Chińczycy powiadają: Obyś żył w ciekawych czasach. Nie jest to bynajmniej życzenie wszystkiego najlepszego. Niestety nasze okazują się, być dość ciekawe. Sponsorem dzisiejszego odcinka będzie koronawirus. Bo któż by inny…
Żyję na tym świecie 32 lata. Nie jest to zbyt dużo. Ominęły mnie jak dotąd wojny, a czerwony reżim dotknął mnie tylko palcem, zostawiając na mej duszy znamię w postaci ‚szóstego zmysłu’, jak nazwał to kiedyś Pezet. Zresztą ten ‚szósty zmysł’ odcisnął potem na mym życiu dość mocne piętno. Ale to historia na inną opowieść. Przez te trzy pełne dekady z kawałkiem przeżyłem kilka sytuacji, kiedy cały nasz naród stawał w obliczu epokowego wydarzenia. Takiego, które będziemy wspominać do końca swojego życia. Nie są to zazwyczaj przyjemne wspomnienia. Nie zaliczę do takich katastrofy smoleńskiej, śmierci Jana Pawła II czy obecnej sytuacji. W tych chwilach pociesza mnie tylko jedno. Chociaż na te kilka momentów, potrafimy zjednoczyć się jako naród. Potrafimy schować codzienną zgorzkniałość gdzieś w zakamarkach swojego jestestwa i uwolnić schowane na co dzień, pod skorupą obojętności, ciepło i życzliwość. Zdejmujemy zbroję, która pozwala nam przetrwać trudy codzienności i wkładamy inną, wykutą we wszystkim, co w nas pozytywnego. Potrafimy docenić tych, którzy za marny grosz oddają się służbie publicznej i nie marudzimy pod nosem, że przecież pracują za pieniądze z naszych podatków. Straż pożarna, policja, lekarze, pielęgniarki, wojsko, a także kierowca autobusu czy pani w sklepie, którzy nie mają szans schować się w domu i przeczekać, aż ten pieprzony wirus zostanie okiełznany albo najlepiej zdechnie. To są nasi cisi bohaterowie. Tacy bez peleryny. Potrafimy się do nich uśmiechnąć, szepnąć dobre słowo czy ulżyć w trudzie pracy jakimś innym miłym gestem. Nie łudzę się, wiem, jak się skończyła taka narodowa jedność w 2005 i 2010 roku. Gdy sytuacja wróci do normy to i w nas odezwą się ponownie demony codzienności. Wkurw na czekanie w kolejce, czy spóźniony autobus. Świat ruszy z kopyta, chcąc odrobić niebotyczne straty gospodarcze, więc i nas porwie ten wszechobecny pęd. Cierpliwość stanie się towarem deficytowym, a jej brak będzie rodzić bezsensowną agresję. Jednak jeśli nawet 1% z nas zapamięta, że razem tworzymy naczynia połączone i nie możemy funkcjonować bez siebie nawzajem, to ta sroga lekcja zesłana nam przez ten chiński wirus nie pójdzie kompletnie na marne.
Oczywiście nawet w czasie, w którym próbujemy ciągnąć wózek w jedną stronę, pojawiają się jątrzący malkontenci. Ostatnio zastanawiałem się kto będzie taką „wyróżniającą” się postacią w tym trudnym dla nas wszystkich okresie. Przypomniało mi się wtedy, że był kiedyś taki dziennikarz jak Tomasz Lis i byłby idealnym kandydatem na marudera w czasie tego morderczego marszu. Nie minęła doba i spod sterty kurzu wylazł Lis, wkurzając wszystkich na Twitterze irytującym pitoleniem głupot. Nie zrozumcie mnie źle, ale ten były korespondent wiadomości, który mam nadzieję, że czasy swojej świetności ma już dawno za sobą, mieni mi się najbardziej odrażającą kreaturą polskiego życia publicznego. Piszę to, starając się zachować jak największą apolityczność. Bez trudu znalazłbym wam kanalie po stronie obozu rządzącego, ale ciężko byłoby mi przebić obrzydzenie, które czuję do Lisa. Mam nadzieję, że ten facet zostanie jak najszybciej zasypany przez popioły przeszłości, z których już się nie wygrzebie.
Chciałbym też wam pewną rzecz wytłumaczyć. W zeszłotygodniowej LRS pisałem w tonie, który mógł przywodzić na myśl lekceważenie z mojej strony tematu koronawirusa. Byłbym kłamcą, gdybym powiedział, że moja optyka nie uległa w ciągu tych siedmiu dni znacznym zmianom. Biję się w pierś i przyznaję, że dynamika rozwoju tej epidemii otworzyła mi szerzej oczy na problem. Koszula bliższa ciału, jeszcze w ubiegły poniedziałek nie mieliśmy na terenie naszego kraju żadnej ofiary śmiertelnej. Na chwilę obecną mamy trzy takie przypadki. Pojawia się ukłucie strachu, nie o siebie samego, lecz o bliskich. Szokują przypadki zarażenia wirusem znanych osób, szczególnie ze świata sportu jak: Rudy Gobert, Daniele Rugani czy Bartek Bereszyński (Bereś trzymaj się chłopaku!). Jednak o zdrowych, silnych chłopów się nie martwię. Nie martwię się nawet o siebie samego. Gdzieś z tyłu głowy przewijają się jednak cienie złych myśli, niczym Nazgule wypuszczeni z Mordoru i pojawiają się w niej czarne scenariusze. To naturalne. Zawsze martwimy się o to co dla nas najważniejsze. A nie ma… Powtarzam – nie ma i nie będzie na tym świecie wartości większej niż rodzina! Family first! Od zawsze, na zawsze. Dlatego dbajcie o siebie i starsze osoby. Róbcie swoje. Wydaje mi się, że do tej pory zdajemy ten egzamin na silną czwórkę. Oby tak dalej.
I w całym tym bałaganie tylko jedno się nie zmienia. Biedny chłopak z faweli podbija serca fanów na całym świecie, zdobywa mistrzostwo świata, Złotą Piłkę, wygrywa Ligę Mistrzów, by na koniec za murami paragwajskiego więzienia wygrać na dokładkę porcję pieczonej świni i mydło w płynie. Ronaldihno King! Podobno zastanawiał się tylko, dlaczego świnia miała kły…
Ech, czujecie już, jak będzie smakować piłeczka, gdy w końcu wróci na murawy i ekrany telewizorów? To będzie jak boska ambrozja spijana na szczycie Olimpu z piersi Afrodyty (Ha! Taki ze mnie poeta!). A gdyby wszedł w życie ten wariant, gdzie w Premier League zameldują się 22 zespoły i zostanie na rok skasowany EFL Cup? Jaka to będzie ostra jazda bez trzymanki… Warto czekać panowie i panie. O meczu Liverpoolu z Atletico powiem tylko tyle, że w życiu nie widziałem lepszego sparingu. Gdy miało się świadomość, że rozgrywanie tego spotkania jest bezcelowe, to stracił on smak jak schabowy w czasie przeziębienia. Żałuję troszkę, że Klopp tak często w ostatnim czasie pokazywał swoją ciemną stronę mocy. Nie lubię go, gdy jest sfochowany. Mimo wszystko nadal uważam go, za najlepszego obecnie trenera na świecie.
Jak spędzacie czas, w którym zostaliśmy pozbawieni wszelkich emocji sportowych? Warto nadrobić zaległości filmowe. Wstyd się przyznać, ale obejrzałem ostatnio po raz pierwszy w życiu Chłopców z ferajny. To jest dobry okres, by nadrobić takie klasyki. Zarówno filmowe jak i literackie. Pamiętajcie, inteligentni ludzie się nie nudzą. Żyjemy w czasach, w których nie sposób się nudzić. Sam od siebie polecam jeszcze dokument HBO ‚Breslin i Hammil: Mistrzowie reportażu.’ O dwóch wielkich gwiazdach amerykańskiego dziennikarstwa. Powinno szczególnie zainteresować osoby, które hobbystycznie starają się coś skrobać tak jak ja. Na youtube znajdziecie mnóstwo archiwalnych spotkań. Legendarne finały NBA Bulls vs. Sonics z komentarzem pary Szaranowicz-Łabędź? Bardzo proszę:
Znajdziecie nawet takie perełki, jak druga połowa meczu decydującego o Mistrzostwie Polski sezonu 1990/91 Zagłębie vs. Zawisza:
Na koniec, jeszcze raz. Jeśli możecie, siedźcie w domu. Myjcie ręce. Zachowajcie spokój. Pamiętajcie – Będzie dobrze :).
Thats all folks! Do przeczytania za tydzień.
RG
Skomentuj