“Wspaniały był to sezon, nie zapomnę go nigdy”. Tak brzmiało hasło transparentu wywieszonego przez białostockich ultrasów, na ostatni mecz sezonu 2020/2021 z Lechią Gdańsk. Na samym finiszu rozgrywek kibice dostali szansę powrotu na stadion. Powodów do radości jednak nie było, a przez cały rok zmuszali się do przełykania jednej gorzkiej pigułki za drugą. Żółto-czerwoni finiszowali na 9. miejscu – najgorszym od czterech lat.
ZMIANY, ZMIANY, ZMIANY
Taka pozycja w tabeli jak na klub, który nie tak dawno dwukrotnie z rzędu zdobywał ligowe srebro to stanowczo za mało. Miał być powrót do europejskich pucharów, wyszedł środek tabeli, a mogło być znacznie gorzej. W rundzie wiosennej Pszczółki zgarnęły ledwie 16 punktów w 17 spotkaniach. To dokładnie tyle samo, ile spadkowicz z Bielsko-Białej.
Sezon 2020/2021 znakowały ogromne rozczarowania i nietrafione decyzje, wśród których dominowały kuriozalne transfery. Nieobecni już w klubie Kris Twardek czy Ferran Lopez to tego idealne przykłady, ale trzeba powiedzieć, że choćby pozornie pewniejsze decyzje nie odniosły sukcesu. Powracający Fedor Cernych dał zespołowi ledwie gola, a weteran, Błażej Augustyn królował jedynie w liczbie kartek (9 żółtych i 3 czerwone). Do niewypałów trzeba również doliczyć oczywiście przygodę w Białymstoku Bogdana Zająca. Były asystent Adama Nawałki, pokazał, że do poziomu mentora jeszcze bardzo wiele mu brakuje.
Będąc białostoczaninem, raczej nie wierzę w to, że powrót na szczyt może się zacząć ot, tak. Za to zapewne jak wielu innych mieszkańców stolicy Podlasia, CHCIAŁBYM w to wierzyć. Bo mimo wszystko w klubie grającym przy Słonecznej zaszło wiele zmian. Prezes, Cezary Kulesza zrezygnował z posady, by powalczyć o naczelny stołek w PZPN. Jego miejsce zajęła związana od 13 lat z zespołem Agnieszka Syczewska. To duża zmiana, bo Kulesza kierował Jagiellonią przez ponad dekadę, wkładając w budowę klubu nie cegiełkę, a całą ścianę.
Kibiców jednak przede wszystkim interesują zmiany dotyczące składu oraz rzecz jasna posady trenera. W końcu w szeregach Dumy Podlasia pojawiło się sporo nowych, aczkolwiek zarazem dobrze znanych twarzy.
SEZON “ODGRZEWANYCH KOTLETÓW”
Piłkarski Białystok to generalnie miejsce, gdzie lubuje się w dawaniu drugich szans. Michał Probierz, Grzegorz Sandomierski, Maciej Makuszewski – oni nie mówili „żegnam”, a do zobaczenia, wracając do zespołu po kilku latach przerwy. Zimą z Rosji wrócił inny z synów marnotrawnych, Fedor Cernych. Prawdziwie nostalgicznie zrobiło się jednak właśnie w obecnym okienku. Stanowisko trenera przypadło Ireneuszowi Mamrotowi, mimo że wielu już widziało w tej roli Marcina Brosza. W zespole ponownie zawitały również małe legendy-Michał Pazdan i Dani Quintana. Reakcja kibiców jest rzecz jasna pozytywna, w końcu kto nie lubi takich spotkań po latach. Sielankę jednak zweryfikuje klasycznie boisko. Doskonale pamiętam, jak białostoczanie wołali z utęsknieniem właśnie za Cernychem, a jaki dotychczasowo z niego pożytek? Liczby zapisałem powyżej.
Stąd też należy postawić pytanie – czy takie “odgrzewanie kotletów” ma w ogóle rację bytu? Nie każdy zawodnik starzeje się przecież jak wino, a sam trener Mamrot okresu rozłąki z Jagiellonią na pewno nie może zaliczyć do udanych. Arki w Ekstraklasie utrzymać nie zdołał, zaś w 1. lidze droga, jaką kroczył szkoleniowiec, była jeszcze bardziej wyboista – na jej końcu miało miejsce nagłe pożegnanie z ŁKSem na samym finiszu sezonu.
Daniego Quintane wszyscy zapamiętaliśmy jako magika, tyle że ciężko uwierzyć by jego rozwój poszedł znacząco do przodu po grze w Arabii Saudyjskiej, Azerbejdżanie czy Chinach. Hiszpan to wielka niewiadoma, zwłaszcza że wkomponowanie go do jedenastki razem z Jesusem Imazem może wcale nie być takie łatwe. Mimo to istnieje scenariusz, w którym obaj panowie odnajdą się razem na boisku jak bracia, a jeśli obaj osiągnęliby swoje maksimum to, kto wie, czy nie doprowadzą Jagiellonii na szczyt.
Z całej trójki, Pazdan to raczej najpewniejsze ogniwo. Dwa pełne sezony w tureckim Ankaragucu, wystawiają mu nie najgorszą wizytówkę. Dodatkowo mimo swojej pewnego rodzaju toporności, były reprezentant Polski nie powinien mieć kłopotów z ponowną aklimatyzacją w Ekstraklasie. W obliczu długiej absencji Ivana Runje, Pazdan niewątpliwie przejmie pałeczkę lidera bloku defensywnego, a trzeba powiedzieć, że oczekiwania pozostawione przez Chorwata są wyjątkowo wysokie.
BRAK NAPASTNIKA Z WYSOKIEJ PÓŁKI DA EFEKT MAŁEJ BRAMKOSTRZELNOŚCI?
W ubiegłym sezonie duet Puljic-Imaz zanotował razem 22 bramki (11/11) oraz 8 asyst (2/6). Chorwata jednak nie ma już w zespole z Podlasia. Rekordowy niewypał transferowy, Ognjen Mudrinski, znajduje się na wylocie, a jego przyszłość jest niepewna. Nawet najczęściej wystawiany w ubiegłym sezonie rezerwowy, Maciej Bortniczuk wybył z klubu na wypożyczenie do Korony Kielce. Wygląda więc na to, że przynajmniej na starcie sezonu, wyjściowym napastnikiem będzie sprowadzony z Legionovii Legionowo, Andrzej Trubeha. Liczby z ubiegłych rozgrywek ma znakomite – 32 spotkania i 19 bramek. Szkoda tylko, że na szczeblu 3. ligi. To kolejny strzał w ciemno Jagiellonii pod kątem szukania sobie snajpera w niższych ligach. Próbowali już wcześniej m.in. z Szymonem Sobczakiem i Łukaszem Sekulskim. Obu panów przeskok o kilka szczebli ligowych do góry przerósł, więc na Trubehę patrzę nieco sceptycznie.
Oczywiście, istnieją warianty z rozstawieniem na pozycji napastnika Cernycha, bądź nawet Imaza. Na razie jednak Litwin nie dał absolutnie żadnych argumentów, by zasługiwać na miano postaci pierwszoplanowej, zwłaszcza na tak istotnej pozycji. Jeśli chodzi zaś o Hiszpana, temu zdarzało się w tamtym sezonie zastępować Puljicia na jego pozycji, lecz każde z nich kończył bez gola (4 spotkania). Ewidentnie Imaz najlepiej czuje się jako “dziesiątka”, nie będąc kurczowo przywiązanym do pozycji. Lider Jagiellonii potrzebuje na boisku nieco więcej swobody, gdyż wtedy w całości rozpościera wachlarz swoich umiejętności. Stąd też opcja ustawiania go w roli napastnika w mojej opinii odpada.
Białostoczanie bardzo ambitnie ruszyli na rynek transferowy. Obronę wzmocnili Puerto z Pazdanem. Grę w środku ma upłynnić Quintana. Tymczasem atak wygląda wręcz tragicznie. Teoretycznie jest jeszcze trochę czasu, by ściągnąć jakiegoś gracza po kosztach i Żółto-Czerwoni zapewne takową furtkę mają. Tyle że takie inwestycje “lastminute” rzadko, kiedy wychodzą na dobre. Nie każdemu trafi się taki rodzynek jak Ivi Lopez, którego Raków sprowadzał już po kilku kolejkach sezonu, we wrześniu.
NIEOSZLIFOWANE DIAMENTY
Przez ostatnie lata, Jagiellonia miała patent na puszczanie w świat młodych piłkarzy za dobre pieniądze. Klimala, Drągowski, Świderski, Frankowski, Góralski-na samej tej piątce Duma Podlasia zainkasowała 11,5 miliona euro. Tylko obecny bramkarz Fiorentiny jest z tego grona wychowankiem klubu, ale to pokazuje, że w Białymstoku nie trzeba wcale piłkarza budować od zera.
Ruchy przed obecnym sezonem, sugerują, że Jagiellonia znowu postara się wypromować jakiegoś zawodnika pod swoimi skrzydłami. Najgorętszym nazwiskiem w składzie jest obecnie zapewne Xavier Dziekoński, ale na 18-letniego bramkarza przyjdzie jeszcze czas, podobnie jak było z Drągowskim.
Do pierwszego zespołu dołączyło dwóch młodych graczy ściągniętych z Odry Opole. Jaka będzie przyszłość i rola w klubie Michała Surzyna oraz Kacpra Tabisia tego nie wiemy, ale skoro Pszczółki wyłożyły na nich ok. 200 tysięcy złotych, to raczej powinniśmy się spodziewać dawania im szans na wykazanie się.
Dodatkowo nie można zapomnieć o chłopakach z własnej szkółki. Wielu z nich należało do zespołu, który triumfował w Centralnej Lidze Juniorów 2017/2018, a teraz zostało wprowadzonych do pierwszej drużyny. W zanadrzu są nawet i młodsze roczniki. Ireneusz Mamrot nigdy nie bał się dawać szansy młodzieżowcom. W dużej mierze jego zasługą jest finalizacja części ze spieniężonych inwestycji, jakie wypisałem nieco wyżej. W obliczu chociażby skromnej konkurencji w linii ofensywnej ponownie może wyrosnąć zawodnik pokroju Patryka Klimali. Ten nie miał wcale porażających osiągów-powiedziałbym nawet, że były po prostu poprawne (17 spotkań i 7 goli w sezonie, kiedy kupił go Celtic), a zapracował sobie na bardzo lukratywny transfer.
Cały czas jest też Bartosz Bida. Dwudziestolatek oczarował ligę w rozgrywkach 2018/2019. Dużo gorzej było już za to sezon później. Alegorią jego ówczesnej gry jest spotkanie ze Śląskiem Wrocław, kiedy to dopuścił się kuriozalnej straty na własnej połowie, powodującej strzelenie gola przez Mateusza Praszelika. Bida na pewno minut dostawać będzie sporo, ale raczej nikt już nie będzie tak bezkrytycznie patrzył przez różowe okulary na poczynania skrzydłowego urodzonego w Rzeszowie.
epilog
To nie będzie łatwy rok dla Jagiellonii. W zbudowanym na tę kampanię zespole znacznie więcej jest elementów chybotliwych, aniżeli pewnych i stabilnych. Tak jak zawsze wymieniało się Żółto-Czerwonych jako kandydatów do czołówki, tak tym razem trzeba spodziewać się nieco chudszego sezonu. To mieszanka wybuchowa: duet Imaz-Quintana, brak solidnego napastnika, bardzo młody zespół, a za sterami Ireneusz Mamrot. Wyniknąć z tego może zarówno walka o europejskie puchary, jak i o utrzymanie. “Stary nowy” trener mówił na konferencjach o wyciągnięciu wniosków jeszcze ze swojej poprzedniej kadencji. Na pytanie o cel na nadchodzący sezon, padła raczej bezpieczna i asekuracyjna odpowiedź-rozwijać klub, a przy tym powalczyć o powrót do czołówki. O mistrzostwie nikt otwarcie nie mówi, ale może to i dobrze. Po co bowiem rzucać bardzo ryzykowne słowa na wiatr, skoro jest aż tyle niewiadomych. Sparingi nie rozwiały specjalnie żadnej z nich. Dwie porażki, tyle samo remisów i tylko jedno zwycięstwo. Prawdziwą weryfikacją będzie jednak otwierająca kolejka – starcie na własnym stadionie z Lechią Gdańsk zapowiada się na wyzwanie z dość wysoko zawieszoną poprzeczką. Mecz już dziś i niby nie liczy się, jak zaczynasz, a jak kończysz, ale w tym przypadku debiut może nieco rozwiać tę zagadkową mgiełkę unoszącą się nad klubem z Białegostoku.
Maciej Jędrzejak
Skomentuj