Jego życie zmieniło się w kilka sekund. Mógł kontynuować grę w Premier League, być solidnym ligowcem i reprezentantem Anglii. Po latach został najmłodszym menadżerem w historii ligi angielskiej. Gdy boisko opuszczał po raz ostatni, żegnano go brawami. On jednak nie mógł na nie odpowiedzieć. Znajdował się na noszach, a na ustach miał maskę tlenową. Oto Ryan Mason.
ONE CLUB MAN
Mason trafił do Tottenhamu już w wieku 7 lat. Zanim przebił się do pierwszej drużyny w 2009 roku, przeszedł po każdym szczeblu kariery juniorskiej. Nawet gdy był seryjnie wypożyczany do Doncaster, Millwall, czy Lorient, wiedział, że jego dom znajduje się w północnym Londynie. Formalnie w barwach Spurs spędził ponad dekadę. Londyn na stałe opuścił tylko raz, gdy został nowym zawodnikiem Hull City. W barwach „Tygrysów” rozegrał jednak tylko 20 spotkań. Ostatnie z nich 22 stycznia 2017 roku…
To właśnie wtedy doszło do incydentu, który definitywnie zakończył karierę Ryana. Do dośrodkowania z lewej strony boiska zmierzał rozpędzony Gary Cahill, natomiast z naprzeciwka nadbiegał nieco niższy, szczuplejszy Ryan Mason. Po chwili na stadionie w Londynie kibice usłyszeli nieprzyjemny trzask. Obaj zawodnicy leżeli na murawie, zwijając się z bólu. Jeden z nich jest jednak wyraźnie bardziej poszkodowany. Nietrudno się domyśleć, że chodzi o Masona.
Głowa zawodnika Hull otrzymała ogromny cios. Konieczna była więc skomplikowana, kilkugodzinna operacja. Aby Ryan mógł normalnie funkcjonować, na jego czaszce umieszczono 14 metalowych płytek połączonych ze sobą 28 śrubami i 45 szwami.
Po zabiegu spałem jakieś 20 godzin dziennie. W pewnym momencie nie potrafiłem przeprowadzić nawet normalnej rozmowy
Do uprawiania futbolu zawodowo już nigdy nie wrócił, co nie zmienia faktu, że został przy piłce. Dzisiaj jest najmłodszym trenerem w historii Premier League.
Mauricio Pochettino (z którym się z resztą bardzo dobrze zna) twierdzi, że jest on typem analityka, człowiekiem z bardzo dobrze rozwiniętym zmysłem taktycznym. Obaj Panowie często rozmawiali ze sobą o taktyce, gdy Ryan znajdował się jeszcze w szpitalu. Argentyńczyk był zdziwiony, że Mason wie aż tak dużo o pracy trenera, będąc jeszcze formalnie zawodnikiem.
29-latek będzie trenerem tymczasowym. Wiadomo jednak, że pracuje, aby kierować Spurs już na stałe. Być może pójdzie drogą Flicka, a może Gottiego, który prowadzi Udinese od ponad roku, a wciąż uznawany jest za rozwiązanie tymczasowe. Co prawda Anglik nie ma takiego doświadczenia jak wcześniej wymieniona dwójka, ale kto wie, być może nas zaskoczy.
WALKA W SŁUSZNEJ SPRAWIE
Miałem bardzo dużo szczęścia, że to przeżyłem. Chciałbym powiedzieć, że od czasu mojej kontuzji w futbolu wiele się zmieniło, ale niestety nic takiego nie miało miejsca. Bardzo dobrze obrazuje to uraz Raula Jimeneza. Ta sytuacja przywraca mi oraz mojej rodzinie bardzo bolesne wspomnienia związane z moją kontuzją.
W ten sposób Ryan Mason skomentował zderzenie Raula Jimeneza z Davidem Luizem, które doprowadziło do ciężkiej kontuzji Meksykańskiego napastnika. Będąc gościem podcastu „Between the lines” Ryan bardzo się otworzył i opowiedział o swojej walce o bezpieczeństwo zawodników.
Mason uważa, że FIFA powinna wprowadzić dodatkowe zmiany, które mogłyby zostać użyte na wypadek urazu głowy zawodnika. Kontuzjowany piłkarz mógłby wówczas bezproblemowo opuścić boisko, a następnie udać się w spokoju do szatni, gdzie zostałby gruntownie przebadany.
Aktualny protokół nie jest ok. Żyjemy w świecie, w którym każdy facet chce pokazać swoją odwagę. Wielu zawodników pragnie kontynuować grę pomimo odniesionych urazów i dostaje na to pozwolenie. To, że David Luiz po zderzeniu z Jimenezem wrócił na boisko, było niedorzeczne. Gdy po 2-3 minutach udzielania pomocy medycznej wstał i zaczął grać dalej, zmroziło mnie.
Mason, Vertonghen, Kramer. W ostatnich latach na boiskach piłkarskich doszło do dziesiątek urazów głowy. Część z nich została niestety zbagatelizowana. Zawodnicy chwilę po interwencji medycznej często wracali na boisko, czując się względnie dobrze. Nie byli świadomi tego, że objawy mogą się pojawić z czasem.
Żywym przykładem tego typu zajścia jest oczywiście Loris Karius, który po otrzymaniu ciosu od Sergio Ramosa kontynuował grę, kilka razy źle obliczył tor lotu piłki i zawalił finał Champions League. Po ostatnim gwizdku sędziego Niemiec momentalnie stał się memem. Mało kto zwrócił uwagę na skutki, jakie na jego grę wywarł wstrząs mózgu. Diagnoza pojawiła się co prawda dopiero pięć dni po rozegraniu feralnego spotkania, ale w mediach społecznościowych nadal można było trafić na osoby, które śledziły jego późniejszą grę dla Besiktasu, czy Unionu Berlin tylko i wyłącznie ze względu na błędy, które popełniał dość często.
Thibaut Courtois powiedział kiedyś, że gdy doznał wstrząśnienia mózgu po starciu z Alexisem Sanchezem, musiał opuścić boisko po 20 minutach. Twierdzi, że w pewnym momencie po prostu nie widział piłki. Belg nie dowierzał, że Karius był w stanie rozegrać to spotkanie do końca z tak poważnym urazem. Jeżeli kontuzja Niemca jest prawdą, warto wrócić do wcześniejszych słów Ryana Masona. Piłkarze na boisku chcą pokazać odwagę, zawziętość. Pragną być współczesnymi Spartanami, kierującymi się zasadą „wrócę z tarczą lub na tarczy”. Trudno się im dziwić. Przypływ endorfin oraz adrenaliny, który towarzyszy każdemu spotkaniu nie pozwala nikomu odpuścić, to naturalne. Dlatego właśnie gra z odniesioną kontuzją głowy, wbrew własnemu zdrowiu powinna być zakazana odgórnie. Ani UEFA, ani tym bardziej FIFA nic w tej sprawie jednak nie robią.
WSTRZĄS
Urazy głowy są bagatelizowane w wielu dyscyplinach sportu, szczególnie tych najbardziej kontaktowych. W USA co roku odnotowuje się od 1,5 do 3,8 miliona urazów mózgu związanych z uprawianiem sportu. Niestety duża część tego typu kontuzji dotyczy dzieci.
W 2015 roku do kin trafił film „Wstrząs” w reżyserii Petera Landesmana. Opowiada on o ciemniejszej stronie Futbolu Amerykańskiego, którą dzięki swoim badaniom zaczął odkrywać nigeryjski lekarz Bennet Omalu. W jego rolę wcielił się Will Smith i odegrał ją znakomicie. Aktor został nominowany do „Złotych Globów” i momentalnie zyskał uznanie rodziny oraz przyjaciół badacza. Uważali oni, że sposób poruszania się i gestykulacji Smitha łudząco przypomina zachowanie Nigeryjczyka.
Przejdźmy jednak do rzeczy. Omalu jako jeden z pierwszych zbadał wpływ długoletniego uprawiania futbolu amerykańskiego na mózg człowieka. W 2002 roku podczas badań przeprowadzonych na mózgu byłego futbolisty Mike’a Webstera zdiagnozował zupełnie nową chorobę. Nazwał ją CTE (przewlekła encefalopatia traumatyczna). Schorzenie to doprowadziło byłego futbolistę do szaleństwa. Był nazywany „Żelaznym Mike’m”, przez wiele lat uznawano go za najlepszego centra w lidze. Cztery razy wygrał Super Bowl, a po zakończeniu kariery wstąpił do Hall of Fame. Był twardzielem, nigdy nie odstawiał głowy. W zamian za lata intensywnej gry zapłacił najwyższą możliwą cenę. W wieku 50 lat zmarł na zawał serca. To jednak nie koniec tej historii. Z każdym dniem po jego śmierci, dziennikarze pisali o coraz to dziwniejszych faktach z jego życia.
Gdy wypadały mu zęby, przyklejał je z powrotem za pomocą super glue. Cierpiał na bezsenność. Zdarzało się, że specjalnie używał na sobie paralizatora, aby móc się spokojnie zdrzemnąć. Raz mieszkał w przyczepie, innym razem nocował pod pobliskim mostem. Powoli stawał się ofiarą swoich własnych osiągnięć na boiskach NFL. Tytuł wydanej nieco później książki afrykańskiego badacza „Play Hard, Die Young: Football Dementia, Depression, and Death” jeszcze nigdy nie był aż tak adekwatny do sytuacji.
Co prawda futbol amerykański jest dużo bardziej kontaktowym sportem niż piłka nożna, ale niestety w niej również dochodzi do rozmaitych urazów głowy. Wie coś o tym Christian Chivu, Petr Cech, czy bramkarz Slavii Praga – Ondřej Kolář. Każdy z nich prędzej, czy później wrócił jednak na boisko. Ryan Mason miał nieco mniej szczęścia… Jak sam mówi, on swój najbardziej pechowy mecz w życiu pamięta doskonale. My też powinniśmy go zapamiętać, a co najważniejsze, wyciągnąć z niego wnioski dotyczące zdrowia zawodników. W dobie pandemii oraz natłoku meczów coraz częściej o nim zapominamy.
Maciej Szełęga
Skomentuj