Chociaż koronawirus nadal jest obecny w naszym życiu, to sytuacja na świecie zaczyna coraz bardziej przypominać stan rzeczy sprzed pandemii. Ruszyły niemalże wszystkie liczące się ligi i liczba spotkań, które codziennie można obejrzeć w TV, jest wręcz przytłaczająca. Dzięki temu w samym futbolu, jak i wokół niego znów dzieje się mnóstwo rzeczy, na które można ponarzekać i obśmiać, od biedy pochwalić. Zapraszam na kolejną Lożę Rebelianckich Szyderców!
Spora część fanów futbolu czekała na ten moment. Siedemnastego czerwca, meczem City z Arsenalem, wznowiła granie Premier League. Zanim to jednak nastąpiło, władze ligi postanowiły, że wszyscy zawodnicy do końca sezonu będą nazywać się Black Lives Matter. Trochę przydługawo, ale mamy przecież w lidze Trenta Alexandra-Arnolda, był Shaun Wright-Phillips to i dla Black Lives Matter znajdzie się miejsce na koszulce. Następnie zawodnicy oddali hołd tragicznie zmarłemu aktorowi porno. Wydaje mi się, że nawet Rocco Siffredi nie zrobił tyle dla tej branży co pośmiertnie George Floyd. Oczywiście gest zawodników, którzy przyklękali na jedno kolano przed pierwszym gwizdkiem sędziego, był kopią gestu Colina Kapernicka. Zawodnika NFL, który w 2016 roku, wykonując taki właśnie gest w czasie grania amerykańskiego hymnu, protestował wobec dyskryminacji Afroamerykanów i brutalności policji wobec tychże. I wszystko ładnie pięknie. Możemy protestować, chociaż biografia Floyda wzbudza wątpliwości czy domalowywanie mu aureoli na powstających w Stanach Zjednoczonych muralach mieści się w ramach dobrego smaku. Bardziej zastanawia mnie, w jakim stopniu przychylne władze Premier League byłyby wobec takich gestów, gdyby chodziło o moralne wsparcie dla Tybetu czy Hongkongu. Mam dziwne przeczucie graniczące z pewnością, że gdyby któryś z piłkarzy wykonał symboliczny gest, oznaczający solidaryzowanie się z tamtym regionem świata, to władze Premier League znów padłyby ze spuszczoną głową na jedno kolano. Tym razem przed notablami z Państwa Środka. Wizja zakręcenia kurka z płynącą z Chin kasą byłaby silniejsza niż potrzeba ukazania swojej dobrodusznej maski. Zresztą kapitalnie komponował się szyld Black Lives Matter z reklamą Visit Rwanda na rękawku arsenalowych koszulek. Doczytajcie sobie drodzy czytelnicy, czy w tym afrykańskim kraju czarnoskórzy są traktowani lepiej niż ci w Stanach Zjednoczonych.
Wystarczy politykowania. Przejdźmy do futbolu. Wszyscy sądzili, że dwumiesięczna przerwa w graniu będzie pewnego rodzaju formą resetu, po którym dyspozycja poszczególnych zespołów może znacząco się zmienić. Okazało się, że wcale nie ma olbrzymich różnic w tym, co pokazywały różne drużyny przed koronawirusową pauzą. Bayern nadal niszczy Bundesligę, Atalanta nadal zachwyca w Serie A, Legia pewnie zmierza po mistrzostwo Polski… obrona Arsenalu nadal nie istnieje. Fani Kanonierów liczyli się z porażką w meczu z City, chociaż nie sądzili, że będzie miała miejsce po tak bezbarwnej grze. Ale druga wtopa w sezonie w spotkaniu z Brighton? Oh shit, here we go again. Momentami określenie Typowy Arsenal zaczyna oznaczać mniej-więcej to samo co Typowa Ekstraklasa. Kompilacja kiksów Mustafiego czy Davida Luiza z powodzeniem mogłaby się znaleźć na profilu Ekstraklasa Trolls. Inna rzecz, że The Gunners mają także mnóstwo pecha i wygląda to tak, jakby nad zespołem Artety zbierała się czarna chmura deszczu, która podąża wciąż za nim, niczym w kreskówkach. Świadczą o tym trzy poważne kontuzje, które piłkarze klubu ze stolicy Anglii złapali w pierwszych dwóch meczach. Jakby powiedział Bubbles z Trailer Park Boys:
Nie będę rozwodził się nad formą poszczególnych zespołów. Myślę, że w kolejnych dniach zrobią to moi koledzy z Futbolowej Rebelii. Dodam tylko, że większość ekip prezentuje się jeszcze dość niemrawo. Jakby dopiero co wróciły z jakiejś kwarantanny…
Arek Milik i Piotrek Zielinski z Pucharem Włoch! W dodatku piękny Arkadiusz przypieczętował sukces Napoli, wykorzystując ostatni rzut karny. Nawet nie wiecie, jak bardzo ten sukces ekipy Gattuso mnie uradował. Obydwaj Polacy cieszą się moją olbrzymią sympatią, wzrastającą wprost proporcjonalnie do krytyki, która na nich spada. Szczególną słabość mam do naszego napastnika. Okropnie denerwowała mnie łatka fajtłapy, którą próbowano mu przyczepić po Euro 2016 i zrobić z niego nowego Grzegorza Rasiaka. Ostatnio oglądałem sobie fragmenty tamtego turnieju. Milikowi brakowało skuteczności w czasie francuskiego czempionatu, fakt. Chociaż to jego strzał zapewnił nam bardzo ważną wygraną w pierwszym meczu z Irlandią Północną. To on mądrze przepuszczał podanie Grosickiego do Kuby, który wyprowadził nas na prowadzenie w spotkaniu ze Szwajcarią. On zaliczył asystę w potyczce z Ukrainą i powinien mieć drugą, bo tylko w sobie znany sposób Lewandowski zmarnował jego kapitalne podanie na początku meczu. Wreszcie to on pewnie wykorzystał dwa rzuty karne w konkursie jedenastek. Czy był to tak tragiczny turniej Arka? Śmiem wątpić, ale gawiedź widziała swoje. Chłopak jest jak feniks. Podnosi się po każdej kolejnej ciężkiej kontuzji. Interesują się nim coraz lepsze kluby, a on naprawdę daje wiele Napoli w każdym meczu i non-stop jest pod grą. Pozostaje w cieniu Lewandowskiego, ale przez dziesięciolecia nie mieliśmy dwóch tak kapitalnych snajperów. Kto poza Lewym był w ostatnich latach na takim poziomie jak Milik, jeśli weźmiemy pod lupę napadziorów? A liczę, że wychowanek Rozwoju Katowice jeszcze nie raz zachwyci kibiców i to nie tylko w Polsce.
Damien Perquis zakończył piłkarską karierę. Moją uwagę przykuł jednak fragment wywiadu, którego pochodzący z Francji, były obrońca reprezentacji Polski, udzielił Super Expressowi:
Dla mnie sukces. Zrealizowałem marzenie mojej babci, zagrałem w finałach EURO… Poznałem nowych kolegów, zaprzyjaźniłem się nawet z jednym z członków sztabu medycznego… Oczywiście, tych występów mogło być więcej, ale potem nie grałem już bardziej ze względów „politycznych”
Cóż. Drogi Damienie, twojej gry w ojczystych barwach nie wspominam z takim zniechęceniem jak chociażby tego co pokazywał na murawie Sebastian Boenisch. Byłeś solidnym obrońcą i dałeś naszej kadrze kilka fajnych spotkań. Ale nie uważasz (bo przecież na pewno czytasz Futbolową Rebelię), że twój licznik zatrzymał się na liczbie 14 występów w narodowych barwach, gdyż byłeś gościem bardzo podatnym na kontuzje? Zresztą twoja kariera chyba nie potoczyła się tak, jak na to liczyłeś, skoro ostatnie lata spędziłeś m.in. w Kanadzie, a rok temu szukałeś klubu przez LinkedIn? Zresztą z całej hodowli „farbowanych lisów”, które pogrywały sobie pod okiem selekcjonera Smudy, żaden z was nie wzbił się na jakiś wysoki poziom. Wszyscy kończyliście kariery, mając problemy ze znalezieniem poważnego klubu. Polanski, Perquis i Obraniak skończyli już grać w futbol. Jedynie mający permanentne problemy z nadwagą Boenisch kopie jeszcze gdzieś w trzeciej lidze austriackiej, po tym jak oblał testy w Podbeskidziu. Panie Perquis, gdybyś pan był przez cały czas solidnym stoperem, chociażby w takim Betisie, w którym przecież byłeś przez czas jakiś, to jestem pewien, że kolejni selekcjonerzy dawaliby panu szansę i względy „polityczne” nie stanęłyby tutaj na przeszkodzie.
Jose Kante i legijna koszulka. Czyli obok bramki Olka Buksy i Kuby Modera jedna z najbardziej efektownych akcji weekendu. Internet wybuchł. Fanatyczni fani Legii i kumata klientela z innych klubów za takie zachowanie najchętniej powiesiliby Gwinejczyka na Kolumnie Zygmunta, inni bagatelizuję sprawę i twierdzą, że to tylko koszulka. Ja tym razem pójdę środkiem. Alekasandar Vuković usprawiedliwiał już swojego podopiecznego w wywiadzie pomeczowym, mówiąc, że gdy on jest w klubie, każdy piłkarz będzie szanował barwy klubowe. Mówił o frustracji Kante po kontuzji i po prostu ignorancji napastnika Wojskowych. Ignorancja to dla mnie słowo klucz. Jestem w stanie uwierzyć, że gracz Legii nie był świadomy, jak dużą wagę przywiązują do symboli klubowych polscy fani. Zresztą napastnik i Legia wydali już za pomocą twitter oświadczenie:
Były piłkarz m.in. Wisły Płock spędził łącznie w Polsce ponad trzy lata, a w jednym z wywiadów przyznał, że nawet nie próbuje uczyć się naszego języka. Więc jak mógłbym nie wierzyć w jego ignorancję względem próby zintegrowania się z krajem, w którym przebywa? Jednocześnie Gwinejczyk, to jeden z ostatnich piłkarzy, których mógłbym oskarżyć o brak zaangażowania w każdy mecz. Kante absolutnie nie jest typem statycznego napadziora i braki w wyszkoleniu nadrabia boiskową harówką.
Nie przemawiają jednak do mnie argumenty drugiej strony, mówiącej o tym, że to tylko koszulka. Jeśli jesteś piłkarzem danego klubu, to masz obowiązek godnie go reprezentować zarówno na murawie, jak i poza nią. Kopanie koszulki, na której znajduje się herb klubu to przejaw braku szacunku i nie może zostać kompletnie zignorowany. Kante należy się kara pieniężna. Tylko tyle i aż tyle. Bez popadania w skrajności. Nie możemy stawać się fanatykami, którzy za niekoniecznie celowe przewiny wcielą się w inkwizytorów palących czarownice na stosie. Nie możemy też się stawać społeczeństwem bez żadnych ideałów i zasad. Barwy klubowe należy szanować. Szczególnie jeśli jesteś człowiekiem, który na co dzień je reprezentuje.
Do przeczytania za tydzień!
Rafał Gałązka
Skomentuj