Manchester City i sezon naznaczony pytaniami

Czy Guardiola w końcu wygra Ligę Mistrzów bez Messiego? Czy Manchester City wreszcie udowodni, że potrafi sięgać po trofea także poza krajowym podwórkiem? Czy Erling Haaland wkroczy „z buta” do Premier League, czy kontuzje wyhamują jego karierę? Jak bardzo widoczny będzie brak Jesusa i Sterlinga w ataku? Piszę o wątpliwościach niebieskiej części Manchesteru u progu sezonu.

Tekst pisany już po pierwszych dwóch oficjalnych meczach w nowym sezonie Manchesteru City – o Tarczę Wspólnoty z Liverpoolem (1:3) i pierwszej kolejce ligowej (2:0 z West Hamem), przed drugim ligowym meczem z Bournemouth.

Tur z Norwegii na Etihad

To był zdecydowanie jeden z najciekawszych, jeśli nie najciekawszy transfer tego lata nie tylko na Wyspach, ale we wszystkich ligach TOP 5. Czołowa gwiazda nowego pokolenia, snajper kompletny, monstrualnie silny, a jednocześnie piekielnie szybki.

Erling Haaland, bo o nim mowa, za 60 milionów euro przeniósł się z Borusii Dortmund do ekipy Pepa Guardioli. Chciały go właściwie wszystkie topowe kluby Europy. W ostatnich miesiącach przed transferem mówiło się co prawda o wyścigu o niego tylko dwóch zespołów – Realu Madryt i City właśnie – ale to nie znaczy, że tylko one były nim zainteresowane. Pieniądze na niego próbowała znaleźć Barcelona (ale w Katalonii na pewno nie żałują, że zamiast Norwega na środku ataku w ekipie Blaugrany występować będzie Robert Lewandowski), miliony na stół gotowe było wyłożyć PSG, a w ostatnim momencie klubowi z Manchesteru sprzątnąć Haalanda sprzed nosa próbował Bayern Monachium, co samemu Lewandowskiemu potwierdził ojciec Norwega. Ostatecznie zwyciężyła narracja, że Erling poszedł za głosem serca, która faktycznie może być prawdziwa, bo jego ojciec właśnie występował w tym klubie w czasach jeszcze przed przejęciem go przez szejków, a internet już parę lat temu obiegła słynna fotografia przedstawiająca młodego Norwega w koszulce City, z okresu gdy był jeszcze dzieckiem.

Transfer Haalanda wydaje się być idealny. Sentymentalna historia, która rokuje na naznaczone golami i trofeami rozwinięcie. Ale czy ta bajka na pewno będzie szczęśliwa? No właśnie. Przy Norwegu pojawia się jeden duży znak zapytania, spowodowany przez jego kontuzje. Pół poprzedniego sezonu stracił właśnie przez nie (a mimo to i tak przekroczył granicę 20 bramek). Wielka gwiazda, która była na ustach wszystkich, z biegiem czasu zaczęła być określana przez niektórych kibiców mianem „szklanki”. Nie ulega wątpliwości, że do tej pory Erlingowi zbyt często przydarzały się tzw. mięśniówki, niepozwalające mu grać tak często, jak by chciał i we wciąż bardzo młodym wieku, blokujące jego rozwój jako piłkarza. Inna sprawa, że sztab medyczny ekipy z Dortmundu niejednokrotnie był posądzany o wątpliwą jakość swoich metod pracy, a to właśnie przez dużą liczbę urazów piłkarzy występujących w tej drużynie.

Pozostaje mieć nadzieję, że w Manchesterze Norweg napisze nową historię, nieblokowaną przez problemy ze zdrowiem. Nie ulega bowiem wątpliwości, że zdrowy Haaland jest nie do zatrzymania. Strzela bardzo regularnie i jest prawdziwym koszmarem obrońców. Zdążyli się już o tym przekonać zawodnicy West Hamu, którym w pierwszej ligowej kolejce wpakował dwie bramki, odkuwając się tym samym za pudła w meczu o Tarczę Wspólnoty z Liverpoolem. Napastnik ten zdecydowanie ma potencjał na to, by być w końcu „9” z prawdziwego zdarzenia w ekipie Guardioli, w której takiej brakowało odkąd regularne problemy z urazami zaczął mieć Sergio Aguero. Haaland bez cienia przesady ma papiery na bycie jednym z najlepszych napastników w historii, legendą City i Premier League, ale do tego jeszcze daleka droga, przede wszystkim potrzeba mu zdrowia. W Manchesterze gorąco liczą, że będzie tym brakującym elementem układanki, który wreszcie pozwoli sięgnąć po upragnioną Ligę Mistrzów…

Wygrać Ligę Mistrzów

No właśnie. Liga Mistrzów. W ostatnich pięciu sezonach Premier League cztery razy mistrzostwo Anglii zdobywał Manchester City. Najwięcej punktów, zdobywanych bramek, niemieszczące się w głowach statystyki kreowanych sytuacji i posiadania piłki – także w meczach właśnie Champions League. W oczach ekspertów City jest po prostu najlepszą drużyną w Europie ostatnich kilku lat. Ale w gablocie słynnego trofeum z wielkimi uszami jak nie było, tak nie ma. Zawsze coś stawało im na drodze –  a to fenomenalne Monaco, a to Tottenham, a to Lyon, a to już w samym finale Chelsea, czy ostatnio Real Madryt.

Śledząc poczynania podopiecznych Guardioli w najważniejszych klubowych rozgrywkach z roku na rok coraz trudniej nie odnosić się do słów Yayi Toure, który powiedział, że Guardiola już nigdy nie wygra Ligi Mistrzów, bo „nie pozwolą na to afrykańscy szamani”.

Może faktycznie na tego fantasycznego trenera rzucono klątwę… a na poważnie, coś jest z Manchesterem City w Champions League nie tak. Nie potrafią przypieczętować i potwierdzić swojej dominacji w europejskiej piłce, przełamać ciążącego na nich fatum. Z jednej strony wydaje się, że ta drużyna z roku na rok jest coraz dojrzalsza, ma się wrażenie, że niczego jej nie brakuje, żeby wygrać te legendarne rozgrywki, każdy kolejny sezon ma być „tym sezonem”, ale co roku wychodzi tak samo. Czyli odpadnięciem w decydujących fazach w bardzo bolesny sposób. Wydawało się, że nic nie przebije tragizmu dwumeczu z Tottenhamem z 2019 w ćwierćfinale, gdy Raheem Sterling strzelił w doliczonym czasie gry gola dającego City awans, po którym ekstaza trwała jednak krótko, bo bramka została anulowana przez VAR (spalony). Jednak to, co przydarzyło się Obywatelom w tym roku w półfinale z Realem, było chyba gorsze niż wszystko inne. City było o pięć minut od finału, rozgrywając naprawdę świetny dwumecz,  jednak wtedy właśnie Królewscy zrobili to, do czego przyzwyczaili w tym sezonie w tych rozgrywkach – odwrócili losy rywalizacji w ostatnich chwilach rewanżu. Niemoc, bezsilność, żal – piłkarze Guardioli po końcowym gwizdku dogrywki na Bernabeu wyglądali tak, jakby sami nie wierzyli w to, że znowu im się nie udało.

Manchester City zdominował krajowe podwórko pod względem wygrywanych trofeów na Wyspach w ostatnich latach. Fani Liverpoolu, który ma najlepszą drużynę od lat, doskonale wiedzą, że prawdopodobnie wygrywałaby ona przy swojej grze wszystko, co się da, gdyby nie to cholerne City. Ale już chyba nawet z perspektywy fanów z niebieskiej części Manchesteru wygrywanie co rok ligi przy jednoczesnej traumie związanej z Ligą Mistrzów staje się powoli, hmm… nudne? W każdym razie wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że swoją dominację w piłkarskiej Europie trzeba w końcu potwierdzić wyśnionym zwycięstwem w Champions League. Pytanie, czy uda się tego dokonać jeszcze w erze Guardioli?

Czy uda przełamać się klątwę?

Pep nie wygrał Ligi Mistrzów od 2011 roku. To wtedy ostatni raz triumfował w tych rozgrywkach z Barceloną. Barca bez niego potrafiła ponownie w niej zwyciężyć (2015), ale Pep ani w Bayernie, ani przez wiele lat w City tego nie dokonał. Jednemu z najlepszych trenerów w historii dyscypliny, który zdominował ligę hiszpańską, niemiecką i angielską wytyka się cały czas, że bez swojego „pupilka” Messiego nie potrafi zwyciężyć w tych rozgrywkach. Może to właśnie przez wspomnianą klątwę? Trudno się nie zgodzić, że porażki City w LM często miały prawo być łączone z trochę dziwnymi decyzjami Guardioli odnośnie składu – prawie zawsze w decydującym meczu musiał przekombinować.

Z Monaco wystawił na prawej obronie Fernandinho, co było ogromnym błędem. W pierwszym meczu z Tottenhamem niektórych najlepszych graczy posadził na ławce, co poskutkowało porażką i koniecznością odrabiania strat w rewanżu (co się nie udało), z Lyonem nie wiadomo dlaczego nagle zdecydował się na ustawienie z piątką obrońców, przy czym jego drużyna nigdy wcześniej tak nie grała,  a na finał z Chelsea w Porto wyszedł bez klasycznej „6”.

W tym roku wydawało się, że skład na oba mecze był idealny, a mimo to dalej się nie udało. City już przed przyjściem Pepa wygrało ligę, oczywiście trzeba mu oddać to, że zwyciężenie w niej cztery razy w ciągu 5 lat jest niesamowitym wyczynem i jego kunszt trenerski nie ma prawa być podważany, tym bardziej że uczynił to w rozgrywkach, które są obecnie półkę wyżej niż wszystkie pozostałe czołowe ligi Europy.

Guardiola uchodzi za jednego z ludzi, którzy przez wprowadzane metody zrewolucjonizowali dyscyplinę, jednak powszechnie wiadomo, że w City zatrudniono go przede wszystkim po to, żeby przywiózł na Etihad klubowy Puchar Europy. To się nie udało, a wiadomo, że nie będzie pracował w City wiecznie. Przed nim kolejne wyzwanie – musi dostosować drużynę pod granie w ataku z klasyczną dziewiątką, co w ostatnich sezonach rzadko jej się zdarzało. Triumf Obywateli w Champions League, zważając na  ostatnie bolesne niepowodzenia, kiedy jedne rany jeszcze się nie zabliźniły, a już zdążały pojawić się nowe, byłby jedną z największych historii odkupienia w europejskiej piłce ostatnich lat.

Roszady kadrowe

Jednak czy City w ogóle będzie tak konkurencyjne jak to miało miejsce w poprzednich kilku sezonach? Na Etihad doszło latem do całkiem sporych roszad. Z klubu odeszli: Zack Steffen (wypożyczenie), a ponadto kapitan Fernandinho, Oleksandr Zinczenko, a także, z formacji ataku – Raheem Sterling i Gabriel Jesus. Przede wszystkim ci dwaj ostatni (a także  Zinczenko) nie grali w City tak dużo, jakby chcieli, ale gdy już byli na boisku, ich wpływ na drużynę stał na naprawdę wysokim poziomie.

Fani drużyny zdążyli się do nich przyzwyczaić i na pewno czasem za nimi tęsknią. Ekipę zasilili Stefan Ortega, Kalvin Phillips (za chwilę dołączy też Sergio Gomez z Anderlechtu), a w ataku – wspomniany Erling Haaland i Julian Alvarez – ci dwaj ostatni zastąpili Sterlinga i Jesusa. Można mieć pewne wątpliwości, czy zdążą od razu wkomponować się w drużynę i gwarantować z marszu najwyższy poziom. Każdy wie bowiem, że adaptacja do stylu Guardioli zajmuje trochę czasu – przekonywali się o tym na przykład Mahrez czy Grealish. Jesus już strzela i asystuje w Arsenalu, Sterling w Chelsea prawdopodobnie będzie zbierał dużo więcej minut niż w City, więc można oczekiwać, że wzrośnie jego pewność siebie i statystyki. Ci dwaj gracze, gdy dostawali swoje szanse, potrafili je wykorzystać, wielokrotnie strzelali ważne bramki i byli zaangażowani w decydujące akcje. Gdy Haalandowi czy Alvarezovi będą się przydarzały słabsze mecze, fani drużyny z Etihad na pewno będą wracać wspomnieniami do Anglika i Brazylijczyka. Im także zdarzało się marnować okazje lub zagrać gorzej, ale całokształtem swojej obecności w zespole zasłużyli, żeby mówić o nich, że stanowią kawał historii klubu. Pytanie, czy nowe nabytki napiszą dalsze karty tej historii.

City Guardioli będzie na pewno wspominana jako jedna z najwybitniejszych ekip piłkarskich. Ale żeby zapisać się jeszcze mocniej na kartach historii, muszą wygrać Ligę Mistrzów. Mają ku temu wszelkie narzędzia, mimo wielu sukcesów, dalej mają co udowadniać. Guardiola to, że potrafi wygrać te rozgrywki bez Messiego, Haaland, że jest najlepszym napastnikiem swojego pokolenia, cała drużyna to, że potrafi wygrywać trofea także poza Anglią. Dla City kampania 2022/2023 to sezon naznaczony pytaniami. Czas przyniesie odpowiedź, czy ta drużyna potrafi się przełamać w Europie i przypieczętować swoją wielkość.

Maciej Stanik

fot. commons.wikimedia.org

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: