Kiedy ponad dwa tysiące lat temu Juliusz Cezar wraz ze swoim wiernym wojskiem przekraczał rzekę Rubikon, miał zakrzyknąć: „Alea iacta est”, co się wykłada, że kości zostały rzucone. Tym samym rozpoczęła się krwawa, bezpardonowa wojna domowa w republice rzymskiej, którą boski Juliusz wydał Pompejuszowi, a dzięki której na powrót stał się hegemonem starożytnego świata. Wczoraj jego niewątpliwy następca, czyli Jose Mourinho wkroczył do Wiecznego Miasta, po czym oznajmił, że jest gotowy poprowadzić rzymskie legiony ku chwale.
Jose Mourinho przybył do Rzymu, a następnie, co nie było trudne do przewidzenia, z miejsca skradł show. W ostatnich dniach parę renomowanych, włoskich klubów zaprezentowało nowych trenerów. Simone Inzaghi przywitał się z kibicami Interu Mediolan, Maurizio Sarri udzielił długiego wywiadu dla „Sportitalia”, a Luciano Spaletti zdążył uścisnąć dłoń Aurelio De Laurentisa. Jednak to Mourinho wzbudził największe zainteresowanie spośród wszystkich wyżej wymienionych. Dzisiaj w samym centrum Wiecznego Miasta, na zjawiskowym tarasie otoczonym przez starożytne budowle, pośród medialnego zgiełku, został zaprezentowany jako nowy trener AS Romy. Zasiadłszy za stołem, powziął na twarz dobrze wszystkim znany szelmowski uśmiech i odpowiedział na pytania zgromadzonych dziennikarzy. „The Special One” – jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy – oficjalnie powrócił na Półwysep Apeniński.
Gra na sentymentach
Na początku maja bieżącego roku AS Roma poinformowała o zatrudnieniu Jose Mourinho, a czerwono – żółta część Rzymu nieomal eksplodowała. W mediach społecznościowych momentalnie zapanowało istne szaleństwo spotęgowane specjalnymi okolicznościami. Do ostatniej chwili przed oficjalnym ogłoszeniem nie nastąpił żaden medialny przeciek. Informacja spadła na wszystkich niczym grom z jasnego nieba i stała się wspaniałą okazją do hucznego świętowania. Nazajutrz włoskie sportowe dzienniki obwołały Mourinho nowym Cezarem, a na ulicach pojawiły się pierwsze podobizny nowego trenera. Symboliczne, że w jednej z rzymskich kawiarni pojawiły się lody „Special One” o smaku białej czekolady i cytrusów, które według załączonego opisu miały zapewnić „powiew świeżego powietrza, radości i energii.”
Wczoraj, Mourinho w gustownym garniturze wtargnął na konferencję prasową, w jego oczach pojawił się błysk, a my, wszyscy piłkarscy kibice zaczęliśmy oglądać kolejny sezon starego, dobrze nam znanego serialu. Opowiadając o dzisiejszym położeniu portugalskiego trenera, nie sposób nie odwoływać się do sentymentów. Obecny od prawie dwóch dekad w świecie wielkiej piłki Mourinho, wykreował niejedną wspaniałą drużynę, niejednokrotnie był aktorem najprzedniejszych piłkarskich spektakli. Tyle że nieustannie odwołując się do chwalebnej przeszłości, często stwarza wrażenie, jakby już dawno przeistoczył się w muzealny eksponat.
Jose rozpoczął nowy rozdział i dał znak, że wciąż żyje. Rozliczył się z ostatnimi angielskimi podbojami w Londynie i Manchesterze, stwierdzając, że żaden z nich nie był katastrofą, a ten, kto tak uważa, nigdy nie funkcjonował w piłkarskiej branży. Mam wrażenie, że przyjeżdżając na Półwysep Apeniński, Mourinho ma świadomość, że będzie pracować na innych zasadach. W Rzymie nikt nie naruszy odwiecznej hierarchii, nie postawi wyżej zawodnika, niż trenera tak jak miało to miejsce w Manchesterze United. Ponadto, zdaje się, że pomiędzy Jose a dyrektorem generalnym romanistów, Thiago Pinto, zawiązała się nić porozumienia, co może zaowocować zadowalającym mercato. Paradoksalnie to, że Roma nie posiada w swoich szeregach żadnej topowej gwiazdy, może stać się ogromną szansą Mourinho. Graczy pokroju Lorenzo Pellegriniego, Nicolo Zaniolo, Gianluci Manciniego czy Marasha Kumbulli, Jose weźmie pod swoje skrzydła i ukształtuje na własną modłę. W ten projekt można wierzyć, tym bardziej że Portugalczyk wraca na stare, włoskie śmieci.
Wybaczcie, ale niemal każdy, kto jest pod wpływem magii Mourinho, z łatwością wpada w pułapkę mitologizowania przeszłości. Jedenaście lat temu, zanim Jose opuścił Italię zdobył triplettę z Interem Mediolan, gdzie stworzył – w moim mniemaniu – wzór piłkarskiej drużyny. W pamięci na zawsze pozostaje tamta, niezwykła drużyna, a także jeden wymowny obrazek – największy boiskowy twardziel, Marco Materazzi w objęciach Jose Mourinho, na stadionowym parkingu, tuż po wygranym finale Ligi Mistrzów w 2010 roku. Obaj płaczący na myśl o przyszłym, rychłym rozstaniu. Obaj już na zawsze związani braterską więzią. Wierzę, że Portugalczyk nie rozstał się z dawną wielkością, a dzisiejszy futbol nadal stać na podobnie kapitalne sceny.
Herrera, Capello i prace remontowe
Z resztą na wczorajszej konferencji nie zabrakło wątku Interu. Nieco sprowokowany Mourinho uszczypliwie odniósł się do pracy Antonio Conte w Mediolanie:
„W historii klubów są trenerzy, których nigdy nie należy porównywać. W Rzymie nie można kogokolwiek porównywać z Liedholmem czy Capello. Gdy mówisz o Interze, to nie możesz porównywać mnie czy Helenio Herrery do kogokolwiek innego.”
Z kolei zapytany o wizję rozwoju klubu rzucił: „Nie pracujemy na pojedyncze wygrane, chcemy zaprowadzić klub wysoko i tam pozostać. Łatwo byłoby wygrać, a potem nie płacić pensji”, co oczywiście było przytykiem w stronę mediolańskiego klubu, który niedawno świętował zdobycie scudetto, a który popadł w kłopoty finansowe.
„Naszym celem jest wygranie pierwszego meczu o punkty w tym sezonie. Potem naszym celem będzie wygranie drugiego meczu. Z dnia na dzień musimy być coraz lepsi.”
Wczorajsza konferencja prasowa Mourinho nie będzie zaliczana do jego najbardziej pamiętnych występów za mikrofonem. Otwarcie dał do zrozumienia, że potrzebuje czasu. Wskazywał na błędy Romy popełniane w zeszłym sezonie i akcentował potrzebę ciężkiej pracy w celu zaszczepienia wielu zawodnikom nowej mentalności. Raczej tonował nastroje, unikając otwartych deklaracji. Jednak nie było bezbarwnie – już po krótkiej przemowie, nie bacząc na czekających dziennikarzy, Jose chciał uciec z konferencji, a jeszcze zanim odpowiedział na pierwsze pytanie, śpiesznym krokiem udał się ku oknu, by wykonać niezbędne prace remontowe.
***
Jestem bardziej doświadczony, ale DNA pozostało to samo. Jestem, kim jestem na dobre lub na złe i jestem w zasadzie tą samą osobą.
Kości zostały rzucone. Posiwiały Cezar wkroczył do Wiecznego Miasta, aby wydać wojnę, wszystkim tym, którzy zdążyli w niego zwątpić. Nadal stać go na błyskotliwość i czar, który zwykł tworzyć wokół własnej osoby. Niedługo przekonamy się, czy ku chwale Romy odwojuje, choć część dawnej chwały, a może, co niewykluczone – wzorem Juliusza Cezara – na powrót stanie się jednym z największych.
Olgierd Bondara
Skomentuj