Dwadzieścia milionów euro rocznie. Taką wypłatę wynegocjował Lewandowski w sierpniu 2019 roku, kiedy to przedłużał swój kontrakt z Bayernem. Nikt w historii Bundesligi nie mógł liczyć na aż tak pokaźną gażę. Owa umowa miała obowiązywać przez 4 lata i zapewnić Polakowi podwyżkę o aż 5 milionów rocznie, w stosunku do pieniędzy, które otrzymywał wcześniej. Dopinaniu transakcji towarzyszyło oczywiście mnóstwo ciepłych słów. Karl Heinz Rummenigge nazywał Polaka najlepszym napastnikiem świata i jednym z liderów Bayernu, a sam Robert zapewniał, że Monachium to jego dom.
Dziś po tych pięknych i – umówmy się – oklepanych frazesach nie pozostało nic. Zwyczajowa kurtuazja zniknęła z pierwszego planu na rzecz wyrzutów, docinek i złośliwości, które przewijają się w mediach od kilkunastu tygodni. Zakładam, że jeśli sięgasz po ten tekst, to nie ma potrzeby, bym streszczał całą sagę i sypał kolejnymi cytatami. Nie to jest jego celem. Jedno jest jednak pewne, między zainteresowanymi, a więc samym Lewandowskim, a ludźmi Bayernu, gdzie na pierwszy plan wychodzą Oliver Kahn, Hasan Salihamidzić i – a jakże! – Rummenigge, doszło do poważnych tarć, które nie wiadomo jak się zakończą.
Słoneczna Barcelona i możliwość zostania twarzą projektu odbudowy Blaugrany kuszą Polaka, ale wizja wejścia w kolejny sezon bez klasowego napastnika nie jest po nosie włodarzom z Monachium. Komunikat jest jasny – Lewandowski nigdzie nie odchodzi, Barcelony na niego nie stać, a oferta 40 mln euro jest nie do przyjęcia. Trudno się Monachijczykom dziwić. Polak to napastnik absolutnie nie do zastąpienia. Nikt inny nie gwarantuje takiej regularności w strzelaniu goli, a nawet jeśli na upartego kogoś takiego szukać, to kosztuje on co najmniej dwa razy tyle. Z drugiej strony nie sposób nie zrozumieć motywacji Lewandowskiego, Barcelona to piłkarski Eden, nawet jeśli w ostatnich miesiącach można w nim raz na jakiś czas natrafić na zgniłe jabłko.
Opinia publiczna jest w tym sporze podzielona. Część staje za samym zawodnikiem, twierdząc, że zasłużył on sobie na specjalne traktowanie, inni popierają Bayern, który nie wymaga od piłkarza niczego innego, jak po prostu wypełnienia podpisanej 3 lata temu umowy.
Jeśli chodzi o mnie, to pomimo mojego szacunku do Lewandowskiego, zdecydowanie bliżej mi do stanowiska Bayernu. Kiedy Polak parafował w 2019 roku nowy kontrakt z Bawarczykami, doskonale wiedział, że oznacza to, że od tego momentu, to teraz oni będą panami jego losu. Niebotyczne pieniądze ulokowane w potężnej podwyżce, a także zapewne niemałej premii za podpis, były jednak na tyle solidnym argumentem, by na taki układ się zgodzić. Wielu wydawało się wtedy zresztą, że Bayern będzie ostatnim poważnym przystankiem w karierze Lewandowskiego, po którym to zacznie on rozglądać się za krajami ciekawymi pod innymi, niż czysto piłkarskimi, względami. Tak czy inaczej, kiedy Polak decydował się nad złożenie podpisu pod lukratywnym, i co równie ważne, długoterminowym kontraktem, miał on 31 lat na karku i był dorosłym, kumaty facetem, który z niejednego pieca chleb jadł. Mówiąc w skrócie, Lewandowski wiedział na co się pisze i na jakiej zasadzie funkcjonuje stosunek długości kontraktu, do negocjowanej gaży.
Tym bardziej śmieszy mnie kiedy słucham jego występu u Wojewódzkiego i Kędzierskiego, kiedy to Polak wypowiada się w następujący sposób:
„Jeśli jesteś tyle lat w klubie i tyle dla niego zrobiłeś, będąc zawsze dostępnym i w gotowości, pomimo kontuzji, bólu i po tylu wspólnych osiągnięciach i tylu latach, myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby znaleźć dobre wyjście dla obu stron, a nie szukać jednostronnej decyzji. To nie ma sensu. Nie po takim czasie i tylu sukcesach.”
Robert! Ale twoje odejście jest dla Bayernu rozwiązaniem obiektywnie złym. Co więcej, twoja przeprowadzka do Barcelony, za kwotę niesatysfakcjonującą twojego obecnego pracodawcę, to dobry deal tylko dla Ciebie i Katalończyków. Ponadto wszystko, o czym wspominasz, a więc poświęcenie, gole i sukcesy, to rzeczy, za które w Monachium Ci zapłacili. I to tyle ile nie zapłacili dotąd nikomu innemu! Co gorsza, mają oni prawo oczekiwać od Ciebie pełnego zaangażowania przez następne dwanaście miesięcy. I uwaga! Za to też dostaniesz sowitą wypłatę.
I jasne, nie zawsze chodzi i biznes, a wizja Polaka na Camp Nou jest niesłychanie kusząca. Skłamałbym, mówiąc, że nie chciałbym tego zobaczyć. Ale też nie mogę być hipokrytą. Jako kibic Liverpoolu doskonale pamiętam sagę z Philipe Coutinho, który to najpierw podpisał długoterminowy i lukratywny kontrakt z klubem, a potem odmówił kontynuowania gry, gdy tylko zgłosiła się po niego…Barcelona. Pamiętam, że wówczas byłem wściekły na Brazylijczyka myśląc – skoro wiedziałeś, że za jakiś czas będziesz chciał odejść, mogłeś zrezygnować z części podwyżki i nie podpisywać długiego kontraktu. A sytuacja Lewandowskiego jest tutaj niemal bliźniacza.
Bayern ma prawo nie godzić się na jego odejście. Bawarczycy wycenili jego 50 goli w sezonie na znacznie więcej niż 40 mln euro, a być może, co jest wielce prawdopodobne, nie chodzi tutaj same pieniądze, ale też postawienie na swoim w myśl zasady „żaden piłkarz nie może być większy niż klub”. Lewandowski większy niż Bayern nie jest, dlatego też Rummenigge złośliwie mówił nie tak dawno, że nie może się doczekać aż zobaczy Lewego na pierwszym treningu. Miało do tego dojść już wczoraj, ale póki co Lewy zjawił się w ośrodku Bayernu, tylko po to, by wykonać rutynowe badania. Kolejna okazja już w środę, ale dwie doby transferowego okna to kawał czasu. Barcelona wciąż może zaproponować kwotę, która przekona Bayern. Bayern wciąż może uznać, że zatrzymywanie Lewandowskiego na siłę nie leży w ich interesie, nawet jeśli, tak jak w moim odczuciu, racja leży po ich stronie.
fot. wikimedia.commons.org
Skomentuj