Union w ubiegły bajkowy sezon wszedł na pełnej euforii jako dumny, lecz nadal pokorny uczestnik europejskich pucharów. Celem i to przez niemalże cały sezon była skromna granica magicznych 40 punktów, ot utrzymanie w lidze. Nikt by wtedy nie pomyślał, że rozpoczynamy sezon lepszy niż 2020/21. Tymczasem miodowe Lata klubu z Berlin-Köpenick, który w 2004 roku ratowali wierni kibice, akcją „krwawić dla Unionu” – której celem było oddawanie krwi, by wesprzeć zbiórkę 1,4 miliona euro potrzebnych na kaucję dla DFB i uniknięcie karnej degradacji z Regionalligi – nadal trwają.
To wszystko i wiele więcej ciągle w nas siedzi, wiemy, skąd przyszliśmy i przez jakie piekło FC Union Berlin niejednokrotnie przechodził. Futbol w Berlinie i losy stołecznych drużyn to niekończące się dziwności i liczne historie z cyklu ‚w pale się nie mieści’. Idealnie w to wpisują się niepojęte sukcesy czerwono-białych ze wschodu miasta, tym bardziej w porównaniu z Herthą, której przedstawiciele w ostatnich latach głośno mówili o europejskich pucharach. Natomiast Union to klub żyjący mokrym snem ‚ciotki z zachodu’ Mam nieodparte wrażenie, że jedyne co FCU i HBSC łączy, to fakt bycia berlińskim klubem piłkarskim. Top5 dalej aż trudne do uwierzenia, historia jak wyrwana z FM-a.
P.S.
Dzisiejszy tekst jest pisany z nieco innej perspektywy, niż wszystkie pozostałe. W rolę głównego narratora wcieli się dziś inny z naszych rebelianckich redaktorów – Antek Tomkowski, prywatnie wielki fan Unionu, natomiast główny architekt cyklu – Adrian Malanowski – będzie pełnił funkcję dodatkowego eksperta. Zapraszamy!
MÓJ TYP NA TEN SEZON
ADRIAN:
Po raz kolejny piłkarze Unionu mnie zaskoczyli. Gdy podopieczni Ursa Fischera przystępowali do pierwszego w historii sezonu w Bundeslidze, stawiałem ich na 15. miejscu, ale to było raczej życzeniowe myślenie. Poszli po 11. lokatę. Drugi sezon – myślę: nie no, nie są już beniaminkiem. Nie mają szans na utrzymanie. Będą szorowali dno tabeli. I co? Awansowali do pucharów. Teraz: Gra na trzech frontach ich wykończy. Dam Union na baraże, nie mają wystarczającej kadry. No, to tyle z moich mądrości, bo… co rok grają coraz lepiej! Tym razem TOP5, a przy dobrych wiatrach mogli zagrać w przyszłym sezonie w Lidze Mistrzów. Urs Fischer stworzył niesamowitego potwora taktycznego. Nawet odejście Maxa Kruse nie zniszczyło ducha zespołu. Wielkie brawa!
ANTEK:
Przyjaciół z czasów muru berlińskiego i aktualnych rywali, czyli Union i Herthę połączył również i Olympiastadion, bo głupota UEFY jest bezlitosna. Patrząc w lusterko wsteczne, to niemalże wszystko było piękne, ale niewątpliwie najsmakowitszym kąskiem początku sezonu był rewanż kwalifikacji do Conference League przeciwko fińskiemu KuPS. Po wysokiej wygranej 0-4 w Finlandii drużyna Ursa Fischera zaserwowała dość ciężkostrawny mecz zakończony bezbramkowym remisem. Wspólnemu świętowaniu fanów i piłkarzy końca nie było. Mamy to! Awans do fazy grupowej zapewniony. Był to piąty mecz sezonu i uczestniczenie w tym wydarzeniu, będącym kolejnym pokazem żelaznej unionowej wspólnoty między kibicami i zespołem, pozwoliło mi wierzyć w dobry sezon. Zaś co do samej gry to w pierwszych tygodniach był widoczny plac budowy w linii pomocy i brak Roberta Andricha. Później okazało się, że to jednak też człowiek i żaden Robocop, a Rani Khedira i Genki Haraguchi od samego początku pokazywali, że też potrafią nieco andrichować i fanom imponowała regularność ich wślizgów oraz prób odbiorów. Wielkie nadzieje, które pokładałem w rozkwicie współpracy duetu Max Kruse i Taiwo Awoniyi, zostały szybciutko spełnione. Punkt w pierwszym meczu z Bayerem oraz trzy punkty w trzecim meczu przeciwko Gladbach miały prosty przepis: pokerzysta Kruse asystuje przy golach Taiwo. Zadziałało też i w Moguncji, w siódmej kolejce gdy Max złapał trzecią asystę w sezonie Bundesligi, pomagając Nigeryjczykowi w trzech ze czterech jego goli. Obu już w klubie nie ma, a oczywistością jest, że gdyby obaj zostali na dłużej w Unionie, to nikt nie stawiałby pytania, czy Union wygra kiedyś ligę, tylko kiedy 😉
W nieco weselszych wersach i okrężną drogą wspomnijmy o tym co nie zaistniało: Tymoteusz Puchacz w Bundeslidze.
Już w drugiej i w trzeciej kolejce Niko Gießelmann odpalił sobie sezon pod nazwą „who is Puchacz?!” i skurczybyk zdobył po golu. Berliński Marcelo. Pięknie się chłop w Unionie rozwinął, a doświadczony wyjadacz Bundesligi Bastian Oczipka okazał się dobrym manewrem Ruhnerta, skrojonym pod bycie uzupełnieniem składu i pozycji. Inni piłkarze, którzy już w pierwszych dziesięciu meczach udowodnili swoją przydatność to berliński Marcelo Zalayeta, nasz joker wyborowy – Kevin Behrens. Grywał urywki, dostając mało minut gry, a dwa razy puchaczował oglądając mecz z ławki. Ale mimo to wszedł z buta w ten sezon: jego cztery pierwsze mecze ligowe, w których dostał szansę na ponad 20 minut, zaowocowały bramką lub asystą. Behrens w trakcie sezonu nieco przygasł i nie punktował w ligowej kanadyjce, ale gol zdobyty po wspaniałej akcji w Lipsku jest już legendarny, o tym jeszcze dwa słowa nieco niżej.
Europa. Tam Eisernen ostatni raz grali w sezonie 2001/02. Od lat fani mają przyśpiewkę „wpierw awansujemy, później puchar, międzynarodowo. Świetnie pamiętam, co myślałem, gdy śpiewaliśmy to po wywalczeniu awansu do Bundesligi: ‚haha, no na pewno’. Pucharu nie ma, ale był i będzie udział w europejskich pucharach. W takich okolicznościach nikt nie miał żalu o zajęcie trzeciego miejsca w grupie Ligi Konferencji. A Ultrasi zrobili wyjątek od reguły i już od wyjazdu do Finlandii byli obecni na meczach i wspierali team wyłącznie na meczach europejskich pucharów. Co warte uwagi, bo niemieckie grupy Ultras solidarnie omijały spotkania, dopóki nie zniesiono obostrzeń pandemicznych. Hasło „alle oder keiner” (wszyscy albo nikt) było mantrą. A na ulicach Berlina niczym grzyby po deszczu pojawiły się nowe stickery, czyli vlepki nawiązujące do gry w Europie. No i unionowi Ultrasi, poprzez wywieszone transparenty, byli zawsze z klubem, nawet i na domowych meczach granych przy pustych trybunach. Treści były różne, od wspierania zespołu po rzeczy ważne jak krytyka Mundialu w Katarze lub mocne osądy o DFB i DFL.
W styczniu klub przyjął dwa jakże bolesne ciosy, po których teoretycznie powinien paść na deski niczym Najman. Ale FCU ustał i wygrał. Najpierw odszedł Marvin Friedrich, będący sercem żelaznej defensywy. Gdy fani jeszcze nie zdążyli przetrawić tej wielkiej straty to dość niespodziewanie kreatywny mózg ekipy, jakim był Max Kruse postanowił, że woli lepsze zarobki i walkę o utrzymanie niźli o puchary. Zważając na dobre tudzież bardzo dobre wyniki Unionu w lidze, myślałem, że potrójne obciążenie nie miało wpływu na zespół. Ale myślę, że zdarzające się błędy indywidualne jak choćby te właśnie w meczach grupowych, stracone punkty w samych końcówkach obu zremisowanych potyczek przeciwko VfB Stuttgart, oraz zimowy mini kryzys mają wiele wspólnego z grą na trzech frontach. Jestem zdania, że niektórzy przesadzali z osądami po odejściu Krusego, oraz że na nieco gorszą formę FCU po pokerowej zagrywce Maksa wpływ miały i inne czynniki, w tym te wymienione powyżej. Na szczęście trenerem jest nasz unionowy Kazimierz Górski.
Piękną unionową przygodą była ta w Pucharze Niemiec, choć niestety skończyła się ona na półfinale. Aż półfinale. To co zostanie to chociażby hattrick wygranych derbów. Zwycięstwo 2-3 na Olympiastadion Andreas Voglsammer okrasił fajnym golem, a Hertha bramkę kontaktową zdobyła w ostatniej minucie doliczonego czasu gry. Zaś w półfinałowym meczu z Lipskiem Unioner dzielnie walczyli niemalże doprowadzając do dogrywki, ale niestety nie dali rady utrzymać remisu, ku smutkowi wielu niemieckich fanów piłki.
POCHWAŁY
ADRIAN:
Główny bohater może być tylko jeden – Urs Fischer. Zrobił z Unionu maszynkę do niszczenia marzeń rywali o jakichkolwiek punktach. Styl gry, jaki narzuca, zniechęca przeciwników do czegokolwiek. Wysoka intensywność i pressing, mocna walka w środku pola, szybkie skrzydła, fantastyczna współpraca z wahadłami, egzekutorzy wykonujący swoją robotę – to tylko kilka z wielu znaków firmowych podopiecznych Fischera. Wahadła nie działałyby tak dobrze gdyby Fischer nie miał dobrych piłkarzy na tej pozycji. Fantastycznie na lewej stronie wyglądał Niko Giesselmann. Pokuszę się o stwierdzenie, że dokonał jednego z największych progresów w tym sezonie. Jest on porównywalny do tego, który poczynił Robert Andrich, swoją drogą były Unioner. To zdecydowanie TOP3 najlepszych lewych obrońców/wahadłowych w tym sezonie. Natomiast prawą stronę skutecznie obstawili kapitan Christopher Trimmel oraz Julian Ryerson. Wspomniana trójka stworzyła najlepsze wahadła w Bundeslidze.
Po odejściu Maxa Kruse Union miał straszne problemy z odnalezieniem się w takiej rzeczywistości. Niemiec był wolnym elektronem – nie miał za dużo poleceń taktycznych, Fischer dawał mu przestrzeń do pokazania się i on tę szansę wykorzystał. Ale go już nie było i Szwajcar musiał jakoś poukładać formację ofensywną. I tutaj szkoleniowiec stwierdził, że dobrym pomysłem jest dać taką przestrzeń Sharaldo Beckerowi i on tę szansę skrzętnie wykorzystał. Stał się motorem napędowym akcji ofensywnych klubu ze wschodniej części Berlina. Fischer samemu stworzył nowego Maxa Kruse! Bardzo dobry sezon również zaliczył Taiwo Awoniyi. Szczególnie jesienią wyglądał świetnie. Wiosną już obniżył loty, ale odzywał się w najważniejszych momentach sezonu. Fizycznie powinien sobie poradzić w Anglii, gdyż z trudnych sytuacji potrafi wyciągnąć naprawdę niezłą korzyść dla zespołu. Nie trzeba przypominać o wyćwiczonym genialnie zastawianiu się z piłką. Będę za nim tęsknił na niemieckich boiskach. Wydawało się, że po odejściu Roberta Andricha jakość środka pola ulegnie pogorszeniu. Natomiast wyszło zgoła inaczej. Rani Khedira i Grischa Proemel wywiązywali się ze swoich zadań znakomicie. Ten drugi nawet zaczął strzelać bramki! Do pochwały również – przedłużenie środka – Genki Haraguchi, który jest beneficjentem odejścia Kruse, bo coraz częściej gościł w polu karnym i stwarzał zagrożenie na połowie przeciwnika.
ANTEK:
Pełna zgoda. Urs Fischer miał już dedykowaną choreografię z jego podobizną, w pierwszym bundesligowym sezonie przed wygranym 3-1 meczem z BVB. Jakiś pomnik pod Alte Försterei jest kwestią czasu, Szwajcar już na niego zasłużył. Lecz na fenomenalne rezultaty Unionu wpływ ma dużo więcej osób. Oliver Ruhnert jest jak berliński Beppe Marotta. Nawet i drugoligowcy Voglsammer, Behrens, Michel czy Haraguchi okazali się trafionymi transferami. Dwójka Polaków Wszołek i Puchacz nic w kwestii zajebistości Ruhnerta nie zmieniają. Fakt, że Unioner świetnie się u nas rozwijają – jak właśnie Gießelmann – to zasługa zarówno Fischera, całego sztabu trenerskiego oraz rodzinnej atmosfery w klubie. Żelazna jedność fanów i piłkarzy, bezgraniczne wsparcie i nie gwizdanie na naszych graczy też odgrywają swoją rolę i pomagają w budowaniu pewności siebie całej ekipy. A później lecą sobie Unioner z kontrą w Lipsku, w trzynaście sekund(!) od przechwytu piłki pod własnym polem karnym do zdobytego gola. I to jakiego gola! Sven Michel dogrywa piętką do Kevina Behrensa-nie dziwi, że taki gol-ciasteczko zostało wybrane w Niemczech golem miesiąca kwietnia. Na pochwałę zasługują wszyszcy bo każdy dołożył swoją cegiełkę. Włącznie z panią Susanne Kopplin zwaną mamą jak i unionowym kierowcą drużynowego busa, serio.
KULA U NOGI
ADRIAN:
Taka drużyna jak Union nie powinna mieć tak niepewnego i przeciętnego bramkarza. Andreas Luthe nie dawał nic ekstra interwencjami, do tego można było czuć pewien niepokój kiedy wychodził na przedpole. Gra nogami również pozostawała wiele do życzenia. Nie jest dziwne dla mnie to, że cofnął się do 2. Bundesligi. Przed sezonem ściągnięto dwóch Polaków: Tymoteusza Puchacza z Lecha i Pawła Wszołka z bezrobocia. Co ciekawe obu wiosną już nie było – Wszołek poszedł na wypożyczenie do Legii, a Puchacz do Trabzonsporu. O ile spodziewałem się tak słabej postawy legionisty, o tyle lechita zawiódł moje oczekiwania. Bardzo rzadko występował na boisku Puchacz, a jak już to Fischer narzekał na jego świadomość taktyczną. Nadal nieokiełznany Tymek. W najbliższym czasie nie zapowiada się na powodzenie misji Niemcy.
ANTEK:
Gdybym jakiegokolwiek Unioner nazwał „kulą u nogi” to byłby ze mnie żaden Unioner. Nie tylko dlatego powiem, że owszem Luthe popełniał błędy i ma swoje za uszami, ale i niejeden trudny strzał wybronił, bywał też w jedenastkach kolejek największych redakcji (jak choćby po meczu z Augsburgiem). Od słowa Octopus kbice nazywali go Octoluthe, a nawet i po mniejszych interwencjach skandowano „Luthe, Luthe…”. Ponadto Luthe to więcej niż piłkarz, świetny człowiek emanujący spokojem i intelektem. Będzie go tutaj brakować, a w szatni jak i w radzie drużyny będą musieli zastąpić go inni. Unionowe wahadła pięknie śmigały w ubiegłym sezonie, kolosalne postępy Gießelmanna oraz norweskiego uniwersalnego żołnierza Ryersona, który obskoczy niemalże każdą pozycję i zawsze daje z siebie 120%. Nawet i po meczu, tak jak po wygranej w Izraelu, gdy Julian siedział czekając na wywiad i radośnie machając nogami śpiewał razem z fanami. Legenda klubu i kapitan Trimmel rozbrykał się niczym Tygrysek z Kubusia Puchatka i zaczął strzelać bramki: jego dwa gole w Bundeslidze to pierwsze, które zdobył, a ten przeciwko Hercie fani nagrodzili stickerem z podobizną Trimmiego. W Conference League oraz w kadrze Austrii też zaliczył swe premierowe trafienia. No i pomyśleć, że Paweł Wszołek miał tupet i nazwał siebie samego ‚najlepszym wahadłowym Unionu’ w rozmowie z Kanałem Sportowym. No ludzie kochani… aż kusi tu zacytować Siarę z Kilera i powiedzieć: ‚to jakaś popierdółka’.
CO DALEJ?
ADRIAN:
Nie popełnię tego samego błędu czwarty raz z rzędu. Nie będę uwzględniał Unionu jako drużyny do spadku. Mało tego, znowu będą walczyli o europejskie puchary mimo straty Awoniyiego i Proemela. Za Nigeryjczyka przyszedł król strzelców ligi szwajcarskiej, a jeżeli chodzi o środek pola, to dokonano transferów typowych dla Fischera – piłkarze solidni w słabszych klubach i z wolną kartą zawodniczą (Janik Haberer, Milos Pantović, Paul Seguin). Ruch do klubu Jamiego Lewelinga strasznie mi się podoba. Świadomość grania na wielu frontach jest przeogromna. Zawodnicy wejdą znowu na wyższy poziom, bo to jest po prostu efekt trenera. Chwała Ursowi!
ANTEK:
Dobre pytanie :). Sky is the limit co pokazały ostatnie sezony, po wariatach z Unionu można spodziewać się wszystkiego, normalni to oni nie są ;). Równie dobrze może się skończyć na kolejnych wielkich osiągnięciach, ale i na miejscu poza top10 ligowej tabeli, bo jak dotąd to osiągamy wyniki ponad stan i każda sielanka się kiedyś kończy. Patrzę z optymizmem i wielką ciekawością na nowy sezon, cholernie się nim jaram. Liga Europy gdzie FCU może trafić na wielkie marki europejskiej piłki, znane kluby jak i znane osobistości piłki: ot taki Cristiano Ronaldo być może będzie miał okazję na okazywanie swej frustracji w starciu z żelazną defensywą Berlińczyków, a nasi fani przypomną teatralnej publice na Theatre of Dreams jak dopingować drużynę . Albo starcie godnych siebie trenerów Urs Fischer vs Jose Mourinho.
Wyjątkowo dużą podnietę mam na myśl o nowych graczach, bo wielu z nich wygląda obiecująco. Standardowo Oli Ruhnert spełnił życzenie Fischera i błyskawicznie przeprowadzał transfery, aby trener miał czas na naoliwienie unionowej maszyny. Jamie Leweling to gracz o dużym talencie i niejeden niemiecki klub chciał go w swoich szeregach. Leweling i Becker mogą rozmontować nawet i najbardziej szczelne formacje obronne. 23-letni Diogo Leite to środkowy obrońca wypożyczony z FC Porto i najnowszy transfer. FCU zapewnił sobie nawet opcję jego wykupu, a to chłopak z dużym potencjałem i potrafiący dobrze podawać piłkę. Nie wiadomo kiedy do treningów i do gry wróci Timo Baumgartl, ostoja naszej defensywy miała złośliwego raka jąder, guz został wycięty w trakcie operacji. Piłkarz od początku otwarcie o tym mówił, a niedawno w trakcie chemioterapii dodawał odwagi i wsparcia innym osobom walczącym z rakiem. Chłopak mający do niedawna blond czuprynę wrzucał na Instagrama fotki ze swoją łysą głową. Leite oraz sprowadzony z Holandii Danilho Doekhi to wzmocnienia wyglądające świetnie na papierze i mają oni zapewnić szczelność unionowej defensywy. W środku pola zrobił się wielki tłok, liczę na dalszy rozwój graczy będących tu drugi rok, jak Rani Khedira i Węgier András Schäfer. A pupilek berlińskiej publiki Taiwo Awoniyi, który dzięki transferowi do Nottingham Forest uplasował się na czwartym miejscu w zestawieniu najdrożej sprzedanych Nigeryjczyków w historii, został zastąpiony Jordanem Siebatcheu. A to nie jest żaden no-name. Amerykański snajper przyszedł do Unionu jako król strzelców szwajcarskiej Superligi, gdzie w sezonie 2021/22 strzelił 22 gole. A i w Champions League trafiał przeciwko Manchesterowi United i Atalancie Bergamo.
Rozwój klubu widać jak na dłoni, kaliber przychodzących do FCU piłkarzy jest coraz większy. Wśród fanów już od dłuższego czasu funkcjonuje słówko ‚wyruhnertować’ i Morten Thorsby jest dziesiątym(!) graczem, którego Ruhnert tego lata wyruhnertował. Mamy dużą podjarkę tym dwudziestosześcioletnim Norwegiem. Znają go kibice Serie A, gdzie zagrał 92 razy i o jego podpis walczyła Salernitana. Ten środkowy pomocnik miał rok do końca kontraktu w Sampdorii, według Transfermarkt wartość rynkową 7 milionów euro, a Union zgarnął go za lekko ponad 3 miliony euro. Chcąc podsumować Mortena dwoma słowami powiedziałbym: główka pracuje. Wygrywa on wiele pojedynków powietrznych oraz bardzo intensywnie angażuje się na rzecz ochrony środowiska. Hah, transfer idealny nie istnieje – mówili…
Z nimi, jak i z nami fanami na podbój Europy oraz dalsze rozstawianie po kątach ligowych rywali. To może się udać. Chwała Ursowi!
Adrian Malanowski / Antek Tomkowski
Bundesliga do raportu:
Skomentuj