Przez wielu określana „grupą śmierci” Grupa G rozpocznie swoje mecze już dziś. W jej skład wchodzą jedni z głównych faworytów turnieju, Brazylijczycy, konsekwentna i nieprzewidywalna Szwajcaria, trzeci raz w historii grająca na mundialu Serbia oraz wracające po ośmioletniej przerwie „Nieposkromione Lwy” z Kamerunu. Podobną grupę oglądaliśmy już na poprzedniej edycji mistrzostw, z tą różnicą, że zamiast afrykańskiego zespołu była w niej Kostaryka. Przez 4 lata zdążyło się w tych drużynach wiele zmienić, więc czy zmieni się także układ grupy? Na to pytanie poznacie dzisiaj odpowiedź.
Brazylia – dwie dekady oczekiwania na szóstką gwiazdkę
Canarinhos od zamierzchłych czasów za każdym razem wymieniani są w gronie faworytów do końcowego triumfu na mistrzostwach świata i nie można się temu w żaden sposób dziwić. Brazylia to w końcu serce latynoamerykańskiego futbolu, miejsce, w którym ten sport traktowany jest jak swego rodzaju religia. Mimo wszystko, transformację tej drużyny od 2018 roku warto odnotować, gdyż ich kadra obecnie robi znacznie mocniejsze wrażenie niż wtedy. A już w szczególności ich lider – Neymar. Po 30-letnim gwiazdorze PSG widać dużą determinację, gdyż w tym sezonie jest on bez wątpienia najlepszym piłkarzem tego klubu. To nie jest także ten sam Neymar, którego pamiętaliśmy z czasów, kiedy dopiero zaczynał swoją przygodę z paryskim gigantem. Arogancja, słynne już kłótnie z Cavanim o karnego, a także stereotyp symulanta, który wytworzył sobie boiskowym aktorstwem to już przeszłość. Teraz widać, że ciężko pracuje i skupia się wyłącznie na sporcie. Zapowiedział też, że mundial w Katarze będzie jego ostatnim, także ciężko mu się dziwić.
Skład Brazylii charakteryzuje się przede wszystkim znacznie większą głębią, z czym na poprzednich mundialach był taki problem, że musieli oni łatać kadrę graczami takimi jak Renato Augusto czy Fred Guedes. Dziś takich problemów nie ma, tym bardziej w linii ataku, gdzie wygląda to wręcz przeciwnie – występuje kłopot bogactwa ze względu na przesyt klasowych piłkarzy, którzy mogą obsadzić ofensywne pozycje. Jednak, jak to zazwyczaj bywa, musi znaleźć się wyjątek potwierdzający regułę i tak jest też i w tym przypadku. Nazwiska klasowych reprezentantów Canarinhos możemy wymieniać bez końca na każdej pozycji, dopóki nie przyjdzie kolej na boki obrony. Sam fakt, że powołania do Kataru otrzymali słabiutki Alex Sandro czy niemal 40-letni Dani Alves świadczy o tym, że na tych pozycjach Brazylia nie ma się zbytnio czym chwalić i deficyty jakościowe widoczne są tam gołym okiem. Jest to swego rodzaju paradoksem, gdyż z pokolenia na pokolenie w brazylijskiej kadrze to właśnie te pozycje były obsadzone gwiazdami światowego formatu. Gdyby Tite mógł powołać najlepszą wersję kogoś ze wszystkich brazylijskich bocznych defensorów, którzy byli obecni na poprzednich mundialach – bez żadnego zawahania by to zrobił.
Biorąc pod uwagę ostatnie trzy lata, brazylijska kadra przegrała tylko jeden mecz – finał Copa America z Argentyną. Statystyka ta sama w sobie jest jednak złudna, bowiem Canarinhos przez ten cały okres nie zagrali zupełnie żadnego meczu z drużyną z Europy. Mecz w ramach drugiej kolejki mundialu ze Szwajcarią będzie więc pierwszym od kilku lat starciem Canarinhos z reprezentantem Starego Kontynentu, co mimo takiej jakości w składzie Brazylii może budzić pewne obawy. Kolejnego problemu upatrywałbym w tym, że na papierze wielki potencjał ekipy z CONMEBOL może nie przelać się na praktykę ze względu na przesyt indywidualności, które nie zawsze pokazują najlepszą wersję siebie w koszulce reprezentacji. Przykładem niech będą Gabriel Jesus czy Vinicius Junior, którzy w swoich klubach są rewelacyjni, jednak nie spełniają oczekiwań w meczach kadry.
Serbia – w poszukiwaniu nowej historii
Wielu kibiców namaszcza Serbów na czarnego konia turnieju i spoglądając na skład bałkańskiej drużyny, nie jest to teza nieuzasadniona. Największe wrażenie z pewnością robią dwie klasowe dziewiątki w postaci Dusana Vlahovicia oraz Aleksandara Mitrovicia, a także gwiazdor Lazio, Sergej Milinković-Savić. Na tym jednak lista się nie kończy. Doświadczony Dusan Tadić starzeje się niczym wino i cały czas prezentuje w Ajaxie świetny poziom, Filip Kostić jest w najlepszym momencie swojej kariery, a w obiegu jest jeszcze Luka Jović, który mimo wszystko w reprezentacji jest niezawodny. W bloku obronnym klasowy poziom prezentuje zaś Strahinja Pavlović – objawienie Salzburga i obecnie największy serbski talent. Od swoich pierwszych momentów w Partizanie wróżono mu wielką karierę, lecz dość długo nie potrafił przebić się w Europie. Po spowitej nieudanymi wypożyczeniami przygodzie w Monaco trafił na stałe do Salzburga, który swoją złotą rączkę do szlifowania talentów pokazał również i tym razem. Pavlović w Austrii niesamowicie urósł, co przekłada także na występy w kadrze.
W Serbii kibice przywiązują dużą wagę do rywalizacji Partizana z Crveną Zvezdą Belgrad. Nawet zdecydowanie zbyt dużą, bowiem odbywają się one na zupełnie każdej płaszczyźnie, co ma swoje przełożenie na kadrę, która jest mieszanką wychowanków obydwóch drużyn. Zróżnicowanie to może mieć wpływ na morale drużyny, w której nie brakuje także graczy urodzonych poza granicami kraju. Połączenie tego z ciężką naturą mentalną Serbów nie wyklucza możliwości wystąpienia pozaboiskowych konfliktów. Mimo wszystko jest to drużyna znacznie bardziej ustabilizowana niż przed czterema laty, która pragnie dokonać rzeczy historycznej – awansować do fazy pucharowej. Niewykluczone, że ich czas właśnie nadszedł i podopieczni Dragana Stojkovicia pierwszy raz w historii kraju wyjdą z grupy na wielkim turnieju.
Szwajcaria – ciągłość, solidność i zespołowość
Głównym rywalem Serbii do wyjścia z grupy będzie Szwajcaria. Trzy rzeczowniki wymienione w nagłówku tego akapitu chyba najzwięźlej opisują tę reprezentację jako całość. Szwajcaria od 2014 roku gra na każdym wielkim turnieju i nigdy nie kończy go w fazie grupowej, co jest ogromną zasługą nie tylko przewijających się tam stale jakościowych piłkarzy, a wykorzystaniem ich umiejętności do utworzenia monolitu, którego architektem został były już selekcjoner Helwetów – Vladimir Petković. Urodzony w Sarajewie selekcjoner objął kadrę Szwajcarii po mundialu w Brazylii i, wykorzystując fundamenty postawione przez legendarnego Ottmara Hitzfelda, przez 7 lat zbudował drużynę, która na europejskiej scenie jest w stanie rywalizować z absolutnie każdym rywalem.
Wizytówkami Nati stali się pochodzący z Albanii Granit Xhaka oraz Xherdan Shaqiri, którzy przez lata wyrobili sobie markę piłkarskich i mentalnych liderów zespołu. Indywidualnie na pewno wyróżniają się jeszcze bohater jednego z najbardziej niespodziewanych transferów okienka, Manuel Akanji, będący w strzeleckiej formie Breel Embolo, czy też Yann Sommer, który jest absolutnym fenomenem, jeśli chodzi o pozycję bramkarza. Na tym się jednak nie kończy – Djibril Sow z Eintrachtu dołożył w tamtym sezonie sporą cegiełkę do sukcesu w Lidze Europy, w Salzburgu szaleje Noah Okafor, a Fabian Schar jest ostoją defensywy trzeciej drużyny Premier League. Prawda jest jednak taka, że nieważne ile by nie wymienić wybitnych reprezentantów Szwajcarii, to ich najmocniejszym punktem jest wspomniana zespołowość, która, mimo odejścia jej architekta Petkovicia, po EURO 2020 została zachowana. Obecny selekcjoner, Murat Yakin, dostosowuje system taktyczny pod przeciwnika i jak na razie przynosi to świetne efekty. Awans na mundial kosztem Włochów i wywalczone w świetnym stylu utrzymanie w Lidze Narodów potwierdzają, że zmiana na ławce trenerskiej nie spowodowała zmiany w grze Helwetów. Mundial w Katarze to piąty turniej z rzędu, na którym wystąpią.
Kamerun – czy trzecia siła Afryki wygra walkę z chaosem?
„Nieposkromione Lwy” na początku roku gościły u siebie 23 afrykańskie reprezentacje w ramach hostowanego przez nich Pucharu Narodów Afryki, na którym ostatecznie zajęli 3. miejsce. Bohaterami tego turnieju został ofensywny duet złożony z Vincenta Aboubakara oraz Karla Toko Ekambiego, którzy stanowili o sile ofensywnej reprezentacji Kamerunu. Brąz na kontynentalnym turnieju to jednak jeden z niewielu pozytywów, jakie w tym roku spotkały tę kadrę. Wraz z początkiem kadencji Samuela Eto’o jako szefa federacji, coraz mocniej o przyszłości reprezentacji decyduje nie poziom sportowy, a znajomości. Toni Conceicao tuż przed barażami o mundial został zaskakująco zwolniony, a w jego miejsce został powołany ówczesny selekcjoner kadry U23 i dobry kolega Eto’o z reprezentacji – Rigobert Song.
Barażowy dwumecz z Algierią Kamerun wygrał, jednak miał w nim furę szczęścia, bowiem wręcz na styk przepchnęli go na swoją korzyść po golu Toko Ekambiego w 124 minucie meczu. Na tle tego awansu leży jednak ogromna dezaprobata kibiców w mediach. Dosłownie wszędzie w socialach można było ujrzeć apele o powtórzenie rewanżowego starcia, w którym rzekomo padło kilka wątpliwych decyzji sędziowskich. Do tego ostatecznie nie doszło, więc Kameruńczycy w obliczu nieciekawej otoczki ostatecznie w Katarze się znaleźli.
Wyżej wspominany Song zupełnie zamazał atuty, które były w tej drużynie widoczne na Pucharze Narodów Afryki. Rewelacyjny na tym turnieju Aboubakar przestał strzelać, a podczas meczów towarzyskich kadra nie umiała wygrać z drużynami takimi jak Uzbekistan, Panama czy Jamajka. Same powołania na turniej również spotkały się z wieloma niezrozumiałymi decyzjami – selekcjoner powołał zaledwie trzech środkowych obrońców, a także wzbudził kontrowersje personaliami (chociażby nie biorąc do kadry Jeana Onany). W lokalnych mediach krążą także pogłoski, jakoby w decyzjach selekcjonera miała maczać palce federacja. Jedynym pozytywem wydaje się być obecność gwiazdy Brentford, Bryana Mbeumo, który korzystając z drugiego paszportu zdecydował się na reprezentowanie trzeciej drużyny Afryki. Liczenie na potencjał indywidualny to jednak jedyna rzecz, która pozostała kameruńskim kibicom podczas przygody ich drużyny na tym turnieju, ponieważ drużyna jako całość jest bardzo chaotyczna. Gracze tacy jak Anguissa czy Choupo-Moting w kadrze pokazują zupełnie odmienne oblicze niż w klubach, w których są znakomici dzięki dobremu otoczeniu. W Kamerunie tego nie mają i zapewne nie będą mieć również na samym mundialu.
Kto zagra w fazie pucharowej?
1. Brazylia – Moi faworyci nie tylko do wygrania tej grupy, ale i całego turnieju. Po prostu czuję, że w obliczu nie do końca przekonujących europejskich gigantów, trofeum za mistrzostwo świata wróci do Ameryki Południowej. Mam sporą nadzieję, że Canarinhos nawet pomimo pewnych znaków zapytania i deficytów przełamią hegemonię i sięgną po Puchar Świata.
2. Szwajcaria – Z takim doświadczeniem turniejowym, zjednoczoną drużyną oraz obecnością niezbędnej do awansu jakości ciężko jest sobie wyobrazić Helwetów odpadających już w fazie grupowej. Zacięta rywalizacja o awans z Serbią rozstrzygnie się dopiero w ostatniej kolejce i będzie elektryzować cały piłkarski świat. Takie ważne mecze ćwierćfinaliści EURO wygrywać lubią oraz potrafią, czego osobiście życzę im również w tym roku. Zemsty za 2018 nie będzie.
3. Serbia – Mimo wszystko, nie. Nie w tym roku. Serbia budzi ekscytację na papierze, jednak jeżeli rozbierzemy ją na czynniki pierwsze to cały czas są słabsi od Szwajcarów i nie umiem przyjąć do wiadomości scenariusza, w którym awansują do fazy pucharowej ich kosztem. Na marginesie, nie jestem także fanem zbiorowego doszywania im łatki czarnego konia turnieju i wyczuwam powtórkę Turcji z EURO 2020.
4. Kamerun – Z zupełnym przekonaniem śmiem twierdzić, że to jedna z najsłabszych reprezentacji na turnieju i nie widzę dla nich żadnego światełka w tunelu. Jak wspomniałem, panuje tam zupełny chaos, z którego trudno będzie im się wygrzebać. Trzy mecze i do domu, jak mawia klasyk.
Mundialowa Rebelia:
Skomentuj