Lepsze życie. Felieton Football Info.

Piłka nożna, a konkretnie Bundesliga, wreszcie wróciła do grania. Na razie, po pierwszej popandemicznej kolejce, ciężko wyciągać daleko idące wnioski odnośnie poszczególnych klubów. Niemniej jednak, jako że koniecznie chciałem już napisać o tym, co dzieje się na murawie, to zapraszam Was na mój subiektywny przegląd wydarzeń odnośnie całej serii gier

To był pierwszy „normalny” weekend od dawien dawna. Z rozpędu oglądałem wszystko, co leciało w telewizji. Skończył się jeden mecz i od razu czekałem na następny. Głód piłki był tak duży. Sobotę i niedzielę zacząłem od spotkań 2. Bundesligi i muszę przyznać, że oglądało się je całkiem przyjemnie. W ogóle wszystkie mecze – i te lepsze, i te gorsze – po tak długiej przerwie ogląda się z zaciekawieniem. Na drugim poziomie rozgrywkowym w Niemczech poza Polakami nie znałem żadnych zawodników. W niektórych ekipach Bundesligi, które miałem przyjemność zobaczyć w ten weekend w akcji, jak Mainz, Union, czy Koln – dosłownie kilku graczy. W normalnych okolicznościach nie czerpię wówczas pełnej satysfakcji ze śledzenia transmisji. Poprzez fakt, że nie oglądam regularnie takich zespołów, nie jestem w stanie wynieść tyle samo z meczu, ile wynoszę, gdy oglądam drużyny, które znam na wyrost. Nieraz zdarzało mi się, że niby obejrzałem pełne 90 minut, ale tak naprawdę miałbym problem zrelacjonować komuś szczegółowo, co się działo w meczu. Powiedzieć coś więcej niż kto strzelał bramki i która drużyna częściej atakowała. Kilka dni temu jednak ten brak wiedzy mi nie przeszkadzał. Chłonąłem każdą minutę spotkania. Nawet momenty, w których widowisko przypominało bardziej sparing niż grę o punkty.

A jednym z takich widowisk był bez wątpienia mecz Unionu Berlin z Bayernem Monachium. Obok derbów Zagłębia Ruhry mecz, na który wszyscy najbardziej ostrzyli sobie zęby. Polski pojedynek – Robert Lewandowski kontra Rafał Gikiewicz. Dodatkowo Bawarczycy przed pandemią byli w solidnym gazie, a ich gra była piłkarską ucztą. A tego byliśmy bardzo, ale to bardzo spragnieni. W rzeczywistości zobaczyliśmy dość kiepskie widowisko. Bayern wyglądał, jakby dopiero wchodził w rytm meczowy. Grając na zaciągniętym hamulcu ręcznym, najpierw wykorzystał kardynalny błąd Nevena Suboticia, a później poprawił wynik po rzucie rożnym. Trochę się zawiodłem na Die Roten, bowiem spodziewałem się pokazu siły, efektownej gry i fajerwerków. Słowem, flicki-flacki w najlepszym wydaniu.

Duże wrażenie wywarł na mnie za to Union Berlin. Uważnie przyglądałem się ich grze defensywnej. Do momentu straty pierwszego gola grali rewelacyjnie. Ustawieni w dwóch zwartych, kompaktowych blokach, zagęszczali środek pola i świetnie potrafili wyczuć moment skoku pressingowego. Dla piłkarzy Bayernu niekiedy dwa kontakty w środkowej strefie boiska to było już za dużo. Oznaczały stratę piłki. Niestety błąd Suboticia, który spowodował, że podopieczni Ursa Fischera musieli odrabiać straty, wyssał z nich pokłady energii. A szkoda, bo przy niedzielnej dyspozycji Bayernu mieli szansę nawiązać z nimi walkę. W ogóle muszę powiedzieć, że lubię takie drużyny, jak Union Berlin. Może nie grają pięknie w piłkę, ale mają swój charakterystyczny styl. Organizacja i dyscyplina taktyczna przede wszystkim. Nie szukają kwadratowych jaj. Każdy piłkarz wychodzi na boisko z określonym zadaniem, które są elementami większego planu całego zespołu. Wie, co ma robić i w której strefie się znajdować w danym momencie.

Drużyną, która w pełni zasłużenie zebrała największe pochwały w ten weekend, jest Borussia Dortmund. W ekipie Luciena Favre’a zatrybiło dosłownie wszystko. W ogóle nie było widać po zespole, że jakakolwiek dłuższa przerwa miała miejsce. Żółto-czarni grali tak, jakby Favre przez te dwa miesiące przeanalizował wszelkie niedoskonałości zespołu, znalazł receptę na ich rozwiązanie i zdążył to wszystko zaimplementować graczom podczas treningu. Ofensywa wprost unosiła się nad ziemią. Ciągła wymienność pozycji i szybka, kombinacyjna gra na jeden kontakt. Błysnął Haaland, błysnął Hazard, błysnął Guerreiro. Jednak zawodnikiem, który przyćmił tego dnia wszystkich, był Julian Brandt. Nieustannie pod grą, świetnie szukał sobie wolnych przestrzeni między liniami i dyrygował grą zespołu. A warto przypomnieć, że w ekipie Favre’a brakowało m.in. Cana, Witsela, czy Jadona Sancho. Mimo to Borussia zagrała na szóstkę w szkolnej skali. Zrobiła najlepszą reklamę Bundeslidze i, rzecz jasna, sobie samej. Młodym kibicom, którzy oglądali ten spektakl (a jako, że był to pierwszy mecz Bundesligi w erze postpandemicznej, to pewnie było sporo takich osób) łatwo było się zakochać w BVB.

Ostatnim zespołem, do którego chce się odnieść w tym tekście, jest Bayer Leverkusen. W poniedziałek mieliśmy pierwszy mecz przy sztucznym świetle. Wieczór to jest czas, w którym mecze najlepiej mi podchodzą, dlatego z niecierpliwością czekałem na spotkanie Werderu z Bayerem kończące kolejkę. I nie zawiodłem się. Werder potwierdził tylko panującą opinię, że odstają poziomem od reszty ligi, a Aptekarze wysłali mocny sygnał do reszty ekip walczących o pierwszą czwórkę. Zespół Petera Bosza to w pewnym sensie fenomen. W ogóle nie grają dalekich podań. Cały czas rozgrywanie piłki po koronce i próby zagrań mijających linię rywala. W ofensywie – podobnie jak w zespole z Dortmundu – częsta wymienność pozycji i szukanie wolnych przestrzeni między formacjami rywala. Ja taki styl gry kupuję. Ponadto w składzie Bayeru jest sporo młodych, perspektywicznych zawodników. Obok znanego wszystkim fanom futbolu Kaia Havertza warto zawiesić oko na środkowym obrońcy, Edmondzie Tapsobie oraz skrzydłowym, Moussie Diabym. Francuz rozegrał wczoraj fenomenalne zawody. Jest szybki, energiczny z piłką przy nodze i potrafi grać kombinacyjnie. Ma dopiero 20 lat, więc bardzo możliwe, iż za niedługo, podobnie jak Havertz, zasili klubową kasę sporą gotówką.

Choć tekst wyszedł mi nadspodziewanie długi, to na koniec jeszcze chciałbym napisać kilka słów o nowej, futbolowej rzeczywistości. Wygląda to inaczej, nie przeczę, ale czy brak obecności kibiców na meczach to powód, aby uważać, że nagle mecze są nudne? Co takiego zmieniają kibice, że bez nich piłka nożna nie ma sensu? Pytam, bo słyszałem już takie głosy. Ja oglądając mecze w ten weekend, czasami nawet nie odczuwałem tego, że trybuny są puste. Dam Wam taką radę: skoncentrujcie się tylko i wyłącznie na tym, co dzieje się na murawie, a brak kibiców nie będzie Wam przeszkadzał. I tak wszyscy na te kilka(naście) miesięcy musimy się przyzwyczaić do nowych warunków.

Football Info

Więcej tekstów tego autora, znajdziecie tutaj

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: