Przyznam się uczciwie, że odczułem wewnętrzną potrzebę podzielenia się z wami moimi spostrzeżeniami dotyczącymi być albo nie być klubów Ekstraklasy. Zdaję sobie sprawę z tego, że w ostatnim czasie byłem rzadkim gospodarzem na Futbolowej Rebelii, ale obiecuję, że wkrótce się to zmieni. Właśnie! Zmiany! Słowo klucz. Nie wiem jak was, ale mnie dość mocno zaczęło uwierać życie w niepewności. Mało tego myślę, że przez brak pewnej przyszłości i życie w zamknięciu wielu z nas nabędzie choroby takie jak depresja lub klaustrofobia.
Tak to już jest z lekarstwami, że łagodzą objawy jednej choroby, ale wywołują przy tym inne. Zostając przy temacie schorzeń, należy się zgodzić, że polska piłka ligowa od lat jest chora. Zaleganie z pensjami, brak awansów do faz grupowych europejskich pucharów, to tylko wierzchołek góry lodowej. W ostatnim czasie spodobało mi się stwierdzenie, że na dobrą sprawę nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, co jest nie tak z naszą ligą, ponieważ musimy mierzyć się z wieloma małymi problemami. PZPN od lat przykłada wszelkich starań ku temu, aby Ekstraklasa zmieniała się na lepsze, wskazując klubom właściwe kierunki. Natomiast jak dobrze wiecie (choć zapewne nie wszyscy) PZPN nie jest w stanie myśleć i działać za kluby. Mało tego, zazwyczaj kluby, zamiast zastanowić się, dlaczego związek wprowadza dany przepis, jak choćby słynny przepis młodzieżowca, czy też przed kilkoma laty przepis zainstalowania podgrzewanej murawy najzwyczajniej w świecie zaczynają podnosić bezzasadny i agresywny sprzeciw. Że jak to? Po co? Dlaczego? Zdajecie sobie sprawę, ile to kosztuje?
Wbrew utartej opinii według mnie polskie kluby wcale nie mają najgorszej sytuacji. Od wielu lat stacje telewizyjne świetnie opakowują produkt, jakim jest Ekstraklasa. Jakby tego było mało, stacje płacą niemałe pieniądze za możliwość transmitowania spotkań Ekstraklasy, które często nie zachwycają poziomem, przez co komentatorzy często zmuszeni są do ubarwiania wydarzeń boiskowych. Samorządy również przykładają wszelkich starań, by ligowy dżemik zmienił się przynajmniej w powidła. Miasta wybudowały piękne stadiony, których może nam zazdrościć cała Europa. Ponadto w dużej mierze, to właśnie dzięki samorządom, większość naszych klubów wiąże koniec z końcem. W obliczu obecnej sytuacji nawet by mnie nie zdziwiłoby, gdyby za moment wyszło na jaw, że wielu już kultowych „Starych Słowaków” dostaje wysokie stypendia od miast. Podsumowując kwestię finansów, w dużej mierze rozwiązują przychody z praw telewizyjnych oraz wsparcie miast.
Wszyscy wyciągają ręce do klubów, a gdzie w tym wszystkim ich pomysł rozwój? Odnoszę takie wrażenie, że wielu osobom zaangażowanych w futbol wydaje się, że stadion sam w sobie przyciągnie na każde spotkanie minimum 20 tysięcy kibiców. A te stadiony się kiedyś zestarzeją. Zegar już tyka. Kluby na zachodzie prześcigają się w wymyślaniu nowych klubowych gadżetów, a u nas pod tym względem panuje dziwna posucha, czego najlepszym podsumowaniem są kubki z nazwą klubu napisaną Arialem albo Calibri. Innym ciekawym tematem jest podejście do rezerw klubu. W tej kwestii doceniam bardzo Lecha Poznań, który wprowadził rezerwy do drugiej ligi i to jest kierunek, w jakim powinny zmierzać kluby. Po drugiej stronie barykady jest mistrz polski Piast Gliwice, który ma swoją drużynę rezerw uwaga! W klasie okręgowej, a drużyna U18 nie gra w CLJ. Jak już jesteśmy przy temacie strategii klubów, nawet jakiś czas temu mówiło się o tym, że w pewnym polskim klubie zwolniono ot, tak klubową legendę. Moment i nie ma człowieka, a gdzie w tym wszystkim budowanie tożsamości? Za to dziwnym trafem wielu prezesom łatwo przychodzi podejmowanie decyzji dotyczących mało zrozumiałych przynajmniej dla mnie wydatków. Wziąć pięciu nowych obcokrajowców na wysokich kontaktach? Bierzemy. Jakoś to będzie. Brak stadionu? Damy radę zagramy w mieście X. Brak dobrej bazy treningowej? To może poczekać, a może i samorząd zbuduje. Na próżno szukać w takim działaniu logiki.
Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale moim zdaniem w polskiej piłce brakuje wyrazistych osobowości. Wielu prezesów, czy też dyrektorów jest tzw. prezesami z zawodu. Nie chciałbym, zostać źle zrozumianym, ale brakuje ludzi pokroju Jarosława Królewskiego, który moim zdaniem nie boi się zaczerpnąć opinii u specjalistów i czerpać od ludzi mających większe doświadczenie w danej dziedzinie. Jeszcze jedną istotną kwestią odnoszącą się do sposobu funkcjonowania w piłce Pana Królewskiego jest jego sposób budowania autorytetu na zaufaniu wynikającym z właściwej komunikacji. Praktycznie każda ważna decyzja dotycząca Wisły Kraków jest od razu uargumentowywana przez Królewskiego, przez co nie ma niedomówień na linii kibic-klub czy też media-klub. Wymienione strony nie mają wątpliwości co do motywów danego działania i zwiększa świadomość osoby zainteresowanej danym tematem.
Nie ulega wątpliwości, że koronawirus da nam wszystkim popalić i dostanie nam się po kieszeniach, a co za tym idzie, kluby również to nie ominie. Tylko wciąż nie wiemy jak bardzo. W mediach już przewijają się informacje o niepewnym losie kilku klubów w tym między innymi Arki Gdynia. Jednak warto zaznaczyć, że wiele klubów mogłoby przejść ten trudny czas łagodniej, gdyby w przeszłości podejmowano inne decyzje. Obecnie na świeczniku znajduje się temat obniżki płac piłkarzy i jedna rzecz nasuwa się sama. Z kim łatwiej się dogadać w kwestii redukcji wynagrodzeń? Z Polakiem czy obcokrajowcem przychodzącym odcinać kupony? Odpowiedź jest banalnie prosta. Czekam tylko na moment, w którym któryś zespół przestanie być wypłacalny i całą winę przerzuci na epidemię. O ile dany klub do tego momentu prowadził w miarę racjonalną politykę wydatkową, jak najbardziej możemy współczuć i zrozumieć, że został nagle postawiony pod ścianą. Natomiast ile zespołów żyło sobie tak jakby nie było jutra? Czy ktoś na kimś wymuszał zakontraktowanie napastnika zdolnego strzelić 2 bramki w sezonie za 60 tysięcy miesięcznie? Prawdziwe dramaty będą przeżywać zwykli ludzie, którzy stracą pracę i zostaną z kredytami. Mogę się założyć, że część z nich dziś jeszcze pracuje, w takim klubie-wydmuszce, pięknie wyglądającym na zewnątrz, natomiast pustym w środku. Paradoksalnie wiem, że nawet jeśli któraś z drużyn ogłosi upadłość, to znajdzie się grupa zapaleńców, która podejmie próbę odbudowania tego, co ktoś zburzył lub mocno nadszarpnął. Tylko w tym wszystkim nie rozumiem, po co właściwie dopuszczać do sytuacji, w której piłkarze muszą grać za przysłowiowe „Bóg zapłać”, a w klubie brakuje ciepłej wody. Chyba po prostu ta liga ma to do siebie, że pewne kluby muszą umrzeć, żeby po pewnym czasie móc zmartwychwstać.
Z okazji świąt wielkiej nocy w imieniu Futbolowej Rebelii życzę wam wszystkim miło spędzonego czasu w rodzinnym gronie.
Paweł Ożóg
Skomentuj