O występach polskich klubów w europejskich pucharach, Igrzyskach Olimpijskich i ich bohaterach. Zapraszam.
Za nami kolejne emocje związane z grą polskich zespołów w europejskich pucharach. Bilans zakończonych dwumeczów? Trzy awanse i odpadka Pogoni Szczecin, czyli tak jak większość z nas zakładała. Bez zaskoczeń. Oczywiście w kontekście występów naszych drużyn na arenie międzynarodowej najbardziej cieszy fakt, że póki co nabijamy ranking UEFA i uniknęliśmy namacalnych kompromitacji. Na papierze wszystko wygląda całkiem spoko. Na 12 rozegranych dotychczas spotkań triumfowaliśmy siedem razy, cztery razy remisowaliśmy i jak dotąd naszą jedyną porażką jest wczorajsze 0-1 Portowców. Bilans bramkowy wynosi 19-10. Patrząc więc na sucho, wszystko wygląda naprawdę optymistycznie. Jednakże wyniki to jedno. Po drodze jest jeszcze styl, w którym polskie zespoły wykonały swoje zadanie. A ten już tak imponujący jak same wyniki nie był.
Oczywiście możemy wyjść z założenia, że zwycięzców się nie sądzi. Ale kto oglądał Raków Częstochowa, bijący głową w mur przez 210 minut gry, ten już tak zadowolony nie będzie. Mówimy w końcu o zespole, który przez ostatnie dwa sezony wyrobił sobie markę klubu grającego w sposób przyjemny dla oka. W pewnym sensie chlubę Ekstraklasy i ekipę wyznaczającą trend, w jakim powinny podążać pozostałe zespoły. Istne objawienie polskiego futbolu, zbudowane w ekonomiczny i przemyślany sposób. Wszakże podopieczni Marka Papszuna już podczas obecnej kampanii sięgnęli po Superpuchar Polski, bijąc w rzutach karnych Legię Warszawa, a w pierwszej kolejce Ekstraklasy dali nam wraz z Piastem Gliwice kapitalne widowisko, zakończone triumfem ekipy spod Jasnej Góry.
Tymczasem w debiucie Medalików w europucharach byliśmy zmuszeni oglądać kompletny pasztet i indolencję strzelecką tychże. Kibice zganiają winę na brak klasowego napastnika w szeregach drużyny Papszuna, ale na miłość boską… To była Suduva Mariampol. Tam powinien wystarczyć Musiolik wsparty Arakiem na szpicy. Nawet ten nieszczęsny Gutkovskis, który moim skromnym zdaniem powinien już dawno zostać odpalony przez polskie zespoły. Wszyscy trzej w owej Suduvie robiliby pewnie za gwiazdy. Zresztą brak klasowego napadziora to jedno, ale Raków wykreował sobie jakąś śmieszną liczbę sytuacji w tym dwumeczu. Mnie osobiście ekipa z Częstochowy mocno zawiodła. Trener Papszun rzucał na konferencji jakieś sarkastyczne teksty, z których wynikać by mogło, że polscy kibice mają zbyt wygórowane oczekiwania. Otóż nie panie trenerze. Oczekiwania nas kibiców są usytuowane minimalnie ponad dnem. Niestety dla was nawet starcie z przedstawicielem ligi ocierającej się o status półamatorskiej to już spore wyzwanie.
W ogóle uwielbiam konferencje polskich trenerów po tych ogórkowych starciach w Europie. Istny konkurs na to, kto udowodni, że ma krótszego i bardziej zdeprecjonuje poziom polskich rozgrywek ligowych. A wydawać by się mogło, że wypowiadają się ludzie współodpowiedzialni za to, by ten poziom stale rósł. Wtórują im w tym wszystkim kibice zainteresowanych klubów, którzy w czasie sezonu Ekstraklasy rzucają hasłami „Legia Pany”, „Ave Racovia” czy „Cała Polska w cieniu Śląska”, a po przeciętnych meczach z zespołami z lig z szarego końca rankingu UEFA narracja zmienia się o 180 stopni i zaczynają się teksty pokroju: „Inni też się kompromitują…”, „Nie mamy składu na puchary”, „Jak na nasz potencjał to i tak dobrze zagraliśmy”. Spychologia i przerzucanie się argumentami, kto jest winien beznadziejnego rankingu polskiej ligi. Wychodzi na to, że nikt. Samo się popsuło.
Do Śląska większych pretensji mieć nie można. Wyeliminowali drugiego przeciwnika, robią swoje i produkują te nieszczęsne punkty. Ale trzy gole stracone u siebie i remis z zespołem z ligi ormiańskiej to też nie jest jakiś wielki powód do chluby. Teraz czas na Hapoel Beer Szewa i to właśnie ekipa z Izraela będzie idealnym papierkiem lakmusowym, by ocenić potencjał wrocławian w skali Europy.
Pogoń zaliczyła kontrolowaną odpadkę i tak jak przewidywałem ich katem okazał się Węgier Laszlo Kleinheisler. Oczywiście to, że Osijek miał większy potencjał niż Pogoń, nie zmienia faktu, że wielu z nas liczyło, iż szczecinian stać na sprawienie niespodzianki. W końcu chorwacki zespół to nie jakiś dream team. Nigdy nie zagrali nawet w fazie grupowej europucharów, a Kosta Runjaić całkiem sensownie poukładał swoje klocki. Niestety miałem wrażenie, że zespołowi niemieckiego szkoleniowca nie zależy jakoś wybitnie na awansie do kolejnej fazy. Być może w myśl zasady, że lepiej szybko odpaść z europejskich pucharów, bo przecież trzeba się skupić na lidze, by zrobić awans do europejskich pucharów. Nie zmienia to faktu, że styl gry Pogoni urzekł mnie bardziej niż ten Rakowa i troszkę żałuję, że te dwa kluby nie zamieniły się rywalami. W kolejne rundzie wolałbym zobaczyć Portowców walczących z CSKA Sofia, niż Raków w starciu z Rubinem Kazań.
Legia zapewniła sobie grę w Europie co najmniej do końca roku. Wystarczyło wyeliminować Bodo i Florę Tallin. Stołeczna drużyna również nie szczególnie nas przekonywała swoją grą w pojedynku z Estończykami. Po niezłym dwumeczu z Mistrzem Norwegii liczyliśmy na to, że Flora okaże się dla Legionistów spacerkiem. Tak nie było i chociaż może jakichś większych nerwów warszawianie swoim kibicom nie zaserwowali (ewentualnie przy sytuacji z nieuznanym golem dla Flory), to ciężko chwalić podopiecznych Czesława Michniewicza za coś więcej niż sam awans. Zresztą wymowna była gestykulacja i mowa ciała Artura Boruca w tym dwumeczu, który wyraźnie pokazywał, że poczynania bloku obronnego kosztują go sporo nerwów. Aż przypomniały się scenki z czasów gry Króla Artura w barwach Celtiku.
Zresztą sam Boruc nie gryzie się w język także poza szatnią i po dość wymownym nagraniu wrzuconym na instagrama po pierwszym meczu z Florą, ostatnio dość dosadnie wypowiedział się w podcaście współtworzonym przez Bogusława Leśnodorskiego.
Tamten sukces to była w dużym stopniu zasługa Bogusia. On lubi ryzykować, dołożył do tego coś od siebie. Tego brakuje teraz. Nie wiem, jak to w tej chwili zabrzmi, ale brakuje w Legii takiej werwy życiowej.
Ta wypowiedź dotyczyła roku 2017 i gry Wojskowych w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Cóż, mocne słowa jak na faceta, którego pracodawcą nadal jest Dariusz Mioduski. Boruc jednak jest już blisko brzegu jeśli chodzi o karierę sportową, ma wypracowaną mocną pozycję w rodzimym futbolu i na pewno może sobie pozwolić na więcej w porównaniu do przeciętnego gracza. Nie zmienia to jednak faktu, że takie komentarze z pewnością nie cementują atmosfery w zespole i mocno godzą w relacje na lini Boruc-Mioduski.
Trwają Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Co prawda dobrnęły dopiero do półmetka, ale to nie przeszkodziło niektórym osobom wydać już sądów, że nasi sportowcy mocno na nich zawiedli, a kondycja polskiego sportu jest bardzo niezadowalająca. Wpływ na takie komentarze ma na pewno fakt, że póki co nasi reprezentanci mają na swoim koncie jedynie srebrny medal wywalczony przez wioślarki: Katarzynę Zillman, Agnieszkę Zawojską-Kobus, Marię Sajdak i Martę Wieliczko.
Oczywiście takie komentarze pojawiają się przy okazji każdych Igrzysk Olimpijskich. Chciałbym jednak zauważyć, że słaba kondycja polskiego sportu to wina większości z blisko 40 milionów obywateli naszego kraju, gdyż jesteśmy narodem wybitnie nie sportowym, w którym tradycja krzewienia kultury fizycznej mocno podupadła. Zatem zanim zaczniemy masowo krytykować naszych zawodników, spójrzmy na siebie i pomyślmy kiedy ostatnio byliśmy pobiegać, pojeździć rowerem albo poszliśmy pieszo do sklepu, zamiast podjechać do niego samochodem? Czy dbamy o regularny ruch naszych dzieci? Nie piszemy im głupich usprawiedliwień na lekcje wychowania fizycznego? Tak, spójrzmy najpierw na siebie, bo jeśli sport ma w Polsce zdrowo rozkwitać, to musi mieć silne korzenie. A za to w dużej mierze odpowiedzialność bierzemy my sami.
Tymczasem my Olimpiadę poza okazją do sporej dawki narzekań chcemy po raz kolejny zamienić w arenę idiotycznych bitewek o podłożu politycznym. Wspomniane wcześniej nazwisko Katarzyny Zillman zostało w ostatnich dniach odmienione przez wszystkie przypadki. A to z powodu pozdrowień, które wioślarka przekazała na antenie telewizyjnej swojej dziewczynie. Orientacja seksualna pani Katarzyny okazała się na tyle fascynującym tematem, że wałkujemy go już kolejny dzień. Nie za bardzo rozumiem z jakiego powodu. Bycie osobą homoseksualną nie wyklucza przecież bycia świetnym sportowcem i nie obniża w żaden sposób tężyzny fizycznej. Martina Navratilova? Megan Rapinoe? Lesbijki bywają fenomenalnymi sportsmenkami. Serio, ten medal to nie żaden ewenement.
A tak serio mam niestety wrażenie, że wypowiedź pani Zillman przysłoniła sukces kwartetu, który zdobył premierowy krążek dla biało-czerwonych na tokijskiej imprezie. Wiele osób sympatyzujących ze środowiskiem LGBT doprowadziło do sytuacji, że możemy odnieść wrażenie, iż był to sukces indywidualny jednej zawodniczki, a to nie fair wobec trzech pozostałych wioślarek. Oczywiście komentarzy deprecjonujących zasługę pani Zillman nawet nie skomentuję, gdyż idiotów z reguły lepiej ignorować.
Aczkolwiek w moim odczuciu komentarze w zdecydowanej większości były serdeczne i pokazywały radość polskich kibiców. Obracam się raczej w konserwatywnej bańce i naprawdę nie zauważyłem, by ktoś z mojego otoczenia jakkolwiek negatywnie odniósł się do słów czy osoby Katarzyny Zillman. Bardziej rzucił mi się w oczy hejt wobec Zofii Noceti-Klepackiej, która, przyznaję, lubi się popisać mocno kontrowersyjnym zachowaniem, momentami przekraczającym granice dobrego smaku i rozumiem, że może u niektórych ludzi wzbudzać skrajne emocje, ale godzenie np. w jej uczucia religijne jest zwykłym chamstwem. Szczególnie gdy takim zachowaniem popisuje się posłanka na sejm. A tak było w przypadku pani Marczułajtis. Szkoda, że była sportsmenka i olimpijka zapomniała o pewnych zasadach, którymi powinien kierować się profesjonalny zawodnik, a obecnie przedstawiciel świata polityki. Zasady, które przyświecały baronowi Pierre’owi de Coubertain, ojcu współczesnych Igrzysk Olimpijskich raczej zakładały, by sport jednoczył, a nie dzielił. Dziś panie Zillman i Noceti-Klepacka pokazały, że można być ponad to.
Obie z pewnością przyjaciółkami nigdy nie zostaną, ale pokazały klasę, chowając pewne animozje do kieszeni. Postawa godna ruchu olimpijskiego. Bierzmy przykład.
A jeśli pani Zillman dzięki tym Igrzyskom stała się dla kogoś inspiracją, dodała siły w walce z trudami codziennego życia lub zwyczajnie przyniosła radość swoją postawą, to bardzo się cieszę, bo temu również ma służyć olimpiada i wyrośli dzięki niej herosi sportowych aren. Oni mają służyć za wzór. Byle tylko polityczni siepacze zainteresowani bardziej ideologiczną młócką niż dialogiem, nie zapragnęli jej wykorzystać, jako tarczy w bitwie na obrzucanie się gnojem.
Rafał Gałązka
Skomentuj