Igrzysk i chleba!


O ile przyjęło się mówić, że Włosi albo Argentyńczycy są szaleni na punkcie piłki, o tyle my możemy o sobie powiedzieć, że u nas szalona jest cała polska piłka.

Chociaż głównym faworytem do rozbrajania miny po Sousie ciągle pozostaje Adam Nawałka, to Cezary Kulesza, dobrze bawi się jako rekruter, gdyż rozsiadł się w swoim gabinecie i napawając się atmosferą oczekiwania kibiców, wciąż nie wskazuje nazwiska nowego selekcjonera. Niestety, choćbyśmy, nie wiem, jak bardzo kibicowali prezesowi i przedstawiali same zalety w stosunku do jego nieomylnego poprzednika, coraz bardziej widać, że Kulesza może być dumnym kontynuatorem związkowej tradycji, polegającej na owianiu tajemnicą tego wszystkiego, co sprowadza się do celów strategicznych reprezentacji Polski i do poprawienia samopoczucia kibiców. Pisząc wprost, coś takiego jak pięknie brzmiące: „debata o polskiej piłce nożnej” lub „plan dla polskiej piłki nożnej”, już dawno nie istnieje, a jego strzępy, znajdują dziś swoją niszę w infuelncer marketingu i lakonicznych komunikatach. Siła rażenia i tajniki tego zjawiska, pozostają wciąż niezbadane, o czym mogą świadczyć, popularne w ostatnich latach i coraz bardziej niezrozumiałe pytania dziennikarzy, zadawane na konferencji prasowych.

A skoro tak, to pozostaje nam nic innego, jak obserwować wzmożony ruch w wirtualnym gabinecie szefa PZPN. Jedni wchodzą, drudzy wychodzą… Dziwię się tylko, że wśród coraz bardziej cudacznych królików wyciąganych z kapelusza, zabrakło ostatnio miejsca dla Stanisława Czerczesowa. Uważam, że skoro w poczekalni są: Bilić, Pirlo, Urban, Cannavaro, a Papa Engel zarekomendował ostatnio Stolarczyka, to „sky is the limit”. No i oczywiście pieniądze.

Wiem, co myśli sobie teraz bystry czytelnik, ale już tłumaczę. Po pierwsze, skoro Michał Probierz, po dwóch dniach zostawił Niecieczę, to mogą istnieć motywy, dla których Stanisław Czerczesow po miesiącu zdecydowałby pożegnać się z Budapesztem. Po drugie, jedynym powodem, dla którego tak długo czekamy na trenera (czekać mamy podobno do 19 stycznia), wcale nie jest cierpliwa rozgrywka prezesa Kuleszy, a fakt, że prawnicy rosyjskiego trenera, w tym momencie uwijają się, żeby ich klient opuścił Ferencvaros z jak najmniejszym szwankiem. Bystry i sceptyczny czytelnik, wciąż będzie utrzymywać, iż przedawkowałem opioidy, jednak jeśli przeanalizujemy, w jakich okolicznościach, w ciągu roku, zmieniali się polscy selekcjonerzy, prędzej powinniśmy oczekiwać przecież kolejnego szoku, niż decyzji przewidywalnych i logicznych.

Dobrze. Zastanówmy się przez chwilę, jaka miałaby być ta przewidywalna i logiczna decyzja, nawet jeśli dla pospólstwa, nieprzewidywalne jest przecież całe działanie Polskiego Związku Piłki Nożnej.

Przyglądając się wszystkim europejskim reprezentacjom, szybko dostrzeżemy, że piętnastu trenerów pracuje dla nich ponad trzy lata, kilku managerów dwa lata, ale łącznie, już w lutym, ponad czterdziestu selekcjonerom, stuknie co najmniej rok pracy. Oczywiście, w tak prostej analizie, równie szybko znajdziemy wyjątki, czyli trenerów zaczynających dopiero swoją przygodę; nawet z reprezentacjami o dużych tradycjach piłkarskich. I tak Holandię po Euro przygarnął Van Gaal, Niemcy objął długo wyczekiwany mesjasz Flick, Szwajcarię trenuje starszy i słabszy brat Yakin, a Szewczenkę na Ukrainie zastąpił Ołeksandr Petrakow, od dekady działający w związku, jako trener młodzieży.
Patrząc z naszej perspektywy, bez względu czy przyjrzymy się trenerom pracującym długo, czy krótko, wszystko wydaje się być poukładane.

Nie jest też tajemnicą, że selekcjonerami są zazwyczaj ludzie wywodzący się z danej narodowości lub regionu, i że prym w tej statyce wiodą reprezentacje słowiańskie. Trenerami drużyn narodowych nie są (jak dotąd) więc goście znani lub wywodzący się z zachodnioeuropejskiej piłki. Zlatko Dalić, wicemistrz świata z Chorwacją, nie zdobył więcej niż Puchar Arabii Saudyjskiej i Puchar Chorwacji. Jaroslav Šilhavý, którego praca z reprezentacją Czech tak przypadła nam ostatnio do gustu, w piłce klubowej nie jest żółtodziobem, ale mistrzostwo Czech ze Slovanem wygrał 10 lat temu. Wspomniany przewrotnie Stanisław Czerczesow, zanim zdążył rozkręcić i zajechać „Sborną”, radził sobie w Ekstraklasie z Legią.


Pod kątem personalnym, rozmawiamy więc o tamtejszych Nawałkach, Magierach, a czasem Smudach. Czyli na pozór wszystko gra… Musimy jednak się zastanowić nad czymś więcej niż narodowością trenera i pomyśleć, czy poza taką Chorwacją, jest w naszym kręgu kulturowym jakaś drużyna, na którą powinniśmy patrzeć, budując podwaliny polskiej myśli szkoleniowej i planu działania. Jeśli mierzymy wyżej, to powinniśmy podpatrywać prędzej Belgów albo Włochów. Jeżeli jednak wiemy, że jesteśmy piłkarskim średniakiem, który czasem, przy łucie szczęścia i dobrym przygotowaniu, może zagrać w ćwierćfinale jakiegoś turnieju – spokojnie obserwujmy pracę Czechów (i liczmy kiedyś na Euro 1996) czy Chorwatów.

Tymczasem na naszym podwórku, kibic reprezentacji oraz przeciętny mejwen, a nawet -co gorsza- prezes związku, widzą tylko tyle, że czarnym koniem do objęcia reprezentacji, jest Adam Nawałka. Wiedza ta nie wynika z faktu, że był to człowiek, który wciąż żył przy kadrze. Wręcz przeciwnie. W trakcie dezercji Sousy, eksselekcjoner przebywał na swoich bezterminowych wakacjach. A jednak, od początku bezkrólewia, to właśnie jego nazwisko wybrzmiewa najgłośniej i jest też podobno popularne na whatsappowej grupie kluczowych piłkarzy reprezentacji.

Najczęstsze argumenty stojące za Panem Adamem są następujące:
-był selekcjonerem przez prawie 5 lat i jest z Polski. Po prostu ZNA KADRĘ;
-maksymalnie wszystko uprości;
-zapomni o grze trójką obrońców;
-zagra z Rosją – uwaga- z kontry;
-przymknie oko na kilka piwek;
-wreszcie wprowadzi balans „zarówno w ofensywie, jak i w defensywie”, co kulało u Sousy;
-w razie niepowodzenia w barażach, wspomni, że miał mało czasu i przerzuci winę- a jakże- na Siwego Bajeranta;
-ma słabszą pozycję negocjacyjną (wybrała go część narodu).

Mało to wszystko innowacyjne i nieco zachowawcze, dlatego może powinniśmy pomyśleć nad zaletami koncepcji, według której selekcjoner dostaje kontrakt na 3-4 lata, ale nie jest awaryjnie wykopany z grobowca. Żeby ta koncepcja została zrozumiana i zaakceptowana przez wszystkich uczestników polskiego życia piłkarskiego, musi spełnić warunki:

a) Baraże- owszem- są priorytetem, ale patrzymy długoterminowo, omawiamy strategię dla polskiej piłki i bierzemy pod uwagę odpadnięcie;

b) Mówimy o tym kibicom.

Dobra, niech w tej koncepcji będzie i ten Nawałka, choć dodam, że trener-świeżak- w przypadku niepowodzenia w barażach, mógłby zostać oceniony łagodniej, od tego drugiego, który w przypadku złego wyniku i gry, bankowo dostałby kilkuletnią subskrypcję w polskim piekiełku i dopiero wtedy szukałby posady w Kosowie. Kończąc wątek faworyta, chcę stwierdzić, że jego kandydatura wydaje się po prostu krótkowzroczna. Chociaż kibice miewają zaniki pamięci, to nie wiem jak wam, ale mi nie jest jakoś śpieszno do wysłuchiwania nawałkizmów („zabrakło fazy pozytywnego transferu”, „motorycznie byliśmy przygotowani optymalnie” i tak dalej…), a mecze z Senegalem, Kolumbią i Japonią (fe!) niestety ciągle pamiętam.

Im dłużej się temu wszystkiemu przyglądam, tym mniej zazdroszczę Cezaremu Kuleszy. Z jednej strony, choć Sousa pozostawił po sobie smród, to nie pozostawił ani spalonej, ani żyznej ziemi. Po prostu trzeba wymazać tego buga z pamięci. Z drugiej strony, My, naród, musimy wyjść z szaleństwa, postawić długofalowe cele, a ustami Kuleszy powiedzieć sobie wprost, że jesteśmy piłkarskim średniakiem, który wciąż może pojechać do Kataru, a Robert Lewandowski nie będzie grać wiecznie. Aż tyle i tylko tyle. Potrzeba nam strategii, a także nieco szczęścia, by wstrzelić się w odpowiedniego trenera z dobrym warsztatem, który będzie dobrym taktykiem, świadomym naszych ograniczeń…i przygotowanym na długą wojnę, nie tylko moskiewską.


Przecież, kimkolwiek nie byłby nowy wódz, nie nauczy on piłkarzy swojego pomysłu przez trzy treningi. Niedzielny kibic i kibic-maruda mogą tego nie zrozumieć, tak jak nie rozumieli przez lata tego, co ma na myśli Zbigniew Boniek. Dlatego sądzę, że poza podaniem nazwiska, kluczem dla działania Nowego PZPN, powinno być wyłożenie ludziom kawy na ławę. Najlepiej w formie wielkiej konferencji ze Stadionu Narodowego, z: przedstawieniem głównych celów trenera i związku, expose nowego selekcjonera, zaprezentowania sztabu, pytań od dziennikarzy, wideokonferencji się z Lewandowskimi i czego tylko tam dusza zapragnie. Igrzysk i chleba!


Z zapisków futbolowego rebelianta, marzec 2022:

W porcie lotniczym Moskwa-Szeremietiewo, dało się tego ranka wyczuć pełną napięcia atmosferę, a dziesiątki reporterów i dziennikarzy, zdawały się wypełzać ze wszystkich stron. Dźwięk przygotowywanego sprzętu fotograficznego i zgiełk rozmów ucichły, gdy z głośników usłyszano rosyjski komunikat, a po chwili, samolot w polskich barwach narodowych zatrzymał się dostojnie na lotnisku. Drzwi, ozdobione białym orłem, otworzyły się w momencie, gdy oświecił je promień przedpołudniowego słońca, wzmocniony nagłym blaskiem lamp błyskowych. Personalia dwóch pierwszych gości nie pozostawiły złudzeń. Stanisław Czerczesow i Czesław Michniewicz wyglądali na odprężonych i pewnych siebie…

Wojtek Le_kwicz

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: