Z wielkimi turniejami zawsze wiążą się różnego rodzaju spekulacje i przewidywania. Każdy lubi zabawić się w szeroko pojętą „typerkę”, starając się zabłysnąć swoją znajomością oraz wiedzą o piłce. Jedną z kategorii owych predykcji są potencjalne niespodzianki dotyczące poszczególnych zespołów. Miano „czarnego konia” otrzymuje drużyna będąca cichym pretendentem; mająca potencjał na to, by zabłysnąć wśród murowanych faworytów. Biblijny Dawid wśród Goliatów. Na Euro we Francji, 4 lata temu zaskoczyły nas Walia z Islandią. Wobec obecnych zmagań również mieliśmy swoich kandydatów, ale…wielu z nich odpadło w przedbiegach. Kto zaliczył upokarzającą wpadkę, notując wynik stanowczo poniżej oczekiwań?
Turcja
Reprezentacja znad Cieśniny Bosfor to chyba pierwsza drużyna, która przychodzi na myśl wraz z określeniem „czarny koń” wobec Euro 2020. Na papierze mocny i doświadczony zespół. Pierwsze skrzypce mieli grać Burak Yilmaz wraz z Hakanem Calanhoglu. Pierwszy zaliczył w Ligue 1 kapitalny sezon – mistrzostwo Francji okraszone 16 golami udowodniły, że 35-letni gracz starzeje się jak dobre wino i co poniektórzy przedwcześnie wysyłali go na emeryturę. Drugi to zawodnik grający od kilku lat na topowym poziomie, uchodząc w Milanie za istnego wirtuoza piłki nożnej. Turcy mieli na turnieju jednak jeszcze przynajmniej kilka znamienitych nazwisk. Yazici i Celik również mogli uznać rok w Lille za wyjątkowo udany; defensywa uchodziła za bardzo przyzwoitą, kumulując swoją siłę w duecie Soyuncu-Demiral (w kwalifikacjach do Euro ledwie 3 stracone gole, obok Belgów najmniej z całej stawki). Balonik pompowano, pompowano, aż ten w końcu pękł. Pierwszą igłę w niego wbiła reprezentacja Włoch, boleśnie punktując mankamenty zespołu Senola Gunesa. Na inaugurację Turcy przegrali 0:3, praktycznie nie zagrażając Azzurim. Może nie wyglądało to najlepiej, ale wciąż wiara w czarnego rumaka z grupy A była względnie niezachwiana – w końcu na start trafił im się zdecydowanie najbardziej wymagający rywal, a kolejne dni miały przynieść lżejsze próby ze Szwajcarią oraz Walią. Pozory jednak często okazują się złudne. Turcja nie wyciągnęła żadnych wniosków. Defensywa nie trzymała rygoru, nie potrafiąc stworzyć choćby skutecznych pułapek ofsajdowych (patrz gol Ramsey’a). Z przodu również kolorowo nie było – brakowało współpracy Yilmaza z resztą zespołu oraz pomysłu na jakiekolwiek formy ataku. Ostatecznie udało się wcisnąć jednego, pożegnalnego gola Szwajcarom, ale to by było na tyle z występu na Euro „Gwiazdy Półksiężyca”. Osobiście czuję ogromne rozczarowanie z samej sportowej perspektywy, a jak dopiero musiało zareagować społeczność tego 82-milionowego państwa, która dosłownie „żyła” turniejem tuż przed jego początkiem. Turcja i Macedonia jako jedyne drużyny zakończyły fazę grupową bez punktów.
Rosja
Rosjanie nie tak dawno, bo na mundialu, którego byli zresztą gospodarzami, sprawili sporą niespodziankę. Ich przygoda z mistrzostwami skończyła się dopiero w ćwierćfinale, po heroicznym boju i rzutach karnych z Chorwacją. Dlatego też w batalii o miano najlepszego zespołu Starego Kontynetu nie można było Sbornej ot, tak zlekceważyć. Podobnie jak Turcja, inauguracyjne starcie okazało się tą najcięższą próbą. Do Belgów podopieczni Czerczesowa nie mieli podjazdu. Nieporadność Dziuby, katastrofalna gra w obronie i wręcz obrzydliwie ostry, niesportowy styl gry – bardzo słaba wizytówka zostawiona na samym wejściu naprawdę zasługiwała na miano antyfutbolu. Z Finami doszło do odkupienia win, przynajmniej w pewnym stopniu. Nie bez kłopotów trzy punkty wpadły na konto Rosjan, ale podobno zwycięzców się nie sądzi. Kwestia awansu była więc przed ostatnim starciem otwarta, a miała być to próba z wyjątkowo niepewną reprezentacją Danii. Oczekiwaliśmy równego, zaciętego starcia, mającego w końcu na szali kwestię awansu z grupy. Tymczasem szydło wyszło z worka – jak bumerang wróciły kompleksy z porażki z Belgią. Skandynawowie pokazali się ze znakomitej strony w ataku, lecz niejednokrotnie pomocną dłoń wyciągali im osobiście Rosjanie. Na nic zdała się rozpaczliwa defensywa, która przyjęła cztery gole (najbardziej upokarzający zdecydowanie autorstwa Poulsena po katastrofalnym podaniu Zobnina na własnej połowie). Nie taki rosyjski niedźwiedź groźny jak go malują. Tym razem filozofia Stanisława Czerczesowa wypadła topornie i bardzo nieatrakcyjnie na tle reszty konkurentów. Plusów z trudem tutaj szukać, poza chwilowymi momentami Miranchuka z Golovinem nie specjalnie można cokolwiek sobie przypomnieć. Było po prostu słabo. Bardzo słabo.
Polska
Zaskoczenie? Wątpię. Piszę ten tekst na świeżo po spotkaniu ze Szwecją i miałem nadzieję, że Biało-Czerwoni ominą to zestawienie. Że oberwie się Hiszpanom, którzy dopiero ze Słowacją pokazali swój prawdziwy potencjał i kunszt. Że może uda nam się oszukać los, a mimo wtopy z naszego meczu otwarcia, zameldujemy się w fazie play-off. Płonne nadzieje. Mimo wszystko całość ułożyła się w kompletny paradoks. Jedyne punkty (a w zasadzie punkt) zdobyte w meczu z Hiszpanią. Najwięcej goli straconych ze Szwecją. Nasz dorobek bramkowy otwiera ironicznie postać najczęściej pomijana w kadrze, Karol Linetty. Cała przygoda z Euro 2020 była jak jazda na rollercoasterze. Szkoda tylko, że na końcu przejażdżki puściliśmy, kolokwialnie mówiąc, pawia. Pojawiają się opinie, że szanse na awans zaprzepaściła już porażka ze Słowacją. Nie zgadzam się. To były pozornie najłatwiejsze punkty, ale wciąż o takiej samej wadze jak z Hiszpanią, czy Szwecją. Największym potknięciem był za to zdecydowanie mecz o awans. Jawnie bowiem potwierdził, że defensywa zespołu pod Paulo Sousą to czyste pośmiewisko. Sztucznie funkcjonujące wahadła, brak współpracy, gubienie rywali przy kryciu – to dosłownie i w przenośni tylko wierzchołek góry lodowej. Z przodu nie było aż tak źle. Lewandowski pokazał klasę, choć lekko nie miał i pierwszy gol ze Szwedami to praktycznie efekt jego piłkarskiego kunsztu. Zieliński też nie ma powodów do wstydu, pokazując się z jasnej strony na tym statku pełnym wstydu. I w zasadzie z wyróżnień to by było na tyle, chociaż na drobne słowa uznania zasłużyli też zapewne Klich, Świderski, czy nawet Linetty z Rybusem. Na pewno za to na listę wstydu trafiają Bereszyński, Jóźwiak oraz Krychowiak. Na kwestię głębszego wywodu co poszło nie tak, zapewne któryś z redakcyjnych kolegów poświęci jednak cały, obszerny artykuł, bo zdecydowanie temat na to zasługuje. Po prostu szkoda Drodzy Państwo. Człowiek ponownie się łudził tylko i wyłącznie po to, by na koniec boleśnie zderzyć się z rzeczywistością.
Trzy mecze to bardzo mało by pokazać efekty wielomiesięcznej pracy na tak wielki turniej jak Euro. Praktycznie poza Włochami i Belgami nie było zespołu, który nie zachwiałby się w pewnym momencie, drżąc w kwestii potencjalnego awansu. Poniżej oczekiwań i mało urodziwie spisali się Ukraińcy, czy Hiszpanie, ale od wymienionej powyżej trójki dzieli ich jeden istotny fakt. Oni do fazy play-off weszli. Turcja z Rosją i Polską nie. Brzydkie kaczątka nie zmieniły się w bajkowo piękne łabędzie, a czarne konie okazały się…osłami.
Maciej Jędrzejak
Skomentuj