W minioną niedzielę, 6 listopada w Łodzi przy ul. Alei Piłsudskiego 138 doszło do starcia Widzewa Łódź z Radomiakiem Radom. Teoretycznie zatem miało być to jedno z wielu spotkań PKO BP Ekstraklasy, które przebiegnie bez większej historii, a dla obu zespołów to kolejny rywal na rozkładzie. Nic jednak bardziej mylnego, bo kibicowskie relacje Łodzi z Radomiem – delikatnie rzecz ujmując – dalekie są od serdecznych. To trochę tak, jak w trylogii Sylwestra Chęcińskiego „Sami Swoi”, ale bez momentów pojednania.
Spotkanie starych znajomych
Drogi Widzewa i Radomiaka w ostatnich latach często się przecinały. Tak było w sezonie 2018/19, gdy piłkarze z Łodzi byli ówczesnym beniaminkiem rozgrywek drugiej ligi i -jak się później okazało- stoczyli z Radomiakiem bój o awans na zaplecze Ekstraklasy. Jednym z najważniejszych momentów wspomnianego sezonu był rozegrany pod koniec całej kampanii mecz w Łodzi pomiędzy oboma zespołami, który zakończył się bezbramkowym remisem, ale podział punktów w obu przypadkach postrzegany był zupełnie inaczej. Dla Widzewa był to ósmy(!) remis z rzędu i jednocześnie uświadamiał ekipie z Łodzi, że plany awansu trzeba będzie odłożyć na przyszły rok. Radomiak z kolei wiedział, że awans ma na wyciągnięcie ręki i tak się też stało. Radomianie drugą ligę wygrali, a Widzew skończył ją na zaledwie piątym miejscu. W opinii wielu to właśnie bezpośrednie zawody mające miejsce kwietniowego wieczora 2019 roku „ustawiły” tamte rozgrywki.
Do kolejnej konfrontacji doszło dość szybko. Widzew rok później dogonił Radomiaka i już w pierwszej kolejce sezonu 2020/21 terminarz skrzyżował ze sobą niedawnych znajomych. W rozegranym wówczas meczu w Pruszkowie, gdzie Radomiak odgrywał rolę gospodarza, radomianie zlali zespół z Łodzi aż 4:1, a wiosną w mieście włókniarzy padł wynik 1:1. Radomianie w końcowym rozrachunku awansowali do Ekstraklasy, a Widzew -wzorem lat poprzednich- dołączył za Radomiakiem ligę wyżej po roku. Niedzielne spotkanie było zatem kolejną batalią obu jedenastek rozegraną w stosunkowo krótkim odstępie czasu.
Kibicowskie animozje
Jak wspomniałem już powyżej, sympatycy Widzewa i Radomiaka w ogień za sobą nie wskoczą, a raczej jedni drugich by do niego wręcz pchnęli. Jak powszechnie bowiem wiadomo, Widzew ma na pieńku z warszawską Legią pod kątem kibicowskim, a Radomiak żyje w przyjacielskich stosunkach ze stołecznymi kibicami. Jak łatwo się domyślić, sam mecz był doskonałą okazją do wymiany uprzejmości.

Mecz prywatnie inny niż wszystkie
Choć sam pochodzę z terenów, które administracyjnie znajdują się w województwie łódzkim, to nigdy nie ukrywałem jednak, który klub jest mi wyjątkowo bliski. Gmina Drzewica to linia graniczna pomiędzy województwem łódzkim i mazowieckim. Historycznie to północna Małopolska, Kielecczyzna, a co za tym idzie Ziemia Radomska. Związki z Łodzią to efekt ostatniego podziału administracyjnego, który miał miejsce w Polsce w roku 1999 oraz w wyniku referendum, w którym to mieszkańcy demokratycznie zadecydowali o przyłączeniu do województwa łódzkiego głównie z powodów ekonomicznych. Środki finansowe dla samorządu łatwiej było pozyskać z Łodzi, niż z większego województwa mazowieckiego, gdzie Warszawa zgarniała zdecydowanie najwięcej, a południe województwa było traktowane po macoszemu. Osobiście jednak zawsze było mi bliżej do Radomia, to z tymi terenami bardziej się utożsamiam i to właśnie z miastem Warchołów wiążą się liczne wspomnienia i ważne momenty mojego życia. Byłem po prostu skazany na tematy radomskie i Radomiaka, co często podkreślam. Ponieważ jednak mam liczne grono znajomych, którzy także z geograficznych względów są kibicami łódzkiego Widzewa, mecz z „moim” Radomiakiem to doskonała okazja do zażartych, ale merytorycznych dyskusji. Dla mnie to najważniejszy mecz w całym sezonie więc chciałem osobiście uczestniczyć w tym wydarzeniu. Zwłaszcza że sporo dobrego słyszałem o atmosferze panującej na Widzewie.
Przed meczem myślałem o tym, że podział punktów na tym gorącym terenie wziąłbym w ciemno. Widzew jest przecież rewelacyjnym beniaminkiem, który gra bardzo ładną dla oka piłkę, a Radomiak był świeżo po porażce z Wartą Poznań. W dodatku w sześciu ostatnich meczach wygrał tylko dwa razy. Kolejkę wcześniej co prawda gospodarze niedzielnych zawodów ulegli w Zabrzu Górnikowi aż 0-3, ale faworytem tego meczu naturalnie był Widzew.
Znamienici goście
Przed stadionem pojawiłem się kilka minut po godzinie dwunastej. Akredytację prasową mogłem odebrać na półtorej godziny przed meczem, więc w związku ze sporym zapasem czasowym pojawiłem się w bardzo klimatycznym pubie mieszczącym się na stadionie. Muszę uczciwie przyznać, że serwowana kuchnia, jak i cały wystrój oraz atmosfera miejsca zrobiły na mnie świetne wrażenie. Wewnątrz spore grono kibiców Widzewa, którzy przy złocistym napoju chmielowym rozprawiali o taktyce i ewentualnych wyborach personalnych trenera Janusza Niedźwiedzia. Po ponad godzinie udałem się już do wejścia dla dziennikarzy, przeanalizowałem w pomieszczeniu roboczym dla przedstawicieli mediów składy obu zespołów i windą w towarzystwie delegata z ramienia PZPN-u udałem się już na prasówkę. Pierwsze wrażenia z Serca Łodzi kapitalne. Trwała już intensywna rozgrzewka piłkarzy, obiekt się powoli zapełniał, liczna grupa kibiców z Radomia szczelnie wypełniła sektor gości. Po krótkiej wymianie uprzejmości fanatyków obu ekip nastąpiło oczekiwanie na emocje stricte sportowe. Przed samym meczem miała miejsce uroczysta chwila. W związku ze zbliżającą się 104. rocznicą odzyskania przez Polskę Niepodległości odegrano hymn narodowy, śpiewany przez wszystkich kibiców, znajdujących się na stadionie. Zaprezentowano również efektowną oprawę, a na murawie piłkarzom towarzyszyli żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej oraz kombatanci, bohaterowie Powstania Warszawskiego.

No to gramy!
Punktualnie o godzinie 15:00 sędzia Paweł Raczkowski z Warszawy rozpoczął już piłkarskie emocje. Na bramkę długo nie trzeba było czekać, bo świetne podanie Felipe Nascimento wykorzystał prawy defensor gości Mateusz Grzybek. Widzew był nieco zaskoczony takim obrotem spraw, zaczął mocno atakować, ale w ferworze ofensywnej walki, zapominał o defensywie. W 27. minucie gry łódzcy piłkarze wykonywali rzut rożny i…uruchomili kontrę Radomiaka. Znów genialnym przeglądem pola popisał się wspomniany Nascimento, a szybki Lisandro Semedo po rajdzie przez połowę boiska nie dał szans bramkarzowi gospodarzy Henrichowi Ravasowi. Na tablicy wyników 0:2. Szał radości w radomskim sektorze, ogromna konsternacja wśród kibiców Widzewa, których pupile co rusz próbowali strzelić bramkę, ale jak w transie bronił radomski golkiper Gabriel Kobylak. Po przerwie Jordi Sanchez strzelił jednak bramkę kontaktową i ataki Widzewa stały się jeszcze bardziej zażarte.
Radomiak został zepchnięty do głębokiej defensywy, ale Kobylak tego dnia był kapitalnie dysponowany! W 90. minucie kolejny błąd popełniają widzewiacy i do kontry rusza Luis Machado, który stanął oko w oko z Ravasem, nie dając mu żadnych szans. Kibice Radomiaka i ławka rezerwowych eksplodują z radości! Wiedzą, że to decydujący cios! Do końca zostało jeszcze ponad 10 minut, bo efektowne oprawy kibiców przerwały mecz, więc trzeba było sporo doliczyć. Piłkarze Widzewa jednak wiedzieli, że już nic tego dnia im się nie uda, walenie głową w mur w końcu się skończyło. Arbiter zakończył zawody.
Chwilę później przechodząc obok radomskiej delegacji, nie sposób było się nie uśmiechnąć. Znamy się już kilka lat i wszyscy z radomskiego środowiska zdawaliśmy sobie sprawę, jaki to mecz dla nas i naszych kibiców. Na koniec konferencja prasowa, podczas której zapytałem obu szkoleniowców o mecz i kwestie, które mnie interesowały. Dzień udany, teren zdobyty i trzy punkty, które odjechały do Radomia. W tym momencie nie można było chcieć niczego więcej.

Skomentuj