„On naprawdę jest kimś, na kogo czekają w tym klubie? Nie sądzę. W Premier League jest z 300 takich napastników jak on, to musi być jakaś pomyłka.” – w ten sposób Wesley Sneijder skomentował transfer Wouta Weghorsta do „Czerwonych Diabłów” w rozmowie z Voetbal Primeur. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, ile razy w karierze takie słowa słyszał bohater dzisiejszego tekstu, który w wieku 23 lat zagrał swój pierwszy sezon w Eredivisie, a teraz, jako 30-latek trafił do Manchesteru na wypożyczenie, żeby zastąpić odchodzącego Cristiano Ronaldo. Oto inspirująca historia gościa, który dzięki wyjątkowo ambitnemu podejściu, spełnił – wydawałoby się – utopijne marzenie. Zostać profesjonalnym piłkarzem i zagrać w najlepszej lidze świata.
Pod dachem domu biznesmenów
Weghorst przyszedł na świat 7 sierpnia 1992 roku w miasteczku Borne, które leży blisko granicy z Niemcami, a zamieszkuje je ok. 20 tysięcy osób. Pochodzi z zamożnej rodziny, która od lat prowadzi biznes związany z ropą i gazem, a także ma w posiadaniu 130 stacji benzynowych w północno-wschodniej Holandii. Weghorstowie mieli czterech synów i od początku dbali o ich wykształcenie, pomagając im również w spełnianiu marzeń zawodowych. Wout już od najmłodszych lat wiedział, że w przyszłości chciałby poświęcić się profesjonalnej grze w piłkę, na co jego rodzice od początku reagowali dość sceptycznie. Uważali, że po prostu nie ma do tego talentu i woleli, żeby ich trzeci syn podążył drogą swoich braci, którzy swoje zawodowe pozycje osiągnęli dzięki przykładaniu się do nauki. Najstarszy, Twan, pracuje jako pilot. Drugi, Niek, jest architektem, a najmłodszy, Ralf, poszedł w ślady rodziców i założył własny biznes. W wysoko postawionej rodzinie Wouta nigdy nie było profesjonalnego piłkarza.
Wszyscy mówili mi: „Zapomnij o futbolu – nie jesteś wystarczająco dobry, nie poradzisz sobie – mówił Weghorst na łamach WAZ Online.
Mania profesjonalizmu
Weghorst zacisnął jednak zęby i robił absolutnie wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Już jako nastolatek różnił się swoim podejściem do życia od rówieśników – gdy ci wychodzili w piątek na imprezy, on odpoczywał przed weekendowymi meczami ligowymi. Zaczynał amatorsko, grając w lokalnym klubie NEO, a potem w IV-ligowym DETO Twenterland. Od początku zachowywał się jednak jak profesjonalny piłkarz. Miał w swoim zachowaniu coś, co można było określić „manią profesjonalizmu”. Zawzięcie dbał o dietę, przygotowanie fizyczne i bardzo angażował się na treningach, pomimo że z tyczkowatą budową ciała, prawie dwumetrowym wzrostem i surową techniką nie był w stanie poczynić zauważalnego postępu.
Jak na poziom, który reprezentowałem, żyłem w sposób wręcz niewyobrażalnie profesjonalny. Nie zawsze sprawiało mi to przyjemność, ale cały czas miałem przekonanie, że tak trzeba. Poza tym wiedziałem, że muszę robić więcej od innych zawodników.
Jego charakter oraz twarde przekonanie do własnych założeń bywały irytujące, szczególnie w początkowych latach jego kariery. Podobno, grając jeszcze na amatorskim poziomie, publicznie skrytykował swoich kolegów z drużyny za to, że przed meczami spożywają ciężkostrawne jedzenie. Wymagał dużo nie tylko od siebie, ale i od otoczenia. Był jednak nieugięty i nie zmienił podejścia nawet wtedy, gdy z dwudziestoma wiosnami na karku nie poradził sobie na testach w Heraclesie Almelo (trenowanym wówczas przez Petera Bosza). W kraju z tak rozbudowaną siecią skautingu, jak Holandia praktycznie nikt nie widział w nim talentu, który pomógłby mu się wznieść na wysoki poziom. Najbliżsi martwili się o jego przyszłość i radzili mu obranie innej ścieżki życiowej, jednak Wout żył swoimi marzeniami i nie zamierzał zaprzestać o nie walczyć.
Jedną z niewielu osób, która wspierała go w spełnianiu tych marzeń, była jego matka, Astrid. Do akademii utytułowanego Willem II nie trafił przecież dzięki stricte umiejętnościom piłkarskim. Mama Weghorsta dobrze znała się z dyrektorem sportowym tego klubu, Janem van Eschem, który zainspirowany pasją jej syna, postanowił wysłać skautów, żeby ocenili umiejętności Wouta, po czym załatwił mu kontrakt z drużyną U21.
Krok po kroku
Kariera Weghorsta nie zawierała nagłych przeskoków. Każdy, nawet najmniejszy sukces to efekt stałej pracy nad sobą i wdrapywanie się wyżej szczebel po szczeblu. Do drugoligowego Emmen trafił dzięki temu, że imponował skutecznością w czwartej lidze holenderskiej. Tam z kolei zagrał dwa sezony, z czego w drugim z nich zdobył 13 goli w 36 spotkaniach. Latem 2012 historia zatoczyła koło, po Weghorsta znów zgłosił się Heracles Almelo, tym razem już w celu dokonania transferu definitywnego. W wieku 23 lat zawodnik podpisał swój pierwszy kontrakt na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w kraju. Tam również spędził dwa produktywne lata, po których za półtora miliona euro ściągnęło go do siebie AZ Alkmaar. Szybko stał się jednym z najskuteczniejszych snajperów w lidze, a w sezonie 2017/18 z osiemnastoma golami na koncie zajął trzecie miejsce w klasyfikacji strzelców Eredivisie. Kulminacyjnym momentem dla jego rozwoju był transfer do Wolfsburga. To właśnie w barwach Wilków holenderski napastnik pokazał się szerszej publiczności. Z miejsca stał się gwiazdą klubu, a z czasem nawet ligi – w swoich pierwszych trzech sezonach w Bundeslidze zdobył odpowiednio 18, 20 i 25 bramek, niejednokrotnie dokładając do tego pokaźną liczbę asyst. Zaczęły się pojawiać pogłoski o potencjalnym transferze Weghorsta do Tottenhamu, a The Athletic porównał go do Jamiego Vardy’ego. Sam piłkarz z kolei wielokrotnie przyznawał w wywiadach, że tak samo, jak Anglik chciałby występować w Premier League.
Wyżej wspominana „mania profesjonalizmu” nie opuściła go, nawet gdy wzniósł się już na istnie wybitny poziom. Gdy przed transferem do Bundesligi pojawiały się głosy, że Holender jest zbyt słaby fizycznie na grę w takiej lidze jak niemiecka, na pierwszym treningu w nowym klubie stawił się o 8 kilogramów cięższy niż przed wakacjami, przy czym nie były to kilogramy tkanki tłuszczowej. Ówczesny trener VfL, Oliver Glasner, stwierdził, że Weghorst jest najgroźniejszym piłkarzem w sytuacjach „sam na sam”, z jakim kiedykolwiek miał okazję pracować. Jak na dłoni widać było także jego ogromny postęp w umiejętnościach technicznych. To nie jest zwykły lis pola karnego, który nie wyróżnia się niczym poza świetnym instynktem strzeleckim – to gość, który potrafi rozegrać akcję, odnaleźć się w systemie z jednym lub dwoma napastnikami, ale przede wszystkim piłkarz o znakomitej kondycji, który jest niesamowicie wybiegany. W Wolfsburgu stał się absolutną maszyną do pressingu i wykonywał w tym aspekcie bardzo dużo pracy na większości powierzchni boiska, co jak na gracza o takich warunkach fizycznych robiło duże wrażenie. Nawet podczas słabego sezonu w Burnley był on w pewnym momencie najczęściej pressującym zawodnikiem w całej lidze.
Uwielbiany w Niemczech, niechciany w Holandii
Nawet wtedy, kiedy Weghorst był jedną z najskuteczniejszych dziewiątek w Europie, a fani Bundesligi byli pod wrażeniem jego umiejętności, to wciąż nie był on zawodnikiem spełnionym. Marzył bowiem o występach w reprezentacji Holandii. W koszulce Oranje debiutował w 2018 roku, ale od tego momentu przez parę lat nie potrafił zagrzać miejsca w kadrze na dłużej. Wszystko dlatego, że przez bardzo długi czas był w hierarchii za zaufanym żołnierzem kadry – Luukiem de Jongiem – który otrzymywał powołania nawet podczas słabiutkiego okresu w LaLiga. 32-latek nie tylko miał większe doświadczenie w reprezentacji, ale i wywodził się z jednego z klubów „wielkiej trójki” Eredivisie, co selekcjonerzy z Holandii bardzo sobie cenili przy powołaniach.
Paradoks sytuacji Weghorsta był o tyle ciekawy, że w tym samym czasie trener reprezentacji Niemiec takiego napastnika jak on nie tylko wziąłby w ciemno, ale i zapewne dałby mu szansę w pierwszej jedenastce. Ostatecznie pierwszym selekcjonerem Oranje, który ugiął się pod presją mediów był Frank De Boer. Doszedł on do wniosku, że nie można nie dać szansy zawodnikowi, który od kilku sezonów zdobywa dwucyfrową liczbę goli w jednej z najlepszych lig świata oraz jest w najlepszym momencie swojej kariery.
28-letni wówczas piłkarz dostał pierwszą poważną szansę w kadrze na ostatnim zgrupowaniu przed mistrzostwami Europy 2020(1), po czym De Boer zdecydował się wziąć go na turniej. Na samym czempionacie zdobył tylko jednego gola – w meczu otwarcia z Ukrainą – lecz wypracował zaufanie do swojej osoby na tyle, że od tej pory jest stałym bywalcem w kadrze Oranje.
Zadyszka
Gdy Weghorst opuszczał Bundesligę, Wolfsburg grał swój najgorszy sezon od pięciu lat. Latem z klubem pożegnał się Oliver Glasner, a w jego miejsce został zatrudniony Mark van Bommel, który preferował styl gry zupełnie nieodpowiadający piłkarzom, którymi dysponował. Ucierpiała na tym cała drużyna, w tym właśnie Weghorst, którego również nie ominął spadek formy. W rundzie jesiennej zdobył tylko 6 bramek, a klub coraz bardziej chciał na nim zarobić. W ten sposób został zawodnikiem Burnley, spełniając swoje kolejne wielkie marzenie o grze w Anglii. Po transferze na Turf Moor mówił:
Bardzo urzekło mnie, jak klub przyjął mnie do siebie podczas rozmów z właścicielem czy trenerami, sposób, w jaki próbowali mnie przekonać. W Burnley szanowali mnie nie tylko jako piłkarza, ale i jako człowieka, więc zdecydowałem się wybrać ten kierunek – tym bardziej że dołączałem do zespołu z Premier League, o czym zawsze marzyłem.
Pobyt w „The Clarets” okazał się jednak dla napastnika dość gorzkim doświadczeniem. Podczas okraszonej spadkiem drugiej połowy sezonu, Holender nie poradził sobie z rolą następcy Chrisa Wooda oraz siermiężnym futbolem, prezentowanym przez Burnley. W 20 meczach Premier League zdobył zaledwie dwie bramki i zanotował trzy asysty.
Mundial i wymarzona szansa od Ten Haga
Weghorst nie miał zamiaru zostawać w Championship, gdyż nie chciał wypaść z kręgu zainteresowania selekcjonera Oranje. Klauzula zawarta w jego kontrakcie umożliwiła mu wypożyczenie do tureckiego Besiktasu. Po zdobyciu ośmiu goli i czterech asyst w rundzie jesiennej załapał się do 26-osobowej kadry Holandii na MŚ w Katarze.
Mimo że na samym turnieju nie grał dużo, to o jego nazwisku ponownie zrobiło się głośno po jednym meczu. W ćwierćfinałowym starciu z Argentyną Weghorst pojawił się na boisku w 78. minucie i zanotował dublet, zmieniając wynik meczu na 2:2 i dając nadzieje Mechanicznej Pomarańczy na pozostanie w grze o tytuł. Szczególnie zapadająca w pamięć była bramka numer dwa, którą Weghorst zdobył w identyczny sposób, jak kiedyś w Wolfsburgu. W tym momencie był bohaterem narodowym, a przecież jeszcze w poprzednim roku nie był nawet brany pod uwagę w reprezentacji.
Holandia odpadła, jednak rozgłos zyskany przez Weghorsta na samym turnieju zaowocował powrotem na nagłówki gazet, także podczas okna transferowego. 13 stycznia 2023 został ogłoszony zawodnikiem Manchesteru United. Trafił pod skrzydła Erika Ten Haga, który jak sam twierdzi, zna go już od podszewki. Menadżer „Czerwonych Diabłów” tak wypowiadał się o swoim nowym podopiecznym na antenie Viaplay:
Znam i obserwuję Weghorsta od kiedy miał 16 lat. W każdym klubie, w jakim był, zaskakiwał i zawsze pokazywał, że może coś od siebie dodać. Ma niesamowitą mentalność, nawet defensywnie potrafi dużo wnieść do zespołu.
Za słaby na Premier League, czy za dobry na Burnley?
Transfer Weghorsta do jednej z największych marek w angielskim futbolu to kontynuacja bardzo inspirującej historii o tym, że warto poświęcać się dla spełniania marzeń. Przygoda w „Czerwonych Diabłach” będzie dla Holendra niezwykle interesującym etapem i szansą na przypomnienie kibicom o swoich boiskowych atutach. A ma ku temu wszelkie warunki, gdyż trafia do klubu niesionego falą formy, który jest trenowany przez dobrze znającego go trenera. Wciąż jednak w grę wchodzi pewna wątpliwość – czy zawodnik, który raz odbił się od Premier League, poradzi sobie w jednym z największych klubów w Anglii? Jedno jest pewne – nawet, gdy Weghorst nie dojedzie piłkarsko, to w przeciwieństwie do pewnego Portugalczyka nie zawiedzie kibiców swoim profesjonalizmem.
fot. commons.wikimedia.org
Skomentuj