Wykop z piątki #8. Mój Liverpool. Pięciu menedżerów na Anfield, zanim pojawił się Klopp.

Dzisiejszy „Wykop” nieco różni się od tych, które pisałem dotychczas. Okazja jest specjalna. To w końcu się stało! Skłamałbym, mówiąc, że czekałem na to trzydzieści lat. Ale w moim przypadku było to blisko…dwadzieścia.

Liverpool wreszcie sięgnął po tytuł Mistrza Anglii! I oczywiście, obecna forma The Reds mocno odbiega od tego, do czego zdążyli nas przyzwyczaić na przestrzeni całych rozgrywek. Nie zmienia to jednak faktu, że piłkarze Kloppa triumfowali w sposób spektakularny. Zresztą, sam fakt, że zespół z Anfield zapewnił sobie tytuł dobre cztery tygodnie temu, na siedem kolejek przed końcem ligi, świadczy o tym, że był to wielki sezon w ich wykonaniu.

Jako kibic LFC musiałem być jednak cierpliwy. I to bardzo. Moja przygoda z tym klubem zaczęła się w 2001 roku, kiedy to The Reds sięgali po Puchar UEFA, pokonując w niesamowitym finale Deportivo Alaves. Wynik? 5:4! Co to był za mecz! Kibic sukcesu? Być może. Trzeba jednak przyznać, że oko 12-letniego wówczas chłopca powinno być skierowane raczej w kierunku tych największych. Czymże było to trofeum w porównaniu z Ligą Mistrzów? Nie miało to dla mnie znaczenia. W zespole The Reds grał jeden z moich ulubionych piłkarzy, Michael Owen. A światu coraz mocniej przedstawiał się mój późniejszy idol, Steven Gerrard.

I tak znalazłem się w punkcie, w którym jestem teraz. Wreszcie cieszę się z tytułu, na który czekałem przez blisko dwie dekady. To idealny moment do wspomnień. Dziś menedżerem The Reds jest Jurgen Klopp i jest to okres pełen glorii i chwały. Zanim jedna Niemiec trafił na Anfield, przez lata oglądałem wzloty i upadki Liverpoolu. Częściej te drugie. Cóż, miłość kibica jest bezwarunkowa. Moja przygoda z The Reds to historia napisana przez pięciu menedżerów, którzy pracowali w klubie, nim pojawił się w nim Jurgen Klopp. I to właśnie ta piątka, jest tematem dzisiejszego odcinka.

Gerrad Houllier: czerwiec 1998- maj 2004

To „mój” pierwszy menedżer. Wiele mu zawdzięczam. Gdyby nie poprowadził Liverpoolu do triumfu – w bądź co bądź – mało prestiżowym pucharze, być może dziś kibicowałbym komu innemu. Prawdopodobnie byłaby to drużyna z Włoch. Jako dzieciak miotałem się trochę między Juventusem i Milanem. Moim pierwszym piłkarskim idolem był Filippo Inzaghi, więc nie muszę pisać skąd ten dylemat. Ale dzisiaj nie o tym.

Gerrard Houllier trafił na Anfield w sezonie 98/99. To pierwszy menedżer Liverpoolu spoza Wielkiej Brytanii. Włodarze klubu najwidoczniej zrozumieli, że klub potrzebuje nieco świeżego spojrzenia. Były szkoleniowiec takich klubów jak PSG, Lens, a także selekcjoner Reprezentacji Francji, miał być tego gwarantem. Zresztą, sam Francuz, który dziś twierdzi, że swego czasu kładł fundament pod dzisiejsze sukcesy Liverpoolu, wspomina w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego:

„Zidentyfikowałem w klubie kilka rzeczy, które trzeba było naprawić. Udało mi się podnieść standardy. Jeden z największych komplementów, jaki usłyszałem z ust Prezesa to:  >>Wprowadziłeś Liverpool w XXI wiek<<.”

Na czym dokładnie polegał ten proces?

„Zmieniłem dietę, przygotowanie do meczu, zakazałem hazardu- nawet gry w karty w autobusie za drobne pieniądze. (…) Dziś takie elementy jak zdrowa stołówka, bez typowego angielskiego śniadania, z toną fasoli i bekonu, jest normalnością. Pod koniec lat 90 ciężkostrawny posiłek lądował na talerzu pół godziny przed treningiem.”

Houllier miał również wkład w rozwój obiektu treningowego:

„Melwood za moich czasów nie wyglądał tak jak teraz. Kilka boisk otaczały baraki. Zarządziłem modernizację i dziś mówimy o kompletnie innym, nowoczesnym miejscu. Traktuję Melwood jak swoją spuściznę”.

Osobiście, okres francuskiego szkoleniowca wspominam pozytywnie. Pamiętam jednak momenty, w których jednowymiarowa gra Liverpoolu mocno mnie irytowała. Długa piłka na Hekseya, ten zgrywa głową do Owena i może coś z tego będzie. Nie ważne! Houllier dał szansę mojemu późniejszemu idolowi, Stevenowi Gerrardowi, sprowadził do klubu Jerzego Dudka, a także stworzył z Owena piłkarza, który sięgnął po Złotą Piłkę. Lubiłem kupionego przez niego Johna Arne Riise, który dał Liverpoolowi zwycięstwo w Superpucharze Europy z Bayernem. Wtedy wydawało mi się, że to – jak sama nazwa wskazuje – super ważne trofeum. Uwielbiałem Murphy’ego za to, że miał patent na Manchester i mimo wszystko ceniłem, często obśmiewanego Heskeya. Ale też miał prawo irytować mnie zaciąg z Ligue 1 typu Salif Diao, Bruno Cheyrou czy El Hadji Diouf.

To mimo wszystko był fajny Liverpool. Z wyżej wspomnianymi Pucharem UEFA i Superpucharem Europy, a także z Pucharem Anglii, dwoma Pucharami Ligi, oraz Tarczą Dobroczynności. Może to nic wielkiego. Wtedy jednak mi to wystarczyło.

Rafa Benitez: czerwiec 2004- czerwiec 2010

Po francuskim trendzie przyszedł czas na hiszpańską myśl szkoleniową. Benitez w moich oczach miał być tym, kto połączy brytyjski charakter zespołu z iberyjską fantazją. Moja wiedza na temat tego szkoleniowca najwidoczniej nie była wówczas zbyt wielka. Rafa to wytrawny taktyk, mający obsesję na punkcie gry defensywnej i kompleksowym przygotowaniu zespołu. Jego sukcesy odniesione z Valencią, zwróciły uwagę włodarzy Liverpoolu. To miał być kolejny krok w drodze na szczyt. A jak było w rzeczywistości?

Hiszpan okazał się kimś, kto zdecydowanie lepiej czuł się w systemie pucharowym niż regularnej lidze. Ten wielki strateg zawsze potrafił przygotować zespół na potencjalnie silniejszego rywala. Na ogół polegało to na zacieśnianiu szyków obronnych i ewentualnym szukaniem czegoś z przodu. Można było w ten sposób eliminować z Ligi Mistrzów takie zespoły jak Juventus, Chelsea czy Barcelona. Co jednak zrobić gdy ligowy rywal w postaci West Hamu, Blackburn czy Fulham nie jest zainteresowany strzelaniem goli i 0:0 weźmie w ciemno?

Tu pojawiał się problem. I to na tyle duży, że Benitez nie potrafił nawiązać walki o tytuł Mistrza Anglii. Bliski tego był tylko raz, w sezonie 08/09. Ostatecznie okazał się gorszy od Fergusona i spółki. Czy mógł narzekać na brak klasowych piłkarzy? Dziś trudno jednoznacznie powiedzieć, choć jeśli oglądasz drugą linię złożoną z Gerrarda, Mascherano i Xabiego, którzy grają za plecami Torresa, to masz prawo wymagać więcej. Wątek sezonu 08/09, swego czasu został jednak rozwinięty przez członka ówczesnej ekipy Beniteza, Jamiego Carraghera na łamach Sky Sports:

„Mieliśmy sezon, w którym przegraliśmy tylko dwa mecze, ale nie wygraliśmy tytułu. Różnicą i czynnikiem, który zatrzymał Rafę, mówiąc szczerze, był Cristiano Ronaldo. Oba zespoły były dobrze zbilansowane, ale on był wtedy prawdopodobnie najlepszym piłkarzem na świecie, lub ewentualnie numerem dwa, zaraz za Messim. (…) Czasami menedżer musi znaleźć się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Nie zawsze chodzi o to, jak Ty prowadzisz zespół, ale kogo masz za przeciwnika.  (…) Myślę, że Rafa wykonał świetną pracę w tych trudnych okolicznościach.”

Trudno się nie zgodzić z Carrą. Mimo wszystko negatywna ocena Beniteza byłaby niesprawiedliwą. Poza Premier League również istnieje piłka. Triumf w Lidze Mistrzów, w stambulskim finale, o którym powiedziano już wszystko, Superpuchar Europy, Puchar Anglii, a także Tarcza Wspólnoty to wcale nie tak mało. Co by jednak nie mówić, do pełni szczęścia zabrakło mistrzowskiego tytułu.

02bd365a577942a4b9acf8484b28be81500x500@2x

 

Roy Hodgson: czerwiec 2010- styczeń 2011

Cóż, to ostatnie nie udało się to również Anglikowi, który trafił na Anfield po Rafie. Nic dziwnego! Jego Liverpool to zdecydowanie najgorszy zespół, jaki dane mi było oglądać, podczas mojej przygody z tym klubem. Nie mam pojęcia, jak można było wpaść na pomysł zatrudnienia tego szkoleniowca. Owszem, solidne wyniki z zespołem Fulham, to coś, co mogło przykuć uwagę. Ale raczej nie klubu, którego celem był tytuł Mistrza Anglii! Archaiczne podejście do piłki, plus zaciąg zawodników typu Konchesky, Poulsen czy Jovanovic. To nie miało prawa się udać!

Hodgson od samego początku wyglądał jak ktoś, kto trafił do zupełnie obcego świata. Sam fakt, że sprowadził do zespołu piłkarzy, których znał i cenił za pracę w słabszych klubach, świadczył o tym, że The Reds zmierzają w niewłaściwym kierunku. Optymiści początkowo mogli dać się nabrać, że jest to czas, w którym Liverpoolowi zostanie przywrócony jego brytyjski charakter, co miało skierować klub na właściwe tory. Nonsens. Angielski szkoleniowiec stworzył przedziwną mieszankę. Klasowi piłkarze jak Gerrard i Torres, przebywali na boisku z zawodnikami, których umiejętności predysponowały ich do gry o, co najwyżej, środek tabeli. I wszystko w zasadzie się zgadzało. Drużyna Hodgsona grała na tyle źle, że po 9 kolejkach znajdowała się w strefie spadkowej. Potem nastąpiła poprawa. Niestety nieznaczna. I tak na półmetku sezonu Liverpool był dziewiątym zespołem w lidze. Czarę goryczy przechyliła porażka 3:1 z zespołem Blackburn Rovers. Menedżer nawet po takim meczu robił dobrą minę do złej gry, twierdząc:

„Wciąż widzę sporo pozytywów. Moja szklanka nadal jest do połowy pełna,  a nie w połowie pusta.”

Włodarze widzieli to inaczej i Hodgson pożegnał się z posadą dwa dni później. Cóż, pół roku to i tak zdecydowanie za długo.

gettyimages-102560878

Kenny Dalglish styczeń 2011- maj 2012

Kiedy King Kenny powrócił na Anfield, w styczniu 2011 roku, kibice LFC byli wniebowzięci. Legenda klubu, która odnosiła w nim sukcesy, zarówno na boisku, jak i na trenerskiej ławce miała być lekiem na wszystko, co zostawił po sobie Hodgson.

Dziś wiemy, że szkocki menedżer nie nawiązał do swoich osiągnięć z lat 1988, 1986 i 1990, kiedy to sięgał z Liverpoolem po triumfy w ligowych rozgrywkach. Jego romantyczne podejście do piłki okazało się nieskuteczne w dzisiejszym futbolu. Nie zmienia to jednak faktu, że byłemu napastnikowi Liverpoolu udało się przywrócić klubowi normalność i położyć fundament pod prace kolejnego szkoleniowca.

To, co zapamiętamy mu na pewno na plus, to sprowadzenie na Anfield Luisa Suareza, za którym to z resztą szedł w ogień,  przy okazji kolejnych wybryków Urugwajczyka. Dalglish wówczas twierdził:

„Jeśli wspierasz swoich piłkarzy, to oni prędzej czy później Ci to wynagrodzą. (…) Nie byłem i nie chcę być trenerem. To na czym się koncentruje to ludzkie relacje. Jeśli zarządzasz w ten sposób zespołem, wiesz jakie są twoje słabości i w czym tkwi twoja siła.”

Cóż, trudno nie lubić Kenny’ego. Nie zmienia to faktu, że wraz z Suarezem do klubu trafił Andy Carroll. Kwota 35 mln funtów wydana na tego napastnika to dziś jest źródłem drwin angielskich kibiców. Nie wypaliło.

Niemniej Liverpool pod wodzą Dalglisha był drużyna, z którą trudno było mi nie sympatyzować. Grupa charakternych chłopaków, która dawała z siebie wszystko. Oczywiście, nie sposób było nie zauważyć pewnych deficytów w jakości. Piłkarze jak Jay Spearing czy Charlie Adam grali u Dalglisha pierwsze skrzypce. Mogło się wydawać, że podobnie jak Hodgson, King Kenny nie dostosował poziomu swojej kadry do aspiracji klubu. Tak więc w parze z walecznością i pasją nie szły wyniki. Kiedy Dalglish opuszczał Anfield, jego zespół kończył sezon na ósmej pozycji w tabeli. To za mało. Tym, co jednak najtrudniej mi dziś odżałować, to przegrany finał FA Cup z Chelsea. Wielka szkoda, że tak świetny gość jak ówczesny menedżer The Reds nie włożył do gabloty tego prestiżowego Pucharu.

Koniec końców King Kenny spędził – w swoim drugim podejściu – 17 miesięcy w klubie. Pozostawił po sobie zwycięstwo w pomniejszych rozgrywkach, jakim jest Puchar Ligi (sezon 11/12), a także kilka ciepłych wspomnień.

Brendan Rodgers

Irlandzki menedżer przychodził na Anfield jako ktoś znany z zamiłowania do gry piłką. Jego poprzedni klub Swansea, zyskał zresztą barwnie brzmiący przydomek Swansealona. Sam szkoleniowiec nigdy nie krył swojej fascynacji stylem Barcelony.

Tak też miał wyglądać jego Liverpool. Piłka rozgrywana od bramki, obrońcy zaangażowani w budowanie akcji, a także ofensywa i miła dla oka gra na połowie przeciwnika. Już w drugim sezonie Rodgersa, jego projekt wydawał się być czymś co musi wypalić. Liverpool rozpieszczał kibiców widowiskową grą i piął się w górę w ligowej tabeli. Kiedy piłkarze The Reds pokonali swojego bezpośredniego rywala do walki o tytuł Mistrza Anglii, Manchester City, wydawało się, że nic nie stanie na przeszkodzie drużyny z miasta Beatlesów. Potem stało się to, o czym wszyscy doskonale wiemy. Mecz z Chelsea, który wystarczyło zremisować, poślizg Gerrarda, gole Demby Ba i Williana, a także późniejsza wpadka z Crystal Palace. Tytuł ostatecznie trafił w ręce The Citizens. Z perspektywy czasu można rzec, że szkoleniowiec z Irlandii padł ofiarą własnej, ultra ofensywnej taktyki. Odrobina kunktatorstwa w spotkaniu The Blues mogła przynieść sukces. Rodgers nie chciał jednak robić niczego wbrew sobie i zamierzał pokonać Chelsea. Największy pechowiec meczu, Gerrard, wspomina w autobiografii:

„Martwiłem się naszym planem gry przeciwko Chelsea. Nigdy nie mogłem powiedzieć tego publicznie, ale poważnie niepokoiłem się naszym przeświadczeniem, że możemy rozgromić Chelsea. Wyczuwałem nadmierną pewność siebie w przedmeczowej pogadance Brendana. Myśleliśmy, że możemy wyjść i siąść na Chelsea, tak samo jak na City i Norwich. To była woda na młyn Mourinho, wtedy się tego bałem, teraz wiem, że słusznie.”

Tytuł przepadł. Później było znacznie gorzej. Zespół przytłoczony ubiegłosezonową porażką, a także pozbawiony, sprzedanego do Barcelony Suareza, nie był już tą samą drużyną. Rodgers wyraźnie stracił koncepcję na poprawę gry Czerwonych, przez co stracił posadę w październiku 2015 roku, na rzecz Jurgena Kloppa.

rodgers

Jednak popularny Kloppo i jego Liverpool to temat na zupełnie inny artykuł. Sam Niemiec w żywiołowej konferencji dziękował zresztą swoim poprzednikom za podwaliny położone pod jego sukces. Z jednej strony kurtuazja, z drugiej historia, tożsamość i rzeczywisty wkład w ewolucję klubu. Kto wie gdzie dziś byłaby drużyna z Anfield gdyby nie europejskie wpływy Houlliera i Beniteza? Jak wyglądałaby przyszłość klubu gdyby Rodgers zagrał na remis z Chelsea i sięgnął po tytuł? Czy zatrudnienie Hodgsona było potrzebne po to by po prostu w porę otrzeźwieć? Jakiejkolwiek odpowiedzi byśmy nie udzielili faktem, jest że, każdy z powyższych szkoleniowców to –mniej lub bardziej chlubna – historia klubu, który w końcu powrócił na szczyt.

Michał Bakanowicz

 wróć do Odebrane
Reklama

Jedna myśl na temat “Wykop z piątki #8. Mój Liverpool. Pięciu menedżerów na Anfield, zanim pojawił się Klopp.

Dodaj własny

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: