„Kurde, ogólnie wiem, że to zabrzmi okrutnie i będziecie krzyczeć, ale to był mecz zgodnie z planem…” napisał na Twitterze Mati Michniewicz, syn selekcjonera. I jasne, możemy udawać, że to nic nie znaczy, bo naszą kadrę prowadzi Czesław, a nie jego potomny, który sprzedał nam tę rewelację, ale zarówno obraz meczu, późniejszy przekaz naszych kadrowiczów, jak i samego trenera, jasno pokazują, że to stwierdzenie jest zgodne z prawdą. My mieliśmy tego starcia przede wszystkim nie przegrać. A jeśli wygrać, to raczej dzięki szczęśliwemu splotowi zdarzeń, niż konkretnemu planowi. Najważniejsze było uniknięcie porażki, która niemal przekreśliłaby nasze szanse na awans. I ten plan w zasadzie może i był dobry. Ale tylko do momentu, w którym dowiedzieliśmy się, co wydarzyło się w meczu Arabii Saudyjskiej z Argentyną.
Bo biorąc pod uwagę sensacyjny triumf Saudyjczyów, mam poczucie, że w naszym spotkaniu z Meksykiem doszło prędzej do utraty dwóch punktów, niż uzyskania jednego. Po pierwsze, nawet nasze ewentualne zwycięstwo – o które będzie bardzo trudno – z zespołem Herve Renarda nie sprawi, że będziemy mogli podchodzić do meczu z Argentyną spokojnie. Wręcz przeciwnie, niemal każdy scenariusz punktowy, owocuje tym, że spotkanie z zespołem Scaloniego będzie dla nas meczem o wszystko. Czy to też część tego chytrego planu Michniewicza? Po drugie, w trakcie naszego starcia z Meksykiem, widać było, że jest to zespół przeciętny do bólu, pozbawiony jakichkolwiek argumentów i po prostu taki, który należało spróbować zaatakować. A my tego nie zrobiliśmy.
https://twitter.com/MatiMichniewicz/status/1595116450804420608?s=20&t=X3FnNhM9kZ82EfUSV0FDGeneralnie mam poczucie, że u Michniewicza zabrakło reakcji. Zarówno przed meczem, jak i w jego trakcie. Kiedy o 13:30 okazało się, że Arabia Saudyjska ma na koncie 3 punkty i że Argentyna to wcale nie hegemon, który do ostatniej kolejki podejdzie z 6 oczkami na koncie, scenariusz o cennym punkcie, który mamy uzyskać z Meksykiem, powinien ulec korekcie. A nawet jeśli nie wtedy, to już na pewno w trakcie meczu, który jasno pokazywał, że zespół Martino, to drużyna mizerna i absolutnie w naszym zasięgu. Saudyjczycy poczuli w swoim spotkaniu, że Argentyna jest w danym dniu zespołem do pokonania i spróbowali to zrobić. To samo można powiedzieć o Japończykach grających z Niemcami, czy Kanadyjczykach w meczu z Belgią. Nie każdemu z tych zespołów się to udało, ale każdy wykazał inicjatywę. My nie, mimo że Meksykowi daleko do wyżej wymienionych potentatów.
We wtorkowym meczu za naszą ofensywę odpowiadali podstawowi piłkarze: Barcelony, Wolfsburga, Romy, Napoli i Feyenoordu. Mimo tego, jedyną naszą realną próbą zagrożenia bramce rywala było podanie Lewandowskiego do Kamińskiego, zakończone złym przyjęciem naszego skrzydłowego. Ktoś powie – Jak to? A rzut karny? Był on dziełem przypadku. Nie wynikał z zaplanowanej akcji ani z aktywnej pracy w pressingu. Meksykanom po prostu zdarzył się błąd, tak samo, jak po chwili zdarzył się Lewandowskiemu. Koniec historii.
Michniewicz przeniósł na boisko mema i zrobił to ze zdecydowaniem, na jakie nie pokusił się wcześniej chyba żaden inny selekcjoner. Słynna „laga na Robercika” przybrała w meczu z Meksykiem wymiar wręcz absurdalny, przywodzący na myśl potyczki rodem z B klasy. Tego naprawdę nie dało się oglądać. I jasne, kiedy były trener Legii obejmował funkcję selekcjonera, wiedzieliśmy, jaki to typ szkoleniowca. Pragmatyczny, ceniący sobie organizację w grze i stawiający wynik ponad styl. I super, ktoś taki był nam wówczas potrzebny, a może potrzebny jest również teraz. Tyle że to, co wydarzyło się we wtorek to nie pragmatyzm, a piłkarskie średniowiecze, za które zwyczajnie należy się wstydzić.
I jasne, można też wskazać na drugą stronę medalu, gdzie zachowujemy czyste konto, pomimo gry zawodnikami z Benevento, Spezii, czy Al-Shabab. Mimo wszystko, postawienie autobusu, to nie aż tak trudny do zrealizowania plan na mecz, to raz. Dwa, że z tego, co wiem, to Cuauhtémoc Blanco, czy Luis Hernandez karierę zakończyli już dawno, a Meksyk obecnie nie ma specjalnie kim straszyć. Nie przesadzałbym więc z pochwałami.
Tak więc odwołując się do prowokacyjnego tytułu felietonu – Czy Michniewicz faktycznie musi odejść? Tak, zaraz po Mundialu. I to niezależnie od wyniku, jaki w nim osiągnie! Czy zatrudnieni go było więc błędem? Nie, bo tego typu zadaniowiec był nam wówczas potrzebny i wywiązał się ze swojego zadania w 100%. Jego praca na Mistrzostwach, to również naturalna kolej rzeczy, do której nie mam żadnych zastrzeżeń. Uważam jednak, że to absolutnie nie typ szkoleniowca, który może rozwinąć naszą reprezentację. Wyszarpać pojedyncze zwycięstwo? Jak najbardziej. Stworzyć wyrazisty, mający zdefiniowany styl i umiejący cieszyć oko zespół? Nigdy w życiu. Pisząc to, mam świadomość, że cały ten felieton brzmi, jakbym był zagorzałym przeciwnikiem Michniewicza. Jest wręcz przeciwnie. Uważam, że obecnie jest to najlepszy trener w Polsce i jego angaż w reprezentacji był w pełni uzasadniony. W meczu z Meksykiem coś we mnie jednak pękło. Dlatego też niezależnie od dalszych losów naszej reprezentacji, uważam, że polska piłka potrzebuje czegoś innego. W sobotę będę ściskał kciuki za naszych tak mocno, jak tylko potrafię, ale też nie chciałbym zostać zakładnikiem wyniku, jaki osiągniemy. On absolutnie nie powinien budować narracji. Musimy zacząć coś w końcu budować, bo mamy do tego piłkarzy.
fot. commons.wikimedia.org
Skomentuj