Jak dobrze jest znów wszystko mieć w swoich rękach. Zwycięstwo w Tiranie nad Albanią daje drużynie prowadzonej przez Paulo Sousę dużą szansę na udział w barażach do mistrzostw świata. Polacy nie rozegrali wielkiego spotkania. Dla postronnego obserwatora to nie był porywający mecz, ale dał nam on nadzieję nie tylko na baraże, lecz również na to, że tworzy się drużyna.
Przed meczem Zbigniew Boniek na Twitterze wspomniał, że są takie mecze, które muszą wygrać piłkarze, a nie trenerzy. Spotkanie na Air Albania Stadium pokazało jednak, że to nie było jedno z nich. Reprezentantom Polski nie można w tym spotkaniu niczego zarzucić, ale nie da się pozbyć wrażenia, że akurat ten mecz wygrał nam portugalski szkoleniowiec.
Kluczem do zwycięstwa był Sousa
Trudno znaleźć bohatera wczorajszego spotkania, gdy przeanalizujemy sobie występ każdego zawodnika reprezentacji Polski pod względem indywidualnym. Wszyscy wybrańcy Sousy pracowali na to, by każdy z nich zaliczył udany mecz. Oczywiście, że świetnie spisał się choćby Jan Bednarek, ale podkreślając jego indywidualną dyspozycję, nie można pominąć jego kolegów z formacji defensywnej, bo niby dlaczego gorzej mamy ocenić Kamila Glika czy Pawła Dawidowicza?
W ten sposób można przejść przez wszystkie formacje. W środku pola kluczowy okazał się Piotr Zieliński. Jego swoboda w prowadzeniu piłki, balans ciałem i drybling sprawiały problemy Albańczykom, ale to też nie był na tyle spektakularny występ, by zawodnika Napoli jakoś specjalnie wyróżniać – po prostu zrobił, co do niego należało. Pomimo stałych już braków, na które regularnie psioczymy w przypadku Grzegorza Krychowiaka, to ten również zaprezentował się przyzwoicie. Błędów oczywiście się nie ustrzegł, co niemal nie dało Albanii prowadzenia, ale swą ofiarnością te braki nadrabiał. Mistrzem rozegrania nigdy nie był i nie będzie, a pokazał to właśnie wczorajszy mecz, gdy w tej kwestii po kilku błędach defensywnego pomocnika rolę tę przejął wspomniany Zieliński.
Ten mecz wygrał nam Paulo Sousa. To jego decyzje po raz kolejny okazały się kluczowe dla losów spotkania. Zwycięskiego gola dała nam akcja rezerwowych. Na pomeczowej konferencji prasowej selekcjoner reprezentacji Polski zachwalał strzelca bramki Karola Świderskiego. – Jestem bardzo szczęśliwy, że Karol Świderski strzelił zwycięskiego gola. To bardzo ważny zawodnik, w którego wierzę. Rośnie z tą drużyną, ma bardzo dobre liczby i pomaga nam w wygrywaniu trudnych meczów – mówił. Gdy przyjrzymy się roli napastnika PAOK-u Saloniki w drużynie, to rzeczywiście w słowach Portugalczyka jest sens. Świderski bardzo często daje temu zespołowi impuls niezależnie czy gra przeciwko Anglii, Hiszpanii czy San Marino. Jak chyba nikogo innego w obecnej reprezentacji można go nazwać człowiekiem Sousy. Gola Świderskiego nie byłoby jednak bez wcześniejszej decyzji o zmianie Jakuba Modera na Mateusza Klicha. To dzięki tej roszadzie udało nam się na dobre przejąć kontrole nad tym spotkaniem.
Wróćmy jednak do portugalskiego selekcjonera. Znamienne jest to, że reprezentacja Polski zaczęła osiągać dobre wyniki w kluczowym momencie – nie tylko dla niej, ale również dla samego szkoleniowca – czyli wtedy, gdy największy jego orędownik nie ma już nic do powiedzenia. Sousa bardzo szybko wybił z głowy Cezaremu Kuleszy podchody pod nowego trenera. Ile było w tym wszystkim prawdy, a ile wymysłu dziennikarzy pewnie nie dowiemy się nigdy. Portugalczyk jednak w kluczowym dla wszystkich momencie zaczął się bronić wynikami, ale również tym, co widzimy na boisku.
Wątpliwości pozostały, ale tworzy się drużyna
Daleki jestem od zachwytu, bo mecz z Albanią wszystkich wątpliwości nie rozwiał. O ile w ustawieniu z wahadłowymi reprezentacja Polski w końcu dobrze funkcjonuje w defensywie, to pod bramką rywala nadal niewiele oni nam dają. Mniejsze pretensje można mieć do Tymoteusza Puchacza, który co jakiś czas udanie napędzi akcje. Natomiast Kamil Jóźwiak w grze do przodu już kolejny raz okazuje się zbędny. Zawodnik Derby County podjął przeciwko drużynie Edoardo Reji zaledwie jeden drybling, nie oddając przy tym ani jednego – choćby niecelnego – strzału. Statystyki Puchacza w tej kwestii są niemal identyczne, ale trudno nie odnieść wrażenia, że jego obecność pod polem karnym rywala częściej pozwala stworzyć w tym sektorze przewagę.
Mecz z Albanią był meczem, który trzeba było wygrać i to bez względu na sposób, w jaki tego biało-czerwoni dokonają. Cel uświęcał w tym przypadku środki. Tu liczył się tylko i wyłącznie wynik i to udało się osiągnąć wysiłkiem całej drużyny. Właśnie przy słowie drużyna należy zatrzymać się na dłużej. Trudno nie odnieść wrażenia, że w końcu coś drgnęło. Pomimo wielu kadrowych przeciwności losu ukształtował się skład, z którego Sousa regularnie korzysta, wymieniając jedynie poszczególne ogniwa, które – jego zdaniem – bardziej pasują pod charakterystykę danego rywala.
W Tiranie pokazaliśmy wyższość nad rywalem pod względem piłkarskim. Lepiej zarządzaliśmy tym spotkaniem pomimo wrogo nastawionych trybun. Przy takim kotle to miało ogromne znaczenie, że nie pozwoliliśmy Albańczykom na dyktowanie warunków, jak to miało miejsce przed miesiącem w Warszawie. Podjęliśmy rzuconą nam przez rywala rękawicę, pokonując go jego bronią, czyli agresywnym doskokiem w każdej możliwej sytuacji. W zasadzie całkowicie udało się zneutralizować ich przewagę w postaci żywiołowo reagujących trybun.
Do baraży o mistrzostwa świata w Katarze jeszcze daleka droga. Nie można popadać w huraoptymizm, bo w Tiranie niczego wielkiego nie pokazaliśmy. Reprezentacja Polski po prostu zrobiła, to co do niej należy, nie bazując na indywidualnościach, a właśnie na drużynie i to zdecydowanie jest powodem do optymizmu przed meczem z Węgrami. Prawdopodobnie nie będzie miał on już żadnego znaczenia dla układu tabeli, ale pamiętajmy o tym, że w piłce możliwe jest dosłownie wszystko. Wczoraj wszyscy przypisywaliśmy pewne trzy punkty Anglikom, a jednak Węgry potrafiły im je urwać na trudniejszym terenie niż Stadion Narodowy, czyli Wembley. Dlaczego nie może tego zrobić – jak to mówiliśmy przed meczem – ta groźna, niezwykle zdeterminowana i pewnie krocząca po swe marzenia Albania?
Damian Głodzik
Skomentuj