Kazuyoshi Miura, czyli ktoś więcej niż dziadek kopiący piłkę

Zdecydowana większość piłkarzy kończy swoje kariery przed 40. Nic w tym dziwnego, przy grze z taką intensywnością, jaka narzucana jest w naszych czasach, ciągnięcie kariery na siłę jest często niemożliwe ze względów zdrowotnych. Kilka dodatkowych lat może zadecydować o reszcie życia, życia po karierze sportowej. Istnieje jednak osoba, która zadecydowała, że zbyt mocno kocha grać w piłkę, aby z tego zrezygnować, mimo że już dawno został absolutnym rekordzistą. Przed państwem, drodzy czytelnicy, King Kazu, czyli Kazuyoshi Miura.

Kazuyoshi Miura, jest przypadkiem raczej powszechnie znanym. 55-latek, który jeszcze nie tak dawno grał na poziomie pierwszej ligi japońskiej. Praktycznie za każdym razem, gdy podpisuje nowy kontrakt, piłkarski świat sobie o nim przypomina po to, aby ponownie zapomnieć, do momentu podpisania kolejnej umowy. Miura jest traktowany jako ciekawostka i oczywiście jest to zrozumiałe – nie każdy na co dzień śledzi japoński futbol. Niemniej jednak warto spojrzeć na jego karierę, patrząc nie tylko przez pryzmat rekordów Guinnessa. Dziś opowiemy sobie o tym, jak wielki „King Kazu” zrewolucjonizował japoński futbol i dlaczego jego kariera trwa aż tak długo.

Shizuoka – stolica japońskiej piłki

Naszym pierwszym przystankiem jest Shizuoka, czyli miejsce zasłużone dla całej japońskiej piłki. Malownicze miasto położone pod Górą Fudżi, która jest najwyższym szczytem Japonii i zarazem jednym z jej kultowych symboli. Jedną z rzeczy, z której słynie ta właśnie okolica, jest piłka nożna. Choć z Japonią kojarzą się trochę inne dyscypliny np. sumo, karate lub baseball to królem Shizuoki jest właśnie futbol.

Dwa największe kluby piłkarskie w tamtej okolicy to Shimizu S-Pulse (zdobywca azjatyckiego Pucharu Zdobywców Pucharów w 2000 roku) oraz Jubilo Iwata trzykrotny mistrz kraju kwitnącej wiśni. Aby pokazać, że futbol w tym mieście ma się całkiem dobrze, warto wspomnieć, że na derbach tych ekip w 2001 roku frekwencja wyniosła ponad 52 tysiące widzów. Do dnia dzisiejszego jest to jeden z rekordów J-League. Warto także wspomnieć o stadionie Shimizu S-Pulse – Nihondaira Stadium. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to jeden z najpiękniejszych stadionów, jakie tylko istnieją. Nie chodzi tu o kunszt budowniczy – sam obiekt jest dość przeciętny. Jako iż jest to stadion otwarty, gdy jest jasno widać pięknie krajobraz góry Fudżi. Takie obrazki idealnie oddają klimat całego miejsca i atmosfery, która w nim panuje.

Zarówno jeden, jak i drugi klub to ekipy, których prime przychodzi jednak na lata, w których „King Kazu” grał już dawno profesjonalnie w piłkę. Nie zmienia to jednak faktu, że Shizuoka miała bardzo żyzne podłoże pod budowanie klubów, które mogły odnosić sukcesy w pierwszej japońskiej profesjonalnie lidze, J-League. Tym podłożem była oczywiście lokalna społeczność i młodzież. Prefektura Shizuoka dominowała i do dziś dominuje w rozgrywkach młodzieżowych między liceami. W Japonii stanowiło to podstawę młodzieżowego futbolu, więc dominacja na tym gruncie równała się dominacji w szkoleniu młodzieży.

Poza dzisiejszym bohaterem wychowali się tam tacy piłkarze, jak Masashi Nakayama (53 mecze dla reprezentacji Japonii), czy też Shinji Ono (56 meczów dla reprezentacji Japonii). Ten drugi zresztą wciąż jest czynnym piłkarzem, mimo iż także młodością nie grzeszy (42 lata). Zagrał w obecnym sezonie jedno spotkanie w J-League i raczej nie zanosi się, że pobije rekord Miury. Jeżeli jednak takie tuzy futbolu są dla was niewystarczające, to warto wspomnieć, że z tych samych okolic pochodził główny bohater popularnego w Polsce anime – Capitan Tsubasa.

Brazylijski sznyt i japońska pracowitość – mieszanka wybuchowa

Jeżeli spojrzymy na początki kariery Kazu, mogą wydawać się one nieco nietypowe. Nasz dzisiejszy bohater miał od najmłodszych lat określone ambicje, pragnął zostać zawodowcem. Może nie jest to najbardziej nietypowy cel, każdy chłopak kopiący piłkę na podwórku ma podobny. W Japonii jednak było to nieco utrudnione zadanie. Kazuyoshi wychowywał się bowiem w czasach, w których w kraju samurajów nie istniała profesjonalna liga piłkarska. Dobrze znana wszystkim J-League, pierwsza profesjonalna liga w Japonii, to twór stosunkowo młody. Powstała ona dopiero w 1993 roku i rozwijała się w zatrważającym tempie (sam Kazu miał duży wpływ na ten rozwój, ale o tym później). Gdy Kazuyoshi miał 15 lat wiedział, że aby dalej się rozwijać musi opuścić swoją ojczyznę. Nie był to pierwszy taki przypadek. Pierwszy profesjonalny, japoński piłkarz Yasuhiko Okudera zdecydował się na podobną drogę. Były reprezentant Japonii na miejsce dalszego rozwoju wybrał Niemcy, a dokładniej FC Koln. Kazu za to postanowił wybrać całkowicie inny kierunek – Brazylię.

Wybrał on akademię spod szyldu Juventusu, mieszczącą się w Sao Paulo. Wybór ten nie był przypadkowy. Kazuyoshi od dziecka był zafascynowany brazylijskim stylem gry. Gdy był jeszcze mały, jego ojciec wybrał się na Mistrzostwa Świata w 1970 roku w Meksyku. Filmował on z trybun części spotkań między innymi z udziałem Mistrzów Świata i oczywiście wielkiego Pele. To właśnie według niektórych najlepszy piłkarz w historii futbolu stał się wzorem do naśladowania dla Japończyka. Wielokrotnie oglądał on film nakręcony przez jego ojca i zakochał się w brazylijskim stylu gry, tak więc wybór Brazylii jako miejsca rozwoju wydawał się naturalny. Tak oto młody wówczas Japończyk bez znajomości portugalskiego, posiadając zaledwie 700 dolarów, bez żadnej rodziny lub znajomych z jego kraju zamieszkał w jednym z akademików. Bombardowany rasistowskimi odzywkami, siedząc w zapchlonym mieszkanku, myślał poważnie nad powrotem do ojczyzny, ale został w Brazylii dzięki jednej istotnej rzeczy, która towarzyszy mu przez całą karierę – ciężkiej pracy.  

Miura w barwach Coritiba FBC

Brazylijski styl gry opiera się przede wszystkim na ogromnym luzie, co kłóci się trochę z typowo japońskim postrzeganiem rzeczywistości. Brazylijczycy lubią się bawić, imprezować i czarować na boisku za pomocą swojego talentu. Kazu za to oddał się przede wszystkim ciężkiej pracy, która jak się potem okazało, doprowadziła go bardzo wysoko. Bardzo szybko zdążył nauczyć się języka i poradził sobie z barierą komunikacyjną. Na boisku także dawał z siebie 110%. Dzięki temu w wieku 18 lat zainteresował się nim klub, który wypromował niejeden piłkarski talent – Santos.

Kazu w Brazylii spędził cztery długie lata, podpisując kilka kontraktów z różnymi ekipami z tego kraju. Spełnił swoje marzenie, był zawodowcem w lidze, której styl uwielbiał. Podczas gry w Coritbie zmierzył się nawet z jednym z jego dziecięcych idoli – Zico. W przerwie spotkania legenda reprezentacji Brazylii podeszła do niego, uścisnęła mu dłoń i powiedziała „Udało ci się”, odnosząc się do jego marzeń. Podobno Kazu popłakał się wówczas ze szczęścia. Przygoda w Brazylii, mimo że była bardzo trudna i emocjonalna, nie trwała bardzo długo. Po czterech latach i kilku zwiedzonych klubach Kazuyoshi zdecydował się na powrót do kraju kwitnącej wiśni.

Prime „Króla Kazu” – Jak najstarszy piłkarz na świecie dominował japońską piłkę?

W 1990 roku Kazuyoshi zdecydował się na powrót do swojej ojczyzny. Klub, który wybrał, dominował wówczas japoński futbol (wciąż nie w pełni profesjonalny), było to Yomiuri FC. Wracał on do kraju jako prawdziwa gwiazda. Jego sukces i jego historia inspirowała wielu młodych piłkarzy w Japonii, a teraz był on jeszcze bliżej swoich wiernych fanów. Można powiedzieć także, że znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, aby zacząć jeszcze mocniej rozbudowywać swoją markę. Futbol w latach 80. nie był zbyt popularnym sportem w Japonii. Ogromny wpływ miał na to brak profesjonalnej ligi z prawdziwego zdarzenia. Miało się to jednak wkrótce zmienić.

W 1992 roku powstała pierwsza w pełni profesjonalna liga piłkarska na terenie Japonii – J-League. Liga została stworzona z 8 zespołów grających w półprofesjonalnej Japan Soccer League, jednej ekipy z niższej ligi oraz nowopowstałego Shimizu S-Pulse, o którym już wcześniej wspominałem. Samo Yomiuri FC postanowiło zmienić nazwę i od tamtego momentu nasz dzisiejszy bohater występował w barwach Verdy Kawasaki. Nowo powstała liga stosunkowo szybko stawała się coraz bardziej popularna. To właśnie na lata 90. przypada złoty okres J-League. Liga rozwijała się w zatrważająco szybkim tempie i stawała się atrakcyjnym miejscem dla piłkarzy europejskiego formatu, którzy swoje lata świetności mieli już za sobą. Pierwszym dużym transferem do J-League był Gary Lineker. Pewnie myślicie, że to on stał się z miejsca czołową postacią ligi? Nic bardziej mylnego.

Dwa pierwsze sezony istnienia J-League to dwa mistrzostwa kraju zdobyte przez Verdy Kawasaki. Chyba nie muszę wspominać, kto poprowadził ich do tego triumfu. Kazuyoshi z miejsca stał się niepodważalną gwiazdą ligi. W pierwszym sezonie zanotował 22 gole (zostając tym samym piłkarzem sezonu), a w drugim popisał się 16 trafieniami, doprowadzając swoją ekipę do dwóch mistrzostw kraju pod rząd. W Japonii zapanowała moda na Kazuyoshiego. Otrzymał on pseudonim „King Kazu”. Jego słynna celebracja „Kazu dance” także stała się bardzo popularna. W 1995 roku wypuszczono nawet film animowany opowiadający o jego karierze i m.in. przeprowadzce do Brazylii, który nosi nazwę „Kazu & Yasu Hero Tanjou”.

Kazu stał się swoistym symbolem nowopowstałych rozgrywek. Po drugim mistrzostwie Japonii zaliczył nawet krótką przygodę w Serie A. Nie można jednak powiedzieć, że była ona udana 20 spotkań i tylko jedna bramka. Niemniej jednak miała ona bardzo duże znaczenie marketingowe, wyznaczając początek nowej ery w japońskim futbolu.  Kazu szybko wrócił do Verdy i dalej zdobywał z nimi trofea. Niestety, nie udało mu się powtórzyć sukcesu i zdobyć kolejnych Mistrzostwo Kraju. Niemniej jednak wygrał on Puchar Japonii, trzykrotnie Puchar Ligi Japońskiej oraz dwukrotnie Superpuchar Japonii. Pod koniec lat 90. jeszcze raz spróbował udać się na podbój Europy, tym razem w barwach Dinama Zagrzeb, ale po raz kolejny bezskutecznie.

Równolegle prężnie rozwijała się także jego kariera reprezentacyjna. Do 2000 roku zdążył uzbierać 89 spotkań w koszulce kadry Japonii, w których strzelił 55 goli. Jeden z nich wpadł do polskiej bramki, której bronił Andrzej Woźniak podczas sparingu w 1996 roku. Było to jedno z nielicznych spotkań, w czasie których miał on okazje nosić opaskę kapitańską. Choć King Kazu jest postacią zasłużoną dla reprezentacji, to nigdy nie było mu dane reprezentować jej barw na Mistrzostwach Świata. Niesamowicie blisko tego wyczynu był w 1998 roku. Zdołał on strzelić wówczas 14 bramek w eliminacjach i podczas gdy wszyscy uważali go za pewniaka do powołania, selekcjoner Takeshi Okada uznał, że nie będzie w stanie znaleźć dla niego miejsca na boisku i odsunął go od składu. Odsunął gościa, dzięki któremu Japonia po raz pierwszy awansowała na mistrzowski czempionat. Był to wielki cios dla Kazu, możliwe, że największy w jego całej piłkarskiej karierze. Jedyne marzenie, którego nie udało mu się zrealizować, choć miał wszystko, aby tego dokonać.

Gdzie leży sekret długo wieczności wielkiego Kazu?

Tak właściwie tutaj kończy się powoli moment, w którym Kazuyoshi posiadał miano wielkiej gwiazdy japońskiego futbolu – przynajmniej na boisku. Miał krótkie epizody w Vissel Kobe a nawet australijskim Sydney FC, ale od 2005 roku nieprzerwanie bronił barw Yokohamy.

Przejdźmy jednak do wątku, który chcąc, nie chcąc, definiuje Kazuyoshiego Miure. Dlaczego jako piłkarz tak leciwy wciąż gra w piłkę na stosunkowo wysokim poziomie?  Jeżeli chodzi o to pytanie, istnieje naprawdę wiele hipotez. Zazwyczaj dzielą się one na romantyczne oraz te nieco bardziej sceptyczno-racjonalne. Może zacznijmy od tego pierwszego.

Miura sekret swojej długowieczności kwituje w jeden prosty sposób: „praca i pasja”. Wielu piłkarzy kończy kariery dość szybko przez to, że są zwyczajnie zmęczeni tym sportem, co sprawia, że uprawianie go nie przynosi im już żadnej przyjemności. Kazuyoshi, mimo iż posiada najdłuższą karierę w historii tego sportu, wciąż nie ma go dosyć. On zwyczajnie kocha piłkę. Sam wspomniał, że gdyby porównać dzieciaka wyjeżdżającego w wieku 15 lat do Brazylii w pogoni za marzeniem i 55-latka, który bije rekordy sportowej długowieczności, byłoby w nich dokładnie tyle samo pasji. To właśnie czynnik, przez który Kazu wciąż z lepszym lub gorszym skutkiem stara się grać w piłkę. Jest w pełni świadomy tego, że z racji wieku pewnych granic nie przekroczy, ale wydaję się mu to nie przeszkadzać. Drugi ważny aspekt to praca. Każdy zawodnik, który współpracował z legendą japońskiej piłki, jest zgodny – Kazu to tytan pracy. Jego były kolega z Yokohamy, Calvin Jong-A-Pin mówił o nim w ten sposób na łamach „Japan Times”:

Nadal może biegać. Gdy wykonujemy treningi fizyczne skoki, biegi, a on nie odstaję. Nigdy nie odpuszcza treningów. Zazwyczaj jest już tam godzinę wcześniej i pracuję. Wchodzę z kanapką, a on już ćwiczy. Nigdy takiego czegoś nie widziałem, gość jest piekielnie zmotywowany i skupiony. Podobno mieszka oddzielnie od swojej rodziny, ponieważ czasami musi się skupić. Mieszkają na tej samej ulicy, ale on zajął sobie miejsce, gdzie może się skupić przed meczem. Możesz to sobie wyobrazić?

Przed sezonem podobno także separuje się od reszty drużyny. Bierze swojego trenera personalnego i intensywnie trenuję na Hawajach, aby nie odstawać od reszty grupy. Trening na granicy szaleństwa mocno powiązany z japońskim kultem pracy.

„King Kazu”  – bo produkt trzeba traktować z szacunkiem

Słowa o ciężkiej pracy i pasji brzmią pięknie i zapewne w ogromnej mierze przyczyniły się do sukcesu Kazuyoshiego, ale z drugiej strony patrząc trzeźwym okiem, ciężko rozpatrywać go jako znaczącą część zespołu pod względem sportowym. W jego ostatnim sezonie na pierwszym poziomie rozgrywkowym zagrał tylko jedną symboliczną minutę w J-League. Dlaczego więc Yokohama trzymała go tak długo, a nawet zaproponowała mu nowy kontrakt?

Pierwszym powodem jest to, że Kazu to medialna żyła złota. Gdy tylko dostanie nowy kontrakt lub pojawi się na boisku, wszystkie oczy piłkarskiego świata spoglądają na klub, który na co dzień jest raczej przeciętny. Gdy tylko Kazuyoshi pobije jakiś rekord, największe media świata potrafią wspomnieć ich nazwę. Gdyby nie Kazu nie mogliby nawet o tym marzyć. Sam zawodnik odniósł się do tego zjawiska:

Jestem dumny z grania takiej roli. W porządku jeśli jestem tylko pandą do przyciągania tłumów kibiców. Fani nie przychodzą po to, aby zobaczyć najzwyklejszego na świecie niedźwiedzia, przychodzą oglądać właśnie tę pandę.

Druga sprawa to dosyć głęboko zakorzeniona kulturowo japońska tradycja szacunku do starszych. Wiadomo, w każdym kraju obwiązuje względny szacunek dla jednostek bardziej doświadczonych, ale w Japonii kładzie się na niego szczególny nacisk. Zasada senpai i kohai, czyli najprościej rzecz ujmując współdziałanie starszego i młodszego pokolenia na określonych warunkach. Senpai, czyli jednostka starsza odpowiada za poprowadzenie kohai, czyli jednostki młodszej, służenie radą w ciężkiej chwili itp. Kohai za to w ramach podziękowania oferuję za to wdzięczność, szacunek i lojalność. W naszym wypadku Kazu piastuje rolę senpaia. Jest on osobą nie tylko doświadczoną wiekiem, ale również osobą, która mocno przyczyniła się do rozwoju japońskiej piłki w momencie, w którym bardzo tego potrzebowała. Dopóki sam Kazu nie zdecydował, że trzeba zejść poziom niżej, regularnie dostawał przedłużenia kontraktu między innymi za szacunek i doświadczenie, jakie może wnieść do zespołu, stanowiąc inspiracje dla młodych zawodników.

Aktualnie wielki Kazu nie gra już na tak wysokim poziomie. Zszedł trochę niżej do 4-ligowego Suzuka Point Getters, który prowadzi jego brat – Yasutoshi Miura. Swoją marką pomaga bratu rozwijać tę ekipę, ale co ważne wciąż gra w piłkę i nie zakończył kariery. Kiedy do tego dojdzie? Sam Kazu nigdy nie lubił mówić dokładnie kiedy skończy swoją przygodę z futbolem. Warto jednak pamiętać, że nie jest to tylko najstarszy piłkarz na świecie. Za wielkim Królem Kazu idzie równie wielka historia. To gość, który potrafił pokazać charakter na wielu szczeblach kariery i w pewnym stopniu odcisnąć swoje piętno na historii japońskiego futbolu. Z pewnością nie jest on pierwszym zawodnikiem, o którym myślimy, gdy mówimy o piłkarzach z kraju kwitnącej wiśni, ale warto o nim pamiętać, nie tylko w kontekście siwego dziadka ustalającego rekordy Guinnessa.

Łukasz Budziak

fot.commons.wikimedia.org

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: