Walka o mistrzostwo Hiszpanii wzbudza wiele emocji, ale na dole tabeli jest równie ciekawie. Sytuacja jednego zespołu wydaje się wręcz tragiczna, ale pięć kolejnych drużyn nadal musi utrzymać poziom koncentracji na najwyższym poziomie, by nie skończyć sezonu na miejscu, które zazwyczaj oznaczane jest kolorem czerwonym. Kto jest w najgorszej sytuacji? Problemy poszczególnych ekip? Kto ma najgorszy terminarz?
EIBAR
Dno tabeli okupuje Eibar, który od dłuższego czasu stopniowo obniżał loty i już pod koniec poprzedniego sezonu można było zakładać, że w kolejnych rozgrywkach czeka ich trudna walka o ligowy byt. Z roku na rok zespół się osłabiał. Odchodzili coraz lepsi piłkarze, a piłkarze, którzy wchodzili w ich miejsce nie byli w stanie zagwarantować poziomu swoich poprzedników. W tym sezonie zespół Mendilibara mocno odczuł odejście Gonzalo Escalante i przede wszystkim Orellany, który zasilił ligowego rywala Real Valladolid.
Postać trenera również budzi kontrowersje. J.L. Mendilibar jest pragmatykiem, wymagającym od swojego zespołu przede wszystkim poświęcenia i walki. Styl oparty na wysokim pressingu i bombardowaniu wrzutkami pola karnego rywala do pewnego momentu się sprawdzał, ale wszystko ma swój koniec. Koncepcja ta zaczęła się dewaluować dzięki błędom indywidualnym. Styl preferowany przez Mendilibara wymaga zwartej gry w obronie i doskonałej organizacji, ale w momencie, gdy jedno z ogniw zawodzi, całość sypie się jak domek z kart.
Można narzekać na błędy w obronie, ale ofensywa również zawodzi. Oglądanie rozpaczliwych uderzeń Pedro Leona, który myślami jest już po drugiej stronie rzeki, może doprowadzić do stanów depresyjnych. Inui również daleki jest od formy sprzed kilku lat. Często zdarzało się, że na skrzydłach grali również boczni obrońcy. Chmury nad grą ofensywną Eibaru rozgania Bryan Gil, ale ciężko od tak młodego zawodnika wymagać, by w 38 kolejkach ratował zespół, tym bardziej że to dopiero jego pierwszy pełny sezon na poziomie LaLiga. Napastnicy Eibaru również nie rozpieszczają miłośników klubu z Ipurua. Do pewnego stopnia można liczyć na Kike Garcię, któremu zdarza się zaliczyć dobre spotkanie (raz nawet zaskoczył hat-trickiem), ale znacznie częściej przytrafiają mu się spektakularne pudła. Do dyspozycji trenera pozostają jeszcze Sergi Enrich, Yoshinori Muto (kompletnie nie pasuje do tej drużyny) i Quique Gonzalez, ale zwłaszcza ten ostatni odstaje od poziomu najwyższej klasy rozgrywkowej w Hiszpanii.
Na moment warto zatrzymać się przy postaci Frana Garazgarzy, który ostatnio pożegnał się z klubem. Możliwe, że gdyby nie oko do piłkarzy, które z czasem zatracił, to już dawno Eibar grałby w Segunda Division. To on sprowadził Gonzalo Escalante, Rubena Penię oraz wielu innych, na których Rusznikarze zarobili uczciwe pieniądze. Jednak w ostatnich dwóch sezonach ruchy transferowe Eibaru pozostawiały wiele do życzenia. Oto kilka przykładów:
- Roberto Olabe, syn dyrektora sportowego RSSS przyszedł za trzy miliony euro i się kompletnie nie sprawdził. Dziś tuła się po wypożyczeniach.
- Takashi Inui po powrocie do klubu, zdecydowanie obniżył loty. Kwota transferu – dwa miliony euro.
- Quique Gonzalez nie prezentuje poziomu, który dawałby przesłanki ku temu, by dostawał szanse, a zapłacono za niego ponad trzy miliony euro.
- Damian Kądzior, za którego zapłacono dwa miliony euro również nie wpasował się do zespołu.
ELCHE
Los Franjiverder po kilku latach wrócili do Primera Division z misją utrzymania, której towarzyszy szum związany z szaleństwem organizacyjnym Bragarnika. Wywalczyli dość niespodziewany awans, ale po zdobyciu przepustki do najwyższej klasy rozgrywkowej pożegnano trenera Pachetę, którego zastąpił Jorge Almiron, rodak właściciela klubu, który ma duże wpływy na argentyńskim rynku zawodników i trenerów.
Ze względu na grę w barażach sezon 20/21 rozpoczęli od czwartej kolejki (pierwsze trzy rozegrali w późniejszym terminie) i był to zdecydowanie najlepszy okres tej drużyny. W pierwszych czterech spotkaniach zdobyli aż 10 punktów. Potem było już tylko gorzej.
Almiron otrzymał zespół przebudowany w 70% względem poprzedniego sezonu, a jakby było miało zmian, zdecydował się na grę trójką z tyłu. Elche dbało głównie o tyły i do pewnego momentu gra obronna Franjiverdes była całkiem skuteczna. Być może byłoby łatwiej strzec dostępu do własnej bramki, gdyby byli w stanie dłużej utrzymywać się na połowie rywala. Gdyby umiejętności piłkarzy ofensywnych pozwalały na nieco inny rozkład akcentów, to całkiem możliwe, że graliby odważniej. Spoglądając na atak złożony z Lucasa Boye, czterdziestoletniego Nino, Pere Milli (również często grywał na innych pozycjach) oraz Guido Carillo, ciężko było czepiać się skłonności do dość zachowawczej gry skupiającej się na mądrym przesuwaniu i zabezpieczania bramki, licząc na to, że jakimś cudem uda się przepchnąć spotkanie. Dlatego też Elche oddaje średnio najmniej strzałów na bramkę rywali.
Ciężko utrzymać się w lidze, jeśli zespół czeka na wygraną od siódmej do dwudziestej czwartej kolejki. Przez większość sezonu najjaśniejszą postacią Elche był bramkarz Edgar Badiia, który z czasem został zepchnięty na boczne tory, choć swoją postawą na to nie zasłużył. W tym sezonie wykonał najwięcej skutecznych interwencji spośród wszystkich bramkarzy w lidze. Kilku innych zawodników Elche, jak choćby Tete Morente, czy Fidel miewało przebłyski, ale na ten moment nie mogą brać za pewnik, że otrzymają oferty z innych zespołów LaLigi w przypadku spadku Elche.
Zwolnienie Almirona było kwestią czasu. Bragarnik tym razem zdecydował się na zatrudnienie Frana Escriby, który doskonale znał klubowe korytarze, ponieważ w przeszłości pracował na Estadio Manuel Martinez Valero. Doświadczony trener od razu przeszedł do realizacji swoich założeń, które miały być proste, lecz skuteczne. Zrezygnował z ustawienia z trójką z tyłu, na rzecz czteroosobowego bloku obronnego uznając, że przez to jego zespół osiągnie stabilność. Piłkarze szybko polubili sposób pracy nowego trenera. Gonzalo Verdu porównał go do Pachety dodając, że po ich przemówieniach człowiek jest gotowy, by pójść na wojnę.
Jak dotąd Escriba poprowadził Elche w trzynastu spotkaniach, z czego trzy wygrał (Eibar, Sevilla oraz Levante), trzy zremisował i aż siedem przegrał. Średnia poniżej jednego punktu na mecz i tylko nieznacznie wyższa od poprzednika w połączeniu z niską jakością piłkarzy nie dają wielu przesłanek ku utrzymaniu w lidze, jednak należy brać pod uwagę, że przy odrobinie szczęścia i indolencji rywali, misja utrzymanie, może zakończyć się niespodziewanym sukcesem.
HUESCA
Huesca gra najlepszy futbol spośród beniaminków, jednak chwiejność nie pozwala im na zdobywanie większej liczby punktów. Huesca zarówno Michela, jak i teraz Pachety gra otwarty futbol pełen radości i ofensywnych akcentów. Brak zbalansowania potrafili wykorzystać ligowi rywale, o czym świadczy fakt, że dopiero w 13. kolejce wygrali pierwszy mecz w sezonie. Kiedy Pacheta przejął stery po Michelu, pojawiały się głosy, sugerujące, że zmiana ta będzie wiązała się, ze zmianą podejścia z futbolu na tak, na futbol zachowawczy. Pacheta zadbał o zbalansowanie zespołu, pozostawiając furtkę dla genu szaleństwa, który uaktywnił się w meczu z Celtą Vigo (porażka 4:3).
Najjaśniejszymi punktami w zespole są Javi Galan i Rafa Mir. Pierwszy jest ofensywnie przysposobionym wahadłowym, a drugi to wciąż młody napastnik, który w przeszłości opuścił Valencię na rzecz Wolves, ale plany podbicia angielskich boisk spełzły na niczym, a wypożyczenie do Huesci oznaczało dość brutalną i prawdopodobnie jedną z ostatnich szans na zaistnienie w poważnym futbolu. Mira cechują imponujące warunki fizyczne, jest silnym dobrze grającym tyłem do bramki napastnikiem, który może pochwalić się dużą szybkością oraz potężnym uderzeniem. Niewielu jest piłkarzy o takiej charakterystyce, więc w momencie, gdy osiągnął bardzo wysoką formę, zaczęły pojawiać się porównania do Erlinga Haalanda.
Z perspektywy czasu właściciele Huesci moga żałować, że szybciej nie pożegnali Michela, ponieważ Pacheta radzi sobie zdecydowanie lepiej niż poprzednik. Pacheta jest szanowany przez piłkarzy i lubiany przez pracowników klubu. Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy jest w stanie prowadzić z powodzeniem zespół na poziomie Primera Division, to mógł się miło rozczarować. Szczerze mówiąc spadek Huesci oznaczałby szkodę dla tej ligi. W porównaniu do pozostałych beniaminków oraz części zespołów walczących o utrzymanie Huesca prezentuje zdecydowanie atrakcyjniejszy futbol niż zespoły Bordalasopodobne.
REAL VALLADOLID
Klub zagadka. Od początku sezonu grają bardzo nierówno i słuchając wywiadów z udziałem Sergio lub piłkarzy Los Pucelanos nie trudno spostrzec powtarzające się frazy o pracy nad koncentracją od pierwszej do ostatniej minuty oraz wiarze w to, że zdołają odmienić swój los.
Pewnym usprawiedliwieniem słabych wyników jest fakt, że na każdym etapie obecnego sezonu Sergio musiał zmagać się z absencjami zawodników. Liczne kontuzje oraz pozytywne wyniki testów na koronawirusa sprawiły, że kibice tego klubu mieli prawo zwątpić, w to, że w końcu wszyscy będą do dyspozycji trenera. Tylko w pierwszych pięciu kolejkach tego sezonu, Sergio musiał skorzystać z aż czterech różnych par środkowych obrońców. Sam zainteresowany najmocniej ubolewał nad brakiem Kiko Olivasa, filaru i dobrego ducha zespołu. W poprzednim tygodniu Hiszpan powrócił do składu po dziewięciomiesięcznej przerwie spowodowanej urazami, a Sergio wypowiedział następujące słowa:
„Kiko jest dla nas bardzo ważny na boisku oraz w szatni. Od miesiąca nabierał. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, a jego wkład sprawił, że zespół zrobił krok naprzód pod względem emocjonalnym”
Do niefrasobliwości oraz licznych absencji należy dołożyć problemy z napastnikami, Przed sezonem sprowadzono Shona Weismanna, a z wypożyczenia powrócił Marcos Andre. Pierwszy dość mocno zderzył się z poziomem LaLiga, ale w ostatnim czasie gra zdecydowanie lepiej. W nieco innej sytuacji jest Marcos Andre, który w kilku spotkaniach zademonstrował duże umiejętności, ale często wypada z powodu urazów. Do dyspozycji Sergio są jeszcze Sergi Guardiola, który w tym sezonie jest bardzo nieskuteczny oraz Kenan Kodro czekający na swoje premierowe trafienie dla Realu Valladolid. Łącznie napastnicy Los Pucelanos zdobyli 10 bramek w lidze, co jest wynikiem bardzo, ale to bardzo słabym.
Real Valladolid od dziewięciu kolejek czeka na zwycięstwo. O dziwo od meczu z Barceloną, w którym zaprezentowali się nadspodziewanie dobrze, prezentują się nieco lepiej, natomiast tabela i wyniki tego nie odzwierciedlają. Real Valladolid powinien pluć sobie w brodę po starciach z głównymi rywalami w walce o utrzymanie, co obrazuje poniższy tweet:
Na domiar złego terminarz Realu Valladolid w kończących sezon kolejkach jest bardzo wymagający. Valencia, która wciąż nie ma pewnego utrzymania, a następnie Villarreal, RSSS i Atletico. Podsumowując, sytuację Realu Valladolid powoli można nazwać krytyczną. Od momentu przejęcie klubu przez Ronaldo Nazario da Limę, klub organizacyjnie zrobił kilka kroków do przodu, zmniejszono również długi, ale spadek, który jest całkiem prawdopodobny, może pociągnąć lawinę bardzo przykrych zdarzeń.
DEPORTIVO ALAVES
Klub z Vitorii już przed startem sezonu należał do grona potencjalnych spadkowiczów. W dużym uproszczeniu od dłuższego czasu gra Deportivo Alaves była oparta na następujących filarach: głębokiej defensywie, topornym środku pola, szybkich skrzydłach oraz duecie Joselu&Lucas Perez. Tylko optymista wierzył, że Deportivo Alaves wykona nagły skok, tym bardziej że nie przeprowadzili ruchów transferowych, które zrobiłyby na kimkolwiek wrażenie. Sezon na ławce rozpoczął Pablo Machin, który od momentu opuszczenia Girony przeżywa mnóstwo gorzkich chwil. Po kilkunastu kolejkach stracił pracę i zatrudniono kolejnego trenera, skupiającego się głównie na defensywie – Abelardo. Co było do przewidzenia, nie odmienił oblicza zespołu i również został zwolniony. Z pewnością konflikt z Lucasem Perezem nie pomógł w pozytywnym odbiorze jego pracy, tym bardziej że gra ofensywna Alaves jest uzależniona od dyspozycji tego właśnie napastnika. Miejsce Abelardo zajął Javi Calleja, który pod każdym względem przewyższa Abelardo i preferuje zdecydowanie bardziej otwarty futbol, choć patrząc na kadrę Alaves, ciężko spodziewać się nagle ofensywnej piłki.
Calleja wcześniej pracował z Villarrealem i o ile jego początki na El Madrigal były burzliwe (szybkie zwolnienie i powrót po sześciu tygodniach), o tyle z biegiem czasu zadbał o to, by postrzegano jego pracę pozytywnie i pewnie, gdyby nie możliwość zatrudnienia Unaia Emerego przez właścicieli Villarreal, Calleja nadal by tam pracował.
Javi Calleja długo czekał na satysfakcjonującą ofertę, aż w końcu podjął się trudnego wyzwania utrzymania Deportivo Alaves. Dobrze rozpoczął. Od serii czterech spotkań bez porażki i zdobycia ośmiu punktów. Na nieszczęście byłego szkoleniowca Villarreal, mecz z Eibarem przegrali, a to skomplikowało sytuację Alaves i doprowadziło do przywrócenia wiary w utrzymania w obozie jednego z bezpośrednich rywali.
„Miejmy nadzieję, że kiedy przyjdzie ostatnia kolejka, będziemy w miejscu, które pozwoli nam polegać na sobie i nie będziemy musieli patrzeć na wyniki innych zespołów”
Javi calleja
Dziś ciężko o nadmierny optymizm, natomiast zatrudnienie tego trenera daje nadzieję na lepsze jutro w przypadku przebudowy zespołu pod jego dyktando. Można było zakładać, że otrzyma szansę w nieco lepszym zespole, ale skoro do tego nie doszło, to pozostaje życzyć trenerowi z Madrytu korzystnych warunków pracy w Vitorii.
GETAFE
Getafe śmiało można zaliczyć do grona zespołów, które zaliczyły największy regres względem poprzedniego sezonu. Koncepcja drużyny opartej na walce i przeszkadzaniu, której ambasadorem można mianować Damiana Suareza, zaczęła się stopniowo wypalać. Do tego należy również dodać nietrafione letnie transfery, o czym szerzej pisałem w tekście o zimowych ruchach, które miały naprawić szkody i uzupełnić braki. Nie trudno dostrzec wypalenie niektórych ogniw i nadmierną wiarę, że gracze pokroju Marca Cucurelli dociągną Los Azulones do ligowego peletonu. Zresztą Cucurella również nie prezentuje się w tym sezonie najlepiej.
Getafe nie ma wielkich gwiazd, ale kilku piłkarzy spokojnie mogłoby pomyśleć o transferze do mocniejszej drużyny. Do grona tych piłkarzy można zaliczyć Nemanję Maksimovicia, Mauro Arambarriego, czy wspomnianego wcześniej Cucurellę. Jednak trzon stanowią przeciętni zawodnicy, z których trener Bordalas wyciągnął ich maksimum. Słabo wygląda środek obrony. Djene nie gra już tak dobrze, jak w poprzednich latach, a jego partnerzy prezentują się często tragicznie, co skłoniło Bordalasa do kombinowania z ustawieniem Davida Timora na środku defensywy. Ponadto w ostatnich dwóch sezonach przynajmniej dwóch napastników Getafe kończyło sezon z minimum dziesięcioma bramkami. Teraz można śmiało zakładać, że do tego nie dojdzie, ponieważ najskuteczniejsi w tym sezonie napastnicy z Estadio Colliseum Alfonso Perez, Jaime Mata i Angel Rodriguez zdobyli w tym sezonie tylko po pięć bramek.
Coraz częściej mówi się o odejściu Pepa Bordalasa, który sprawia wrażenie wypalonego pracą z Los Azulones. Jeszcze rok temu śmiało można było, plasować go w piątce, a może nawet trójce najlepszych trenerów pracujących w LaLiga, ale dziś jego notowania spadły i przydałaby się Bordalasowi zmiana otoczenia, np. objęcie jednego z włoskich klubów, o czym rzekomo marzy sam zainteresowany. Wszystko wskazuje na to, że Getafe raczej będzie szukało trenera o inne wizji. Już pojawiają się spekulacje o możliwości zatrudnienia Javiego Gracii. Przekonamy się w najbliższych tygodniach, czy tak się stanie, ale jest to możliwy scenariusz, zważywszy na fakt, że Gracia jest w tym momencie wolnym trenerem.
VALENCIA
O Valencii na końcu, ponieważ szanse na spadek Los Ches są relatywnie niskie, choć już samo widmo spadku jest ciosem dla fanów tego utytułowanego klubu. Każdy doskonale zdaje sobie sprawę ze szkodliwych działań Petera Lima wywołujących falę protestów posuwających się nawet do zapalania zniczy pod stadionem. Niestety problemy organizacyjne przekładają się również na kwestie sportowe. Piłkarze nie są pewni swojej przyszłości, kolejni trenerzy nie mogą liczyć na wsparcie właściciela, a potencjalni przyszli zawodnicy nie są ślepi, ani głusi na wieści dochodzące z Estadio Mestalla.
Taka otoczka w połączeniu z sukcesywnym pozbywaniem się ważnych piłkarzy nie może prowadzić do niczego dobrego. Z tego też powodu wielu zawodników Los Ches gra poniżej oczekiwań i raczej ciężko się temu dziwić. Valencia stała się zespołem, z którego dość łatwo wyjąć ważne ogniwa. Choć Gaya cały czas zapewnia o chęciach pozostania w klubie, to nikogo nie powinno dziwić jeśli skorzysta z oferty klubu, z nieco bardziej stabilną i przyszłościową polityką budowania zespołu.
Oczko w głowie Lima, czyli krnąbrny Kang-In Lee, na którego chuchano i dmuchano, a w międzyczasie rosły mu rogi, również powoli szykuje się do odejścia. Jego kontrakt kończy się już w czerwcu 2022, więc ostatnią szansą na jakikolwiek zarobek na tym zawodniku, będzie najbliższe okno transferowe. Koreańczyk posiada duże umiejętności, potrafi wejść w drybling, potrafi inicjować grę na jeden kontakt, ale indywidualizm, zmieniający się w egoizm wychodzi z niego na każdym kroku.
Piłkarze Valencii często sprawiają wrażenie dość apatycznych zarówno w ofensywie, jak i ofensywie. To właśnie na ich bramkę inne zespoły oddają średnio najwięcej strzałów, a to przekłada się na liczbę straconych bramek oraz ujemny bilans bramkowy. Jeśli chodzi o ich poczynania ofensywne, często Valencia budzi się dopiero w końcówkach spotkań. Pod tę tezę idealnie pasują spotkania z Celtą, Villlarrealem oraz Realem Sociedad.
Ostatnio po dobrym meczu zwolniono wypalonego degrengoladą Javiego Gracię, a tymczasowym trenerem po raz kolejny został Voro, który powinien otrzymać tytuł honorowego tymczasowego trenera. Anil Murphy przyznał, że teraz szukają silnego charakteru, prawdziwego lidera. Cóż, z pewnością następny trener musi mieć silną psychikę, aby nie zwariować, pracując z Limem i Murphym.
Skomentuj