęski itp. Podejrzewam, że gdyby Jerzy Engel wydał drugą część „Futbolu na tak”, to byłoby to równie ekscytujące. Kałużny nie zaprzecza, że na zgrupowaniach lał się alkohol, że sam lubił ostro zabalować, że lubił ruszyć „na miasto”. Wszystko to jednak zamyka się ogólnikach. Samo stwierdzenie, że piłkarz lubił w czasie kariery imprezować, czy nawet fakt, że uciekał z hotelu, by pójść na dyskotekę, są tak samo zaskakujące, jak spółki skarbu państwa obsadzone rodzinami polityków. Banały.
No ok. Żeby nie było, że ta lektura jest kompletnym niewypałem. Nie jest. Jest po prostu przeciętna. Bliżej jej na pewno do przytłaczającego „Zasypanego”, niż wesołego zbioru anegdot w „Szamo.” Może szokować smutna historia dzieciństwa Radka i stosunek jego ojca do swojego syna, oraz to jak rodzina zachowała się wobec niego, gdy był już znanym piłkarzem. Całkiem fajnie czyta się historię gry w Energie Cottbus, gdy Kałużny był podopiecznym Eduarda Geyera – trenerskiego rzeźnika. Jest to też kolejny dowód na to, że gdy jest się sławnym, to ciężko znaleźć prawdziwą miłość, która będzie kochać ciebie a nie sumę na twoim koncie bankowym. Bo pięknych pijawek kręci się wówczas koło ciebie wiele. Wstrząsające jest też post scriptum, napisane na końcu, przez obecną żonę „Taty”. Życie po zakończeniu kariery, to nie bułka z masłem, jeśli nie masz pomysłu na siebie i nie zabezpieczyłeś się odpowiednio.
Wyczuwam jeszcze jeden wspólny mianownik pomiędzy Onyszką a Kałużnym. Mam wrażenie, że obydwaj byli zahukanymi chłopakami z Polski, trochę zakompleksionymi gdy grali za granicą. Sami zresztą o tym mówię. Europa Zachodnia i oni – „chłopaczki z jakiejś tam Polski”. Niepewność i stres odreagowywali agresją. Obydwaj jednak pochodzą z czasów, gdy świadomość piłkarzy wyjeżdżających z kraju była zerowa. Język? Dieta? Odpowiedni styl życia? O czym my mówimy? Na szczęście czasy się zmieniają, dlatego obecnie młodym graczom będzie zdecydowanie łatwiej przebić się w lepszych ligach.
Książkę napisać pomagał Mateusz Karoń. Dziennikarz SportowychFaktów.pl. Szczerze mówiąc, pierwszy raz o nim usłyszałem dzięki tej lekturze, no ale to może o mnie źle świadczy? Zresztą to młody, 25 letni dziennikarz. Cóż, Krzysztof Stanowski i jego książki nadal pozostają niedoścignionym wzorem.
Podsumowując – możecie sięgnąć po tą pozycję dla zaspokojenia ciekawości, ale nie nastawiajcie się na nic przełomowego. Nie wyróżnia się z szeregu.
Cena: 6/10
Skomentuj