W ostatni poniedziałek podano do informacji publicznej nazwiska reprezentantów Polski, którzy znaleźli się w kadrze na zbliżające się Mistrzostwa Europy. Tego typu nominacje to jak wiemy zawsze dobra okazja do dywagacji. Czas, w którym poddajemy pod wątpliwość obecność lub jej brak piłkarzy naszej narodowej kadry. Po decyzjach Paulo Sousy mówi się najwięcej w kontekście Kamila Grosickiego. Popularny „Grosik’ europejski czempionat zobaczy najprawdopodobniej w telewizji, bo choć formalnie znalazł się wśród rezerwowych, to trudno zakładać, że portugalski opiekun naszej kadry sięgnie akurat po Kamila, kiedy uraz wykluczy któregoś ze szczęśliwych wybrańców.
Moim zdaniem w kryzysowej sytuacji to raczej Sebastian Szymański jest bliżej zastąpienia teoretycznego pechowca. W kraju rozgorzała żarliwa dyskusja wśród kibiców, zwolenników talentu wychowanka Pogoni Szczecin, którzy za nic w świecie nie mogli zrozumieć decyzji o pominięciu zawodnika, który był jednym z symboli kadry Adama Nawałki. To fakt, że pięć lat temu piłkarze z ówczesnej kadry przeżywali fantastyczną przygodę we Francji zakończoną dość brutalnie w Marsylii, gdzie żegnaliśmy się z EURO 2016 po nieszczęsnych rzutach karnych z reprezentacją Portugalii. To fakt, że Grosicki dla reprezentacji zrobił wiele, to wreszcie fakt, że to nadal klasowy zawodnik. Nie zmienia to jednak faktu, że obecnie nie spełnia podstawowego kryterium odnośnie powołań. Grosicki nie gra w klubie i nie gra w nim niemal w ogóle w tym sezonie.
Latem, kiedy jego West Bromwich Albion awansowało do Premier League, Polak na swoich mediach społecznościowych zamieścił wymowny wpis pokazujący, że zamierza zwojować ligę, o której marzył i do której zawsze dążył. Owszem, zimą 2017 roku zasilił barwy Hull City, ale zaledwie po pół roku The Tigers spadli do Championship. West Brom miał być zatem szansą na dokończenie przerwanej misji, ale nią jednak nie był. Ówczesny menager The Baggies Slaven Bilić konsekwentnie pomijał Polaka przy wyborze składu. Beniaminek notował do tego słabe wyniki i postanowiono zatrudnić Sama Allardyce’a. Wyglądało na to, że pod wodzą Big Sama Grosicki zacznie częściej pojawiać się na murawie i faktycznie tak było, bo nasz rodak zaliczył kilka spotkań w barwach swojego klubu. Dziś wiadomo, że była to próba pokazania go światu i pozbycia się w okienku transferowym podbijając jedynie cenę ewentualnej transakcji. Grosicki wiedział zatem na co się pisze, a mimo ofert z zagranicy wolał zostać na The Hawthorns.
Spekulowano o kilku klubach takich jak choćby Schalke 04 Gelsenkirchen lub grający szczebel niżej od West Bromu Nottingham Forrest. Polak wolał zatem kasować około czterdzieści tysięcy funtów tygodniówki, niż regularnie grać w meczach o stawkę. Czy miał do tego prawo? Oczywiście, że miał. Taką podjął decyzję licząc pewnie po cichu, że na EURO to on i tak pojedzie, bo selekcjoner nie odważy się na tak radykalny ruch. Stało się inaczej i ja decyzję Sousy w pełni popieram i akceptuję. Nie można w kontekście gry w kadrze narodowej rozpatrywać zawodnika wyłącznie pod kątem jego zasług oraz sentymentu.
Szwedzki model z powołaniem wiekowego Andreasa Granqvista do kadry naszych grupowych rywali do mnie zupełnie nie trafia i nie widzę tego u nas. Jeżeli kierować się faktycznie sentymentalnymi przesłankami, to moglibyśmy także w kadrze na EURO zobaczyć choćby Artura Boruca czy Jakuba Błaszczykowskiego, którzy ciągle są przecież czynnymi zawodnikami w Legii Warszawa i Wiśle Kraków. Paulo Sousa zdecydował się na ruch, który pokazał jego niezależność i to, że w miejscu jego pracy nie będzie świętych krów. Przykład Grosickiego powinien być także inspiracją dla innych kadrowiczów, także młodych piłkarzy, uważających, że coś im się należy. To nie do końca prawda, bo i w sporcie i w życiu powinniśmy przecież ponosić konsekwencje swoich wyborów.
Bartłomiej Jędrzejczak
Skomentuj