Jeśli w ostatni weekend listopada piłkarze Bundesligi zaskoczyli z golami, to co powiedzieć o tym, co się stało na początku grudnia? 41 bramek w 9 meczach to jest jakiś kosmos! Wiele drużyn zapewniło nam dużo emocji, co cieszy niezmiernie. Zespoły zaskakiwały coraz to nowymi pomysłami rozegrania rzutów wolnych i rożnych. Zresztą, przeczytajcie sami!
A na początek dwie drużyny, które w środku tygodnia będą rozgrywały swoje ostatnie jesienne mecze w Europie – Union kontra RB Leipzig. Spotkanie godne otwarcia ważnej kolejki w kontekście układu tabeli. Pierwsze minuty i gol dla miejscowych. Rzut rożny krótko wykonany, piłka trafia pod nogi Juliana Ryersona, Norweg dośrodkowuje, zgranie Timo Baumgartla i na pustaka strzela Taiwo Awoniyi. Mimo tego gola Nigeryjczyk raczej zagrał przeciętnie, bowiem miał jeszcze kilka okazji do powiększenia swojego dorobku strzeleckiego w tym sezonie. Bezproduktywny Lipsk jakimś cudem wyrównał za sprawą – tu bez zaskoczenia – Cristophera Nkunku. Francuz spróbował z dystansu, Andreas Luthe źle obliczył tor futbolówki po koźle no i stało się nieszczęście dla niego. Zamiast dążyć do objęcia prowadzenia, przyjezdni apatycznie rozgrywali swoje akcje. I to im się nie udawało, bo środek pola nie należy do ich zalet. Lepsze szanse tworzyli sobie piłkarze Ursa Fischera i w drugiej połowie wreszcie to się ziściło. Znowu róg, podanie na przedpole do Maxa Krusego, piłka po rykoszecie trafia pod nogi Baumgartla, który ustala wynik na 2:1. Mimo masy szans na podwyższenie wyniku stołeczni do końca drżeli o wynik, ale wicemistrzowie Niemiec nic klarownego nie stworzyli, więc na chwilę Union mógł się cieszyć z 4. miejsca. A gry Lipska nie mogę zdzierżyć. Przy takich zawodnikach grać taki paździerz… Panie Marsch, co żeś Pan zrobił? Niech Pan już nie odpowiada. I tak Pana już zwolniono.
Jeżeli ktoś spędził popołudnie przy meczu na WWK Arena, to nie żałował ani minuty spędzonej przed ekranem. A same zespoły swoją grą w tym sezonie nie zachęcały, zwłaszcza Augsburg. A tu w pierwszej odsłonie trzy ciosy beniaminka z Bochum. Najpierw świetny odbiór Elvisa Rexhbecaja, przerzut na prawą stronę do Gerrita Holtmanna, ten prostopadle do Sebastiana Poltera, który otworzył wynik. Następne dwa gole padły z rzutów rożnych. Dośrodkowanie Eduarda Loewena trąca delikatnie Robert Gumny, ale akcję zamyka soczystym uderzeniem Holtmann. Już w doliczonym czasie gry na 0:3 podwyższył po dograniu Loewena Polter. Wynik jednak nie oddawał prawdziwego przebiegu zdarzeń, bo gospodarze naprawdę tworzyli sobie okazje do strzelenia bramki, ale zawsze czegoś brakowało. Jak wyszli po przerwie, to porządnie wzięli się za odrabianie strat. A to nie było łatwe, bo zanim zawodnicy usłyszeli gwizdek do szatni to z kontuzjami zeszli Raphael Framberger i Andi Zeqiri. Zmiennicy świetnie się spisali, bo na 1:3 strzelił Michael Gregoritsch po dośrodkowaniu z prawej strony, na którą wszedł Fredrik Jensen. Asystentem jednak wtedy był Daniel Caligiuri. Minutę po tym golu piłkarze Augsburga powinni złapać kontakt, ale Jan Moravek nie trafił na pustaka. Czemu mnie nie dziwi, że akurat Czech takie coś odwalił? Pod koniec spotkania faulowany w polu karnym był Florian Niederlechner przez Danilo Soaresa, a Caligiuri wykorzystał jedenastkę. Wynik już się nie zmienił i po raz pierwszy w tym sezonie Bochum wygrywa na wyjeździe. Wielkie brawa jednak należą się gospodarzom, bo dzięki nim ten mecz trzymał do końca w napięciu.
Na SchuecoArena drużyna ze strefy spadkowej – Arminia – podejmowała zespół, który nie da się ostatnimi czasy nie lubić, czyli Koeln. Niestety widowisko nie zachwyciło, a każdy klub było stać na to, by strzelić po jednym golu. Przed przerwą przewagę pod względem okazji miała Arminia, ale na posterunku stał Marvin Schwaebe. W rezultacie to goście objęli prowadzenie. Rafael Czichos podał prostopadle do Saliha Oezcana, a ten pokonał Stefana Ortegę. Druga połowa to ciągłe ataki gospodarzy. Jedna z akcji zakończyła się sukcesem. Wyrzut z autu, piłkę dostał Fabian Klos, ten z pierwszej do Masayi Okugawy, który tym samym sposobem zagrał do Bryana Lasme. Francuz wreszcie pokonał Schwaebe. Zrobił to raptem dwie minuty po zameldowaniu się na boisku, więc zaliczył naprawdę wejście smoka. Poza tymi sytuacjami to był mecz idealny do poduszki. Sprawiedliwy remis, a styl po obu stronach do zapomnienia.
Na szczęście jest taka drużyna, która potrafi zachwycić. To Mainz Bo Svenssona i to przede wszystkim u siebie. Spotkanie z Wolfsburgiem jego podopieczni rozpoczęli od dwóch ciosów, po których goście – gdyby to był boks – byliby liczeni. Druga minuta, fenomenalna akcja. Jae-Sung Lee do Leandro Barreiro, ten na czystą pozycję do Jonathana Burkardta, a ten pokonuje Pavao Pervana. Nie minęło pięć minut od rozpoczęcia widowiska, rzut rożny wykonany krótko. Lee podaje na 20. metr do Antona Stach, próbuje strzału z dystansu, bramkarz się nie popisał i wpuścił piłkę do bramki. Od razu po tych sytuacjach przypomina mi się mecz Bruk-Bet kontra Lech, gdzie obraz gry wyglądał podobnie. Dalej Mainz wychodziło takim pressingiem do rywali, że obrońcy nie mieli żadnego pomysłu na wyjście z tego. Zespół Floriana Kohfeldta jak już coś tworzyła, to albo to był przypadek, albo stałe fragmenty gry. No źle to wyglądało z ich strony, ich najgorszy mecz w sezonie. W połączeniu z dobrze dysponowanymi gospodarzami to musiało się skończyć tragicznie. Ostatecznie ustalono wynik spotkania na 3:0. Jean-Paul Boetius dośrodkowuje w pole karne z rzutu wolnego, a gola samobójczego zaliczył Maxence Lacroix. Rezultat dobrze odzwierciedla to, co się działo na boisku. Kohfeldt musi jeszcze ze swoim zawodnikami dużo popracować, bo jak na razie jest mocno raniony przez przeciwników. Jego pracę będę oceniał dopiero w przyszłym roku.
A teraz zajrzyjmy do PreZero Arena, gdzie spotkały się dwa zespoły w bardzo dobrej formie. Hoffenheim z dwoma zwycięstwami z rzędu kontra Eintracht, który we wszystkich rozgrywkach notował sześć meczów bez porażki. I to właśnie goście prowadzili po 15 minutach gry. Rzut rożny, Filip Kostić krótko do Jespera Lindstroema. Duńczyk posyła ciasteczko do Rafaela Borre, który nie daje szans Oliverowi Baumannowi. Jednak co z tego, jak na przerwę schodzili już przy stanie 2:1 dla miejscowych. Prawą stroną mknął Ihlas Bebou, podaje on do Munasa Dabbura, ten świetnie utrzymuje się przy piłce, podaje na przedpole do Dennisa Geigera. Niemiec swoim strzałem zdejmuje pajęczynę z bramki Kevina Trappa. Później świetnie rozsmarował akcję Diadie Samassekou na prawo do Bebou, jego próbę broni Trapp, ale na dobitkę Georginio Ruttera nie miał już sposobu. Druga odsłona i odzywają się stare problemy przyjezdnych. Rozgrywanie akcji od tyłu stało na bardzo niskim poziomie, mimo że za bardzo podopieczni Sebastiana Hoenessa nie pressowali. Efektem tego była bramka na 3:1. Bebou podaje w pole karne, obrońcy wybijają pod nogi Samassekou, jego strzał po rykoszecie znajduje drogę do bramki. Graczy Olivera Glasnera stać było tylko na gola kontaktowego. Z lewej flanki dośrodkowuje Kostić, ładnie w szesnastce zachował się Goncalo Paciencia. Zrobił sobie miejsce na woleja, który ustalił wynik na 3:2. Mimo prób nie udało się wyrównać, więc Orły przegrały po raz pierwszy od 24 października (0:2 z Bochum). Klub z Sinsheim natomiast rozsiadł się w górnej połowie tabeli.
Na koniec meczów z soboty, rozegranych o godzinie 15:30, oglądaliśmy Bayer kontra czerwoną latarnię tego sezonu – Greuther. Myślicie, że było to jednostronne spotkanie? To oczywiście mieliście rację. Ale przynajmniej na drugim meczu beniaminka z rzędu można było zobaczyć masę bramek. No to zaczynamy opisywanie kanonady podopiecznych Gerardo Seoane! 12. minuta: Robert Andrich na prawo do Jeremiego Frimponga, przedłużenie do Moussy Diaby’ego, w polu karnym Amine Adli i jest 1:0. Pięć minut później rzut wolny. Dośrodkowanie Floriana Wirtza na głowę Edmonda Tapsoby i 2:0. Nagle gol kontaktowy dla gości. Jamie Leweling z lewej strony w szesnastce, niedokładnie wybija Jonathan Tah i wykorzystuje to Jeremy Dudziak. Leverkusen jeszcze przed przerwą wróciło do dwubramkowej przewagi. Exequiel Palacios posyła świetną piłkę do Patricka Schicka, ten dogrywa do Piero Hincapiego i jest 3:1. Po przerwie na dobre rozkręcił się Schick. Wszystkie bramki w tej odsłonie były dziełem Czecha. Najpierw skorzystał na perfekcyjnym dograniu Adliego. Potem okazję mu wypracowali Diaby z Wirtzem, dzięki czemu już miał doppelpack. Następnie był we właściwym miejscu po strzale w poprzeczkę Karima Bellarabiego. Ustalił wynik meczu po podaniu Wirtza. Rezultat niczym w półfinale MŚ 2014 Niemcy-Brazylia. Aptekarze jakby chcieli, to by i z dwucyfrówką ten mecz mogli skończyć, ale to wystarczyło, by umocnić się na trzecim miejscu w tabeli. Czeka ich jednak trudny terminarz do końca roku: Eintracht, Hoffenheim, Freiburg. Będzie jeszcze ciekawie na górze.
Relację z tego spektaklu zacznę słowami Kamila Grosickiego z Hampden Park: „Nadszedł dzień dzisiejszy”. Sobota, godzina 18:30. Nareszcie zabrzmiał pierwszy gwizdek spotkania najważniejszego w tej rundzie Bundesligi. Signal Iduna Park. Der Klassiker! Starcie tytanów. Tak też właśnie się zaczął. piąta minuta, fenomenalne podanie Jude’a Bellinghama do Juliana Brandta. Niemiec wziął jeszcze na raz obrońcę i pokonał Manuela Neuera. Kibice w euforii, ale nie za długo. 240 sekund później błąd popełnia Mats Hummels, przejmuje futbolówkę Thomas Mueller, ta po perturbacjach lekkich jest pod nogami Roberta Lewandowskiego. Reszty nie trzeba dokańczać, bo wiadomo, że 15. bramka w tym sezonie ligowym stała się faktem. Pod koniec pierwszej odsłony strzał Alphonso Daviesa został zablokowany, wybicie Raphaela Guerreiro zamiast w głąb boiska trafia w klatkę piersiową Hummelsa, co skrzętnie wykorzystał Kingsley Coman. 1:2, ale to nie wszystko w tym spektaklu. Po przerwie niedokładne podanie Thomasa Meuniera, ale błąd Dayota Upamecano sprawia, że Bellingham może dograć do Erlinga Brauta Haalanda, a ten swoją słabszą nogą posyła fantastycznego rogala przy długim słupku Neuera. Remis i BVB ruszyło do dalszych ataków. Prowadzenia ponownie nie objęli, a we własnym polu karnym ręką zagrywa – a jakże – Hummels. Jedenastkę na gola zamienia Lewandowski. Pytanie tylko, czy gospodarze też nie powinni mieć karnego. Przewracał się w obrębie szesnastki Marco Reus po kontakcie z Lucasem Hernandezem. Tak czy siak, Bayern znowu odskakuje na 4 punkty Borussii Dortmund.
Uciec od drużyn ze strefy barażowej i spadkowej chcą Stuttgart i Hertha. Ta druga już z nowym trenerem – jest nim Tayfun Korkut. O pierwszych 20 minutach swojego debiutu Turek chciałby na pewno jak najszybciej zapomnieć. Najpierw zabójcza kontra miejscowych. Waldemar Anton podaje na akcję sam na sam od połowy boiska (xD) Omarowi Marmoushowi, a ten umieścił piłkę w siatce. Cztery minuty później Philipp Foerster biegł z futbolówką jakieś 70 metrów zupełnie nieatakowany, aż znalazł się przed polem karnym, i precyzyjnym strzałem podwyższył prowadzenie. Rozsądek powinien podpowiadać Vfb, by zamknąć mecz kolejną bramką, ale oni narazili się na akcje Stevana Joveticia. Jeszcze przed prezerwą popisał się on fenomenalną próbą z rogu szesnastki i Stara Dama złapała kontakt. W drugiej odsłonie to przyjezdni nadal parli do przodu i remis był coraz bardziej prawdopodobny. Tak się ostatecznie stało. Marvin Plattenhart dośrodkował, w pierwszym kontakcie Ishak Belfodil sprytnie podał do Joveticia, a ten wyrównał stan rywalizacji. Z punktu raczej nikt się nie ucieszył, ale comeback z 2:0 gości to coś nowego i wlewa trochę optymizmu w szeregi zespołu ze stolicy Niemiec.
Zakończenie kolejki zapowiadało się pasjonująco. Nieobliczalne BMG kontra maszyna pod przewodnictwem Christiana Streicha. Jednak tak naprawdę nikt się nie spodziewał tego co się stało na Borussia Park. Pierwsze pięć minut wyglądało tak – najpierw Christian Guenter do Kevina Schade, dośrodkowanie do Maximiliana Eggesteina i 0:1; następnie Ermedin Demirović wycofuje do Guenthera, ten do Schade i 0:2. Co dalej? Rzut wolny, dogranie Vincenzo Grifo w pole karne zaskoczyło Yanna Sommera. Szwajcar odbił piłkę, ale do tej dopadł Philipp Lienhart i zrobiło się 0:3. Kolejne gole były kwestią czasu. Tym razem rzut rożny, Grifo na krótki słupek do Nicolasa Hoeflera, który tylko dotyka ją grzywką i wbija na 0:4. Spokojnie, to dopiero 19. minuta. Kolejny raz przyjezdni zaskoczyli z rzutu wolnego sześć minut później. Grifo do Nico Schlotterbecka, ten głową bliżej bramki, delikatnie wybija obrońca BMG, jeszcze Hoefler zgrywa do Lukasa Hoelera, a ten z najbliższej odległości podwyższa na 0:5. Jakby było mało, to Grifo z wolnego do Schlotterbecka i 0:6. A to wszystko w 37 minut! Drugą odsłonę trzeba było tylko dograć, chociaż nadal Freiburg imponował niesamowitym pressingiem, po którym podopieczni Adiego Huettera musieli wybijać futbolówkę. Mecz się zakończył, Streich zadowolony, a cała drużyna utrzymuje się na 4. miejscu. 15 punktów do utrzymania zostało. Dadzą radę.
No i tym miłym akcentem kończę ten przegląd. Trudno będzie przebić ten weekend, ale na pewno piłkarze będą próbowali. Jakieś ciekawe mecze? Bayern-Mainz, Leipzig-BMG, Eintracht-Bayer, Freiburg-Hoffenheim, czyli walka o TOP4 trwa w najlepsze. A my się widzimy już za tydzień. Trzymajcie się!
Adrian Malanowski
foto: goal.com
Skomentuj