Amerykańska piłka nożna od kilku lat przeżywa swój renesans. McKennie, Reina, Sargent, Weah… Tak utalentowanej reprezentacji Stany Zjednoczone nie miały jeszcze nigdy. Czasy w których o sile reprezentacji stanowili Donovan, Dempsey, Bradley czy Howard są już dawno za nami. To, co kiedyś dla amerykańskiego piłkarza był sufitem, dzisiaj jest jego podłogą. Co ciekawe, zależność ta dotyczy również trenerów. Znakomitym tego przykładem jest Jesse Marsch – szkoleniowiec RB Salzburg, którego drużyna napsuła w tym tygodniu krwi Bayernowi Monachium. Nie jest on jednak wyjątkiem. W Europejskiej piłce odnalazło się bowiem dwóch Amerykanów. Pierwszym z nich jest wspomniany Marsch, a drugim dzisiejszy bohater – Pellegrino Matarazzo, trener VFB Stuttgart. Amerykanin z włoskimi korzeniami, który odnalazł szczęście w Niemczech. Futbol dawno nie słyszał o takiej historii. Najwyższy czas ją opowiedzieć.
Pellegrino Matarazzo urodził się 28 listopada 1977 roku w Wayne – niewielkim mieście nieopodal Manhattanu. Jest synem włoskich emigrantów, którzy przed laty osiedlili się na przedmieściach Nowego Jorku. Założyli tam farmę, która stała się domem dla całych pokoleń, w tym przyszłego trenera VFB Stuttgart. Młodego Pellegrino od najmłodszych lat pasjonowały dwie rzeczy – sport oraz nauki ścisłe. Co więcej, w każdej z tych dziedzin był niezwykle utalentowany.
Matarazzo już jako dziecko posiadał ponadprzeciętne warunki fizyczne (ma 198 cm wzrostu). Nauczyciele od zawsze angażowali go więc w rozmaite dyscypliny sportu. Siatkówka, koszykówka, futbol. Rodzaj aktywności nie miał dla niego większego znaczenia. Grał w co mógł, choć od zawsze najbardziej lubił piłkę nożną. Nigdy nie zaniedbywał jednak nauki. Po latach ukończył Colombia University, w międzyczasie wciąż osiągając świetne wyniki sportowe. Szkoła wręczyła mu nawet nagrodę odkrycia roku.
„Zawsze miałem coś z trenera. W wieku 20 lat byłem opiekunem na obozach i prowadziłem różne treningi dla dzieci. To była dla mnie naturalna ścieżka kariery”
PIŁKARZ Z DUSZĄ TRENERA
„Musiałem wybrać między karierą sportową, a naukową. Rodzice namawiali mnie do porzucenia sportu. -Musisz coś ze sobą zrobić, znaleźć pracę, kupić mieszkanie – powtarzali. Mieli w tym dużo racji, ale ja konsekwentnie odpowiadałem ”nie”. Chciałem dać sobie szansę.”
Jego problemy zaczynają się po wylocie z kraju. Najpierw ląduje we Włoszech, gdzie bezskutecznie szuka klubu, udając się na testy do kilku klubów Serie B. Po 6 miesiącach wraca do USA.
Mimo wszystko decyduje się na poszukiwanie szczęścia w kolejnym kraju. Tym razem mowa o Niemczech. Karierę kontynuował w licznych zespołach profesjonalnych i półprofesjonalnych z niższych lig. W pewnym wieku zdał sobie jednak sprawę, że jest już po drugiej stronie rzeki i czas zająć się swoją przyszłością. Dostał dobrą ofertę pracy w banku, lecz ponownie wybrał futbol. Tym razem jednak gra była warta świeczki. W nowym fachu już po kilku latach osiągnął znacznie więcej niż podczas długoletniej kariery piłkarskiej. W roli grającego trenera odnalazł się znakomicie, co pozwoliło mu na zebranie cennego doświadczenia w młodym wieku. Karierę piłkarską zakończył oficjalnie w FC Nürnberg. Czasami koniec jest jednak początkiem czegoś wielkiego. Nie inaczej było tym razem.
„Zawsze byłem ciekawski. Dlatego też z wiekiem coraz bardziej ciekawiło mnie, jak daleko uda mi się zajść w sporcie. Ta ciekawość była moją motywacją przez większość kariery.”
MÓJ PRZYJACIEL GENIUSZ
Gdyby zdecydowano się nakręcić drugą część filmu „Beautiful Mind”, zapewne opowiadałaby ona o Julianie Nagelsmannie. To co 33-letni szkoleniowiec zrobił z Hoffenheim, a następnie RB Lipsk mówi samo za siebie. Dlatego też jednym z ciekawszych wątków historii amerykańskiego szkoleniowca jest długoletnia przyjaźń z niemieckim wizjonerem.
Matarazzo oraz Nagelsmann zaczynali przygodę z trenerką jako szkoleniowcy zespołów u17. Ich drużyny (FC Nürnberg oraz Hoffenheim) niejednokrotnie rywalizowały ze sobą w rozgrywkach juniorskich. Już wtedy nabrali do siebię dużego szacunku. „Przeciwko jego drużynie grało się bardzo ciężko” – wspomina po latach Nagelsmann.
Poznali się jednak dopiero w 2016 roku na jednym z kursów organizowanych przez UEFA. Przez 10 miesięcy dzielili ze sobą pokój, a następnie zostali kolegami z pracy. Młody Niemiec był pod wrażeniem jego umiejętności taktycznych, więc wkrótce zaproponował mu przenosiny do Hoffenheim. którego właśnie został pierwszym trenerem. Początkowo Matarazzo prowadził drużynę u17, lecz już pół roku później został prawą ręką niedoświadczonego szkoleniowca. Jakiś czas temu ich drogi się rozeszły, ale ich przyjaźń przetrwała próbę czasu. „Wciąż utrzymujemy ze sobą kontakt. Gratulowałem mu awansu do półfinału Ligi Mistrzów, on mi awansu do Bundesligi” Jak się później okazało, nawet jego przenosiny do Stuttgartu, z którym wywalczył wspomniany awans miał związek z Nagelsmannem. Trener RB Lipsk niejednokrotnie sugerował włodarzom VFB, że Matarazzo to wielki fachowiec i warto mu zaufać. Nie mylił się.
„Gramy elastyczny futbol oparty na kilku zasadach. Zawsze dostosowuję styl gry pod przeciwnika, ale jest kilka filarów, których nie ruszam. Chcę grać ofensywny futbol, kontrolować spotkania i podejmować ryzyko.
AMERICAN DREAM
Grudzień 2019 roku. W jednym z domów nieopodal Sinheim dzwoni telefon. Zbliżają się święta, jeden z nielicznych okresów, gdy amerykańska rodzina spędza czas razem. Matarazzo nie był więc zbytnio zadowolony z dźwięku dzwonka. Mimo wszystko podnosi jednak słuchawkę.
-Tak, słucham?
-Dobry wieczór, z tej strony Sven Mislintat. Nie chciałby Pan może zostać trenerem VFB Stuttgart?
Tak mniej więcej wyglądała pierwsza rozmowa Pellegrino Matarazzo z jego przyszłym pracodawcą, dyrektorem sportowym VFB Stuttgart – Svenem Mislintatem. „Jak dostałem tę pracę? Dobre pytanie. Odebrałem telefon i zostałem zapytany wprost, czy nie chciałbym może dołączyć do ich drużyny. Byłem zaskoczony, potrzebowałem trochę czasu. Do podpisania kontraktu wystarczyły trzy kolejne rozmowy. Sven jest niesamowitym człowiekiem, szybko złapaliśmy wspólny język.” – opowiada Matarazzo w jednym z amerykańskich podcastów.
Przed Amerykaninem postawiono jasne cele – awans do Bundesligi i rozwój młodzieży. Pierwszy jest już odhaczony, drugi konsekwentnie realizowany. Nie dość, że wywalczył awans, to stworzył jedną z najmłodszych ekip w lidze. Co ciekawe, jest również pierwszym Amerykaninem w historii, prowadzącym drużynę w Bundeslidze.
Okazały stadion, bogata historia oraz młoda, utalentowana kadra. VFB Stuttgart wygląda na zespół z dużym potencjałem, który w przeciągu kilku lat może wrócić do czołówki Bundesligi. Szczególnie, że za sterami ma prawdziwego fachowca.
MACIEJ SZEŁĘGA
Skomentuj