Coś się bezpowrotnie skończyło. Kolejne lata skutecznie pudrowały rzeczywistość. Następujące po sobie kompromitacje nazywaliśmy wpadkami, przechodząc po nich do zwykłej codzienności. Ta farsa osiągnęła jednak swoje apogeum. Barcelona jest naga i świeci tyłkiem na oczach całego świata.
Wynik 8-2 w spotkaniu z Bayernem to coś, co z jednej strony – nie miało prawa się zdarzyć, z drugiej – musiało prędzej, czy później nastąpić. Przestarzała kadra, brak konkretnego i namacalnego kierunku, fatalne transfery, kolejne skandale i wojny na linii piłkarze-zarząd. To nie mogło skończyć się dobrze.
Quique Setién to ofiara obecnej sytuacji Barcelony. Chyba, żaden inny trener, który otrzymał pracę w tym klubie, nie zmagał się z tak toksyczną sytuacją. Oczywiście, Hiszpan w żaden sposób sobie nie pomógł. Od początku jawił się jako ktoś, kto jest na ten zespół po prostu za mały. I potwierdzał to z każdym dniem. Aż do piątkowego spotkania, które zakończyło się natychmiastowym zwolnieniem szkoleniowca.
Kto po nim? W prasie coraz częściej pada nazwisko Koemana. Nic dziwnego. To w końcu były piłkarz Barcelony i ktoś, kto jest związany z jej filozofią. A to przecież klucz.
No właśnie…
Barca to zakładniczka sentymentów. Jej kibice z westchnieniem wspominają czasy Guardioli czy Luisa Enrique. Żyją w przeświadczeniu, że tylko „ich człowiek”, może przywrócić blask klubowi. Na ławce musi pojawić się ktoś, kto znajdzie nowego Iniestę i Xaviego. Nie podzielam tego poglądu.
Blaugrana potrzebuje rewolucji. Należy zapomnieć o przeszłości. Kolejni szkoleniowcy z DNA Barcelony, będą wciąż kontynuować tę samą – co najwyżej lekko zmodyfikowaną – filozofię. A co jeśli w dzisiejszym futbolu nie ma na nią miejsca?
Piłka nożna oparta na finezyjnym środku pola i ciągłej potrzebie utrzymywania się przy piłce odeszła do lamusa. Linia pomocy złożony z Busquetsa, Iniesty i Xaviego była wielka. Ale skąd pewność, że w dzisiejszym futbolu funkcjonowałby równie dobrze, jak za czasów tamtej Barcelony?
Zresztą, sam przykład pierwszego z nich, daje częściową odpowiedź na pytanie. Wychowanek klubu przeszedł długą drogę. Od postaci, która totalnie zrewolucjonizowała pozycję defensywnego pomocnika, do piłkarza, który wyhamował. I to na tyle, że nie potrafi odnaleźć się w dzisiejszej piłce. Busquets jest zbyt mało agresywny, zbyt ślamazarny i za mało konkretny, by wciąż być na topie. Ale pół biedy, gdyby był on otoczony zawodnikami o innym profilu. Cała pomoc Barcelony wygląda dokładnie tak samo!
Owszem, wyżej wymienionemu nie można odmówić boiskowej inteligencji, świetnego zmysłu taktycznego czy czystej, piłkarskiej elegancji. To samo możemy powiedzieć o De Jongu, Arthurze czy Rakiticu. Jedynym, który wyłamuje się z tego szablonu, jest Vidal. Ale to przecież kolejny piłkarz, grubo po trzydziestce. Efekt jest taki, że kolejne edycje Ligi Mistrzów nie są przegrywane przez Barcelonę z powodu braku umiejętności. Oni zwyczajnie nie wytrzymują tempa! Zabija ich intensywność i agresywność, jaką dysponują rywale. Pokazali to zadziorni Rzymianie z Nainggolanem i De Rossim w składzie. Pokazał to Liverpool z Hendersonem i Fabinho. A teraz Bayern z Goretzką czy Kimmichem.
Tak więc nowym szkoleniowcem Barcelony powinien być ktoś z zewnątrz. „Więcej niż klub” to tylko oklepany frazes. Barcelona nie promuje wychowanków jak kiedyś, ma na koszulce reklamę, jak wszyscy inni, bezwstydnie popisuje się „kreatywną księgowością”, a ich sposób patrzenia na futbol to przeżytek.
To ostatnie zdawał się rozumieć Valverde, który starał się wkomponować w zespół więcej pragmatyzmu. Owszem, dostawało mu się za to od kibiców. Miał on swój udział w pucharowych kompromitacjach, ale koniec końców opuścił klub jako Mistrz Hiszpanii. A co jeśli Valverde wyciągnął z Barcelony tyle, ile się dało? Być może fakt, że wciąż wymagano od niego stylu, sprawiał, że szkoleniowiec stał w rozkroku? Może guzik go obchodził cały ten romantyzm? On chciał po prostu wygrywać.
Podsumowując, na Camp Nou musi pojawić się ktoś, kto powie „Szanuję waszą filozofię, ale to już nie wróci, robicie źle to, to i to. Mam zamiar to zmienić.”
Barcelonie nie wolno szukać już nowych Xavich, muszą zapomnieć o tiki-tace. Tu potrzeba ludzi z zupełnie innej bajki. Agresywny obrońca typu Diego Carlos? Jak najbardziej! Wszędobylski i niegrający pięknie, lecz skutecznie N’golo Kante? Jeszcze jak! Zadziorny Richarlison? Czemu nie?
Skomentuj