Tragizm polskiego futbolu jest zdumiewający. Śmiem twierdzić, że gdybyśmy na turnieju zagrali pierwszy mecz z San Marino, to również bylibyśmy zaskoczeni tym, że teoretycznie słabszy rywal się nam stawia, gra agresywniej, z pomysłem, zmusza nas do gry na jego warunkach, a najskuteczniejszego piłkarza świata wsadza do kieszeni.
I to właśnie Roberta Lewandowskiego weźmy na tapet w pierwszej kolejności. O ile można, a nawet trzeba go szanować za osiągnięcia klubowe, to w końcu należy zwinąć parasol ochronny znad jego głowy jeśli chodzi o wielkie turnieje. Zacznijmy od niego wymagać, a nie zawsze go usprawiedliwiać. Można go porównać do Leo Messiego. Szkoda tylko, że w tej wersji reprezentacyjnej, w której usiłuje być liderem, ale nim być nie potrafi. Doskonałą różnicę było widać dziś, gdy tym liderem był odcinający kupony od swojej kariery Marek Hamsik.
Lewandowski to lider, ale nie mentalny. Tego u niego brakuje. Wystarczy popatrzeć na jego mowę ciała. Odstawmy na bok eliminacyjne mecze za czasów Adama Nawałki. Oczywiście, że lider sportowy ma robić różnicę w meczach z Czarnogórą czy Rumunią, ale zacznijmy wymagać również liderowania w meczach z drużynami z poziomu – a Słowacja taką drużyną nie jest – na których brzydko mówiąc, ten lider jest otrzaskany. Wróćmy jednak do wspomnianej mowy ciała. Cały świat bardzo często wytyka to Leo Messiemu. Odpowiedzmy sobie na pytanie czym nasz Lewandowski różni się od Argentyńczyka? Zwróćmy uwagę na poniższy filmik i reakcję Lewandowskiego. Tracimy bramkę na 1:2 w 69. minucie po błędzie w obronie. Mimo tego, że gramy w osłabieniu, to nadal jest mnóstwo czasu, by tę stratę odrobić, a nasz kapitan, zamiast zagrzewać do walki, rozkłada ręce, ma pretensje i odchodzi w samotności od reszty zespołu.
Zostawmy tę mowę ciała naszego kapitana, bo to nie ona w tym spotkaniu odegrała główną rolę. Najskuteczniejszego piłkarza świata, a zarazem jednego z najlepszych – o ile nie najlepszego, jak to my Polacy lubimy podkreślać, by połechtać swoje ego – do kieszeni schował Milan Skriniar do spółki z Lubomirem Satką, który do filarów… Lecha Poznań nie należał. Owszem, Lewy nie dostawał piłek od kolegów, ale nie robił też tego, za co zawsze był broniony. Zabrakło jego spokoju, przytrzymania piłki tyłem do bramki.
Nie tłumaczmy Biało-czerwonych zmianą trenera. Tak, w Europie nie ma już słabych drużyn (czy na pewno?), ale z kim – nawet w takiej sytuacji – ma ten zespół wygrywać na wielkich turniejach, jak nie ze Słowacją? Dlaczego z jakim zespołem nie przyjdzie nam grać, to rywal zawsze jest lepszy z piłką przy nodze? Naprawdę futbolówka sprawia problemy piłkarzom Sampdorii, Lokomotivu Moskwa, Napoli i Bayernu, bardziej niż tym z Interu Mediolan, FC Koln, IFK Goeteborg i Ferencvarosu Budapeszt?
To przecież Słowacy rozegrali to spotkanie na własnych warunkach. Śmiesznie brzmią słowa Jana Bednarka z pomeczowego wywiadu dla TVP, o tym, że zagraliśmy jak juniorzy, bo mieliśmy mecz pod kontrolą. Szczerze mówiąc, to ja tej kontroli nie widziałem nawet na początku, gdzie niby zagraliśmy przyzwoity kwadrans. Przecież my zagraliśmy to, na co pozwolili nam Słowacy. To oni wyszli na boisko w Sankt Petersburgu, jak po swoje niemal przez cały mecz dyktując nam swoje warunki. Jedyny pozytyw w naszym wykonaniu to początek drugiej połowy. To tu zepchnęliśmy rywali do defensywy i sprawiliśmy, że mogli poczuć zagrożenie.
Swoją cegiełkę do porażki dołożył oczywiście Paulo Sousa, za którego do dziś rozegraliśmy pięć meczów. W każdym z nich portugalski szkoleniowiec wystawiał przynajmniej dwóch napastników. Dziś, w szóstym i najważniejszym z nich odszedł od tego pomysłu, stawiając jedynie na Lewandowskiego. Kilka pomysłów na mecz ze Słowacją po prostu nie wypaliło.
Wiadomo, że mądry Polak po szkodzie, ale zawiedli liderzy. To nie tylko Lewandowski nie udźwignął presji pierwszego mecz na Euro. Zawiódł cały środek pola. Najbardziej irytował Grzegorz Krychowiak, który pokazał to, co widzieliśmy w jego wykonaniu we wcześniejszych meczach. Dawniej imponował spokojem w środku pola, a teraz z każdym reprezentacyjnym meczem agresja w jego grze prowadzi go do coraz mniej potrzebnych fauli. Pójdźmy też w końcu po rozum do głowy i przestańmy robić z piłkarza Lokomotivu Moskwa zawodnika, który ma budować akcje i dyktować tempo. Zaakceptujmy wreszcie nasze ograniczenia. Nie eksponujmy ich. To naprawdę ułatwi grę. Krychowiak to nie tego typu zawodnik.
Żale do naszej reprezentacji po tym spotkaniu można wylewać wiele, ale to już nie ma sensu. Dla nas ten turniej się po prostu skończył. Można by mieć nadzieję na korzystny wynik z Hiszpanią, która bywa nierówna czy ze Szwecją pod jednym warunkiem – gdyby to nie byli Polscy piłkarze. Euro 2020 to dla nas kolejny turniej do zapomnienia i nie dajmy się wypuścić słowom Biało-czerwonych o wierze i walce do końca. Cuda się zdarzają, ale chyba nie aż takie.
Damian Głodzik
Skomentuj