W czasach, gdy globalizacja sportu pcha kluby piłkarskie w ręce zagranicznych właścicieli na Półwyspie Iberyjskim, a konkretnie w Hiszpanii dominują rodzimi włodarze. Idealnym przykładem odzwierciedlającym wspomniany stan rzeczy był tegoroczny skład półfinałów w europejskich pucharach. Spośród ośmiu klubów tylko dwa z nich należały do krajowych właścicieli. Należący do socios, ale zarządzany przez Florentino Pereza Real Madryt oraz Villarreal – klub należący do Fernando Roiga.
73-letni właściciel obecnego finalisty Ligi Europy to miliarder zajmujący wysokie miejsca w rankingu najbogatszych Hiszpanów w notowaniach prowadzonych przez miejscowy dziennik El Mundo. Roig prężnie działa na rynku budowlanym posiadając udziały w firmie Pamesa. To głównie dzięki interesom w przemyśle ceramicznym był w stanie zainwestować w zadłużony klub. Branża ceramiczna to nie jedyne źródło dochodu Roiga. Działa on również na rynku supermarketów, gdzie posiada 9% udziałów w należącej do brata firmie Mercadona.
Droga do największego sukcesu w historii klubu, który obecnie obserwujemy miała początek 15 maja 1997 roku w restauracji Avenida 41. 49-letni wówczas Roig nabył klub za namową Jose Manuela Llanezy – ówczesnego prezydenta klubu. – Gdy przejąłem Villarreal nie było w nim nic prócz Llanezy i maszyny do pisania oraz kibiców – wspomina dziś Roig. Biznesmen przejmował klub bez infrastruktury treningowej, z przestarzałym i małym stadionem oraz będący średniakiem na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej. Do tej pory nikomu nie przyszło do głowy, by walczyć o awans do Primiera Division, a co dopiero zadomowić się w ligowej czołówce.
Villarreal jednak od tego momentu z każdym dniem rósł w siłę. Po pierwszym sezonie z nowym właścicielem wywalczono awans do PrimeraDivision. Na sukcesy trzeba było jednak poczekać, bo w kolejnym sezonie nie udało się utrzymać w krajowej elicie. – Zakładaliśmy, że w ciągu trzech lat awansujemy do Primera Division i tak też się stało. Po drugim awansie udało nam się przez 13 lat utrzymać na najwyższym poziomie – wspomina w wywiadzie dla dziennika AS.
Szybki spadek nie zraził Roiga, który konsekwentnie budował podwaliny pod dzisiejsze sukcesy. Inwestował w klubową infrastrukturę, powiększając stadion. Gdy przejmował klub na podupadającym El Madrigal mogło zasiąść zaledwie kilka tysięcy widzów. Obecnie na Estadio de la Ceramica swych ulubieńców dopingować może aż 23,5 tysiąca sympatyków. To imponująca liczba, biorąc pod uwagę fakt, że miasto zamieszkuje niewiele ponad 50 tysięcy mieszkańców. Dziś obiekt ten wygląda na godny regularnego pucharowicza, choć daleko mu do kultowych stadionów – trzeba jednak mierzyć siły na zamiary.
Stadion to jednak nie wszystko. Gdy Roig przejmował klub, ten nie posiadał boiska treningowego. To zmuszało włodarzy do ciągłych poszukiwań wolnych boisk nawet w okolicznych miejscowościach. Długofalowy plan nowego właściciela od zawsze zakładał budowę ośrodka treningowego oraz utworzenie akademii. Tak też się stało i dziś Villarreal może pochwalić się aż dwoma ośrodkami – pierwszym mający 40,000m2 oraz drugim o powierzchni 70,000m2.
Celem było szkolenie młodzieży, która później miała stanowić o sile zespołu, a następnie pozwalać klubowi zarabiać na transferach. Liczba dzieci trenujących na obiektach Villarrealu z każdym rokiem rośnie. Dziś wynosi ona ponad sto. Efekty tej pracy są widoczne w zespole finalisty Ligi Europy. W drużynie prowadzonej przez Unaia Emery’ego znajduje się aż 10 zawodników, którzy swoje szlify zbierali w klubowych szkółkach, a dwóch z nich – Mario Gaspar i Manu Trigueros – to kapitanowie.
Zdaniem wielu byłych piłkarzy klubu – Villarreal różni się od innych zespołów dzięki zachowaniu integralności. Klubowe legendy, bo Żółta Łódź Podwodna z pewnością się takich dorobiła, na każdym kroku podkreślają, że panuje tu rodzinna atmosfera. Fernando Roigowi oraz jego rodzinie, która angażuje się w życie klubu, udało się stworzyć środowisko, które sprawia, że zawodnicy czują się w klubie jak w domu.
Inwestycja w lokalną społeczność
Konsekwencja w zarządzaniu sprawiła, że Roig uzyskał ogromną sympatię wśród kibiców, ale nie tylko za to jest przez nich ceniony. To człowiek od początku identyfikujący się z lokalną społecznością. Bliżej mu co prawda do Walencji, ale Villarreal to miejscowość należąca do tej samej prowincji. Gdy przejął klub, natychmiast starał wkupić się w łaski, wychodząc z inicjatywą do okolicznych miejscowości oraz miejscowych szkół, gdzie rozdano bilety, by wypełnić powiększający się stadion. Roig wielokrotnie powtarzał, że wszystkie jego działania są prowadzone z myślą o ludziach identyfikujących się z klubem. Dał temu przykład, gdy klub znalazł się w kłopotach.
W 2012 roku stało się coś, czego nie spodziewał się nikt. Nie udało się zrealizować celu, który przyświecał sternikowi klubu. Villarreal spadł do Segunda Division z hukiem. Kryzys finansowy, który pod koniec pierwszej dekady XXI wieku dotknął cały świat oraz rynek budowlany w Hiszpanii sprawił, że Villarreal zmuszony był do sprzedawania najlepszych zawodników. Mimo tego długo udawało się utrzymać odpowiedni poziom sportowy. Dowodem tego jest fakt, że w sezonie, w którym klub spadł, grał w Lidze Mistrzów. Tym razem jednak odejście Santiego Cazorli znacznie osłabiło zespół. Do tego doszła niespotykana dotąd nerwowość u Roiga, który w tamtym sezonie aż trzykrotnie zmieniał trenera.
Wówczas pomoc klubowi zaoferowały lokalne władze. Roig jednak tej pomocy nie przyjął.
To nie jest dobry pomysł, by finansować futbol z państwowych pieniędzy, biorąc pod uwagę sytuacje, w której znajduje się Hiszpania. Futbol powinien funkcjonować na swych własnych zasadach, utrzymując się z pieniędzy, które sam generuje
– mówił wówczas w wywiadzie dla World Soccer. Zamiast tego, by załatać dziurę w budżecie, sprzedał część swych udziałów w Mercadonie. To jednak nie koniec niestandardowego podejścia właściciela klubu po nieoczekiwanym spadku. Nawet wówczas, a może przede wszystkim wtedy Roig pozostał wierny temu, co zapowiadał od 1997 roku, a więc więzi z lokalną społecznością.
To nie jest dobry pomysł, by finansować futbol z państwowych pieniędzy, biorąc pod uwagę sytuacje, w której znajduje się Hiszpania. Futbol powinien funkcjonować na swych własnych zasadach utrzymując się z pieniędzy, które sam generuje.
– mówił. Kryzys gospodarczy dotknął nie tylko Villarreal, ale również jego kibiców. Część z nich straciła pracę, a co za tym idzie, nie mogła sobie pozwolić na zakup karnetów. Wówczas do akcji wkroczył właśnie Fernando Roig pozwalając im oglądać spotkania Żółtej Łodzi Podwodnej za darmo.
Do pięciu razy sztuka
Pod wodzą Roiga klub w 24 lata przebył drogę od zaplecza La Liga po finał Ligi Europy. Wszystko to zostało poparte jasno określonym planem, cierpliwością w dążeniu do celu, który od początku pozostawał jasny – zadomowić się wśród siedemnastu najlepszych klubów w Hiszpanii.
Zawsze powtarzałem, że głównym celem klubu jest bezpieczne utrzymanie zespołu w Primiera Division. Kibic musi docenić stabilizację, którą klub przez te wszystkie lata uzyskał. Nie zawsze uda się walczyć o miejsca gwarantujące start w europejskich pucharach
– mówił w jednym z wywiadów właściciel klubu.
W pewnym sensie jest to projekt podobny do tego z Bergamo, jednak znacznie dłużej funkcjonujący na najwyższym poziomie w Europie. Mimo tego to Atalantę stawia się obecnie za wzór do naśladowania. Klub z Bergamo przeżywa obecnie czas prosperity, którego Villarreal doświadczał w pierwszej dekadzie XXI wieku. Wówczas nie tylko zdobywał wicemistrzostwo kraju, ale dwukrotnie awansował do półfinałów europejskich pucharów – w 2004 roku był to Puchar UEFA, a dwa lata później Ligi Mistrzów.
To właśnie te lata wzbudzają największe wspomnienia wśród kibiców Żółtej Łodzi Podwodnej. Nie ma się co dziwić. Już wtedy świetnie funkcjonujący klub sprowadzał głośne, jak na swoje ówczesne możliwości nazwiska. Upatrzono sobie wtedy zawodników z Ameryki Północnej. O sile zespołu stanowili m.in. Martin Palermo, Juan Roman Riquelme, Juliano Belletti czy Diego Forlan. Te dwa półfinały sprawiły jednak, że ta faza rozgrywek długo była dla Villarrealu przeklęta.
W 2004 roku mierząc się z Valencią odpadli po rzucie karnym. Dwa lata później po zaciętym boju z Arsenalem historia zatoczyła koło, ponieważ jedyna bramka w tym dwumeczu również padła po rzucie karnym. Żal był jednak znacznie większy, bowiem przed niepowtarzalną szansą w rewanżowym meczu stanął Riquelme. W 89. minucie nie wykorzystał karnego i na finał w Paryżu pojechali Kanonierzy. Na kolejny półfinał czekano pięć lat. Tym razem zdecydowanie lepsze było FC Porto. Po kolejnych pięciu latach znów była szansa na upragniony finał Ligi Europy, ale tym razem na drodze stanął Liverpool prowadzony przez Jurgena Kloppa. Tej przeszkody również nie udało się pokonać, a do kolejnego podejścia przygotowywano się… a jakże – pięć lat.
Tym razem półfinałowy dwumecz okazał się zwycięski. Historia zatoczyła koło do tego stopnia, że w półfinale Villarreal znów zmierzył się z Arsenalem i wziął rewanż na Kanonierach za porażkę sprzed piętnastu lat. To finał, który Żółtej Łodzi Podwodnej po tylu latach trudu się należał. Należał się również indywidualnie Fernando Roigowi za wcielenie swego pomysłu w życie i konsekwentne trzymanie się go, nawet gdy klub spadał z ligi.
Za trzecim podejściem w Lidze Europy się udało. Nie wszystkie drużyny w finałach będą z Anglii. Można powiedzieć, że będzie to trzech Anglików oraz mały Hiszpan zwany Villarrealem.
– pękał z dumy tuż po awansie właściciel klubu.
Los dla Fernando Roiga nie okazał się jednak łaskawy, ponieważ może on nie zobaczyć finału swej drużyny z Manchesterem United na gdańskim stadionie. Na drodze stanął nieszczęsny koronawirus. Prezydent klubu kilka dni po przyjęciu drugiej dawki szczepionki zachorował i znajduje się na izolacji w domu. W dniu otrzymania pozytywnego wyniku do finału pozostało mniej niż dziesięć dni. W domowej izolacji czy na stadionie finał ten będzie dla niego wielkim ukoronowaniem marzeń.
Faworytem będzie oczywiście zespół Czerwonych Diabłów. Oba zespoły grały ze sobą już czterokrotnie, ale za każdym razem padał remis. Dla samego Roiga będzie to symboliczne spotkanie, ponieważ w 2004 roku, gdy sprowadzał do Hiszpanii Diego Forlana z Manchesteru United, chciał zorganizować z Anglikami mecz towarzyski, ale ci odmówili. – Przyjadą i to za darmo – powiedział wówczas. Tak stało się już dwukrotnie, ale w obliczu finałowego spotkania te słowa nabierają dodatkowego znaczenia.
Damian Głodzik
Skomentuj