Everton Football Club, to zespół o niezmiernie bogatej historii. 9-krotny mistrz Anglii, 5-krotny zdobywca Pucharu Anglii, triumfator Pucharu Zdobywców Pucharów. Jednym zdaniem, ważny punkt na piłkarskiej mapie świata. A jednak ostatnie lata nie są dla nich łaskawe. Od 1995 roku nie sięgnęli po żadne trofeum, a w obecnym sezonie poważnie zagraża im widmo spadku z ligi, pierwszego od 1951 roku! Po 20 spotkaniach mają tylko 15 punktów i okupują 19 miejsce w tabeli. Nie można się więc dziwić decyzji o zwolnieniu menedżera, Franka Lamparda i zatrudnieniu w jego miejsce nowego człowieka. Tym kimś jest Sean Dyche, były menedżer Burnley, którego cel nad rzeką Mersey będzie jeden. Utrzymać „The Toffees” w lidze. Jeśli tego dokona, to być może kolejnym będzie przywrócenie im należnego miejsca w angielskiej piłce.
Sean Dyche nie ma na chwilę obecną CV bogatego w wiele różnych drużyn. Zaczynał w Watfordzie, w którym poszło mu średnio, a po zaledwie 49 meczach u sterów, został zwolniony. Następnie znalazł swoją ziemię obiecaną w Burnley, klubie o niewielkich możliwościach finansowych, który od lat nie mógł wybić się z niższych lig. Przez 10 lat zarządzał piłką na Turf Moor, zapewniając kibicom niezapomniane momenty w Premier League i osiągając przyzwoite wyniki, w trudnych warunkach finansowych. Czego jednak możemy spodziewać się po nim w Evertonie?
Zacznijmy od taktyki. Dyche ma opinię stereotypowego angielskiego menedżera, grającego prostą piłkę i motywującego swych piłkarzy głośnym, zachrypniętym głosem. Za jego czasów w Burnley zwykle stosowano formacje 4-4-2, z dużym naciskiem kładzionym na defensywę. Stawiał na piłkarzy dobrze zbudowanych fizycznie i środek pola nastawiony na destrukcję. Dwa czteroosobowe bloki tworzyły zasieki, zwykle starające się utrzymać pozycje i nie doskakiwać do przeciwnika, wymuszając na nim próbę rozciągnięcia gry długim podaniem. Do walki o górne piłki zespół Dyche’a był zawsze doskonale przygotowany. Między innymi dlatego ataki często zaczynał od długiego podania na odgrywającego. Ten zgrywał piłkę w środkową strefę boiska, gdzie zawodnicy Dyche szukali możliwości walki bark w bark. W fazie ataku najważniejsze były niewątpliwie skrzydła, na których po jednej stronie zwykł operować klasyczny skrzydłowy, a po drugiej zawodnik szukający półprzestrzeni między linią pomocy i napastnikami, oraz tworzący miejsce bocznemu obrońcy. Taktyka ta długo pozwalała jego drużynie osiągać solidne wyniki, niekiedy jednak gubiła balans między ofensywą a defensywą, co tworzyło problemy ze zdobywaniem bramek.
Nie można też pominąć kwestii motywacji, a pod tym względem, Sean Dyche wydaje się prawdziwym fachowcem. Jego zespół zawsze biegał i walczył, będąc fizycznie i mentalnie przygotowany na najwyższym poziomie. Co jednak równie ważne, Dyche potrafił sprawić, że pokochali go kibice. Nie tylko dobre wyniki, ale też szczere i zabawne konferencje prasowe, sprawiły, że „Ginger Mourinho” stał się w Burnley kultową postacią.
A to nie lada zaleta, kiedy trafiasz do Evertonu. W drużynie z Goodison Park jest wiele rzeczy, szczególnie gdy chodzi o emocje, niestety niewiele z nich jest pozytywnych. Brak wiary w zwycięstwa, niechęć kibiców do właściciela, dyrektorów i prezesów, oraz ogólny pesymizm, to efekt fatalnych wyników klubu, ale równocześnie coś, co nie ułatwia wygrzebania się z kryzysu. Jednym z najważniejszych zadań Dyche’a, jest teraz poprawa nastrojów wokół klubu. Musi przekonać do siebie piłkarzy oraz kibiców, a przede wszystkim, musi przekonać ich, że Everton znów może wygrywać. Rozwiązanie problemów mentalnych to absolutny priorytet dla nowego menedżera „The Toffees”.
Równocześnie nie można zapominać o sprawach boiskowych. A tam łatwo nie jest. Choć Dyche spotka w klubie kilku swoich byłych podopiecznych z Burnley, kadra nie wygląda kolorowo. Solidny bramkarz, Jordan Pickford i przyzwoici obrońcy z Jamesem Tarkowskim na czele dają pewne podstawy do gry defensywnej, gorzej jednak wygląda to w kreacji. W linii pomocy widzimy graczy takich jak Onana, Gueye czy Doucoure, więc piłkarzy nastawionych na destrukcję. To akurat o tyle dobre, że już w Burnley Sean Dyche preferował taki typ środkowych pomocników. Niestety z zespołu odszedł Anthony Gordon, co ogranicza wybór skrzydłowych do Demaraia Greya i Dwighta McNeil. Jest też Alex Iwobi, zawodnik o znacznie większym potencjale ofensywnym niż reszta pomocników, będący zresztą byłym skrzydłowym. Szczególnie w obecnej sytuacji kadrowej, zdaje się, że Dyche przesunie Iwobiego z powrotem na skrzydło. Najważniejszy będzie jednak napastnik. Tam do wyboru jest tylko pozostający bez formy Maupay i Dominic Calvert-Lewin, gwiazda drużyny, niemogącą jednak wrócić do regularnego strzelania od powrotu po kontuzji.
To też jest problem Evertonu. W 20 spotkaniach do siatki trafili tylko 15 razy. To najgorszy wynik w całej lidze. Odblokowanie napastników, będzie dla menedżera urodzonego w Kettering ogromnym wyzwaniem. Nieco lepiej wygląda to w defensywie, ale liczba 28 straconych bramek nie mówi wszystkiego. Everton zachował jedynie cztery czyste konta, co sprawia, że tylko Southampton rzadziej nie traciło bramki w spotkaniu. Ich obrona jest więc pozornie solidna, lecz w praktyce nie wystarcza, by urywać punkty.
Czy więc Sean Dyche to odpowiedni menedżer dla klubu z Goodison Park? Wydaje się naturalnym kandydatem do zjednoczenia kibiców i piłkarzy. Zna pracę w trudnych warunkach i jest też osobowością, która potrafi przekonywać ludzi do wiary w sukces. Mniej pewnie wygląda to od kwestii taktycznej, gdzie w szczególności obawy może budzić jego umiejętność do budowania napastników. Z drugiej strony zawodnicy w większości pasują charakterystyką do stylu gry, który preferuje, a usprawnienie obrony powinno wystarczyć, aby wyszarpać utrzymanie.
Czego więc od tego zatrudnienia oczekuje Everton? Wbrew pozorom raczej niewiele. Sean Dyche ma uratować ich przed spadkiem, a jeśli tego dokona, to zobaczymy co dalej. Angielskiemu menedżerowi przyświeca ten sam cel, ale tylko krótkoterminowo, aby zachować posadę. Dla niego Everton to ogromna szansa. Klub o ogromnym potencjale kibicowskim i mimo wszystko sportowym, który od lat ten potencjał zaprzepaszcza. Na razie Dyche ma ich utrzymać, ale potem? Będzie musiał udowodnić światu, iż nie jest jednowymiarowym menedżerem, radzącym sobie tylko w klubach w ciężkiej sytuacji i oferującym jeden sposób gry w piłkę. Długofalowo Sean Dyche stoi przed wyzwaniem uwolnienia potencjału klubu i siebie samego.
fot. commons.wikimedia.org
Skomentuj