Redakcyjny wielogłos #4. Czy Fernando Santos to dobry wybór na selekcjonera?

Przez kilka ostatnich tygodni kibiców reprezentacji Polski rozgrzewał głównie temat wyboru nowego selekcjonera kadry. PZPN długo trzymał w tajemnicy jego personalia, aż w końcu podczas wtorkowej konferencji prasowej prezes Cezary Kulesza ogłosił, że funkcję trenera biało-czerwonych będzie sprawował Fernando Santos. W dzisiejszym redakcyjnym wielogłosie zastanowimy się, czy były opiekun Portugalczyków, to odpowiedni kandydat na to stanowisko.

Bartek Banasiewicz

Na początku wydawało się nierealne, iż trener, który zdobył z Portugalią Mistrzostwo Europy sześć lat temu, zostanie selekcjonerem reprezentacji Polski. To jednak nastąpiło – PZPN podpisał kontrakt z Fernando Santosem.

Czy jest to osoba, której oczekiwało większość kibiców w Polsce? Jeśli mówimy o renomie i rozpoznawalności – zdecydowanie tak. Nigdy zagraniczny trener z takim CV i niedawnymi sukcesami nie obejmował naszej drużyny narodowej. Obawiam się jednak, że po kilku meczach będziemy słyszeć głosy mówiące głównie o dużym zawodzie bądź o tym, że trener jest przepłacony. 

Odkąd bowiem oglądam mecze z udziałem drużyn prowadzonych przez Fernando Santosa, często widzę dość pragmatyczny styl gry. Grecja na wielkich turniejach wygrywała spotkania głównie dzięki stałym fragmentom. Portugalia na EURO 2016 ledwo wyszła z grupy, natomiast w fazie pucharowej miała masę szczęścia. Ostatnio głównym zarzutem do Santosa było to, iż na niedawno zakończonym mundialu nie był w stanie wykorzystać potencjału zawodników w ofensywie (poza spotkaniem ze Szwajcarią).

Jak więc widzę prowadzoną przez niego reprezentację Polski? Wydaje mi się, iż nasza kadra będzie grać futbol polegający głównie na dobrej grze w defensywie. Nie jest to coś, czego oczekują kibice. Ciekawi mnie więc, czy po kilku miesiącach (mimo nawet dobrych wyników) nie usłyszymy wielu głosów mówiących o tym, iż był to jednak zły wybór. A co najgorsze, kosztujący rocznie aż 2,5 mln euro…

Wiktor Morawski

Fernando Santos to selekcjoner, jakiego Polska do tej pory nie miała. Szkoleniowiec mający na koncie tytuł Mistrza Europy i udaną pracę zarówno z kadrą Grecji, jak i Portugalii. Często też narzekało się u nas, że piłkarzy pokroju Zielińskiego czy Lewandowskiego prowadzą trenerzy przyzwyczajeni do współpracy z graczami z Ekstraklasy. No to proszę, Santos prowadził Cristiano Ronaldo czy Bruno Fernandesa. Z gwiazdami sobie poradzi. Do tego, jako trener słynie z twardej ręki. U niego nie będzie kolesiostwa, czy rządów szatni, a niestety i takie zarzuty, czasem wobec kadry się przewijały. Wybór ten zapowiada się bardzo dobrze, w końcu zalet jest co niemiara. Doświadczenie i sukcesy w pracy selekcjonera, praca z gwiazdami światowego formatu oraz spojrzenie z zewnątrz na polski futbol to największe z nich.

A wady? Cóż, selekcjoner jest raczej osobą spokojną, a do piłki podchodzi pragmatycznie. Jego drużyna może grać ładnie, jeśli to będzie też skuteczne, ale jeśli zwycięstwo da brzydka piłka, to będzie grać brzydko. Przy obecnych nastrojach wokół reprezentacji czeka go prawdziwe wyzwanie, by zjednoczyć kibiców i przekonać ich do swego pomysłu na zespół, szczególnie że nawet drobne potknięcia, czy mniej przekonujące mecze mogą wywołać wątpliwości. Czy więc jest on idealny do tego zadania? Wydaje się, że mimo wszystko najlepszy, jakiego mogła mieć Polska, a to, co straci brakiem pięknych opowieści o ofensywnym futbolu, nadrobi, gdy jego drużyna wybiegnie na boisko.

Damian Głodzik

Od wtorku oficjalnie mamy nowego Polaka. Dzięki Cezaremu Kuleszy został nim Fernando Santos. Można powiedzieć, że wreszcie, ale wszyscy wiedzieliśmy, że selekcja będzie trwała długo. Na papierze ten ruch ze strony PZPN-u wygląda dobrze. W zasadzie wydaje się on wyborem idealnym. Otóż dostajemy zagranicznego szkoleniowca, który ma ogromne doświadczenie w prowadzeniu drużyny narodowej. Został sprawdzony pod tym kątem nie tylko na własnym podwórku, ale również w Grecji. W obu przypadkach – zachowując odpowiednie proporcje – z sukcesami.

Nie zatrudniamy głośnego nazwiska z piłkarskich boisk, a prawdziwego fachowca. Co do tego nie można mieć najmniejszych wątpliwości. Fernando Santos to przede wszystkim trener, który nie będzie się nad Wisłą uczył fachu selekcjonera, jak miało to miejsce kilkanaście miesięcy temu w przypadku Paulo Sousy. Zamiast tego ma wnieść swoje know-how w postaci zarządzania grupą oraz prowadzenia reprezentacji.

Patrząc na drużyny, które prowadził oraz, to co prezentowały one na boisku, można stwierdzić, że to trener pragmatyk. Zresztą słyszymy o tym w mediach bez przerwy. Pojawiają się nawet głosy zawodu, że znów gra reprezentacji Polski nie będzie przyjemna dla oka. O tym, jak będzie, dopiero się przekonamy, ale można być pewnym, że ta gra i tak będzie lepsza niż była do tej pory, gdy kadrę prowadził Czesław Michniewicz. Po prostu poprzeczka przez byłego szkoleniowca została zawieszona tak nisko, że mam nadzieje, iż niżej już być nie może. W ofensywie będziemy grać lepiej, a śmiem twierdzić, że w fazie obronnej będziemy pewniej wyglądać.

Choć osobiście Fernando Santos nie był moim faworytem do objęcia funkcji selekcjonera, to nawet w jego filozofii gry widzę przemyślaną decyzję Cezarego Kuleszy. Nasza reprezentacja jest po prostu skazana na pragmatyzm. Nawet jeśli uważamy, że mamy zawodników zdolnych do tego, by grać – jak to mawiał Jerzy Engel – futbol „na tak”, to pewnych ograniczeń na razie nie przeskoczymy. Wyniku będziemy wymagać tu i teraz, a pewnych zawodników w tej kadrze należy po prostu zbudować. To proces, który wymaga czasu, a ten Portugalczyk ma zapewniony w kontrakcie.

Pragmatyzm nie jest zły, co pokazało wiele reprezentacji, na których miejscu chcielibyśmy się znajdować. Weźmy pierwszy przykład z brzegu i mistrzostwo Europy Portugalii z Santosem u steru. Czy ktoś dziś wypomina Portugalczykom, że – z finałem włącznie – po tytuł sięgnęli po dogrywkach i rzutach karnych w każdej fazie rozgrywek? Nie, przytacza się to bardziej jako anegdotę. Możemy być jednak pewni, że pragmatyzm w wykonaniu Santosa i ten w wykonaniu Michniewicza to dwa różne światy. Nie patrzę na Portugalczyka przez różowe okulary, bo ma zagraniczny paszport. On po prostu pokazał już na arenie międzynarodowej, że jego drużyny w tym pragmatyzmie się nie zatracają, jak miało to miejsce w przypadku Michniewicza w Katarze.

Były selekcjoner Portugalii to dobry wybór, choć sam liczyłem na to, że zatrudnimy Vladimira Petkovicia. Stawiając naprzeciw siebie Grecję Santosa i Szwajcarię Petkovicia – wybierałem po prostu tę drugą opcję. Zresztą nie możemy zapominać, że poza mistrzostwami Europy z 2016 roku Portugalia zwyczajnie zawodziła nie tylko, jeśli chodzi o wynik, ale również grę. Trudno było się oprzeć wrażeniu, że nie wykorzystywała ona w pełni swojego potencjału, a przecież my mamy podobne odczucia, co do naszej kadry. Faworyzowałem nawet drugiego z Portugalczyków, czyli Paulo Bento. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że obecny selekcjoner ma być koordynatorem szkolenia. Nie jestem przekonany, że filozofia Fernando Santosa powinna zostać zaszczepiona naszym trenerom. Odnoszę wrażenie, że to zwykły pic dla ocieplenia wizerunku i pokazania, że robimy coś inaczej w porównaniu do poprzedniego zagranicznego szkoleniowca.

Rafał Gałązka

Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym, że Fernando Santos znajduje się w kręgu zainteresowania Cezarego Kuleszy, jako potencjalny nowy selekcjoner biało-czerwonych, uznałem, że to najgorsza opcja z tych, które w tamtym czasie przewijały się w medialnych doniesieniach. Martinez, Renard, Petković, Bento… Każde z tych nazwisk wydawało mi się lepszą opcją niż człowiek, którego kojarzyłem przede wszystkim z tłamszeniem olbrzymiego potencjału reprezentacji Portugalii. Nawet gdy w pewnym momencie na tapecie pojawiła się kandydatura Stevena Gerrarda, uznałem to za opcję pełną wad, ale nadal lepszą aniżeli podstarzały i dobijający do ściany Santos.

Gdy na początku tygodnia na twitterze zaczęły się pojawiać znaki, wskazujące na to, że ostatecznie to właśnie 68-letni Portugalczyk obejmie stery naszej kadry, czułem olbrzymią irytację i złość, że PZPN znów podejmuje decyzję daleką od ideału. Dopiero co ogół polskich kibiców i dziennikarzy zamienił się w piłkarskich estetów i domagał się trenera, który uwolni przede wszystkim ofensywny potencjał drzemiący w zawodnikach naszej kadry oraz uatrakcyjni nasz styl gry, a dostaliśmy człowieka, który w polskich mediach już otrzymał łatkę „portugalskiego Michniewicza.”

Ochłonąłem jednak i przemyślałem temat. W ciągu kilku ostatnich dni zmieniłem nieco swoje podejście do wizji Santosa-selekcjonera. Nadal nie jestem wielkim entuzjastą tego pomysłu, ale w żaden sposób nie jestem też w stanie zanegować tego, że stery naszej reprezentacji obejmie człowiek z bardzo silnym CV, który przez ostatnich osiem lat zarządzał drużyną narodową ze ścisłego światowego topu i piłkarzami pokroju Cristiano Ronaldo, Bernardo Silvy czy Bruno Fernandesa. Człowiek, którego nie powinna przerażać wizja stanięcia twarzą w twarz z rozpuszczonymi ostatnio jak dziadowski bicz Milikami, Lewandowskimi i Szczęsnymi. W końcu człowiek, który swoją pracą zasłużył na szacunek i któremu nie da się wypominać, że dostał zadanie ponad swoje możliwości, jak to było w przypadku Brzęczka czy Michniewicza.

Oczywiście, nadal uważam, że Santos nie potrafił w pełni wykorzystać potencjału portugalskiej kadry i pomimo zdobycia przez niego mistrzostwa Europy i zwycięstwa w pierwszej edycji Ligi Narodów, Os Navegadores często grali futbol nudny i pragmatyczny, momentami nieprzystający zawodnikom, którzy reprezentowali portugalskie barwy. A przecież nowy trener Polaków miał do ich gry dodać pierwiastek ułańskiej fantazji, taka była wola ludu…

Jednakże czy wola ludu jest najważniejsza? Osobiście nadal uważam, że biało-czerwoni powinni w pierwszej kolejności skupiać się na tym, by nie stracić gola, bo jesteśmy średniakami z pojedynczymi piłkarzami z najwyższej półki w składzie. To, co nie przystało portugalskiej kadrze, niekoniecznie musi źle wyglądać w przypadku przekucia tego na schematy gry naszej drużyny narodowej. A aż takiego pragmatyzmu, jak w przypadku myśli szkoleniowej Michniewicza, w filozofii gry Santosa mimo wszystko nie przewiduję.

Santos w dodatku ma doświadczenie, jeśli chodzi o prowadzenie kadry o podobnym potencjale do nas. Gdy przed dekadą prowadził Greków, ci awansowali pod jego wodzą zarówno na Euro 2012, jak i na Mundial 2014. Na obu tych turniejach wyszli zresztą z grupy. Gdy Santosa zabakło, to ekipa z Hellady nie awansowała już na cztery kolejne wielkie turnieje.

Reasumując, wyszła mi trochę laurka dla nowego opiekuna biało-czerwonych, chociaż nadal uważam, że na rynku były lepsze opcje niż Portugalczyk. Można było jednak wybrać też Jana Urbana, czy Michała Probierza… więc mogło być o wiele gorzej. Tymczasem kończę komentowanie tego wyboru i oczywiście daję Fernando Santosowi czas na to, by przekonał nas wszystkich, że Cezary Kulesza postawił na odpowiedniego człowieka.

Bartek Banasiewicz

Wiktor Morawski

Damian Głodzik

Rafał Gałązka

fot. commons.wikimedia.org

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: