Przez ostatnie kilkadziesiąt lat, legendarna grupa The Beatles wygrywała dziesiątki plebiscytów na najpopularniejszy zespół w historii muzyki. Czterech chłopców z Liverpoolu stanowi swoisty fenomen społeczny, a ich największe hity znane są pod każdą szerokością geograficzną. Wpływ kapeli na współczesną kulturę trudno wyrazić w słowach. The Beatles odcisnęli swoje piętno również na wielu aspektach życia codziennego, nie tylko na muzyce. Dziś prześledzimy jednak to, co interesuje nas najbardziej. Czy legendarny brytyjski zespół przenikał się w jakikolwiek sposób ze światem futbolu? Sprawdźmy to!
Queen, football and Rock’And’Roll
Anglia to kolebka współczesnej piłki nożnej, rozrywki ukochanej przez miliony ludzi na całym świecie. Jednakże na Wyspach Brytyjskich narodziło się też wiele odłamów muzyki rozrywkowej i powiązanych z nimi subkultur. Anglikom zawdzięczamy punk rock, bijący w ostatnim czasie rekordy popularności grime czy rozwój rock’n’rolla. To w Zjednoczonym Królestwie powstało mnóstwo kultowych kapel z Sex Pistols, The Who czy The Clash na czele. W Wielkiej Brytanii odbywają się także kultowe festiwale jak, chociażby Glastonbury. Osobny artykuł moglibyśmy napisać o wpływie muzyki czy mody na subkulturę angielskich stadionowych chuliganów, potocznie nazywanych Casuals (pewnie kiedyś to zrobimy). Wpływ muzyki i futbolu na życie mieszkańców Wysp Brytyjskich jest przeogromny. Naturalnym zjawiskiem będzie więc przenikanie się obydwóch światów. Przeciętny fan Premier League z łatwością połączy Eltona Johna z drużyną Watford czy frontmana The Oasis – Liama Gallaghera – z zespołem Manchesteru City. Jeśli jednak rzucimy hasła ‚The Beatles’ i ‚futbol’, czy automatycznie nasunie nam się na myśl jakiś konkretny klub lub sytuacja? ‚Czwórka z Liverpoolu’ pochodzi z miasta mocno utożsamianego z piłką nożną. Ciężko jednak któremukolwiek z członków przykleić z miejsca łatkę fana ‚The Reds’ lub Evertonu. Szybciej skojarzymy ich z hiszpańskim Villarealem, ale tylko z powodu przydomka drużyny z Półwyspu Iberyjskiego, czyli „Żółte łodzie podwodne.” Pogrzebmy więc głębiej w dziejach Beatlesów.

Ciężko znaleźć wypowiedź Ringo, Johna, George’a lub Paula, która wskazywałaby, na sympatyzowanie z jakimkolwiek klubem piłkarskim. Próżno szukać fotografii któregoś z członków, zasiadającego na trybunach Anfield lub Goodison Park, co w czasach powszechnego lansowania się gwiazd show-biznesu na rozmaitych eventach, także sporotwych jest sytuacją dość zaskakującą. Być może gdyby The Beatles tworzyli swoją muzykę w erze Social Mediów, co rusz wrzucaliby na swoje konta instagramowe fotki z Jurgenem Kloppem lub Sadio Mane? Czy trzymanie się przez muzyków z dala od świata piłki, było spowodowane niechęcią do bycia zaszufladkowanym jako fan konkretnego klubu? Przypięcie łatki kibica Liverpoolu mogłoby poskutkować spadkiem popularności wśród sympatyków innych angielskich zespołów, którzy nie pałali sympatią do ekipy ‚The Reds’? A może powód był bardziej prozaiczny? Może żadnego z chłopców po prostu nie kręcił futbol? Nastoletni Anglicy mieszkający w mieście wielkiej piłki nożnej, którzy nie interesują się sportem, urastającym w ich ojczyźnie do rangi religii? Niewiarygodne, aczkolwiek możliwe.
Wskazówki na okładkach
Śledząc jednak losy Beatlesów, możemy się natknąć na pojedyncze ślady, które wskazują na to, że ‚czwórka z Liverpoolu’ nie ignorowała całkowicie naszej ukochanej dyscypliny.
W 1974 roku John Lennon wydał swój piąty solowy album: „Walls and bridges”. Okładkę płyty zdobi rysunek z 1952 roku, namalowany przez jedenastoletniego wówczas Johna. Znajdziemy na nim scenkę, przedstawiającą akcję toczącą się na boisku piłkarskim. Jedna drużyna przyodziana jest w czerwono-białe stroje, natomiast druga ma na sobie biało-czarne pasiaki. Dociekliwi fani zidentyfikowali fotografię, która rzekomo miała posłużyć przyszłej gwieździe estrady, jako inspiracja do stworzenia swojego dziecięcego dzieła. Została ona wykonana, w czasie finału FA Cup w 1952 roku. Arsenal zmierzył się w nim z ekipą Newcastle United. Graczem oddającym strzał na bramkę ‚The Gunners’ miałby być Chillijczyk Ted Robledo. Golkiperem ‚Kanonierów’ był natomiast George Swindin. Zawodnik ‚Srok’ odwrócony plecami, na którego koszulce widnieje cyfra 9, to najprawdopodobniej Jackie Millburn. W nim wiele osób upatruje inspiracji do stworzenia obrazka przez malca. Dziewiątka to cyfra, która bardzo często przewijała się w utworach Lenonna. „Revolution 9”, „One after 909” czy „”#9 Dream” to najlepsze przykłady tego. Warto również odnotować, że o ile lider Beatlesów nigdy nie zadeklarował się jako fan ekipy z Anfield, o tyle za takiego możemy uznać jego ojca, który często odwiedzał trybuny wspomnianego stadionu. Jeśli już przy członkach rodzin jesteśmy, to drużynie Jurgena Kloppa kibicuje też Dhani Harrison, syn George’a.

To nie jedyny piłkarski wątek, który możemy odnaleźć na okładkach płyt związanych z artystami tworzącymi ten legendarny band. Pod koniec maja 1967 roku, światło dzienne ujrzał ósmy album studyjny chłopców z Liverpoolu. Nosi on tytuł ‚Sgt. Pepper’s Lonley Hearts Club Band’. W 2003 roku, prestiżowe pismo muzyczne ‚Rolling Stones’ uznało ten album za najlepszy krążek wszechczasów. Na grafice zdobiącej pudełko płyty możemy ujrzeć Alberta Stubbinsa, jedną z czołowych postaci zespołu ‚The Reds‚, który w sezonie 1946/1947 sięgnął po mistrzowski tytuł. Sęk w tym, że Stubbins jest zaledwie jedną z kilkudziesięciu postaci, która zdobi okładkę tej genialnej płyty. Obok niego znajdziemy tam również, chociażby takie osobistości jak: Marlon Brando, Karol Marks czy Marylin Monroe. Niemniej jednak umieszczenie Stubbinsa było pewnego rodzaju hołdem, dla pierwszej drużyny Liverpoolu, która po zakończeniu II Wojny Światowej sięgnęła po najważniejsze krajowe trofeum. I tu po raz drugi możemy wspomnieć, postać ojca Johna Lennona – Alfreda – bo to podobno za jego namową, na okładce ‚Sierżanta Pieprza’ znalazło się miejsce dla Stubbinsa.
Piłkarskie detale i ‚evertoński’ McCartney
Delikatne ślady piłkarskich korków znajdziemy również w dwóch piosenkach Beatlesów. W 50-sekundowym utworze ‚Dig It‚, który pojawia się na ostatnim oficjalnym albumie w dyskografii zespołu, zatytułowanym ‚Let it be’, pada nazwisko Matta Busby’ego. Utwór ten był nagrywany wkrótce po zdobyciu przez ‚Czerwone Diabły’ Pucharu Europy w maju 1968 roku. Busby pełnił wówczas funkcję szkoleniowca Manchesteru United. Z tej roli kojarzy go zapewne każdy kibic piłki nożnej. Nie każdy jednak wie, że legendarny trener, jeszcze jako piłkarz, przez osiem lat reprezentował barwy ekipy z Anfield Road (1928-1936).
Natomiast w czasie wykonywania utworu ‚Eleonor Rigby‚, które ma miejsce w rysunkowym filmie ‚Yellow submarine’, gdzie rolę głównych bohaterów odgrywają animowane postaci Fab Four, możemy zobaczyć scenę, w której to czasie, naprzeciw siebie stoją dwie drużyny piłkarskie. Jedna jest odziana w niebieskie stroje, druga zaś ma na sobie czerwone kostiumy. Łatwo się domyślić, że jest to nawiązanie do Derbów Merseyside.
Jeśli już przy pojedynkach derbowych jesteśmy, to gdybyśmy mieli któregoś z artystów powiązać z niebieską częścią Liverpoolu, najszybciej zrobilibyśmy to, biorąc na tapet Paula McCartneya. Świadkowie twierdzą, że mieli okazję zobaczyć słynnego multiinstrumentalistę na finałowym pojedynku Pucharu Anglii w 1968 roku, kiedy to Everton starł się z West Bromem.
„Deal jest taki: Mój ojciec urodził się w dzielnicy Everton, więc moja rodzina jest oficjalnie ‚Evertonians’. Jeśli Liverpool i Everton spotkają się kiedyś w finale FA Cup, lub gdy rozgrywane są derby, to trzymam kciuki za Everton. Jednak kiedy graliśmy koncert na Wembley, to zaprzyjaźniłem się z Kennym Dalglishem. Pomyślałem sobie wtedy, że będę wspierał obydwie drużyny. Nie obchodzą mnie te katolicko-protestanckie zaszłości. Gdybym jednak miał wybierać, to wybieram Everton.”
To słowa Paula McCartneya, które wypowiedział kiedyś na antenie Radia Merseyside. W pewnym momencie prasa spekulowała nawet, że członek ‚Rock’and’roll Hall of Fame’ może zainwestować spory kapitał w ‚The Toffees’. Nigdy jednak do tego nie doszło.
Kanonier, telegram i argentyńska legenda
Ojczym Ringo Starra pochodził z Londynu. Podobno zabierał swojego pasierba na każdy mecz na Goodison oraz Anfield, pod warunkiem, że do Liverpoolu przybywał rozegrać spotkanie wyjazdowe Arsenal. Dlatego Ringo był w pewnym momencie kojarzony z drużyną z północnej części stolicy Anglii. Jego synowie zarazili się jednak miłością do LFC i są posiadaczami karnetów.

Sport był za to kompletną abstrakcją dla zmarłego w 2001 roku George’a Harrisona, który zdawał się kompletnie nie interesować piłką.
Do historii przeszedł za to słynny telegram, wysłany przez Fab Four przed finałem FA Cup w 1965 roku do trenera Billa Shankly’ego, którego treść brzmiała:
Powodzenia chłopcy! Będziemy oglądać wasz mecz w telewizji. John, Paul, George i Ringo.
Natomiast Jonathan Wilson w swojej książce ‚Aniołowie o brudnych twarzach’, która opowiada o dziejach argentyńskiego futbolu, wspomina, że w jednym z wywiadów, John Lennon przyznał, iż ucieszył go gol dający triumf w Pucharze Interkontynentalnym z 1967 roku Racingowi de Avellaneda. Argentyńczycy pokonali wówczas Celtic Glasgow i Lennon miał być szczęśliwy z powodu porażki Szkotów. W jakim stopniu to prawda, a na ile mit budowany przez argentyńskich kibiców? Ciężko powiedzieć.
Jak sami widzicie, historia The Beatles nie jest przesadnie powiązana z piłką nożną. Legenda ‚Czwórki z Liverpoolu’ odciska jednak swoje piętno na życiu kulturalnym po dziś dzień, czego najlepszym dowodem jest ostatnia sesja zdjęciowa młodych piłkarzy Lecha Poznań, którzy wkrótce po podpisaniu nowych kontraktów z Kolejorzem, dali się sfotografować, pozując w charakterystyczny sposób na przejściu dla pieszych. Było to oczywiste nawiązanie do słynnej okładki z płyty ‚Abbey Road’ Beatlesów. Jak widać, Fab Four mogli się nie interesować piłką, ale świat futbolu nigdy nie zapomni o Fab Four. Chociażby wtedy, gdy trybuny na całym świecie po raz kolejny będą intonować klubowe przyśpiewki na melodię „Yellow Submarine”.
RG
Skomentuj