Sergio Ramos posyłający piłkę na orbitę, John Terry ślizgający się przed futbolówką, Rui Patricio broniący strzał Jakuba Błaszczykowskiego czy ostatnia “panenka” Ademoli Lookmana. Każdy z nas kibiców ma w swojej pamięci dziesiątki zmarnowanych rzutów karnych. Każdy piłkarski naród potrafi wymienić tą jedną zaprzepaszczoną jedenastkę, która zabolała go najbardziej w jego historii. Mają taką również Amerykanie. A jest ona doprawdy wyjątkowa i różni się od wszystkich pozostałych. Posłuchajcie.
Renoma amerykańskiej ligi MLS rośnie z każdym kolejnym rokiem. Żmudna praca “Jankesów” nie poszła na marne. Ponad dwadzieścia lat budowania wizerunku organizacji przynosi upragnione efekty. Kluby stają się wzorami profesjonalizmu, biznesowymi maszynkami, które transferują w swoje szeregi już nie tylko podstarzałe eksgwiazdy, chcące na koniec kariery zarobić nieco grosza. Do Major League Soccer coraz częściej trafiają zawodnicy w kwiecie wieku. Europejczycy, którzy właśnie za oceanem pragną pisać swój futbolowy życiorys. Najlepszym tego przykładem są stosunkowo młodzi Polacy pokroju Adama Buksy czy Jarosława Niezgody, którzy zamiast kierunków pokroju Grecja lub Turcja, woleli udać się do ojczyzny Wuja Sama i tam rozwijać swoje kariery. Zresztą Amerykanie nie muszą już płacić słonych pieniędzy za to, by w ich lidze pojawił się piłkarz światowego formatu. Sami zaczęli tworzyć własnych wonderkidów. Potwierdzenie tej tezy? Wystarczą dwa słowa. Alphonso Davies. Kanadyjski obrońca, który już teraz uważany jest powszechnie za jednego z najlepszych lewych obrońców na świecie. Zanim jednak soccer przeszedł taką metamorfozę, futbol made in USA, był uważany co najwyżej za egzotyczną ciekawostkę. Zresztą stereotyp kraju pozbawionego piłkarskiego DNA, ciągnie się za Stanami Zjednoczonymi nawet dziś, po przejściu drogi długiej niczym Route 66. Dwadzieścia sześć lat temu mogło być pod tym względem tylko gorzej.
Serbski nauczyciel
Organizacja mistrzostw świata w 1994 roku. Zapewne wiele osób uzna to wydarzenie za punkt zwrotny w historii amerykańskiego soccera. I prawdopodobnie będzie miało racje, bo od tego czasu “Jankesi” zaczęli powoli kminić czym jest europejski futbol i z czym to się je. Kolejnym krokiem była inauguracja zawodowej ligi MLS, która nastąpiła dwa lata później. Wróćmy jednak do wspomnianego Mundialu.
Cały piłkarski świat z zaciekawieniem i lekką dozą nieufności spoglądał w kierunku Stanów Zjednoczonych. Przecież ci goście w tamtej chwili mieli zaliczone na swoim koncie zaledwie dwa mundialowe turnieje. Ten z 1950 roku, kiedy to dokonali Cudu na trawie, pokonując reprezentację Anglii i tym samym sprawiając jedną z największych niespodzianek w historii turniejów World Cup oraz ten rozegrany czterdzieści lat później, gdy przegrali wszystko, co było do przegrania. Ich zawodnicy praktycznie nie mieli styczności z zawodowym futbolem… no, chyba że z tym amerykańskim. Ale przecież naród z wszczepionym genem, zapewniającym mu bycie skazanym na sukces w każdej dziedzinie życia, nie mógł sobie pozwolić na to, by nadal uchodzić za plebejusza, na tak istotnym dla reszty świata poletku, jakim była piłka nożna.
Amerykanów na profesjonalny poziom miał wprowadzić Velibor Milutinović. Tak potężny kraj jak USA, którego ambicje można było skwitować słowami: “Sky is the limit” zapewne był w stanie, zatrudnić o wiele bardziej renomowanego trenera niż Serb, ale angaż dla przybysza z Bałkanów po głębszym przemyśleniu miał sens. Po pierwsze Bora posiadał mundialowe doświadczenie. Uczestniczył już w turniejach World Cup jako trener. W 1990 roku awansował z Kostaryką do 1/8 finału, a cztery lata wcześniej dowodzeni przez niego Meksykanie dotarli do czołowej ósemki. Dodatkowo miał rekomendację od samego Franza Beckenbauera, który doradził “Jankesom”, by umieścili ekscentrycznego coacha na stołku trenerskim. Nie straszna była mu również presja ciążąca na gospodarzu turnieju. W 1986 roku Meksyk pełnił tę samą rolę.
Bora objął swoją funkcję w 1991 roku. Miał zatem trzy lata, by przygotować swoich podopiecznych do turnieju ich życia. Wyselekcjonował szeroką kadrę i zabrał ją na długie zgrupowanie do Południowej Kalifornii. Zaczął rozgrywać również mnóstwo spotkań towarzyskich. Mógł sobie na to pozwolić, dysponując głównie piłkarzami, których nie ograniczały zawodowe kontrakty. W zamian otrzymywali oni od związku stypendia w wysokości 2500 dolarów miesięcznie. Z czasem wyniki amerykańskiej kadry zaczęły wskazywać na progres, który “Jankesi” czynili pod skrzydłami swojego serbskiego selekcjonera. Wciąż można było jednak mieć wątpliwości, czy pojedyncze triumfy w starciu, chociażby z Meksykiem mogą stanowić światełko na końcu tunelu.
Gafa na otwarcie
Jednego można było być pewnym. Jeżeli Stany Zjednoczone biorą się za organizację takiej imprezy jak mistrzostwa świata w piłce nożnej, to jej otoczka będzie istnym arcydziełem. Całe przedsięwzięcie rozpoczęło się na stadionie Soldier Field, na którym swoje mecze rozgrywa zespół NFL Chicago Bears. Ceremonię otwarcia poprowadziła Oprah Winfrey, a swoim przemówieniem uświetnił ją prezydent Bill Clinton. 67-tysięcy kibiców zgromadzonych na trybunach obiektu, znajdującego się w “Wietrznym mieście” mogło podziwiać różnorakich artystów. Tancerzy, piosenkarzy… Whitney Houston, Darylla Halla i ją…
Jakiś czas temu jedno z zagranicznych kont twitterowych urządziło zabawę, polegającą na wytypowaniu najbardziej pamiętnych przestrzelonych rzutów karnych. Propozycją jednego z użytkowników okazała się być… Diana Ross. Nominacja ta zebrała setki favów.
Była członkini funkowego zespołu The Supremes miała odegrać kluczową rolę w czasie ceremonii otwarcia. 50-letnia wówczas wokalistka przebiegła niemal całą długość murawy w otoczeniu fruwającego konfetti, balonów i setek ubranych na biało statystów. Dotarła do ustawionej na jedenastym metrze piłki, zamarkowała kilkukrotnie rozbieg, by w końcu naprawdę kopnąć piłkę w kierunku bramki. Oczywiście cała scenka była wyreżyserowana. Ross powinna z łatwością umieścić futbolówkę w siatce, golkiper miał teatralnie upaść na murawę, a sztuczna bramka rozpaść się na połowę za sprawą atomowego uderzenia piosenkarki. I wszystko poszło zgodnie z planem… poza jednym, małym szczegółem. Gwiazda muzyki pop fatalnie spudłowała. Piłka poturlała się obok słupka, a “pękająca” od uderzenia bramka wyglądała komicznie po niecelnym strzale głównej bohaterki.
Ross zachowała zimną krew i nie wyszła z roli. Pobiegła dalej, nadal wykonując swój utwór “I’m coming out”, który miał w tym wypadku, symbolizować wyjście z cienia amerykańskiego soccera. Jak jednak wierzyć w narodziny piłki nożnej w “Kraju Wolności”, jeśli już na wstępie USA zaliczyło takie faux-pas? Część fanów zwątpiła zapewne w istnienie piłkarskiego DNA made in United States, skoro ich rodaczka nie potrafiła nawet poprawnie wykonać scenki, w której trzeba celnie uderzyć na bramkę?
Miejscowi kibice zapewne z konsternacją spoglądali na chilijskiego sprawozdawcę, który nie mógł powstrzymać śmiechu na antenie po wpadce celebrytki. Komentatorzy BBC odebrali strzał Diany Ross jako zły omen dla kadry Milutinovicia. Tak źle jednak nie było. Team gospodarzy stanowił obok Arabii Saudyjskiej najmłodszy zespół tego turnieju. Aż 15 z 22 graczy występowało w ojczyźnie, gdzie – jak już wspominałem – nie istniała jeszcze liga zawodowa. Funkcjonowały jedynie rozgrywki akademickie. Patrząc na cały projekt z tej perspektywy remis ze Szwajcarią, wygraną z Kolumbią i minimalną porażkę z Rumunią, a następnie odpadkę w 1/8 finału po ambitnym boju z przyszłymi mistrzami świata Brazylijczykami, należy rozpatrywać w kategorii sukcesu. Generacja wzięta pod skrzydła przez mentora z Serbii, wykształciła też przyszłych liderów kadry narodowej w postaci Alexi Lalasa, Cobiego Jonesa czy Claudio Reyny.
Quo vadis soccer?
Co prawda pamiętny rzut karny Diany Ross nie okazał się zwiastunem klęski amerykańskiej piłki nożnej na przestrzeni kolejnych lat. Wręcz przeciwnie, kadra “Jankesów” do pewnego momentu regularnie czyniła postępy. Jednak zdaje się, że reprezentacja USA natknęła się w pewnym momencie na szklany sufit. Buńczuczne plany o mistrzostwie świata, które “Kraj Wolności” planował zdobyć jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku, okazały się czczymi przechwałkami. Brak awansu kadry Stanów Zjednoczonych na ostatni mundial w Rosji również nie pozwala brać na poważnie imperialistycznych zapędów północnoamerykańskich wizjonerów.
Czy rodząca się pomału potęga ligi MLS przełoży się w nieokreślonej przyszłości na wzrost realnego potencjału “amerykańskiej futbolowej kawalerii”? Z pewnością będziemy przyglądać się temu procesowi z nieskrywaną ciekawością.
A Diana Ross? Sprzedała ponad sto milionów płyt, osiemnaście razy docierała na szczyt rodzimej listy przebojów, śpiewała na gali rozdania Nagród Nobla, a Barrack Obama uhonorował ją Medalem Wolności. Jednakże dla tych pieprzonych fanów soccera na zawsze pozostanie wykonawcą najbardziej pamiętnego pudła w historii dyscypliny. Casus Edyty Górniak. Z drugiej jednak strony być może posłużyła jako motywator dla amerykańskich dziewczyn, które przez ostatnie trzy dekady uczyniły ze Stanów Zjednoczonych ziemię obiecaną kobiecej piłki nożnej. Czyżby chciały odkupić winę Diany?
Rafał Gałązka
Skomentuj