Mówi się, że o sile ligi stanowi środek tabeli. To właśnie dzięki ligowym średniakom (takim jak Wolverhampton, czy Leeds) Premier League stało się najlepszą ligą świata i nic nie wskazuje na to, aby sytuacja ta uległa zmianie. Tym bardziej że znaczenie ligowych rzemieślników w dobie pandemii znacząco wzrosło. Rozgrywki są dużo bardziej nieprzewidywalne, a drużyny ze środka stawki stały się postrachem gigantów.
UNION BERLIN
Jak najprościej scharakteryzować grę drużyny Ursa Fischera? Wystarczy użyć trzech słów – intensywność, intensywność i jeszcze raz intensywność. Taktyka szwajcarskiego szkoleniowca jest prosta, ale i niezwykle skuteczna. Union potrafi dosłownie „zabiegać” rywala, co potwierdzają liczby. Gracze Unionu na boiskach Bundesligi przebiegli do tej pory 2290 kilometrów, co w zaokrągleniu daje zawrotną liczbę 120 kilometrów na mecz.
Na każde kolejne spotkanie wybiegają z pianą na pysku, żerując na najmniejszych błędach przeciwnika. Nie jest to więc gra przyjemna dla oka, ale za to piekielnie skuteczna. Połączenie to sprawia, że każda bramka drużyny z czerwonej części Berlina sprawia ogromną przyjemność. Bramki te padają bowiem głównie po kontrach oraz stałych fragmentach gry (które znakomicie wykonuje Christopher Trimmel). Trudno znaleźć w Bundesidze drużynę lepiej wykorzystującą swój potencjał. W tym sezonie udało im się zdobyć punkty przeciwko takim markom jak Borussia Dortmund, Borussia Mönchengladbach, Bayer Leverkusen, czy Bayern Monachium.
RC LENS
„Moim aktualnym celem jest awans z Lens do europejskich pucharów. Fajnie byłoby zakończyć tutaj karierę” – mówi Gaël Kakuta, jedna z rewelacji tegorocznego sezonu Ligue 1. 29-latek przeżywa w barwach Lens drugą młodość. Jest najlepszym strzelcem oraz asystentem zespołu, który napsuł krwi Marsylii, PSG, Monaco, czy Montpellier. Przez połowę obecnego sezonu uzbierał dokładnie tyle samo bramek co w sezonach 17/18, 18/19 i 19/20 razem wziętych, a przecież mowa o zawodniku wypożyczonym ze spadkowicza. Patrząc na formę Lens w tym sezonie odnoszę wrażenie, że trener Franck Haise ma ogromną łatwość zarówno w tworzeniu nowych gwiazd, jak i renowacji tych starych.
30-letni Florian Sotoca przed przyjściem do Lens rozegrał tylko jeden mecz w Ligue 1. Większość kariery spędził grając w niższych ligach, a gdy już trafił do takiego Montpellier, to był postacią marginalną. Dopiero wspomniany Haise znalazł dla niego odpowiednią rolę. Doświadczonego napastnika ustawił obok kilku utalentowanych dzieciaków. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już w pierwszej kolejce Lens pokonało osłabione PSG Thomasa Tuchela. Aktualnie zajmuje 7 miejsce w tabeli. Od europejskich pucharów dzielą ich zaledwie dwa punkty.
HELLAS VERONA
Zespół, który jest dla wielkich drużyn równie nieznośny, co wioska Galów dla Rzymian w znanej i lubianej serii filmów. Statystyki wskazują, że ekipa Ivana Juricia jest drużyną, która zdobywa zdecydowanie najwięcej punktów w starciach z ligową czołówką. Wygrane z Napoli, Atalantą, Lazio, czy Romą (po walkowerze) są tego najlepszym przykładem. Dodajmy do tego remisy z Juventusem, czy Milanem, a otrzymamy obraz naprawdę solidnej drużyny, która nie boi się starć z drużynami walczącymi o Scudetto. Powiem więcej, wygląda na to, że Hellas preferuje starcia z czołówką od tych z dołem tabeli. Gialloblu potrafili się przecież potknąć na Torino, Bologni, a nawet Parmie Fabio Liveraniego. Pod tym względem przypominają trochę Arka Milika, który nie raz strzelał bramki z bardzo trudnych pozycji (często spoza pola karnego), jednocześnie nie potrafiąc wykończyć najprostszych sytuacji.
Sekretem Hellasu jest styl gry. Nie bez powodu drużyna Juricia nazywana jest „małą Atalantą”. Ich gra opiera się bowiem na bardzo podobnych aspektach, czyli nieustępliwym pressingu, ciągłej wymianie pozycji i ograniczeniu przestrzeni dla drużyny przeciwnej do minimum. Hellas potrafi być nieznośny, umie wygrywać mecze ze znacznie mniejszym posiadaniem piłki, mając dużo mniej sytuacji bramkowych od przeciwnika. Nie lubią przejmować inicjatywy, co odbija się w meczach ze słabszymi rywalami. W gruncie rzeczy są jednak jedną z najciekawszych drużyn Serie A, której strasznym nie jest ani drugi sezon w lidze (który często weryfikuje zeszłorocznych beniaminków), ani utrata gwiazd takich jak Kumbulla, Rrahmani, czy Amrabat.
CADIZ
Gdy zespół wraca do najwyższej klasy rozgrywkowej po 14 latach przerwy, zazwyczaj nie oczekuje się od niego zbyt wiele. Szczególnie że La Liga jest ligą dość hermetyczną, w której większość beniaminków nie potrafi zagrzać miejsca na dłużej niż dwa, trzy sezony. W Serie A mówi się o złotej granicy 40 punktów, której przekroczenie w większości przypadków zapewnia spokojne utrzymanie. Granica ta każdego roku staje się celem co najmniej kilku drużyn, które chcą zapewnić sobie spokojny ligowy byt. W La Liga ta zasada też ma swoje zastosowanie, choć nie zawsze się sprawdza. Nie zmienia to jednak faktu, że Cadiz jest na dobrej drodze, aby tę granicę przekroczyć i przytulić miano rewelacji rozgrywek.
Po 12 kolejkach byli 5 drużyną ligi hiszpańskiej. Potrafili pokonać Athletic Bilbao, Real, czy Barcelonę. Drużyna o twarzy Alvaro Negredo zaczęła siać postrach w lidze hiszpańskiej, co brzmi jak zdanie wypowiedziane w roku 2010, a nie 2021. Wiek jest tylko liczbą, co doświadczony napastnik potwierdza na każdym kroku, będąc jednocześnie najlepszym strzelcem i asystentem zespołu z Andaluzji. Najważniejszą postacią tej niepozornej ekipy jest jednak inny Alvaro. Alvaro Cervera, czyli szkoleniowiec, który prowadzi Kadyks już od ponad czterech lat. Urodził się w Santa Isabel – stolicy Gwinei Równikowej, grał między innymi dla Valencii, a kilkadziesiąt lat później wprowadził Cadiz z 3 ligi aż do Primera Division. Styl gry jego drużyny łudząco przypomina grę Atletico Madryt pod wodzą Diego Simeone. Sam Cervera nigdy tego specjalnie nie ukrywał. Na konferencji prasowej powiedział nawet kiedyś, że bardzo lubi oglądać drużynę argentyńskiego szkoleniowca. Cadiz jest drużyną na wskroś defensywną. Ich średnie posiadanie piłki wynosi zaledwie 34%. Ponadto są najgorszą drużyną w lidze pod względem celnych podań na mecz i jedną z najgorszych pod względem średniej celnych strzałów na spotkanie. Żołnieże Cervery kierują się prostą maksymą wypowiedzianą niegdyś przez Jose Mourinho – „niech przeciwnik weźmie piłkę do domu, ja zabieram ze sobą punkty”. Jak widać, do tej pory stanowczo wyszło im to na dobre, o czym świadczą 24 punkty, dające 13 miejsce w lidze.
MACIEJ SZEŁĘGA
No tak, oni są średniakami – jak na swoje ligi. Szczególnie ci z Premiership…
Gdzie indziej byliby tuzami.
PolubieniePolubienie