W Hiszpanii i we Włoszech grali w pucharach krajowych, Ekstraklasa nadrabiała swoje zaległości, a Anglia i – przede wszystkim – Niemcy postanowiły rozegrać swoją serię spotkań. W Bundeslidze działo się sporo, a wyścig o króla strzelców nabiera bardzo dużych rumieńców. Jacy są kandydaci? Lewandowski, Schick i Haaland, którzy regularnie powiększają swój dorobek bramkowy. We wtorek i środę strzelili tyle samo. Ile? Szczegóły poniżej.
Na pierwszy ogień poszły ekipy Stuttgartu i mistrza Niemiec. Gdyby goście zdobyli, chociażby punkt, mieliby już zapewniony tytuł mistrza jesieni. Nie da się ukryć, że od początku jednej i drugiej drużynie nic się nie kleiło. Brakowało płynności w akcjach. Aktywni w ofensywie stali się Serge Gnabry i Omar Marmoush. Ten pierwszy dość późno zaczął strzelanie, bo w 41. minucie. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów z piłką w ogóle nienaciskany Leroy Sane dograł na lewą stronę do wspomnianego Niemca, który pięknym rogalem otworzył wynik spotkania. 0:1 do przerwy. Gdy sędzia zaczął drugą odsłonę, od razu miejscowi rzucili się do ataków, ale to trwało bardzo krótko. A Bayern pomału zamykał mecz. Najpierw odbiór Marca Roci, Thomas Mueller do Gnabry’ego i już 0:2. Upłynęło trochę czasu między drugim a trzecim golem, jednak i Robert Lewandowski miał swój udział w wysokiej wygranej zespołu Juliana Nagelsmanna. Wykorzystał świetne dogranie Gnabry’ego i przelobował Floriana Muellera. Następnie Niklas Suele posłał daleką piłkę do – a jakże – Gnabry’ego, ten pobiegł w pole karne, podał do Lewandowskiego i 18. bramka w tym sezonie Bundesligi Polaka stała się faktem. Tak już, żeby dobić podopiecznych Pellegrino Matarazzo, składna akcja Bawarczyków została zakończona błędem bramkarza po dośrodkowaniu Muellera, więc z prezentu skorzystał… Gnabry, dzięki czemu w tym meczu Niemiec mógł się pochwalić hattrickiem i dubletem asyst. Już wiemy, że klub z Monachium przezimuje na pierwszym miejscu. Gratulacje!
Tuż po tym meczu przenosimy się na Mewa Arena, gdzie spotkały się Mainz i Hertha z dobrą prasą po pierwszych dwóch meczach trenera Tayfuna Korkuta. Tu jednak gospodarze na nic nie pozwalali rywalom, przez co zobaczyliśmy spektakularny jednostronny koncert zespołu Bo Svenssona. Od pierwszych minut było widać, kto będzie dyktował warunki na boisku. Po 20 minutach już było 1:0. Świetnym przerzutem popisał się Moussa Niakhate, Silvan Widmer głową wyłożył na pustą bramkę, z czego skorzystał Jae-Sung Lee. Jeszcze przed przerwą gospodarze osiągnęli dwubramkową przewagę. Anton Stach dośrodkował tak, że piłka trafiła do Alexandra Hacka, a ten po długim słupku pokonał Alexandra Schwolowa. Między golami stołeczny klub stracił jeszcze ważne ogniwo – Stevan Jovetić. Zszedł on z placu boju z powodu urazu mięśniowego. Ledwo co druga połowa się zaczęła, to trzeci cios w postaci podwyższenia prowadzenia wyprowadzili gospodarze. W roli asystenta Aaron Martin, którego dogranie trafiło na głowę Widmera. Szwajcar złapał naprawdę świetną formę ostatnimi czasy. Na koniec wisienka na torcie, czyli precyzyjna próba Jean-Paula Boetiusa po dalszym słupku, chociaż tutaj Schwolow mógł to wyciągnąć. Mainz daje sygnał rywalom, że mogą powalczyć o puchary. A Hertha już trzeci raz w sezonie przegrywa różnicą powyżej trzech bramek – wcześniej 0:5 z Bayernem i 0:6 z Lipskiem. Wróciły demony przeszłości. Na jak długo?
Tragiczna sytuacja robi się w Wolfsburgu, który podejmował u siebie Kolonię. Początek nie zwiastował kolejnej klapy. Już w 8. minucie odbyła się fenomenalna kontra gospodarzy. Prawą stroną nieźle pograli Ridle Baku i Dodi Lukebakio, ten pierwszy podał wzdłuż pola karnego, a to wykorzystał Lukas Nmecha, dla którego była to szósta bramka w Bundeslidze. Obraz gry po tym golu to posiadanie Koeln i szybkie kontrataki miejscowych. Jednak jak nie idzie rywalom, to z pomocną dłonią nadciąga obrona podopiecznych Floriana Kohfeldta. Z jej bierności skorzystał Jonas Hector. Zgrał on do Ondreja Dudy, który wypatrzył Floriana Kainza, lecz Austriak trafił w poprzeczkę. Nie mogło się to inaczej skończyć jak dobitką Anthony’ego Modeste’a. Po przerwie znowu w uderzeniu Wilki. Zabawił się po lewej stronie Lukebakio, dograł do Wouta Weghorsta, a Holender na pustaka wyrównał wynik Nmechy w ligowej zdobyczy bramkowej. Niby wszystko później mieli pod kontrolą, a tu znowu wylew w polu karnym. Benno Schmitz strzela sprzed szesnastki, jednak nastał blok. Był on jednak taki, że piłka trafiła pod nogi Kingsleya Schindlera, który znalazł na czystej pozycji Marka Utha i było 2:2. Świetne zmiany dokonane przez Steffena Baumgarta, zwłaszcza że to właśnie po dośrodkowaniu Schindlera i rykoszecie głową bramkę na wagę trzech punktów zdobył Modeste. To już czwarta porażka Vfl w lidze, przez co zostało dogonione przez swojego rywala. Tymczasem Kolonia ma 22 punkty i miejsce w spokojnym środku tabeli. Podziw za to, co tam robi Baumgart – za tytaniczną pracę.
We wtorek mogliśmy również zobaczyć nie za bardzo porywające widowisko, jakie stworzyli zawodnicy drużyn z dołu tabeli. Na SchuecoArena mecz Arminia-Bochum. Szybkie podsumowanie pierwszej połowy: pierwszy strzał w 21. minucie, najgroźniejsza akcja to kontra Bochum, po którym Gerrit Holtmann nie pokonuje Stefana Ortegi, ogólnie to gra toczy się głównie na środku boiska. A, i jeszcze Patrick Wimmer coś próbował, ale w większości sytuacji nie wychodziło. Zupełnie inaczej sprawa się miała po przerwie. Początek tej odsłony i wreszcie piłka w siatce. Świetne dośrodkowanie Wimmera wykorzystał Masaya Okugawa. Japończyk kontynuuje bardzo dobrą formę, którą złapał po listopadowej przerwie reprezentacyjnej. Podopieczni Franka Kramera ze spokojem rozgrywali swój mecz aż ukąsili drugi raz. Podanie Fabiana Klosa zostało wybite na tyle krótko, by do futbolówki dopadł Wimmer. Niegroźny strzał w środek bramki nie został o dziwo obroniony przez Manuela Riemanna, więc dwubramkowa przewaga stała się faktem. Dzięki temu po raz pierwszy w sezonie klub z Bielefeldu wygrywa u siebie i czeka na ruch pozostałych drużyn z dołu tabeli. Bochum nadal z 20 „oczkami”.
Czas na środowe spotkania! Zaczynamy od relacji z Borussia Park, a tam pogrążone w kryzysie BMG i Eintracht na coraz większej fali. O dziwo to gospodarze wyszli na prowadzenie. Manu Kone uruchomił po prawej stronie Lucę Netza, ten dośrodkował, głową zgrał piłkę Joe Scally, a Florian Neuhaus spokojnie strzelił po dalszym słupku. Właściwie to cały czas w tej pierwszej połowie dobrze poruszali się miejscowi. Jednak jeszcze przed przerwą zafundowali prezent rywalom w postaci gola. Złe podanie Yanna Sommera do Denisa Zakarii. Szwajcar wdaje się w niepotrzebny drybling i traci piłkę. Sebastian Rode do Jespera Lindstroema, ten do Rafaela Borre i nastało wyrównanie. Druga odsłona i rozpoczyna się prawdziwy rollercoaster! Najpierw Daichi Kamada perfekcyjnie do Evana N’Dicki. Francuz wypatrzył w polu karnym Lindstroema i jest 1:2. Ale nie tak długo wisiał ten wynik, bowiem Danny Da Costa fauluje w polu karnym Kone. Jedenastkę pewnie wykorzystuje Ramy Bensebaini. Minutę później już 2:3! Fenomenalna dwójkowa akcja Borre i Kamady zakończony golem Japończyka. Jeszcze były szanse na 2:4, ale Lindstroem miejscowych nie dobił. Za to problemów narobił kolegom w 70. minucie Tuta, gdyż musiał zejść po dwóch żółtych kartkach, w konsekwencji czerwonej. Przez 20 minut goście musieli bronić się w osłabieniu. Wynik jednak się nie zmienił i Oliver Glasner po perturbacjach na początku łapie wiatr w żagle, a Adi Huetter ma potężne ciężary – ostatnie 4 mecze to aż 17 straconych goli!
Lekko, łatwo i przyjemnie – tak miało się grać na Signal Iduna Park Borussii Dortmund, bo gościła ona ostatnią drużynę w tabeli Greuther Fuerth. Ale coś od początku nie szło gospodarzom. Wszystko szło jakoś powoli, brak jakiegokolwiek przyspieszenia akcji – no ogólnie źle się ich oglądało. W pewnym momencie nawet zostali zdominowani przez przeciwników, co było poważnym powodem do niepokoju. Fakt, była nieuznana bramka Thorgana Hazarda, ale nic ona nie zmieniła w obrazie gry! Wreszcie coś pozytywnego – w polu karnym Maximilian Bauer zagrywa ręką. Do stałego fragmentu podchodzi Erling Braut Haaland i daje prowadzenie BVB. Ku mojemu zaskoczeniu to też nie sprawiło, że miejscowi lepiej grali. Wręcz przeciwnie, coraz groźniej wyglądał beniaminek i tego już nie rozumiałem zupełnie. Dopiero ostatnie 10 minut jakoś wyglądały, a to dzięki Julianowi Brandtowi. Najpierw dokładnie dograł z rzutu wolnego w szesnastkę do Haalanda, a Norweg głową umieścił piłkę w siatce. Na sam koniec Thomas Meunier podał do Brandta, Niemiec do Donyella Malena, a Holender sprytnie pokonał Saschę Burcherta. Niby skończyło się wynikiem 3:0, ale gra pozostawała wiele do życzenia. Tak czy siak, na drugim miejscu będą już do końca roku. A Greuther… cóż, niech im się wiedzie dalej.
Wyjazdy dla Lipska to jedna wielka katorga. W tym sezonie ani razu jeszcze się nie udało wygrać, co jak na drużynę, która aspiruje nawet do mistrzostwa, jest rzeczą niewyobrażalną. W środę mieli okazję przerwać ten impas – gościli w końcu w Bawarii, gdzie podejmowali Augsburg Rafała Gikiewicza i Roberta Gumnego. Dla Domenico Tedesco to pierwszy ligowy wyjazd, więc dodatkowej motywacji nie musiał mieć na ten mecz. No i wszystko układało się, jak należy. 19. minuta, Angelino świetnie przerzuca ciężar gry na prawą stronę, gdzie jest Benjamin Henrichs, który z pierwszej piłki dogrywa do Andre Silvy, a Portugalczyk doprowadził do stanu 0:1. Przyjezdni pełno okazji sobie stworzyli zarówno w pierwszej, jak i drugiej połowie. Nic jednak nie wpadało, bo albo Gikiewicz stawał na wysokości zadania, albo obramowania bramki pomagały, albo w ogóle te strzały ją omijały. Z drugiej strony coraz śmielej sobie poczynał Augsburg. Im też akcje się zaczynały kleić, a i Peter Gulacsi się gimnastykował, by zachować czyste konto, poprzeczka też Węgra ratowała. A że goście swoich szans nie wykorzystali, to musieli jakoś głupio stracić gola prawda? Więc Henrichs nie wiadomo co chciał zrobić, ale jego nienaturalnie ułożone ręce dotknęły futbolówki. A że to się działo w polu karnym, to do niej podszedł Daniel Caligiuri. Gulacsi zespołu nie uratował, więc spotkanie zakończyło się wynikiem 1:1. Frajersko stracone punkty przez Tedesco i spółkę. I nadal na wyjeździe bez kompletu. Słabo trochę jak na taki klub…
A teraz czas na świetny mecz, który niestety zakończył się bezbramkowym remisem. Dwie rewelacje sezonu: Union i Freiburg. Nie kalkulowali od pierwszych minut. Najpierw Mark Flekken obronił strzał Sheraldo Beckera. Następnie Holender odbił próbę Genki Haraguchiego. Z drugiej strony Maxilmilian Eggestein po rykoszecie trafia w poprzeczkę. A to wszystko w pięciu pierwszych minutach! Zapowiadało się nieźle. Jednak musiał ktoś uspokoić grę i zrobił to Christian Streich ustawieniem swojej obrony. I tak upłynął czas do przerwy. Myślicie, że nie powtórzono mocnego uderzenia od początku? A tu klops, bo Vincenzo Grifo zmarnował dwie okazje, które sam stworzył. Później Lukas Koebler nie wykorzystał błędu Niko Giesselmanna i trafił prosto w Andreasa Luthego. Ale najlepsze to było to, co się stało w 66. minucie w polu karnym Freiburga. Z rzutu rożnego dośrodkowuje Christopher Trimmel. Po zamieszaniu w polu karnym na czystej pozycji znalazł się Timo Baumgartl, ale trafił nieczysto w piłkę, więc znalazła się ona na głowie Taiwo Anoniyi’ego, poprzeczka po tym zagraniu, znowu galimatias, strzela Rani Khedira, ale wybija z linii bramkowej Koebler. Ostatecznie łapie futbolówkę bramkarz. Niestety bez bramek i myślę, że obie drużyny raczej zadowolone z tego stanu rzeczy. W końcu o punkt bliżej do utrzymania.
Na koniec szalony mecz na BayArena. Gdy się zobaczy tabelę przed tą kolejką, to bez wątpienia był to mecz na szczycie. W końcu grała trzecia z czwartą drużyną w tabeli. Do tego forma jednych i drugich imponowała bardzo. Bayerowi po listopadowej przerwie reprezentacyjnej tylko nie wyszedł mecz z Eintrachtem. Hoffenheim natomiast komplet w 4 ostatnich spotkaniach. Starcie gigantów czas zacząć. Jednak to wszystko było takie niemrawe. Niedokładność, walka w środku pola, niepotrzebne sprzeczki pomiędzy zawodnikami. Ale jak przyszło co do czego, to się zrobiło meczycho! Najpierw trzeba było przetestować aluminium – w rolach głównych Piero Hincapie i Chris Richards. A worek z bramkami rozwiązał nie kto inny jak Patrik Schick po świetnym dośrodkowaniu Moussy Diaby’ego. Czech przed przerwą jeszcze raz próbował, ale zarówno jego strzał, jak i dobitka Floriana Wirtza nie złamała Olivera Baumanna. W drugiej połowie jedna i druga strona tworzyła sobie niezłe okazje, a jedną z nich wykorzystał Schick. Znowu dogranie górne na jego czuprynę, tylko asystent się zmienił – był nim Hincapie. Co dalej? Masa okazji do zamknięcia meczu, ale czemu mnie nie dziwi to, że tego nie zrobili? Za to podopieczni Sebastiana Hoenessa dopięli swego. W trzy minuty z 2:0 zrobiło się 2:2! Najpierw Kevin Vogt do Angelo Stillera, który jakimś cudem zmieścił to między bramkarzem a słupkiem przy tak ostrym kącie jaki miał. No i na koniec odezwali się zmiennicy, dokładnie Georginio Rutter i Munas Dabbur – Francuz asystował przy golu Izraelczykowi. Tak po raz kolejny Seoane będzie miał masę pretensji do swoich podopiecznych, że wypuścili taki wynik. Bayer 2-2 Hoffenheim.
Ale to nie koniec emocji w tym roku! Jeszcze trzeba zamknąć rundę jesienną, a to już w ten weekend! Eintrach zagra z Mainz, Freiburg z Bayerem, a Bochum z Unionem. Będzie się jeszcze działo!
Adrian Malanowski
Skomentuj