W tym miejscu miał się ukazać kolejny tekst z cyklu „Loże rebelianckich szyderców”. Miał… Ale nie wyobrażam sobie, bym nie mógł oddać hołdu tragicznie zmarłemu Kobe Bryantowi. Dzisiejszy tekst będzie moim osobistym pożegnaniem z jednym z dziecięcych idoli. RIP Black Mamba.
I can’t remember if I cried
When I read about his widowed wife,
But something touched me deep inside
The day the basketball died.
Czyli…
Nie pamiętam czy płakalem
Gdy czytałem o jego owdowiałej żonie
Ale coś dotknęło mnie w środku
W dniu, gdy umarła koszykówka
Powyższe słowa są parafrazą tekstu piosenki Dona McLeana „American Pie”. Składał on hołd zmarłym w katastrofie lotniczej z 1959 roku muzykom: Buddy Hollisowi, Richiemu Valensowi i The Big Bopperowi. Tamta katastrofa znana jest również jako „Dzień, w którym umarła muzyka.” Wiele osób uważa, że wczoraj umarła koszykówka…
Moja fascynacja NBA rozpoczęła się tak, jak u tysięcy innych dzieciaków wychowanych w latach 90. Transmisje z finałów NBA w telewizji publicznej, godzinne skróty z meczów sezonu zasadniczego, magazyn NBA Action, gazeta Magic Basketball…Jaraliśmy się nawet kilkusekundowymi wycinkami akcji w Sport Telegramie, każdym artykułem w gazecie czy fejkowym wywiadem w Bravo Sport. Plakaty na ścianach, odbijanie gumowej piłki od drewnianej tablicy z wykrzywioną obręczą, na pełnym szkła i kamieni betonowym boisku… rzekomo do koszykówki. Brat budził mnie w środku nocy, bym mógł obejrzeć, jak Michael Jordan prowadzi Bulls do kolejnych mistrzostw. Najpierw przeciwko Sonics i dwukrotnie w starciach z Utah Jazz. MJ… His Airness. Największy idol z dzieciństwa. Do dziś w moim odczuciu jeden z największych sportowców w dziejach. Mimo całej palety jego wad. Sprawiał, że koszykówka zepchnęła w moim życiu na kilka lat futbol na drugie miejsce. Druga era Jordana w Bulls zbiegła się w czasie z grą Noteci Inowrocław w polskiej pierwszej lidze koszykówki. Noteć z powodu braków infrastrukturalnych w swoim mieście, rozgrywała wówczas mecze na hali sportowej w moim rodzinnym Barcinie. Miałem okazję oglądać z bliska największe tuzy polskiego basketu: Adama Wójcika, Dominika Tomczyka czy Macieja Zielińskiego. Koniec ubiegłego wieku upłynął mi pod znakiem pomarańczowej piłki.
Magiczny draft z 1996 roku. 76ers wybierają z jedynką Allena Iversona. Za jego plecami Marbury, Ray Allen czy Abdur-Rahim. Niesamowity rocznik. On dopiero z numerem trzynastym… wybrany przez Charlotte Hornets, szybko wymieniony do Lakers w zamian za Vlade Divaca. Wtedy chyba jeszcze nikt się nie spodziewał, z jakim talentem mamy do czynienia. Chłopak z Philadelphii, który sporą część dzieciństwa spędził we Włoszech, podróżując z ojcem – też koszykarzem. Amerykanin zajarany soccerem. Kibic AC Milan. Kolekcjoner naklejek Panini. Podobno całkiem spory talent futbolowy. Chociaż na początku włoskie dzieciaki stawiały czarnoskórego, wysokiego przybysza między słupkami. Zawsze stawia się w bramce tego, komu się ufa najmniej. Dziwna, pokręcona dziecięca logika. Przecież to najbardziej odpowiedzialna pozycja…
W 1998 roku Jordan wkręcił w pakiet Byrona Russella, zdobył dla Bulls kolejnego majstra i odszedł. Poczułem w życiu pustkę. Chicago w kolejnym sezonie było koszmarne. Musiałem poszukać nowego idola. Pomyślałem:
„Hej, ten chłopak z Lakersów jest całkiem spoko. Ten z tym dziwnym imieniem… podobno na cześć steku. Jak stary mógł dać mu imię na cześć steku? Pewnie w Bravo Sport znowu coś przekręcili.”
No nie. Kobe faktycznie otrzymał swoje imie na cześć ulubionego steku ojca. Ale „Kobi” fajnie brzmiało. W dodatku gość wygrywał konkursy Slam-dunków. Uwielbiałem dunkerów. Chyba jak każdy…
Bryant stawał się moim nowym idolem. A przecież nie od razu wyrósł na wielkoformatową gwiazdę jak swego czasu LBJ. Utrzymywał mnie przy baskecie w erze postjordanowskiej. Gdy NBA wyemigrowało z telewizji publicznej do TVN, a potem do Wizja TV, by ostatecznie aż do dzisiaj zakotwiczyć w Canal Plus. Brak dostępu do meczów powodował, że jarałem się NBA coraz mniej. Miałem krótkie epizody kiedy fascynacja wracała, jak wtedy gdy zacząłem przez jakiś czas trenować basket, a po treningach uwalałem się z padem na łóżku i katowałem NBA Live 2003. Ale NBA jarało mnie coraz mniej… To uczucie wygasało naturalnie, przez brak kontaktu.
Nie gasła we mnie jednak świadomość, że oto rośnie nam nowa ikona koszykówki. Duet Kobe i Shaq zaprowadził Jeziorowców po trzy pierścienie. Potem mogłem oglądać w TV, jak Bryant spotykał się z wielkimi gwiazdami piłki: Iniestą, Del Piero i miałem wrażenie, że to gwiazdorzy piłki nożnej mają na tych spotkaniach bardziej rozanielony wzrok. Badr Hari nokautował kolejnych rywali na ringach K1, mając numer 24 na spodenkach. Hołd dla swojego idola. Polscy dziennikarze opowiadali, że to wzór profesjonalizmu. Gdy przyjeżdżał na olimpiadę, był jednym z nielicznych członków Dream Team, którzy nie mieli kija w dupie i zawsze z uśmiechem oddawali się rozmową z dziennikarzami. Podziwiałem go. Jego styl gry. Widowiskowość. Normalność. NBA mogło zniknąć z mojego życia, ale miłość do Bryanta, jako do jednej z największych gwiazd światowego sportu tliła się zawsze.
W 2016 roku Kobe skończył karierę. Rzucił na pożegnanie 60 punktów i odszedł. Mniej-więcej w tym samym czasie ja zacząłem znów zarywać noce dla meczów NBA. Dostęp był teraz o wiele prostszy niż za czasów Jordana. Można wykupić League Pass i oglądać mecze do woli. Globalna wioska. Kiedyś znaliśmy tylko pojedyncze statystyki, teraz wiemy, co Damian Lillard jadł na obiad. Nie zdążyłem na końcówkę kariery Black Mamby. Mam teraz Lukę Doncicia, którym jaram się jak małolat. Ale Kobas przewijał się w tle cały czas. Czytałem ostatnio, że dopiero od niedawna wykupił sobie League Pass i to za namową córek. Wcześniej nie mógł patrzeć na basket… za bardzo tęsknił. Swoją miłość wyraził tak dosadnie, że zdobył Oscara za film krótkometrażowy ‚Dear Basketball’. Ostatnio znów zaczął być jednak widoczny. Gdy tłumaczył córce na meczu niuanse związane z taktyką. Gdy witał się na meczu z Donciciem… zrzygałem się wtedy tęcza… Przecież uwielbiałem ich obu.
A było to tak nie dawno. Mam kluchę w gardle od wczoraj. W każdej chwili gdy myślę, że nie ma go już wśród nas. Nie ma ich… bo przecież zginęła też 13-letnia Gianna i siedem innych osób. Straszna tragedia. Nie będę tutaj pisał żadnych dennych bon-motów, sentencji, hasełek. Tych naczytacie się gdzie indziej. Chciałem tylko oddać swój osobisty hołd legendzie kosza i całemu basketowi, który zawsze będzie miał w moim sercu wyjątkowe miejsce. Śpieszcie się oglądać legendy sportu i cieszcie się ich grą. Jutro może już ich nie być.
P.S.
Uważam, że mistrzem NBA zostaną Lakersi. Ta tragedia zjednoczy LA, a LeBron zrobi wszystko, by zdobyć pierścienie w hołdzie KB24. Taki Tribute herosa koszykówki, dla herosa koszykówki.
RG
Skomentuj