Na początek ustalmy jedną rzecz. W La Lidze kibicuje Barcelonie. Owszem, jakieś 10 razy częściej oglądam Premier League, ale tak się składa, że i na hiszpańskim gruncie mam swojego faworyta. Co prawda nie oglądam wszystkich meczów, ale kiedy tylko nie kolidują z ciekawymi rywalizacjami w Anglii, to przełączam na Barcę. Myślę, że na sezon lekko wyjdzie ponad połowa spotkań. Czy mogę nazywać się kibicem? Myślę, że kibicem tak, fanem – niekoniecznie.
Blaugrana po raz kolejny straciła wczoraj punkty. To był ich trzeci remis po restarcie. Tymczasem Real mknie na finiszu, jak szalony. Nie stracił jeszcze nawet punktu. Jeśli wygra jutro z Getafe, odskoczy na 4 „oczka”. Czy wierzę jeszcze, że zespół Quique Setiena podniesie trofeum za wygranie La Ligi? Tak, choć to tylko raczej myślenie życzeniowe. W końcu nadzieja umiera ostatnia. Patrząc na chłodno, przez pryzmat analityczny, po prostu nie widzę tego. Nie w takim stylu i nie z takim rywalem. Real od wznowienia rozgrywek jest niczym wytrawny bokser. Ustawia sobie przeciwnika, czeka na odpowiedni moment i wyprowadza cios. Nie męczy się za dużo. Twardo stoi na nogach. Potrafi przetrwać serię uderzeń rywala. No i ten terminarz. Jest spora szansa, że, nawet jeśli Barca wygra wszystko do końca, to i tak nic jej to nie da. Królewscy punkty mogą zgubić jedynie w starciu z Villarealem i z Athletikiem na San Mames. Resztę powinni pokonać bezproblemowo. Być może właśnie wczoraj, po remisie z Atletico, Messi i spółka definitywnie przekreślili swoje szanse na tytuł.
No właśnie, skoro już jesteśmy przy wczorajszym meczu, to pochylmy się nad nim. W mojej ocenie to było jedne z lepszych spotkań w wykonaniu Barcelony za kadencji Quique Setiena. I to już sporo mówi. Bo Blaugrana wcale nie zagrała bardzo dobrego meczu. Zagrała dobrze. Na tyle dobrze, aby pokonać i Celtę Vigo, i Sevillę, z którymi wcześniej stracili punkty. Jednak nie na tyle dobrze, aby pokonać Atletico.
Piłkarze Barcelony wyszli na to spotkanie mocno naładowani. Z energią, werwą i determinacją. Z cechami, które musisz mieć podczas takich meczów, ale które również z każdą kolejną minutą gasły. Ostatecznie po meczu znów mogliśmy wyciągać podobne wnioski. Defensywa Barcy, która po restarcie spisywała się dość dobrze, wczoraj miała problemy przy błyskawicznych kontratakach Atletico. W ten sposób spowodowali dwa rzuty karne. Dwa razy faulowany był Carrasco, z którego upilnowaniem tamtego dnia piłkarze Blaugrany mieli spore problemy.
Jednak to, co w grze Barcelony Quique Setiena denerwuje mnie najbardziej to pewien aspekt w ataku pozycyjnym. Nie chodzi tu o statyczność zawodników, ciągłe poleganie na Messim, czy nudną i schematyczną grę. To było też już wcześniej, za Ernesto Valverde i Setien w tym aspekcie niestety nic nie zmienił. Chodzi o niewykorzystywanie całej szerokości boiska. Duma Katalonii wszystkie akcje pcha na siłę środkiem. Boczni obrońcy – Alba i zwłaszcza Semedo – podłączając się do akcji ofensywnych, nie rozszerzają maksymalnie gry. Tak nie da się zamęczyć przeciwnika, który siłą rzeczy ma ułatwione przesuwanie i robi mniej kilometrów.
W meczu z Atleti ekipa Quique Setiena przeprowadziła 31% ataków środkiem boiska. Może nie wydawać się to dużo, ale – uwierzcie mi – zazwyczaj drużyny mają po ok. 25%. Powyżej 30% to naprawdę rzadki obrazek. 44% akcji prawą stroną wynika też w głównej mierze z tego, że Leo Messi często wczoraj schodził w te rejony boiska. Najgorsze jest to, że ten trend niestety się ciągle powtarza. W starciu z Sevillą procent akcji środkiem w przypadku Barcy wynosił 36, z Celtą Vigo 35, a z Athletikiem – uwaga – aż 45 (!). I moim zdaniem wynika to właśnie z niewykorzystywania całej szerokości boiska. Aspektu, który jest banalnie prosty do opanowania nawet dla drużyn w polskich A-klasach. Do tego nie potrzeba żadnych umiejętności. Nawet jeśli trener nie zwraca na to uwagi, to zawodnicy sami powinni egzekwować takie podstawy.
Delikatnie mówiąc, w Barcelonie nie dzieje się najlepiej. Temat zarządu, wszystkich domniemanych transferów, niesnasek w szatni, spięć na linii trener-drużyna i innych afer celowo przemilczałem. Być może jeszcze przyjdzie czas, aby to opisać. Dziś chcę skupić się na tym, czy kibice Blaugrany (choć to oczywiście dla każdego indywidualna sprawa) mogą jeszcze wierzyć, że uda się zdobyć w tym sezonie mistrzostwo. A tytuł, w obecnym momencie podnieść można tylko i wyłącznie postawą na boisku. Błędów zarządu już nie da się odkręcić.
Setien musi kleić z tego, co ma. Ponadto został rzucony na bardzo głęboką wodę. Po pierwsze, przeskok pomiędzy Betisem, czy Las Palmas, a Barceloną jest ogromny, i hiszpański szkoleniowiec nagle musi grać o najwyższe cele. Po drugie i najważniejsze, kadra na Camp Nou jest tak fatalnie skonstruowana, że poukładanie tego tak, aby były i trofea, i efektowna gra (jak chciał zarząd) praktycznie graniczy z cudem. Barcelona potrzebuje trenera z prawdziwego topu: z renomą, doświadczeniem, gwarancją sukcesu i preferującym styl pasujący do DNA klubu. Na myśl przychodzi mi tylko Guardiola. Quique Setien, mimo obietnic, na razie nie zagwarantował nawet pięknej gry. I tylko do tego można mieć zastrzeżenia. Na odnoszenie sukcesów z obecną Barceloną, były trener Betisu, po prostu nie ma papierów.
Skomentuj