Sąsiedzi to nieodłączny element naszego życia. Czasami z nimi żyjemy dobrze, a czasami drzemy koty. Reguły co do utrzymania wzajemnych relacji na dobrym poziomie nie ma. Pomimo tego, że nawet się z nimi zaprzyjaźnimy, to jak nikt inny zauważamy ich wady, a często przedstawiamy ich nawet w krzywym zwierciadle. Wiele jest w tym szyderstwa oraz złośliwości, ale to krzywe zwierciadło często okazuje się prawdą.
Nie inaczej jest z sąsiednimi państwami. Stereotypy o Rosjanach, Niemcach czy Czechach każdy z nas – czy tego chce lub nie – ma wyrobione. Każdy z nas wiele ich słyszał i nie odbiegają one często od rzeczywistości. Nie ma jednak co generalizować i każdego z sąsiadów z zachodniej czy wschodniej granicy wrzucać do jednego wora. Ile ludzi, tyle opinii. Nie ulega jednak wątpliwości fakt, że wiele z tych stereotypów po prostu się sprawdza.
„Bóg wie wszystko, ale Holender wie lepiej”
Tak jest w zasadzie z każdym narodem. Bez względu na to, czy Hiszpan mówi o Francuzie, czy Węgier o Rumunie. Nie inaczej jest w przypadku Holendrów. Oceniają ich sąsiedzi graniczący z nimi z każdej strony. Powszechnie Holender nie jest postrzegany przez obcokrajowców najlepiej. Wielu uważa ich za osoby zarozumiałe i aroganckie. Zdaniem Belgów ich sąsiedzi są narodem dumnym, twardo stąpającym po ziemi oraz przekonanym o swojej wartości. Z kolei mężczyzn – zarówno w Belgii i w Niemczech – uważa się za upartych oraz bezpośrednich.
Nieco dalej od holenderskiej granicy, bo w Czechach bardzo często mówi się, że z przeciętnym Holendrem nie warto wdawać się w żadną polemikę, bo ten twierdzi, że zawsze ma rację i nic nie przekona go do zmiany zdania. Nie przez przypadek wzięło się przecież powiedzenie, że Bóg wie wszystko, ale Holender wie lepiej.
Wiele z tych cech moglibyśmy przypisać holenderskim szkoleniowcom. Na przestrzeni lat na ławkach trenerskich bardzo często dodają drużynom kolorytu swym trenerskim kunsztem, ale nie tylko. Ich znakiem rozpoznawczym na całym świecie jest osławiony już futbol totalny. Jest niewiele nacji, które tak chętnie uczą piłki nożnej na całym świecie. Holenderskich trenerów-obieżyświatów piłka nożna widziała wielu. Jedni w różnych miejscach na świecie osiągali sukces, jak np. Guus Hiddink w Korei Południowej przez Australię aż po Rosję. Z kolei dla innych był i ciągle jest to wspaniały sposób na życie i odcinanie kuponów od swojej kariery, jak np. Dick Advocaat lub – w przypadku Jordiego Cruyffa – kariery ojca. Można odnieść wrażenie, że dawne imperialistyczne zapędy Królestwa Niderlandów przeniosły się na płaszczyznę sportową, a konkretniej piłkarską. Pomarańczowa fala trenerów uczyła swej wizji futbolu niemal na całym świecie, rzadko spełniając pokładane w niej nadzieje. W holenderską myśl szkoleniową mocno uwierzono również w Barcelonie. Solidny fundament pod tę wiarę dały sukcesy osiągane przez FC Barcelonę, gdy prowadził ją Johann Cruyff, a więc człowiek idealnie wpisujący się w wymienione stereotypy. On również nie lubił sprzeciwu, będąc jednocześnie przekonanym o swej nieomylności i wdając się przy tym w liczne konflikty. Jednym z nich był ten z Louisem van Gaalem. Jego geneza nie jest znana do dziś. Sam van Gaal w swojej autobiografii twierdzi jednak, że wszystko zaczęło się w Boże Narodzenie 1989 roku. Wówczas Cruyff zorganizował uroczystą kolację, na której obecny selekcjoner reprezentacji Holandii otrzymał nieoczekiwany telefon. Dzwoniła jego rodzina, by poinformować go o śmierci siostry. Van Gaal w pośpiechu wyszedł, by dołączyć do pogrążonej w żałobie rodziny, a Cruyff zarzucił mu brak manier. Ile w tym prawdy wiedzą tylko obaj panowie, ale starszy z nich wielokrotnie tej wersji zaprzeczał.
Zbyt ciasne gabinety
W kolejnych latach drogi obu szkoleniowców wiele razy się krzyżowały. Gdy Cruyff prowadził Barcę, to van Gaal przeżywał najlepszy okres swojej kariery w Ajaksie Amsterdam, który wywindował go na kontynuatora cruyffowskiej myśli na Camp Nou. Największym krytykiem jego poczynań w Hiszpanii stał się Boski Johann, uchodzący już wówczas za legendę Dumy Katalonii. Konflikt ten swą kontynuację miał też na poziomie amsterdamskich gabinetów, gdzie w późniejszych latach Cruyff pełnił rolę członka rady nadzorczej, a van Gaal dyrektora sportowego.
W Holandii kłótnie kolegów z drużyny oraz trenerskich osobistości to sól tej ziemi, a wspomniane gabinety na Amsterdam Arenie muszą być wyjątkowo ciasne, by pomieścić ego wielu znanych osobistości. To właśnie one w 2003 roku były zarzewiem kolejnego konfliktu, a w roli głównej występował, a jakżeby inaczej – Louis Van Gaal. Jego ofiarą padł Ronald Koeman.
Rola dyrektora sportowego w tak wielkim klubie jak Ajax to wielka odpowiedzialność. Podział obowiązków początkowo wydawał się być jasny. Van Gaal pełniący rolę dyrektora sportowego odpowiada za pracę z działem scoutingowym oraz – w porozumieniu z trenerem pierwszego zespołu – za transfery, a trener, którym był Koeman, zajmuje się prowadzeniem drużyny.
Van Gaal od lat uchodził za człowieka z obsesją na punkcie utrzymania kontroli nad wszystkim. Tendencja ta utrzymała się również wtedy, gdy zasiadł w klubowych biurach. Niemal od początku swojej pracy zaczął wtrącać się w obowiązki należące do swego młodszego kolegi po fachu. Doszło do tego, że przełożony Koemana szybko porzucił klubowy gabinet na rzecz ośrodka treningowego. Tam regularnie wtykał nos w nie swoje sprawy, będąc obecnym podczas treningów pierwszej drużyny, na których zasiadał na krześle tuż przy boisku i oceniał szkoleniowca oraz zawodników chwaląc tych, z którymi sympatyzował. Najczęściej okazywali się to być piłkarze sprowadzeni do klubu właśnie przez niego.
Sytuacja ta z dnia na dzień coraz bardziej irytowała Koemana. W końcu to on był odpowiedzialny za pierwszą drużynę, a Van Gaal miał być człowiekiem, który miał mu pomóc, a nie podważać jego autorytet u zawodników. Czarę goryczy przelały wykłady na temat taktyki, które starszy z Holendrów urządzał temu młodszemu. Gra Ajaksu nie podobała się dyrektorowi sportowemu, który wypalił w końcu, że amsterdamski gigant porzucił swoją filozofię gry pod wodzą Koemana. Trener postawił klubowym włodarzom sprawę jasno – albo on, albo ja. Czuł się bardzo pewnie, mając kartę przetargową w ręku w postaci podwójnej korony z 2002 roku. W końcu zarząd zdecydował, że Van Gaal musi opuścić klub.
Krótkie sąsiedztwo i małe triumfy Van Gaala
Czas pokazał, że kariery obu panów wielokrotnie później się przecinały zupełnie jak w przypadku Van Gaala i Cruyffa. Amsterdamski rozłam poprzedziła jednak współpraca. To przecież Van Gaal wziął sobie do Barcelony Koemana na swojego asystenta w 1998 roku. U jego boku strzelec zwycięskiego gola z finału Ligi Mistrzów na Wembley zbierał trenerskie szlify. To przerodziło się w przyjaźń, która zaprowadziła obu panów do portugalskiego Vale de Lobo. Tam stali się sąsiadami, a ich żony bliskimi przyjaciółkami.
Trwało to bardzo krótko, bowiem do konfliktu doszło po zaledwie sześciu latach, a ten skłonił Van Gaala do wielu nieprzychylnych wypowiedzi o swym niedawnym asystencie. Podobnie było zresztą w drugą stronę, ale to starszy z Holendrów jako pierwszy zabrał głos na temat wydarzeń, do których doszło w Ajaksie. – Zapytałem go czy do swojego celu wykorzystał dziennikarzy i on to potwierdził. Wszystko działo się z poparciem klubu i pomocą mediów – komentował działania Koemana. Na tym jednak nie poprzestał. Jak to – przytoczony wcześniej – stereotypowy Holender przekonany był o swojej wyższości nad młodszym kolegą po fachu, którą zresztą kilka razy w czysto zawodowy sposób potwierdzał.
Drogi obu szkoleniowców ponownie skrzyżowały się w Alkmaar. Wówczas w 2009 roku schedę po Van Gaalu objął właśnie Koeman. Odchodzący szkoleniowiec, który pozostawił miejscowe AZ tuż po pamiętnym triumfie w Eredivisie był z tego powodu mocno niezadowolony. Gdy tylko dowiedział się o planach zarządu, próbował go od tego pomysłu odwieść, ale nieskutecznie. Okazało się jednak, że to ten stereotypowy, uparty i arogancki Holender miał rację, bowiem Koeman kompletnie nie poradził sobie z obroną tytułu przez równie silny zespół. Po zaledwie 157 dniach, 10 zwycięstwach, 4 remisach i 9 porażkach został zwolniony, tracąc wówczas do liderującego Twente Enschede aż 16 punktów.
Koeman swą pozycję odbudowywał w Feyenoordzie Rotterdam, który dwukrotnie poprowadził do wicemistrzostwa kraju. To, co najciekawsze w tym czasie w kontekście przenikających się dróg z Van Gaalem miało tym razem miejsce w gabinetach krajowej federacji piłkarskiej KNVB w 2012 roku. Wówczas to po słabym występie Oranje na Euro do dymisji podał się Bert Van Marwijk, a wśród kandydatów na nowego szkoleniowca znalazł się m.in. Koeman i Van Gaal. Ostatecznie to właśnie ten drugi objął kadrę, biorąc niejako rewanż za wydarzenia sprzed 9 lat. Legenda FC Barcelony nie żywiła jednak urazy do nowego selekcjonera reprezentacji Holandii. Jesienią 2012 roku bardzo przychylnie wypowiadał się o decyzjach podejmowanych przez Van Gaala, zapewniając, że obaj bardzo dobrze się dogadują i często rozmawiają ze sobą na temat wspólnych zawodników. Z relacji Koemana wynika jednak, że rozmowy te był wyłącznie zawodowe.
Odrodzenie Koemana i zmierzch Van Gaala
Dalsze losy holenderskich szkoleniowców przecięły się tym razem na Wyspach Brytyjskich w 2014 roku. Louis Van Gaal podjął się trudnej misji wyprowadzenia Manchesteru United z kryzysu, w którym ten znalazł się, gdy karierę trenerską zakończył Sir Alex Ferguson. Z kolei Ronald Koeman mozolnie starał się budować swą pozycję na trenerskim rynku w Southampton. Ich brytyjska rywalizacja trwała zaledwie dwa sezony, w których każdy z nich w holendersko-holenderskiej rywalizacji wygrał po dwa mecze. Podtekstem towarzyszącym ich pojedynkom były oczywiście wcześniejsze konflikty.
Brytyjscy dziennikarze byli bardzo dociekliwi w kontekście ich wzajemnych relacji i przed bezpośrednimi potyczkami zadawali im niewygodne pytania. Koeman zdecydował się wbić szpilkę swemu byłemu mentorowi. – Gdy sprowadzasz do klubu Louisa, to sprowadzasz jakość, ale również kogoś, kto myśli, że jest nieomylny, co powoduje tarcia. To duża różnica między nami. Nie nakładam aż takiej presji na swoich piłkarzy – mówił. Jakże wymowne w kontekście wspólnych podobieństw okazały się te słowa, gdy Koeman jeszcze przed kilkoma miesiącami prowadził FC Barcelonę, do czego jednak dopiero dojdziemy.
Pomimo tego, że dziennikarze na przedmeczowej konferencji prasowej naciskali – Van Gaal nie chciał się odnieść do słów wypowiedzianych przez swojego rodaka. Wymowny jest jednak fakt, że odpowiadając dziennikarzom na pytania, ani razu nie wymienił imienia i nazwiska swego byłego asystenta, nazywając go w zamian trenerem przeciwników.
W Premier League połączyły ich również mniej bezpośrednie konflikty. Wielkim transferem, którego Van Gaal dokonał w Manchesterze, było sprowadzenie Angela Di Marii. Argentyńczyk miał być nową twarzą Czerwonych Diabłów. Te plany ostatecznie nie wypaliły. Powód nie do końca jest znany, bowiem zarówno Holender, jak i Argentyńczyk mają swoją wersję zdarzeń, ale prawdą jest fakt, że Di Maria miał trudności z aklimatyzacją na Wyspach. Zarzewiem otwartego konfliktu był mecz z Liverpoolem w 2015 roku, gdy holenderski trener nie przebierał w słowach, krytykując Di Marię za zbyt indywidualną grę.
Ostatecznie czas spędzony przez Van Gaala na Old Trafford był kompletnie nieudany. Zgoła inne nastroje panowały jednak na St. Mary’s Stadium. Tam, gdzie wszyscy widzieli nieuchronną klęskę Koemana i walkę o utrzymanie udało się stworzyć ciekawy projekt. Wszyscy byli zachwyceni tym jak menadżer skutecznie wprowadził do drużyny nowych zawodników, ale przede wszystkim wynikami. Nagle Southampton stał się klubem walczącym nie tylko o europejskie puchary, ale potrafił również nawiązać walkę z Big Six o Ligę Mistrzów. Ta ostatecznie okazała się nieskuteczna, choć było naprawdę blisko. W sezonie 2014/2015 do czwartego Miejsca zabrakło 10 punktów, a rok później były to zaledwie trzy.
Następnie Koeman przeniósł się do klubu z większymi ambicjami. Everton miał być dla niego trampoliną do jeszcze większego klubu, którym w zamyśle była jego wymarzona Barca. Tak się jednak nie stało. Holenderski szkoleniowiec dostał wszystko, co chciał, czyli ambitny klub z nowym właścicielem, który nie szczędził pieniędzy na zawodników. Do pomocy zatrudniono również Steve’a Walsh’a, jednego z twórców mistrzowskiego Leicester City. Problemem okazał się jednak sam Koeman oraz stereotypowa holenderska bezpośredniość.
Fani Evertonu liczyli, że wreszcie uda się nawiązać walkę o Ligę Mistrzów. Mieli ku temu argumenty po pierwszym sezonie z Holendrem u sterów zakończonym na siódmym miejscu. Koeman otrzymał spore fundusze na wzmocnienie zespołu, co finalnie okazało się klapą, a następnie zwolnieniem po zaledwie 16 miesiącach pracy. Nie tylko wynik sportowy przyczynił się do rychłego zwolnienia. Holender wielokrotnie podpadał kibicom na Goodison Park swym zachowaniem. Pierwszy raz znalazł się na świeczniku w okresie bożonarodzeniowym, gdy na swoich mediach społecznościowych zamieścił zdjęcie domowej choinki, która była przyozdobiona czerwonymi dekoracjami. Oczywiste jest, że kolor czerwony jak najbardziej pasuje na świąteczne dekoracje, ale nie w przypadku, gdy jest się trenerem Evertonu, a głównym rywalem zza miedzy są The Reds. Holender następnie umieścił zdjęcie nowego drzewka, puentując całą sytuację tym, że są większe problemy niż kolor dekoracji na choince. W tej sytuacji znów dał o sobie znać stereotypowe holenderskie przekonanie o własnej nieomylności. Koeman, zamiast przyznać kibicom racje, brnął dalej, tłumacząc całą sytuację błędem własnej żony, ale przecież sam opublikował zdjęcie w mediach społecznościowych. Gdy na Merseyside zaczęły się problemy natury stricte sportowej Koeman – jak na stereotypowego Holendra przystało – wykazywał się arogancją w swych wypowiedziach, przez co znów podpadł kibicom. – Pierwsza czwórka? Jeśli jest tu ktoś, kto uważa to za realne, niech się odezwie. Bądźmy realistami. Nie jestem zadowolony z tego, jak rozpoczęliśmy sezon, ale bądźmy choć trochę realistami jeśli mówimy o ambicjach Evertonu – mówił na jednej z konferencji prasowych.
Półwysep Iberyjski, czyli prawdziwe oblicze Holendrów
Obu szkoleniowców łączy również praca na Półwyspie Iberyjskim, gdzie również toczyli swoje wojenki. Tym razem nie były one osobiste, ale pokazują podobieństwo obydwóch panów do siebie. Van Gaal podczas swej pracy na Camp Nou wielokrotnie zachodził za skórę swym podopiecznym, ale również dziennikarzom, z którymi w pewnym momencie prowadził otwartą wojnę. Jakby tego było mało, Holender również miał zatargi z katalońskimi kibicami, którzy nie do końca byli zadowoleni z kierunku obranego przez ich ukochany klub pod wodzą Van Gaala, twierdząc, że ten zatraca swą tożsamość.
Van Gaal na potęgę ściągał do drużyny holenderskich zawodników, którzy gdyby nie on nigdy nie trafiliby do Dumy Katalonii. Frustracja kibiców była tak duża, że zauważyli ją nawet ligowi rywale. Podczas jednego z meczów z Valencią na Estadio Mestalla kibice miejscowego klubu wywiesili wymowny transparent „Welcome to Mestalla, Ajax”. Z kolei barcelońscy kibice już podczas domowych spotkań głosili hasło „Mas Catalanes, menos tulipanes”.
Holenderski szkoleniowiec wielokrotnie popadał w mniejsze lub większe konflikty ze swoimi podopiecznymi. Sam Luis Enrique wspominał, że Van Gaal to trener, od którego najwięcej nauczył się na boisku, dodając przy tym, że najczęściej się z nim spierał. – Nauczyć się można od każdego. Nawet od złego trenera, bo wtedy stwierdzasz, czego w swojej karierze nie zrobisz – dodał w tej samej wypowiedzi. Głównym konfliktem toczonym przez Van Gaala w Barcelonie był ten z największą wówczas gwiazdą zespołu – Rivaldo, który właśnie tego szkoleniowca wymienił jako główny powód odejścia z Barcelony.
Wspomniana Valencia to klub, który w późniejszych latach prowadził Ronald Koeman. W bardzo krótkim czasie zdążył skonfliktować się niemal ze wszystkimi, których miał wokół siebie. Joaquin, Angulo, Canizares czy Albelda to tylko niektóre nazwiska, z którymi wojował Holender, odsuwając ich od składu.
„Es loquehay”
W przypadku Koemana najważniejsza jednak była FC Barcelona. Był to cel, który obrał od początku swej trenerskiej kariery. To przecież dla niej porzucił pracę z drużyną narodową, gdy tą czekał wielki turniej w postaci Euro 2020. Zaczął – a jakże by inaczej – od nieprzyjemnego pożegnania się z Luisem Suarezem, któremu za pomocą telefonu oznajmił, że nie widzi go w klubie. Decyzja ta była spójna z klubową polityką kadrowo-finansową, ale sposób jej przekazania zawodnikowi pozostawił niesmak nie tylko w mediach, ale również wśród niektórych zawodników.
Już w pierwszych tygodniach swojej pracy musiał się mierzyć z kryzysem wywołanym przez Leo Messiego i jego słynny burofax, za którego pomocą Argentyńczyk przekazał chęć opuszczenia klubu. Skompromitowany wówczas prezydent FC Barcelony Josep Maria Bartomeu nie pozwolił klubowej legendzie opuścić Camp Nou.
Odsunięcie od władzy Bartomeu doprowadziło do nowych wyborów, które wygrał Joan Laporta. Powiedzieć, że obaj panowie za sobą nie przepadają to tak jakby nic nie powiedzieć. Przez wiele miesięcy w mediach toczyła się wojenka pomiędzy nimi, której skutek mógł być tylko jeden – zwolnienie Koemana. Nim to jednak nastąpiło, obaj musieli ze sobą współpracować. Trudna sytuacja finansowa klubu sprawiła, że kadra, którą posiadał holenderski szkoleniowiec, pozostawiała wiele do życzenia. Mimo tego Barcelonie z Koemanem u sterów udało się sięgnąć po Puchar Króla, a następnie na kilka chwil włączyć do walki o mistrzostwo kraju.
Niesmak jednak pozostawał, ponieważ drużyna nie potrafiła sprostać oczekiwaniom w kluczowych momentach. Ten moment przypadł na przełom kwietnia i maja 2021 roku. Wówczas po sięgnięciu po krajowy puchar, Duma Katalonii wydawała się być na fali wznoszącej. Po wygranej w 32. kolejce nad Villarreal objęła nawet jednopunktowe prowadzenie na ostatniej prostej sezonu, mając losy mistrzostwa we własnych rękach. To, co wtedy stało się z tą drużyną, pozostanie tajemnicą. Do końca sezonu na 18 punktów do zdobycia Barca dołożyła ich zaledwie osiem. Przegrała mistrzostwo w spektakularny sposób, co miało miejsce już wcześniej.
Za pierwszej kadencji Louisa van Gaala FC Barcelona sama wypisała się z walki o mistrzostwo kraju w ostatnich kolejkach w sezonie 1999/2000. Mając zaledwie dwa punkty starty do prowadzącego Deportivo la Coruna na trzy kolejki przed końcem sezonu, podopieczni Van Gaala nie potrafili wygrać żadnego meczu, przegrywając u siebie 0:2 z Rayo Vallecano oraz dwukrotnie dzieląc się punktami z Realem Sociedad i Celtą Vigo. Nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie równie fatalna postawa Deportivo. Wówczas podopieczni Javiera Irurety co prawda nie przegrali nawet meczu, ale dwa z nich zaledwie zremisowali.
Oba okresy z holenderskimi szkoleniowcami u sterów nie były łatwe dla klubu pod względem instytucjonalnym. We wspomnianym sezonie z Van Gaalem jako trenerem, ogromne problemy przechodził ówczesny prezydent klubu Josep Lluis Nunez, który był zmęczony łagodzeniem licznych konfliktów i ogłosił, że nie będzie kandydował w kolejnych wyborach. Tak samo jak w przypadku Koemana i Bartomeu, wówczas do opozycji należał Joan Laporta. Katalończyk nie został wtedy prezydentem, ale również i Van Gaal nie należał do jego ulubieńców.
Laporta obu tym szkoleniowcom zarzucał, że ich drużyna nie posiada odpowiedniej tożsamości, którą powinna identyfikować się Blaugrana. Uważał, że m.in. przez nią w poprzednim sezonie nie udało się sięgnąć po mistrzostwo Hiszpanii. Chęć pożegnania się z Koemanem była ogromna, co popierali nawet sami zawodnicy, ale na drodze stanęły klubowe finanse. To one powstrzymywały Laportę przed podjęciem decyzji, ponieważ Holendrowi trzeba byłoby zapłacić sowite odszkodowanie.
To pozwoliło Koemanowi na rozpoczęcie kolejnego sezonu w roli trenera FC Barcelony. Klub z Camp Nou znów przeżywał trudne momenty, po tym gdy nieoczekiwanie odszedł Leo Messi. Rozbitą drużynę trudno było poskładać, choć początek obecnego sezonu wydawał się być obiecujący. Bardzo szybko nadeszły jednak problemy. Holender czuł coraz większą presję ze strony klubowych władz oraz mediów. Nie pomagał sobie również swoimi decyzjami personalnymi, nieumiejętnie korzystając z posiadanej kadry. Zarzucano mu bezmyślne wprowadzanie młodzieży do składu oraz ciągłą krytykę. Brakowało wyników, a wypowiedzi Koemana nie pomagały młodej kadrze, która na swoich barkach próbowała nieść wyniki Barcelony. W zasadzie nie było konferencji prasowej, w której Holender nie podważyłby jakości prezentowanej przez swoich zawodników. – Jest, jak jest. Musimy poczekać jeszcze kilka tygodni aż wróci Sergio Aguero, Ansu Fati i Ousmane Dembele – mówił po porażce z Bayernem Monachium. Gdy kilka dni później zapytano go o to czy rozumie frustrację kibiców, którzy są niezadowoleni z gry, również podważał jakość posiadanej kadry. – Spójrzcie na listę powołanych. Co można z nimi zrobić? Grać tiki-takę? – odpowiadał dziennikarzowi Cadena SER.
Medialne przepychanki, ciągła krytyka swych podopiecznych oraz brak jakiejkolwiek refleksji nad własną osobą sprawiły, że atmosfera wokół Holendra robiła się coraz gęstsza. Po październikowej porażce z Realem Madryt skandaliczny atak na Koemana przeprowadzili kibice. Gdy próbował opuścić Camp Nou, fani zablokowali mu drogę, domagając się jego odejścia. Ono nastąpiło trzy dni później po kolejnej porażce – tym razem z Rayo.
Pomimo tego, że w Katalonii Ronald Koeman stał się persona non grata, to w Holandii nadal pozostaje uwielbiany. Dzięki temu po kilku miesiącach znów znalazł pracęm zaliczając miękkie lądowanie. Od 2023 roku ponownie zostanie selekcjonerem drużyny narodowej, zastępując… Louisa Van Gaala. Prawdopodobnie jest to ostatni akt w ciągle krzyżującej się historii dwóch poróżnionych ze sobą stereotypowych Holendrów.
Skomentuj