Nasze skromne lato – jak przebiegło okienko transferowe w Ekstraklasie

Ledwo co zakończone okienko transferowe można spokojnie nazwać najciekawszym w historii. Czy najlepszym? Zależy dla kogo, to bowiem może być już uregulowane sympatiami ligowymi, bo podział sił w Europie uległ znaczącej zmianie. Początkowo w głowie miałem koncept kilkusegmentowego tekstu ogólnie o wszystkich niedawnych roszadach. To jednak bardzo rozległy temat, a zresztą moi redakcyjni koledzy już sprawnie zabrali się za analizowanie poszczególnych lig od podszewki. Dzisiaj więc wezmę na warsztat po prostu naszą Ekstraklase. Bo chociaż nie przelewają się w niej grube miliony, a nazwiska są tu nieco bardziej kameralne, to bez wątpienia można dojść do nowych konkluzji względem ruchów w polskiej piłce.

Popyt na ekstraklasowych grajków spadł

Liczby nie kłamią. Letnie okienko w Ekstraklasie pod kątem sprzedażowym wypadło najgorzej od sześciu lat. Kluby zarobiły na swoich piłkarzach niespełna 18 milionów euro. To bardzo słaby wynik, gdyż przy ostatnich okazjach, przedstawiciele ligi potrafili inkasować w sumie nawet do 42 milionów euro (2019 rok). Oczywiście nie co roku można wysyłać grajka pokroju Jakuba Modera w świat wielkiej piłki, ale nie jest to dobry znak. Zwłaszcza że jesteśmy przecież świeżo po zakończeniu Euro 2020, a międzynarodowe imprezy zawsze służą promocji piłkarzy. Tyle że najpierw przydałoby się na takim turnieju mieć nieco pokaźniejszą liczbę reprezentantów ligi…

Oczywiście, transfery Kamila Piątkowskiego i Tymoteusza Puchacza bardzo cieszą, zwłaszcza że trafili do ciekawych, obiecujących zespołów. Również przenosiny Adriana Benedyczaka oraz Karola Fili można zaliczyć na duży plus. Do tego dochodzą też Paweł Wszołek z Jakubem Świerczokiem, którym udało się wykorzystać powrót do Ekstraklasy jako swoistą trampolinę i okazję do wypracowania sobie transferu.

To jednak dość skromny wynik, który dodatkowo nie pokazuje żadnego progresu pod kątem rozwoju ligi i jej zysków. Nie ma co więc oczekiwać nagłych skoków jakościowych w rywalizacji na szczeblu kontynentalnym. Powoli przyjmuje się teoria, że Ekstraklasa to dobre miejsce do odbudowania swojej renomy, ale nic poza tym. U nas nie buduje się zespołów na lata, a co najwyżej na sezon lub dwa. Lepszych zawodników ktoś podkupi, zaś w ich miejsce rzadko, kiedy przyjdzie ktoś sensowny w zastępstwo.

Dlaczego polskie kluby to nadal mali gracze przy transferowym stole, czyli kwestia Juranovicia

O odejściu Josipa Juranovicia było głośno. Ba, o obrońcy huczały media i sympatycy piłki w praktycznie całym kraju, gdyż Legia rozstawała się z graczem w trakcie dwumeczu ze Slavią Praga, którego wagą był udział w Lidze Europy.

Jak już doskonale wiemy po fakcie, Legionistom udało się (chociaż nie bez sporej dozy szczęścia) awansować do drugich pod względem poziomu, rozgrywek dla klubów ze Starego Kontynentu. Nie znaczy to jednak, że unikną kubła zimnej wody, na jaki zasługują za rozegranie partii o nazwie “Josip Juranović” z Celtikiem. 3 miliony euro za jednego z najlepszych graczy ligi. 3 miliony euro za 10-krotnego (na tamten moment) reprezentanta Chorwacji, który akurat na Euro zagrał solidne minuty jako jeden z nielicznych przedstawicieli polskiej ligi. 3 miliony euro w obliczu losów bytu i niebytu w Lidze Europy.

Tak, to z lekka poniżające dla Ekstraklasy, że taki Celtic przychodzi i wyjmuje zawodnika z zespołu mistrza kraju, jak gdyby nigdy nic. I żeby nie było – nie twierdzę, że Juranović był do utrzymania, bo zapewne szanse na to były znikome. Dodatkowo być może prezes Mioduski naprawdę miał w głowie pomysł na zagospodarowanie tych pieniędzy, w końcu niedługo potem do klubu za większą część z całej kwoty przyszli Kharatin i Kastrati. Ale skoro nie dało się już wynegocjować większych pieniędzy,to dlaczego Chorwata puszczono przed – być może -najważniejszym meczem sezonu?

Jak polskie kluby mają być traktowane poważnie, jeśli tak ochoczo idą na każde możliwe ustępstwa? Jeden mecz Juranovicia w Legii więcej, a bylibyśmy dużo spokojniejsi, przy czym tragedia raczej by się nie stała. No chyba, że zakładamy scenariusz potencjalnego załapania przez zawodnika jakiejś paskudnej kontuzji, która przerwałaby przebieg negocjacji. Ale przecież z piłkarzami nikt nie obchodzi się jak z jajkami.

Nie tak dawno Celtic sięgał po zawodnika z Ekstraklasy, płacąc za niego 4 miliony euro. Chodzi o Patryka Klimalę, który (tak jak pisałem w artykule o Jagiellonii) był w tamtym momencie na pewno graczem z pewnym potencjałem, lecz bez żadnych powalających liczb czy osiągów. To cała “bańka” więcej niż za Juranovicia, który oczywiście jest nieco starszy oraz gra na innej pozycji, ale w odróżnieniu od Polaka ma markę gracza pewnego, sprawdzonego i zaprawionego w spotkaniach na różnym szczeblu.

Kończąc temat byłego gracza Legii, uważam, że dało się za niego wyciągnąć przynajmniej “piątkę”, wysyłając go na lotnisko po zakończeniu zmagań ze Slavią. Może nie jestem działaczem klubowym, nie znam sytuacji od środka, ale z perspektywy sympatyka polskiej piłki wygląda to niedorzecznie i komicznie. Cytując Mateusza Borka: “My się nie szanujemy”. A skoro sami tego nie robimy, to jak mają szanować nas inni?

Synowie bardziej i mniej marnotrawni

Sentymenty i nostalgia to kolejne uczucia, jakie towarzyszyły minionemu okienku. Sporo znajomych twarzy ponownie pokopie piłkę na dobrze znanych boiskach. W ubiegłym sezonie zachwycał Michał Kucharczyk, któremu najwyraźniej rosyjskie powietrze nie służyło najlepiej. Pogoń ponownie sięgnęła po weterana ekstraklasowych boisk, jednak jego renoma znacząco przerasta nawet “Kuchego”. Kamil Grosicki – bo o nim mowa – opuszczał znajome strony w wieku 23 lat. Miał szansę zagrać w Turcji, Francji oraz wymarzonej Anglii, która jak się okazało w pewnym momencie go przerosła. Stopniowo “Turbo” zaczął tracić popularność na Wyspach, a jego deklaracje walki o skład i miejsce w kadrze na Euro skończyły się tylko na słowach. Teraz wygląda na to, że 83-krotny reprezentant Polski pochylił głowę i swoją decyzją mimowolnie przyznał, iż czas zawinąć do dobrze znanego portu – i to dosłownie. W Ekstraklasie “Grosik” wciąż ma swoje do wygrania. Przecież nigdy nie świętował mistrzostwa, a jeszcze trochę tej szybkości w nogach na pewno zostało, by o tytuł powalczyć. Portowcy to zespół, który i bez niego wyglądał nieźle, zaś po powrocie swojego wychowanka na pewno mogą zanotować jeszcze lepsze wyniki, zarówno piłkarskie jak i marketingowe.

To, że Polacy lubią wybierać Turcję, jako swój wakacyjny kierunek wiadomo było nie od dziś, ale ostatnimi czasy także piłkarze lubią pograć sobie w kraju znad Cieśniny Dardanele. Podobnie jednak jak przeciętni Kowalscy, nie zatrzymują się tam na długo. Tego lata spory nabór graczy z Turcji zrobił sobie Lech z Jagiellonią. Kolejorz przygarnął pod swoje skrzydła Artura Sobiecha i Radosława Murawskiego, białostoczanie z kolei Michała Pazdana, ale świeże informacje potwierdzają, że Michał Nalepa (kiedyś Arka Gdynia, nie mylić ze środkowym obrońcą z Lechii) trenuje z zespołem Ireneusza Mamrota.

Z ligi tureckiej przybył również zabrzański zbawiciel – Łukasz Podolski. Na tego dżentelmena długo kibice Górnika czekali, sam temat transferu stał się wręcz memem, ale w końcu jest. Z takim gościem liga od razu staje się ciekawsza. Więcej na temat Podolskiego w swojej Rebelianckiej Loży pisał Rafał Gałązka.

No i nie zapominajmy o Dominiku Furmanie, który w Genclerebirligi też długo nie zabawił. Jego zespół spadł z Super Lig i po roku rozłąki, Polak wrócił do Ekstraklasy. Pytanie tylko, za jakie grzechy znowu do Płocka? Być może klub trochę za nim zatęsknił, ale sam zawodnik raczej wątpię.

Zmasowana ofensywa Legii na rynku transferowym

Trochę ponarzekałem na Legię za temat Juranovicia, ale nie sposób nie dostrzec też naprawdę ambitnych transferów do zespołu z Łazienkowskiej. Owe ruchy porównałbym do zakupowego szaleństwa w blackfriday. W sumie w składzie mistrza Polski pojawiło się dziesięciu nowych zawodników. I nie są to nazwiska przypadkowe.

Josue to facet mający CV równie imponujące jak przed kilkoma laty Vadis Odidja-Ofoe. Portugalczyk długo grał w swojej rodzimej lidze, a także tureckiej i izraelskiej. Do tego cztery mecze w reprezentacji narodowej – takiego zawodnika nie widuje się w Ekstraklasie na co dzień. Póki co pokazał już swoją niezwykłą inteligencję boiskową oraz przegląd pola, ale także przy okazji bardzo gorący temperament, za który zapłacił czerwoną kartką w meczu z Radomiakiem.

Poważnego konkurenta w ataku dostał Tomas Pekhart. Mahir Emreli to zdecydowanie zawodnik dużo bardziej plastyczny i mobilny od Czecha, który przecież w tamtym roku gwarantował gola za golem w zmaganiach ligowych. Myślę jednak, że to właśnie Azer jest snajperem na miarę europejskich pucharów i pod tym kątem wypada lepiej od króla strzelców Ekstraklasy. Pekhart na zmagania lokalne wystarczył, ale jego ociężała pokraczność w Lidze Europy nie przyniesie Legii żadnych korzyści, zwłaszcza w starciach z rywalami takiej klasy jak Napoli czy Leicester.

Najbardziej wzmocniona została formacja defensywna, gdzie pojawili się kolejni bardzo ciekawi zawodnicy. Lindsay Rose pierwsze kroki w zawodowej karierze stawiał w lidze francuskiej, zahaczając nawet o Olympique Lyon. Zespół Lwów okazał się dla niego zbyt dużym wyzwaniem, ale 62 występy w Ligue 1 i dokładnie tyle samo w greckiej ekstraklasie wypadają naprawdę imponująco. W Legii pojawili się także wciąż aktywni reprezentanci swoich krajów, Mattias Johansson (Szwecja) i Joel Abu Hanna (Izrael). Jest też Yuri Ribeiro – wychowanek Benfiki nie zaliczy ostatnich miesięcy kariery do udanych ze względu na nieudaną przygodę w Nottingham Forrest, ale w szeregach Legionistów ma realną szansę na odbudowę.

Warto ponownie wspomnieć też Kharatina i Kastratiego. Obaj grali w Lidze Mistrzów bądź Europy i wygląda na to, że Legia wyłożyła parę milionów na stół by zdobyć graczy ponad standardy Ekstraklasy. Oczywiście jednak polski front nie będzie jedynym dla warszawiaków w nadchodzącej kampanii, wobec czego takie wzmocnienie rotacji to bardzo obiecująca decyzja.

“Na pewno chcielibyśmy mieć nieco szerszą kadrę” – przyznawał Dariusz Mioduski w sierpniu. Transfery przychodzące to dowód ambicji Legii, chęci wejścia na wyższy poziom. Nie ze wszystkiego w klubie Czesław Michniewicz może być zadowolony, ale nikt nie zaprzeczy – materiału do pracy dostał bez liku. Pytanie tylko w jakim stopniu owo tworzywo się zda, bo nawet artysta z wątpliwego surowca cudów nie zrobi.

Kraków, czyli miasto kontrastów. Bądź jak Wisła, nie bądź jak Cracovia

Rzućmy teraz spojrzenie na Kraków, bo tam Wisła z Cracovią też nie próżnowały w trakcie okienka. Być może na stół nie poleciały grube pliki banknotów, ale wszyscy doskonale wiemy, że w naszej lidze czasem nie trzeba w zawodnika inwestować pieniędzy, by zyskać z niego pożytek.

Wisła Kraków zdecydowała się zarówno sięgnąć po Polaków jak i kilku graczy zza południowej granicy. Powrót Alana Urygi na Reymonta to niewątpliwie wielki sukces. Do tego po portugalskich wojażach, w kraju ponownie zawitał doświadczony bramkarz Paweł Kieszek. Ale i dla młodzieży znalazło się miejsce – Hubert Sobol (Lech Poznań) oraz Mateusz Młyński (Arka Gdynia) to wciąż “nieopierzeni” piłkarze, ale w zespole Białej Gwiazdy lubi się dawać szansę do wykazania młodzieżowcom.

Z zagranicznego zaciągu warto wspomnieć o Janie Klimencie i Michale Skvarce, którzy swoją jakość już zdołali pokazać w pierwszych kolejkach sezonu. Spokój w środku pola ma gwarantować Aschraf El Mahidoui – na razie Holender nie opuścił ani jednej potencjalnej minuty gry. Jest jeszcze ściągnięty z Austrii Izraelczyk Dor Hugi. Niedługo przekonamy się, czy to jakaś próba reinkarnacji osoby Maora Meliksona.

Przede wszystkim jednak może podobać się w Wiśle to, że mimo tych dość eksperymentalnych ruchów, cały czas jest też w klubie miejsce dla Polaków. Miło patrzeć na młodziutkiego Piotra Starzyńskiego, który dobrą grą spłaca kredyt zaufania, jaki otrzymał. Świetnie prezentuje się też Patryk Plewka. Dlatego cieszy ten zdrowy balans. Młodzieżowcy nie grają tylko i wyłącznie z musu wynikającego z przepisu. Oni po prostu zasłużyli na to sumienną pracą.

À propos przepisu o młodzieżowcu – pora przenieść się do tematu drugiego klubu z Krakowa. Czy Michał Probierz i jego projekt w Cracovii to jeszcze koks, czy już klops? Bardziej skłaniam się ku temu drugiemu, ale porywczy szkoleniowiec nie raz potrafił w swojej karierze odbudowywać dobre imię w zaskakująco szybkim tempie. Na razie nic na to jednak nie wskazuje. Okienko Pasów to kolejny zaciąg obcokrajowców. Ciężko więc nie przypisywać osławionego mitu starego Słowaka właśnie zespołowi grającemu przy Kałuży, zwłaszcza kiedy sezon zaczynasz z Lukasem Hrosso, a nie Karolem Niemczyckim w bramce. I dziwnym trafem wszystko dzieje się tuż po utracie statusu młodzieżowca przez polskiego bramkarza.

Nie jestem krytykiem szukania wzmocnień za granicą, naprawdę. Jeśli poziom naszej ligi ma wzrosnąć, trzeba wzbogacać ją o nowe twarze. Frustruje mnie jednak fakt, że Cracovia nie potrafi stworzyć takiego balansu, jaki ma w swoim zespole Wisła. Pasy nie stawiają na Polaków, wybierając młodych graczy do składu tylko ze względu na presję przepisów. Jeszcze, żeby udawało się przy tym odnosić realne sukcesy – Puchar Polski sprzed dwóch sezonów to jednak stanowczo za mało, kiedy w lidze dalej jesteś średniakiem (a może nawet i kandydatem do spadku). Pelle van Amersfoort to chyba ostatnia inwestycja, jaką możemy uznać za naprawdę udaną. Alvarez z Rivaldinho okazali się kompletną wtopą, a nowy nabytek, Filip Balaj po trzech meczach (nota bene bez gola) załapał uraz kolana.

Kacper Kozłowski jeszcze nie opuszcza matecznika

Powiedzmy sobie szczerze. Kacper Kozłowski był jednym z tych nazwisk, które w trakcie i po zakończeniu Euro było bardzo mocno pompowane i promowane. Nie ma co ukrywać, że młodzian z Pogoni ma papiery na wielką piłkę, ale po co od razu rozpisywać mu kariery z wyprzedzeniem na kolejne lata? Już raz tak po reprezentacyjnej imprezie zrobiliśmy. Wrzucony na głęboką wodę Bartosz Kapustka, nieco się nią zachłysnął, przez co ponownie wylądował na ekstraklasowym brzegu (i może na dobre mu to wyszło).

Dlatego osobiście uważam, że cierpliwość względem kolejnych ruchów Kozłowskiego to właściwe podejście. Chłopak jest pod sporą presją oczekiwań, a na krajowych boiskach może załapać jeszcze szlify nie tylko stricte techniczne, ale i te wzmacniające jego mentalność. Pogoń i tak swoje na nim zdąży zarobić. Musiałaby się stać tragedia podobna do losów Marka Citki, któremu poważna kontuzja pokrzyżowała potencjalny wyjazd do Premier League.

Nazwisko pomocnika Portowców poszło w ślad z łatką najmłodszego gracza, który zaliczył występ na Euro. Prawda jednak jest taka, że owo miano niewiele znaczy i nie mówi nic konkretnego o piłkarzu. Nie zmarnujmy więc potencjału takiego nieoszlifowanego diamencika, tylko ze względu na popularność, jaką zdobył w tak krótkim czasie. Jedyne bowiem, co trzeba w Kozłowskiego jeszcze zainwestować to trochę więcej czasu.

Czy Vladan Kovacević zyska miano najlepszego transferu lata?

Kadra Rakowa wymagała pewnej modernizacji. Najbardziej w oczy kłuła bieda na pozycji napastnika, wobec której wicemistrz Polski ściągnął kilku nowych graczy. Sytuacja z przodu nie uległa jednak specjalnej poprawie, co dobitnie pokazały mecze w kwalifikacjach do Ligi Konferencji. Inaczej sprawa ma się za to w kwestii roli bramkarza.

Po odejściu Jakuba Szumskiego do Turcji i powrocie Dominika Holca do Sparty Praga, pewne było, że i tu w zespole Medalików będzie musiało pojawić się świeże nazwisko. I trzeba powiedzieć, że klub spod Jasnej Góry nie patyczkował się w tym temacie. 500 tysięcy euro za bramkarza to kwota zaskakująco duża jak na ekstraklasowe standardy, a w zasadzie nawet i wyrównanie rekordu ligi dotyczącego opłaty za transfer zawodnika z tej pozycji. Aczkolwiek wydaje się, że Raków trafił w dziesiątkę, bo Bośniaka można na razie nazwać kolokwialnie “szefem”.

Kovacević święcił sukcesy w ojczystej lidze, a dodatkowo występował w bośniackiej młodzieżówce. Nasza liga jednak już niejednokrotnie weryfikowała graczy z podobnym, a nawet i lepszym CV. W tym wypadku nie jest to przysłowiowy kot w worku. Bramkarz już zdążył zaskarbić sobie sympatię kibiców, będąc nieskazitelnym punktem w zespole. Dał się poznać jako świetny obrońca jedenastek – wybronione karne zapewniły Rakowowi wiktorię nad Suduvą i Rubinem, a także trzy punkty w ligowym thrillerze z Piastem. Dwumecz przeciwko Gentowi to kolejna laurka do przecież tak krótkiego pobytu Kovacevicia w Częstochowie. Jasne, zespół Marka Papszuna odpadł po heroicznej batalii z Belgami, ale gdyby nie siódme poty golkipera (oraz Andrzeja Niewulisa oczywiście), Medaliki zostałyby kompletnie zmiecione przez rywala z Gandawy. Oczywiście przygoda Kovacevicia w Ekstraklasie dopiero się zaczyna i jak wiadomo, nie będzie miał okazji na wypromowanie się w europejskich pucharach, ale reklamę już zrobił sobie spektakularną. Pytanie tylko jak Raków zdecyduje się zagospodarować swoje nowe, złote znalezisko i na jak długo taki zawodnik pozostanie w szeregach polskiej drużyny, zanim ktoś wyłoży za niego wyjątkowo atrakcyjne pieniądze.

Podsumowanie

Na pewno miewaliśmy lepsze okienka i owo lato 2021 roku nie zostanie zapamiętane jako okres spektakularnych posunięć transferowych w polskiej lidze (i tak Premier League przyćmiła przecież wszystko). Śmiało można określić je skromnym, chociaż to nie zawsze oznacza coś negatywnego. Spójrzmy na poczynania Warty Poznań, która ponownie nie wydała złamanego grosza (szkoda, że takowego było za mało na Makanę Baku), a już w jej zespole kreuje się Milan Corryn czy Szymon Czyż. Zwycięzca 1. ligi, Radomiak też nie próżnował, biorąc pod swoje skrzydła kilku ciekawych prospektów. Zwłaszcza przybycie do polskiej ligi Rhuana z brazylijskiego Botafogo wydaje się być kompletną abstrakcją dla polskich standardów. Czy to wszystko wpłynie na rozwój poziomu ligi? Miejmy nadzieję. Obyśmy dowiedzieli się o niej czegoś nowego za te kilka następnych miesięcy.

Maciej Jędrzejak

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: