W piłce klubowej nie ma bardziej prestiżowego pucharu, niż ten otrzymywany za triumf w Lidze Mistrzów. Zwycięstwo w tych rozgrywkach to suma umiejętności, determinacji, a także fury szczęścia. Jak wiadomo, to ostatnie to czynnik całkowicie od nas niezależny. Owszem – zgodnie ze znaną maksymą – można mu pomóc, ale czasem to zbyt mało. Dziś przyjrzymy się pięciu wielkim piłkarzom, którym nigdy nie było dane sięgnąć po najważniejsze wyróżnienie w europejskiej piłce.
Michael Ballack
Można się zastanawiać- Czy Michael Ballack to największy przegraniec w historii piłki?. Na nieszczęście Niemca odpowiedź jest na ogół twierdząca.
Do samych umiejętności piłkarza nie możemy mieć żadnych zastrzeżeń. Ballack miał wszystko. Zaczynając od walorów fizycznych, takich jak siła i wytrzymałość, po te czysto piłkarskie, jak technika użytkowa, wizja, podanie, strzał z dystansu czy wykończenie. Pomocnik kompletny.
Zawodnik ten to według wielu, jeden z najlepszych niemieckich piłkarzy w XXI. 98 spotkań w reprezentacji kraju, a także występy w klubach takich jak Bayer Levrkusen, Bayern Monachium czy Chelsea, mówią same za siebie.
Co z tego? Ballack już zawsze będzie zapamiętany głównie jako ten, który przegrywa finały. Na ostatniej prostej koło nosa przeszły mu: Puchar Niemiec, gdy grał w barwach Bayeru, a także Mistrzostwo Świata i Mistrzostwo Europy, z reprezentacją Niemiec.
To jednak nie wszystko. Liga Mistrzów to kolejne rozgrywki, które mogą śnić mu się po nocach. Po raz pierwszy poległ w roku 2002, kiedy to jego „Aptekarze” ulegli w finale Realowi. Zespół z Leverkusen był prawdziwą rewelacją rozgrywek. W drodze do finału pokonali między innymi takie firmy jak Liverpool czy Manchester United. Z „Królewskimi” jednak się nie udało. Los Blancos zwyciężyli 2-1, a jedna z bramek zapisała się na stałe w kanonie Ligi Mistrzów jako jedno z najpiękniejszych trafień w historii rozgrywek. Nie ma chyba nikogo, kto nie widział fenomenalnego woleja Zidane’a. Ballack obserwował ten strzał z bliska, gdyż znajdował się zaledwie kilka metrów od Francuza. Niestety nie zdołał zapobiec bramce. Niemiec wspomina:
„Nie mam do siebie pretensji. To nie była piłka, którą można było uderzyć w kierunku bramki…”
A jednak.
Kolejne rozczarowanie przyszło sześć lat później. Tym razem w barwach „The Blues”. Chelsea uległa Manchesterowi po rzutach karnych. Niemiec wykorzystał swoją jedenastkę, jednak marne to pocieszenie. Koledzy w osobach Terry’ego i Anelki byli nieskuteczni, a tytuł trafił w ręce „Czerwonych Diabłów” Ballackowi znów się nie udało. Kolejnych okazji nie było.
Ruud Van Nistelrooy
Kiedy spojrzymy na listę najlepszych strzelców w historii Ligi Mistrzów, to na szóstej pozycji odnajdziemy nazwisko Holendra. 56 trafień robi wrażenie. Wynik ten pozwala mu na wyprzedzenie takich gwiazd jak choćby Thierry Henry czy Andrij Szewczenko.
Van Nistelrooy był prawdziwym lisem pola karnego. Umiejętność seryjnego zdobywania bramek, pozwoliła mu zostać trzykrotnym Królem Strzelców najbardziej prestiżowych rozgrywek w Europie. Oprócz tego dorzucał indywidualne tytuły snajperskie z Holandii (dwa), Anglii oraz Hiszpanii. Piłkarz zasłynął zresztą powiedzeniem:
„Z golami jest jak z ketchupem. Kiedy starasz się go z całej siły wycisnąć, nie chce przez długi czas lecieć. Ale gdy już do tego dojdzie, to wylewasz cały naraz”.
Cóż, Holender miał w tej kwestii idealne wyczucie i raczej nie jadał tostów na sucho.
Napastnikowi nie udało się jednak przełożyć skuteczności na wynik drużynowy, który pozwoliłby sięgnąć mu po tytuł zwycięzcy Ligi Mistrzów. Mimo tego, że ma on na swoim koncie występy w takich gigantach jak Manchester i Real, nigdy nie udało mu się wygrać tego, na czym zależy wszystkim piłkarzom.
Mało tego! Przeciwnie do Ballacka, nigdy nie zagrał nawet w finale. Biorąc pod uwagę fakt, że „Czerwone Diabły” wygrywały Puchar trzy razy, a „Królewscy” dokonywali tej sztuki, aż 13-krotnie, trudno się oprzeć wrażeniu, że Van Nistelrooy nie wstrzelił się w moment.
Ronaldo
Zidane i Owen zgodnie mówią, że to najlepszy piłkarz, z jakim kiedykolwiek grali. Maldini błagał Desailly’ego by ten nie zostawiał go z nim w sytuacji jeden na jeden. Ferguson stwierdził, że nie sposób powstrzymać piłkarza takiego kalibru, a Messi nazywa go bohaterem z dzieciństwa.
Ci, którzy mieli okazję go oglądać w końcówce lat 90’, mogą śmiało mówić, że widzieli zawodnika, który skalą umiejętności dorównywał Mesiemu i CR7. Ronaldo to piłkarz, który w swoim primie przerastał całą piłkarską planetę.
Rok 1996: Piłkarz Roku FIFA (najmłodszy laureat- 20 lat), II miejsce w Złotej Piłce
Rok 1997: Król Strzelców Ligi Hiszpańskiej, Najlepszy Piłkarz Ligi Hiszpańskiej, Najlepszy Piłkarz Copa America, Złoty But, Złota Piłka (najmłodszy laureat- 21 lat)
Rok 1998: Najlepszy Piłkarz Ligi Włoskiej, Najlepszy Piłkarz Mistrzostw Świata
Rok 1999: Król Strzelców Copa America
Totalny kosmos. A to tylko niektóre z wyróżnień!
Później przyszły kontuzje, których historię doskonale znamy (pisałem o nich w „Wykopie” #4). Po nich cudowne odrodzenie, które zaowocowało tytułem Króla Strzelca Mundialu, drugą w karierze Złotą Piłką, tytułem Piłkarza Roku FIFA, czy też zwycięstwem w plebiscycie na sportowca roku BBC (wszystko za rok 2002). Litania jest długa, ale należy do niej dorzucić również wyróżnienie dla najlepszego obcokrajowca Ligi Hiszpańskiej (2003), a także Króla Strzelców tych rozgrywek (2004).
Nawet najmłodsi kibice nie mają już chyba wątpliwości, o jakim piłkarzu mówimy. Indywidualne sukcesy Ronaldo szły, rzecz jasna, w parze z triumfami drużynowymi. Wymieniając tylko te najważniejsze nie sposób nie wspomnieć o: Pucharze UEFA, dwóch Mistrzostwach Hiszpanii, Wicemistrzostwie i dwóch Mistrzostwach Świata, dwukrotnym triumfie w Copa America i jednym srebrnym medalu tych rozgrywek. Do szczęścia zabrakło tylko Ligi Mistrzów.
Ronaldo to bez wątpienia najlepszy piłkarz, który nigdy nie sięgnął po to trofeum. Biorąc pod uwagę jego znakomite umiejętności i fakt, że grał w wielkich klubach (Barcelona, Real, Milan, Inter), jest to przypadek niezwykle dziwny. Jeśli nie przekonała was powyższa wyliczanka, oddajmy głos, komuś, kto nie jest raczej skory do chwalenia innych.
Zlatan Ibrahimovic:
„Nikt nie miał takiego wpływu zarówno na cały futbol jak i piłkarzy, którzy się w nim pojawiali, jak Ronaldo. Był tak samo dobry jak Pele. Dla mnie Ronaldo jest najlepszy.”
Jeszcze jakieś wątpliwości?

Zlatan Ibrahimovic
Skoro już jesteśmy przy sympatycznym (albo i nie…) Szwedzie, to jest on kolejną gwiazdą, która nigdy nie sięgnęła po ten zaszczytny tytuł. Niebotyczne umiejętności i wędrówka po coraz to lepszych klubach (Ajax, Juventus, Inter, Barcelona, Milan, PSG, Manchester United), okazały się niewystarczające na osiągnięcie tego celu. Szkoda. W końcu mówimy o już teraz kultowym piłkarzu, który może poszczycić się takimi osiągnięciami jak: dwukrotny Król Strzelców Seria A, trzykrotny Król Strzelców Ligue1, trzykrotny Piłkarz Roku Seria A, trzykrotny Piłkarz Roku Ligue1. Wymieniając oczywiście te najważniejsze.
W karierze Zlatana był jednak pewien moment, który mógł ostatecznie zaważyć na tym, że może on w ogóle znaleźć się w dzisiejszym zestawieniu „Wykopu”. Cofnijmy się do roku 2009 kiedy to Szwed zdecydował się na odejście z Interu, po to, by dołączyć do Barcelony. Ibrahimovic postanowił opuścić Jose Mourinho, zasilając ekipę Pepa Guardiolii. Portugalski szkoleniowiec był tym niepocieszony, o czym dziś wspomina Zlatan w swojej biografii:
„Widziałem, że był wściekły i zasmucony. Nie chciał, żebym odchodził. W jednym z ostatnich sparingów posadził mnie na ławce. Wtedy zrozumiałem, że to wyjątkowy gość. Nieważne, jak szczęśliwy byłem potem w Barcelonie, opuszczanie go było czymś smutnym.”
Decyzja ta wydawała się wówczas rozsądną. Blaugrana była potężną maszyną i gwarantem sukcesów na poziomie międzynarodowym. Inter co prawda rządził na krajowym podwórku, ale to nie było to. Jak na ironię, to właśnie Nerazzurri sięgnęli po triumf w Lidze Mistrzów zaledwie kilkanaście miesięcy po odejściu Zlatana. Najgorsze było jednak to, że zespół Mourinho wyeliminował w półfinale…Barcelonę. Zresztą, sam szkoleniowiec wspomina, że postać Szweda szukającego sukcesów z dala od Mediolanu, była jednym z czynników motywujących szatnię Interu.
Ta więc Ibrahmovic, który opuszczał Serie A po to, by zaistnieć w elitarnych rozgrywkach, przegrał je na rzecz swoich dawnych kolegów z zespołu. Oczywiście, piłkarski wynik to rzecz generowana przez ogromną liczbę zmiennych. Nie wiemy, jak potoczyłyby się losy tych dwóch klubów, a także samego piłkarza, gdyby zdecydował się on zostać w stolicy Lombardii. Nie zmienia to jednak faktu, że transfer ten może być dziś obiektem rozważań Zlatana.
Napastnik nie skończył wciąż kariery. Póki co trudno sądzić by jego obecny klub AC Milan, był w stanie pomóc mu w zrealizowaniu snu o Lidze Mistrzów. Kto jednak wie jak potoczą się dalsze losy Ibry?
Gianluigi Buffon
Ale przecież to samo możemy powiedzieć o Włochu. Ten 42-letni bramkarz wciąż nie zakończył kariery. Pod koniec marca, obecnego roku, świat obiegła informacja: Gigi Buffon przedłużył kontrakt z Juventusem. Można się domyślać, że brak triumfu w Lidze Mistrzów to główny czynnik, który wciąż przedłuża karierę zawodnika. Zresztą, sam zainteresowany poruszył tę kwestię, w roku 2018, na łamach niemieckiego Der Spiegel:
„Przez lata pytam sam siebie, co pcha mnie do dalszej gry? Ta wewnętrzna wojna przynosi mi motywację. Gdybym wygrał Ligę Mistrzów, to mógłbym stracić chęć. Fakt, że tego nie zrobiłem, napędza mnie do walki.”
Mówimy w końcu o facecie, który w piłce klubowej osiągnął niemal wszystko. Dziewięciokrotne Mistrzostwo Włoch, Mistrzostwo Francji, kilkanaście krajowych pucharów a także Puchar UEFA. Dorzucił do tego również Wicemistrzostwo Europy oraz Mistrzostwo Świata. Niestety, wciąż czegoś tu brakuje.
Trzy razy było blisko. Szczególnie w roku 2003, kiedy to w finale, na Old Trafford, doszło do włoskiego starcia. Juventus kontra AC Milan. Regulaminowy czas i dogrywka nie przyniosły rozstrzygnięcia. O triumfie zadecydowały rzuty karne. Dida kontra Buffon. Wygrał ten pierwszy.
Druga okazja Włocha to rok 2015 i mecz z Barceloną (Stadion Olimpijski w Berlinie). Tutaj Bianconeri polegli w regulaminowym czasie gry. 3-1 dla Blaugrany.
Sposobność numer trzy? Potyczka z innym hiszpańskim zespołem, Realem Madryt, w roku 2017, na Millenium Stadium w Cardiff. Tutaj również zabrakło szczęścia. A być może umiejętności. Królewscy ograli rywala 4-1, sięgając tym samym po puchar.
Co dalej? Wielu dziś twierdzi, że jeśli Buffon ostatecznie nie wygra Ligi Mistrzów, to będzie to kwintesencja piłkarskiej niesprawiedliwości. 25 lat kariery, grubo ponad 100 spotkań w rozgrywkach i aż trzy finały w dorobku. Może w tym wypadku wytrwałość w końcu popłaci?
Lista nieszczęśliwców jest rzecz jasna dłuższa. Fabregas, któremu – podobnie jak Ibrze – w triumfie nie pomógł nawet transfer do Barcelony. Thuram, który poza Ligą Mistrzów ma w gablocie dosłownie wszystkie możliwe trofea (łącznie z Mistrzostwem Świata i Europy). Laureaci Złotej Piłki jak choćby Owen, Cannavaro, Baggio czy Nedved. A Bergkamp? Totti? Vieira? To wciąż nie wszyscy.
Cóż, obecność tak wielkich postaci w tym gronie potwierdza jedno, futbol bywa okrutny.
Michał Bakanowicz
Skomentuj