„To, czego nie udało się osiągnąć w tym roku, musimy osiągnąć w przyszłym. Szóste miejsce to nie będzie nasz cel.” – tak przed ostatnim meczem sezonu 2019/20 wypowiadał się Stefano Pioli. Milan wchodzi w siódmy kolejny sezon, będąc poza Ligą Mistrzów. Ostatni raz taka banicja przytrafiła się włoskiemu klubowi w latach 80’, kiedy to przez osiem sezonów dryfował nawet między Serie A i B. Czy nadszedł moment, w którym ta seria może zostać przełamana?
Ostatnie spotkanie Milanu w Lidze Mistrzów może wydawać się nie aż tak odległym wspomnieniem (mecze z Atletico w 2014 roku), ale klub z Mediolanu już wtedy znajdował się w gigantycznym kryzysie. Hiszpanie pokonali Włochów w dwumeczu aż 5-1, a Rossoneri skończyli sezon ligowy na ósmym miejscu, które wykluczało klub z udziału, chociażby w Lidze Europy. Wszystko, co złe zaczęło się dziać już w 2012 roku. W telegraficznym skrócie:
– już w 2011 roku holding Fininvest, czyli spółka Berlusconich, został przez włoski sąd zobowiązany do zapłaty 564 milionów euro odszkodowania firmie CIR. Przyczyną takiej decyzji było nielegalne przejęcie przez Berlusconich jednego z większych włoskich wydawnictw w latach 90’,
– problemy finansowe właściciela doprowadziły do radykalnych zmian w kadrze Milanu, na które złożyła się też nie najlepsza polityka kadrowa (bardzo duża ilość doświadczonych graczy). W trakcie jednego okienka odeszli m.in. Thiago Silva, Ibrahimović, Nesta, Van Bommel, Gattuso, Seedorf, Pato, Zambrotta czy Inzaghi.
W następnym sezonie Massimiliano Allegri zdołał jeszcze jakimś cudem ugrać 3. miejsce w tabeli i zapewnić klubowi udział w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Potem była już tylko równia pochyła. Okres największej smuty co prawda już minął. Rossoneri nie błąkają się już w środku ligowej tabeli, od czterech sezonów meldują się TOP6 Serie A. Dlaczego to akurat sezon 2020/21 miałby być tym przełomowym, który pozwoli zakwalifikować się drużynie z Mediolanu do LM?
Po pierwsze: stabilizacja. Przede wszystkim, Milan nie zmienił trenera w przerwie między sezonami. Stefano Pioli pozostał na swoim stanowisku, mimo że Ivan Gazidis przez ponad pół roku prowadził zaawansowane negocjacje z Ralfem Rangnickiem. Od czasów Allegriego taka sytuacja miała miejsce dwa razy, ale wówczas w dyrektorskich gabinetach dochodziło do gigantycznego zamieszania. Vincenzo Montella został zatrudniony przez Berlusconiego i Gallianiego, a latem 2017 roku, po awansie do Ligi Europy, kontrakt z nim przedłużali już Fassone i Mirabelli, czyli ludzie z chińskiego nadania w Milanie. Analogiczna sytuacja miała miejsce rok później, kiedy to latem 2018 roku trenerem zespołu był Gennaro Gattuso, a Milan został przejęty przez amerykański fundusz Elliott i doszło do kolejnej wymiany ludzi zarządzających klubem.
Teraz trener jest ten sam i właściciel jest ten sam, chociaż co jakiś czas powracają plotki o przejęciu klubu przez właściciela marki LVMH, Bernarda Arnaulta.
Po drugie: Zlatan. Chyba nikt nie spodziewał się jaki wpływ na zespół wywrze Szwed. Nie można było mieć gigantycznych oczekiwań wobec 38-latka, który oczywiście strzelał masę bramek w barwach LA Galaxy w MLS (dokładnie 53 gole w 58 spotkaniach), ale był już po poważnej kontuzji i dołączał do absolutnie rozbitej drużyny. Jego powrót do klubu w zimowym okienku transferowym traktowany był bardziej jako prezent dla kibiców po hańbiącej porażce 0-5 z Atalantą. Ibrahimović dla kibiców Milanu jest uosobieniem mentalności, za którą tęsknią: „Zespół musi mieć mentalność zwycięzców. Nawet wtedy, kiedy sprawy przybierają zły obrót, nastawienie mentalne jest ważne, bo z dobrym nastawieniem możesz osiągnąć swoje cele.” – tak mówił Zlatan już po przedłużaniu umowy na kolejny sezon. Po zwycięskim boju z Juventusem, kiedy to Milan odwrócił wynik meczu z 0-2 na 4-2, w swoim stylu stwierdził, że gdyby był piłkarzem Milanu od początku sezonu, klub walczyłby o mistrzostwo. Ibra stał się grającym asystentem Piolego, z którym utrzymuje bardzo dobre relacje. Włoski szkoleniowiec wynegocjowanie nowego kontraktu dla Szweda uznał za warunek konieczny dalszej pracy dla Milanu. Do tego samo podejście Zlatana może sugerować, że chce on wziąć na siebie bardzo dużą odpowiedzialność za wyniki i funkcjonowanie zespołu. W pierwszym sparingu przedsezonowym założył opaskę kapitana, co w czasie pierwszego pobytu na San Siro raczej nigdy mu się nie zdarzyło (co oczywiste, gdyż wówczas w klubie znajdowali Seedorf, Gattuso, Ambrosini czy Nesta).
Po trzecie: styl. Milan po przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa prezentował się zjawiskowo. Nie wiem, kiedy ostatnio przez tak długi okres, Rossoneri grali tak efektownie i ofensywnie. Przez dwa miesiące, Milan zdobył więcej bramek niż przez resztę sezonu (przypomnijmy, że przed przerwaniem ligi, podopieczni Piolego zagrali 26 spotkań) i najwięcej punktów spośród wszystkich drużyn (ex aequo z Atalantą). Ten czas może i powinien posłużyć za fundament pod budowę zespołu pewnego swoich umiejętności i klasy. I pomyśleć jak cała saga z Rangnickiem i Piolim mogłaby się potoczyć, gdyby sezon Serie A nie został wznowiony i na podstawie algorytmu przygotowanego przez włoską federację Milan skończył sezon dopiero na dziewiątym miejscu.
Po czwarte i ostatnie: transfery. Do tego punktu trzeba podejść jednak z największym dystansem. Milan w sezonach 2015/16 – 2019/20 wydał na transfery aż 618 mln euro (dane z Transfermarkt), co klasyfikuje klub na 11. miejscu wśród najwięcej wydających klubów Europy za ten okres. Do tego budżet płacowy Milanu w tym okresie zazwyczaj plasował go na 3. miejscu w Serie A. Efekty? Mierne. Wiele ruchów wydawało się logicznych na papierze, ale boisko zazwyczaj weryfikowało piłkarzy negatywnie. Czemu teraz miałoby być inaczej? Wydaje się, że Paolo Maldini i Frederic Massara wyciągnęli wnioski z poprzednich lat i bardzo ostrożnie podchodzą do ruchów na rynku transferowym. Okienko dopiero co się zaczęło, dlatego nie można wyciągać daleko idących wniosków, ale opierając się na plotkach medialnych, Milan przede wszystkim będzie chciał wypożyczać graczy z opcją wykupu, a nie obowiązkiem (Tonali, Brahim Diaz czy Bakayoko). Powinno to ograniczyć ryzyko przy każdym z tych ruchów.
Wszystkie te punkty prowadzą do jednego wniosku: jeśli nie teraz, to kiedy? A jeśli i tym razem się nie uda wrócić na salony, to wolę na razie nie zastanawiać się nad dalszą przyszłością Milanu.
Skomentuj