Spełnieniem marzeń każdego właściciela klubu z bogatą historią jest nawiązanie do największych sukcesów z przeszłości. W przypadku właściciela Valencii Pana Petera Lima, to zadanie wydaje się szczególnie trudne, a złośliwi mogą powiedzieć, że w najbliższej przyszłości niewykonalne.
Od momentu, w którym przejął klub z Estadio Mestalla, minęło już 6 lat. Pod jego rządami klub zdążył przejść już kilka drastycznych rewolucji. Na tę chwilę jedynym trofeum, które zasiliło, w tym czasie klubowe gabloty był Puchar Króla zdobyty w 2019. Wówczas bramki Kevina Gameiro i Rodrigo Moreno sprawiły, że „Nietoperze” rozprawiły się z FC Barceloną, która nie sprostała roli faworyta. Valencia wciąż wywołuje wiele pozytywnych emocji i przywołuje kibicom z całego świata liczne wspomnienia, które sprawiają, że całe rzesze fanów piłki nożnej darzą ten klub szczerą sympatią. Nadal mowa o uznanej marce, ale nie sposób porównać obecną Valencię do drużyny z przełomu wieków. Zwłaszcza ostatni sezon pracy Rafy Beniteza przeszedł do historii ze względu na zdobycie pierwszego dubletu od 85 lat i właśnie droga do tego historycznego osiągnięcia będzie tematem tego wpisu.
Burzliwa pretemporada
W piłce nożnej, jak i w życiu normalnego człowieka 17 lat to szmat czasu. Na początku cofnijmy się do roku 2003. Ten rok obfitował w wiele istotnych wydarzeń. Mniej więcej w tym samym czasie w Polsce przeprowadzano referendum ogólnokrajowe w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, w Niemczech odbył się ostatni koncert duetu Modern Talking, a w Hiszpanii wciąż młody, ale już utytułowany Rafa Benitez przygotowywał Valencię do swojego ostatniego sezonu przed objęciem sterów w angielskim Liverpoolu. Ambitny szkoleniowiec czuł na sobie presję wyników, a oprócz tego jego działaniom przyświecała chęć zrehabilitowania się po przeciętnym sezonie 02/03 zakończonym na piątej pozycji w lidze, która oznaczała brak możliwości występów w Lidze Mistrzów. Równocześnie zdawał sobie sprawę, że drużyna potrzebuje wzmocnień, aby mogła nadal robić postępy. Poprzedni sezon pokazał Valencii deficyt w postaci klasowego napastnika, czego dowodem była statystyka pokazująca, że jej najskuteczniejszy zawodnik zdobył w rozgrywkach Primera zaledwie 8 bramek. Dla porównania Deportivo la Coruña miało wówczas Roya Makaaya (28), Real Sociedad Nihata (23) i Darko Kovacevica (20), Real Madryt Ronaldo (23) i Raula (16), a Barcelona Patricka Kluiverta (16). Benitez oczekiwał od klubu finalizacji transferu młodego, ale już zaprawionego w bojach Samuela Eto’o, ale ostatecznie transakcja nie doszła do skutku, a gwiazdor Realu Mallorca rok później trafił do FC Barcelony. Zamiast Kameruńczyka na Mestalla pojawił się Brazylijczyk Ricardo Oliveira, który delikatnie rzecz ujmując, nie pasował Benitezowi do koncepcji. Dla Oliveiry Valencia była pierwszym europejskim klubem, w którym występował, a jego najlepszy okres na hiszpańskich boiskach przypadł dopiero po transferze do Betisu.
Kością niezgody okazywały się pieniądze, których Valencia po prostu nie miała. Kadra pierwszego zespołu była dość mocno rozbudowana i droga w utrzymaniu, ale zdaniem kibiców i trenera wciąż brakowało w niej jakościowych graczy, którzy w decydujących momentach zrobili różnice. Na domiar złego jeden z najlepszych obrońców świata Roberto Ayala, który wraz z Carlosem Marcheną zapewniał stabilną grę w tyłach, był mocno kuszony przez Real Madryt, a kartę przetargową miała stanowić możliwość występów w Lidze Mistrzów. Brakowało wzmocnień na miarę ambicji Beniteza, a w dodatku za moment mogło okazać się, że odejdzie kluczowy obrońca. W przypadku klubu, który rok wcześniej cieszył się z tytułu, a w sezonach 99/00 i 00/01 walczył w finale Ligi Mistrzów, musiało się przełożyć narastanie konfliktu pomiędzy Rafą Benitezem a prezesem Jaime Ortim. Sytuacja stała się jeszcze bardziej napięta, gdy po stronie trenera opowiedzieli się również fani „Los Ches”, którzy podczas przedsezonowej prezentacji zespołu poprzez gwizdy nie pozwolili dojść do głosu prezesowi. Podczas tego samego spotkania Benitez został nagrodzony oklaskami, co musiało być nie w smak prezesowi.
Liga pod znakiem 6
Utarło się hasło, że wielkie drużyny rodzą się w bólach. W przypadku Valencii właściwszym terminem byłoby odrodzenie po jednym słabszym sezonie. W pierwszej kolejce na Estadio Mestalla zawitał Real Valladolid, który międzysezonową przerwę wykorzystał na zmianę szkoleniowca. Goście byli typową drużyną drugiej części stawki, więc spodziewano się gładkiego zwycięstwa gospodarzy. Nic bardziej mylnego. Valencia miała problem z przedarciem się przez obronę zespołu Fernando Vázqueza. W dodatku za sprawą Davida Souzy goście wyszli na prowadzenie. Remis w końcówce spotkania uratował Argentyńczyk Pablo Aimar, który popisał się indywidualną akcją, która przyniosła bramkę wyrównującą.
Po tym nie do końca udanym spotkaniu przyszła pora na serię 6 kolejnych ligowych zwycięstw w tym między innymi z Barceloną, Atletico i Realem Madryt. Dobrą passę Nietoperzy przerwało dopiero Deportivo La Coruña, które w tamtym okresie biło się o najwyższe cele i za sprawą Juana Carlosa Valeróna i Diego Tristana pokonało Valencię, która zdołała jedynie odpowiedzieć trafieniem Misty. Wyjazdowa porażka jednak nie zraziła piłkarzy Beniteza, którzy regularnie wygrywali spotkania w Primera. Dzięki temu na półmetku sezonu znajdowali się na czele stawki.
Druga połowa lutego była najtrudniejszą próbą, przez jaką musiała przejść opisywana przeze mnie drużyna. Wszystko zaczęło się od spotkania na Estadio Santiago Bernabeu, podczas którego Valencia prowadziła po trafieniu Roberto Ayali w 74 minucie spotkania. Kiedy fani Valencii mogli powoli zacząć myśleć o świętowaniu, sędzia Pedro Tristante Oliva podjął decyzję o przyznaniu „Królewskim” rzutu karnego po faulu na Raulu, którego zdaniem wielu nie było. Hiszpania jeszcze długo debatowała nad jego słusznością, a sam legendarny napastnik po meczu odniósł się do tej sytuacji w następujących słowach:
Nie przewróciłem się sam. Tysiące piłkarzy znalazło się kiedyś w podobnej sytuacji jak ja. Problemem było tylko, że zdarzyło się to w ostatniej minucie”. Karnego na bramkę zamienił Luis Figo, a remis oznaczał, że Real zachował przewagę dwóch punktów nad Valencią.
Po bolesnym remisie na Bernabeu Valencia odniosła dwie następujące po sobie porażki z Barceloną oraz Espanyolem. Wyniki tych spotkań oznaczały, że przewaga Realu powiększyła się do 8 punktów, a perspektywa zdobycia drugiego mistrzostwa „Nietoperzy” w ciągu dwóch lat znacznie się oddaliła. Piłka nożna potrafi zaskakiwać i weryfikować plany. Valencia swoją postawą zaprzeczyła określeniu, które powstało kilka lat później odnoszące się do gry w europejskich pucharach, jako o pocałunku śmierci przenosząc świetną formę z Pucharu UEFA na rozgrywki ligowe. Losy mistrzostwa zostały rozstrzygnięte w 36 kolejce. Real na własnym stadionie przegrał z Mallorcą, dla której dwie bramki zdobył Samuel Eto’o. Barcelona potknęła się w wyjazdowym spotkaniu w Vigo. Valencia wykorzystała potknięcia najgroźniejszych rywali i dzięki wyjazdowemu zwycięstwu nad Estadio Sanchez Pizjuan zapewniła sobie szósty tytuł mistrza Hiszpanii. Real Madryt Carlosa Queiroza (byłego asystenta Sir Alexa Fergusona) w końcówce sezonu całkowicie się posypał, przegrywając pięć ostatnich spotkań ligowych. Ostatecznie Królewscy uplasowali się na 4 pozycji, która oznaczała dla nich konieczność gry w eliminacjach do Champions League… Przeciwko Wiśle Kraków.
Słodko-gorzki smak pucharu króla
Po tym, jak Valencia zdobyła Copa del Rey w sezonie 98/99 przez 4 kolejne kampanie odpadała z ekipami z niższych lig, co było powodem do wstydu dla zespołu, który potrafił rozprawić się z największymi europejskimi tuzami. Tymczasem pogromcami Valencii w krajowym pucharze były kolejno ekipy:
-Osasuna Pampeluna (Segunda Division)
-Gaudix (Segunda B),
-Novelda (Segunda B),
-Alicante CF (Segunda B)
Podejrzewam, że część z was nawet nie kojarzy herbu Gaudixu, co nie jest niczym nadzwyczajnym. Puchar Króla w sezonie 03/04 stał się wyzwaniem stanowiącym możliwość odkupienia win za poprzednie edycje, które były plamą na honorze klubu. Sądzę, że Valencia wolałaby już wylosować ekipę z Primera, niż ponownie trafić na drużynę pokroju Noveldy. Jednakże system rozgrywania Pucharu Króla jest skonstruowany w taki sposób, że najpierw drużyny z najwyższej klasy rozgrywkowej mierzą się przeciwko mniejszym ekipom. Los sprawił, że „Los Ches” musieli podnieść rękawicę rzuconą przez CD Castellón. Tym razem obyło się bez niespodzianki. W następnej rundzie Valencia gładko wyeliminowała Real Murcję, czyli ekipę, która następny sezon rozpoczęła już w Segunda. Pierwsze trudności czekały na Valencię w pojedynku z Osasuną, która od ostatniej potyczki w CdR pomiędzy tymi klubami zdążyła awansować do Primera. Pierwszy mecz zakończył się wynikiem 2:2, a to oznaczało emocje w spotkaniu rewanżowym. Mecz na El Sadar przebiegł po myśli Beniteza i po bramkach Rufete i Vicente jego zespół zameldował się w ćwierćfinale. Tym razem Real Madryt prowadzony przez Carlosa Quiroza okazał się przeszkodą nie do pokonania, a tym samym zakończył sen Valencii o dublecie krajowym. Pozwólcie, że posłużę się aforyzmem Jana Twardowskiego:
„W życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to jest niedobrze”
Europejska przygoda zakończona dubletem
Krajowy dublet nie był już możliwy do zdobycia, ale wciąż Valencia stała przed szansą zdobycia europejskiego trofeum. Zanim powstała Liga Europy kluby rywalizowały w Pucharze UEFA. Sezon 2003/04 jest swego rodzaju ciekawostką, ponieważ był ostatnim rozgrywanym w systemie play-off od samego początku do końca. Pierwszym rywalem drużyny z Hiszpanii był szwedzki AIK Solna. W obu spotkaniach Szwedzi musieli uznać wyższość zespołu z ligi Top 5. Następnym rywalem było Maccabi Haifa, które nieoczekiwanie wywiozło bezbramkowy remis z Estadio Mestalla i liczyło, że może sprawić niemałą niespodziankę. Do niespodzianki ostatecznie nie doszło, ponieważ Maccabi uległo na własnym boisku 4:0, tracąc dwie bramki w doliczonym czasie gry. Na przełomie lutego i marca Valencia uporała się z Besiktasem, wygrywając oba spotkania odpowiednio 3:2 oraz 2:0. W ⅛ finału po raz kolejny los skojarzył zespół Beniteza z drużyną z Turcji. Genclerbirligi w pierwszym spotkaniu zaskoczyło nawet swoich najwierniejszych fanów, wygrywając 1:0. Rewanż okazał się również bardzo wymagający dla Hiszpanów. Gol Misty doprowadził do dogrywki, a bramka Vicente pozwoliła wyeliminować trzecią drużynę tureckiej Superligi. W ćwierćfinale Valencia dwukrotnie pokonała Girondins Bordeaux 2:1, a to oznaczało konfrontacje dwóch hiszpańskich drużyn w walce o finał. Villarreal z Sonym Andersonem i J.R. Riquelme i Pepe Reiną w składzie postawił twarde warunki. W dużej mierze dzięki bardzo dobrej postawie obu bramkarzy w dwumeczu padła zaledwie jedna bramka. Juliano Beletti, sfaulował w polu karnym Mistę i sam poszkodowany zamienił jedenastkę na bramkę.
Po 9 miesiącach walki w systemie mecz-rewanż nadeszła pora na finał. Mecz miał miejsce na szwedzkiej ziemi — w Göteborgu. Olympique Marsylia zaliczył przeciętny sezon w Ligue 1, plasując się na 7 pozycji. Jednak OM wciąż był groźnym zespołem, który miał w ataku szykującego się do transferu na Stamford Bridge Didiera Drogbę, a w bramce byłego mistrza świata i Europy Fabiena Bartheza. Benitez dobrze rozpracował francuskiego rywala, a szalę na korzyść „Nietoperzy” przychylił duet Vicente-Mista. Najpierw ten drugi został ostro potraktowany w szesnastce przez Bartheza w konsekwencji czego, Pierluigi Collina pokazał mu czerwoną kartkę. Karnego na gola zamienił Vicente. W 58 minucie Valencia zadała decydujący cios. Szybka kontra w której Vicente obsłużył fantastycznym długim podaniem Mistę, a ten pięknym strzałem spuentował swój najlepszy sezon w karierze.
Koniec ery pewnej ery
Tajemnica tej drużyna tkwiła w wykorzystywaniu w pełni przydatności poszczególnych ogniw dla uzyskania korzyści ogółu. Zapewne to było głównym powodem lekkiego odstawienia na boczny tor najbardziej kreatywnego piłkarza, czyli Pablo Aimara pomimo tego, że Argentyńczyk był piłkarzem wybitnym. Diego Maradona mianował go kiedyś na swojego następcę, a Leo Messi wypowiadał się o nim w ten sposób:
„Od zawsze najbardziej podziwiałem Pablo Aimara, którego karierę śledziłem od czasów River Plate. Miałem możliwość zagrać na jednym boisku przeciw niemu i to była ważna chwila dla mnie”.
Styl gry dość mocno odbiegał od Valencii sprzed kilku lat, ale w zamian kibice podziwiali najlepszą defensywę w lidze, która straciła zaledwie 27 bramek w 38 kolejkach. Za sprawą Santiago Canizaresa i obrony opartej o dwa solidne filary Ayali i Marchenie, których w bocznych sektorach wspierali Amadeo Carboni i Curro Torres oraz środku pola z Davidem Albeldą i Rubenem Barają. Dzięki tym piłkarzom napastnicy oraz skrzydłowi mogli czuć się nieco swobodniej, choć i oni mieli wiele zadań defensywnych. Zwłaszcza skrzydłowi odegrali dużą rolę w zdobyciu dubletu. Rufete występujący po prawej stronie oraz Vicente, który sprawiał wrażenie piłkarza, który przez lata będzie w czołówce najlepszych lewoskrzydłowych, stwarzali wiele sytuacji walecznym napastnikom, którymi byli Mista i Miguel Angulo. Na grze zespołowej najbardziej skorzystał Mista, dla którego był to jedyny sezon w La Liga, w którym zdobył więcej niż 10 bramek (19), a po tym, jak pozycja Pablo Aimara uległa degradacji Benitez zdecydował się na danie szansy Miguelowi Angulo.
Wszystko ma swój początek i koniec, podobnie jak ten tekst oraz praca Rafy Beniteza na Estadio Mestalla. Jestem ciekaw czy znalazłby się lepszy moment na pożegnanie z klubem niż ten, w którym Mista osiągnął życiową formę, sezon został zwieńczony zdobyciem dwóch trofeów, a sam Benitez mógł odejść z podniesioną głową, słysząc na każdym kroku kibiców wykrzykujących: „¡Arriba Valencia!, ¡Viva el Valencia!”.
Paweł Ożóg
Bardzo dobry tekst
PolubieniePolubienie