Hiszpanie mają problem ze swoim stadionem narodowym. Baskowie nie chcieli gościć u siebie kadry, a Barcelona czasów Bartomeu, którą nazywano FC Messi, „rozcieńczyła” tożsamość. Obłęd? O gorącej sytuacji w hiszpańskim futbolu mówi hispanista, prof. UAM Filip Kubiaczyk, autor książki „Historia, polityka i media. Rzecz o piłce nożnej w Hiszpanii 2”.
Bartłomiej Najtkowski: Czy kluczowym pojęciem, które odnosi Pan do futbolu, jest „fakt odróżniający” (andaluzyjski, baskijski, kataloński)? Dlaczego ten termin jest tak ważny?
Filip Kubiaczyk: Fakty odróżniające, odnoszące się do różnych regionów i wspólnot autonomicznych składających się na Hiszpanię, są niezwykle interesującymi elementami kulturowymi, które pozwalają nam lepiej zrozumieć mentalność i nastawienie ich mieszkańców do Hiszpanii jako całości i do kultury hiszpańskiej będącej sumą wszystkich tych kultur. To postrzeganie zależy od sensu i znaczenia, jakie nadaje im się w tych miejscach. Robią to ich mieszkańcy, w tym także ci, którzy posiadają władzę. To sprawia, że ich znaczenie, a także nastawienie do Hiszpanii i tego, co hiszpańskie może się zmieniać. Ma to swoje przełożenie również na futbol.
Szczególnie w przypadku Katalończyków i Basków.
W moich badaniach pokazuję między innymi, w jaki sposób kataloński i baskijski „fakt odróżniający”, które bazują na podkreślaniu różnicy dzielącej to, co katalońskie i baskijskie od tego, co kastylijskie/hiszpańskie znajdują swoje odbicie w mentalności i tożsamości wielu katalońskich i baskijskich kibiców, którzy kibicują przede wszystkim Barcelonie i Athletikowi Club oraz reprezentacjom piłkarskim Katalonii i Kraju Basków, a nie kibicują reprezentacji narodowej Hiszpanii, którą uważają za „reprezentację państwową”, z którą się nie utożsamiają. „Fakty odróżniające” są ważne przede wszystkim dlatego, że pomagają zrozumieć to, co łączy i jednocześnie dzieli Hiszpanów, powodując napięcia w niektórych regionach.
Położony na wyspie rzecznej w Sewilli obiekt La Cartuja, stał się nieformalnym stadionem narodowym mimo niedogodności. To szansa w wielu aspektach dla Andaluzyjczyków, których tożsamość nie jest konfrontacyjna wobec Hiszpanii?
Tak, oczywiście, chociaż Andaluzyjczycy zawsze czuli się jednocześnie Andaluzyjczykami i Hiszpanami, a to, co andaluzyjskie traktowali jako część czy też dopełnienie tego, co hiszpańskie. Nawet uchodzący za ojca nacjonalizmu andaluzyjskiego Blas Infante właściwie nie był nacjonalistą, lecz… antynacjonalistą. Szczęście Andaluzji było dla niego tożsame z jej trwaniem w ramach Hiszpanii. Rozgrywanie meczów na La Cartuja to szansa przede wszystkim na zjednoczenie mieszkańców wszystkich regionów Hiszpanii wokół reprezentacji narodowej.
Wcześniej Luis Aragones dążył do tego zjednoczenia, tworząc nowe pojęcie określające reprezentację, co skończyło się fiaskiem…
Wydaje się, że neologizm La Roja (Czerwona, od koloru koszulek reprezentacji) nie spełnia już swojego zadania i nie jednoczy wszystkich Hiszpanów wokół kadry, więc postawiono na pomysł ze stadionem narodowym. Nie wiem, czy jest to do końca fortunne rozwiązanie, czas pokaże. Wydaje mi się jednak, że jak każdy projekt zaplanowany odgórnie, zawiera w sobie ryzyko porażki, choćby z uwagi na siłę takich nacjonalizmów jak kataloński i baskijski. Katalończycy i Baskowie o poglądach nacjonalistycznych doskonale bowiem wiedzą, jakie są intencje tych, którzy chcą uczynić z La Cartuja „hiszpańskie Wembley”. Można sobie wyobrazić atmosferę na tym stadionie, kiedy w finale Pucharu Króla los skojarzyłby ze sobą drużyny z Katalonii i Kraju Basków. Być może stanie się tak w maju, zobaczymy.
Wybór Sewilli to jedno, ale dziwić może, że zdecydowano się na stadion lekkoatletyczny zamiast na jeden z dwóch sewilskich klubów (Sevilla FC, Real Betis). Na obu wszak jest gorąca atmosfera, kibice śpiewają klubowy hymn z ekspresją. To było nierealne, bo ultrasi wspierają nacjonalizmy peryferyjne i są radykalnie zideologizowani, a federacja chce, by futbol był apolityczny?
Grupy ultras Sevilii FC i Realu Betis mają swoje konkretne przekonania polityczne i nie wahają się ich wyrażać. Eksponują także określone symbole. Władze Królewskiego Hiszpańskiego Związku Piłki Nożnej w Hiszpanii uznały, że wybór La Cartuja będzie wyborem neutralnym. Nie przynależy on wszakże do żadnego z tych dwóch rywalizujących ze sobą sewilskich klubów, za którymi stoją rzesze fanatycznych, zagorzałych i oddanych kibiców. Ta neutralność La Cartuja jest jednak pozorna, gdyż właściwie skończyła się ona w momencie, kiedy Luis Rubiales, prezes Związku i władze Andaluzji podpisali umowę o współpracy, włączając ten stadion w projekt budowania hiszpańskiej jedności narodowej. To projekt inżynierii społecznej. Rubiales już zawsze będzie kojarzony jako ten, który „dał” Hiszpanom stadion narodowy, którego de facto nigdy nie mieli. Pamiętajmy jednak, że futbol w Hiszpanii nigdy nie był apolityczny, nie jest i raczej nigdy nie będzie.
Hiszpański futbol jest pełen uprzedzeń i stereotypów? Skoro były selekcjoner La Roja, dumny Bask, wzywał do zaprzestania gry w Sewilli, kierując się nacjonalizmem, a Santiago Bernabeu nie może być „hiszpańskim Wembley”, bo nosi piętno frankizmu, to coś chyba jest na rzeczy.
Na tym właśnie polegał dyplomatyczny pomysł Luisa Rubialesa: wymyślił Hiszpanom stadion narodowy położony na południu kraju, w pięknej i malowniczej Sewilli, ale idea tego projektu narodziła się w Madrycie, w polityczno-administracyjnym sercu Hiszpanii. Nie miejmy co do tego żadnych złudzeń. Na skutek chłodnej postawy północy kraju wobec Hiszpanii, tego, co hiszpańskie i reprezentacji hiszpańskiej, która nie grała w Kraju Basków od 1967 roku, i gdzie nie udało się rozegrać meczów reprezentacji w ramach finałów mistrzostw Europy 2020 roku, piłkarskie władze Hiszpanii musiały postawić na południe. Santiago Bernabeu, stadion Realu Madryt, podobnie jak Civitas Metropolitano, na którym swoje mecze rozgrywa Atletico Madryt, nie mają szans, by stać się stadionami narodowymi. Według nacjonalizmów peryferyjnych ściślej – katalońskiego i baskijskiego – Madryt to administracyjno-prawna stolica „państwa hiszpańskiego”, sztuczny twór bez historii, jak określają Hiszpanię. Taki projekt byłby z góry skazany na niepowodzenie.
Reprezentacja Kraju Basków w strukturach UEFA i FIFA to wizja utopijna? Znamienne, że podejście Basków do tej reprezentacji jest poważniejsze niż w Katalonii, pojawiają się nawet spory na poziomie… semantyki.
Z formalnego punktu widzenia, przy obecnym stanie prawnym, jest to niemożliwe. Wniosek Baskijskiego Związku Piłki Nożnej do obu tych instytucji, jak można było przewidzieć, został odrzucony w połowie 2021 roku. Piłkarskie władze Kraju Basków wiedziały, że taka będzie odpowiedź już w momencie składania tego wniosku. Podobnie, że rząd w Madrycie nie poprze ich wniosku. Dlaczego go zatem złożyły? Na skutek presji nacjonalistów baskijskich. Znamienne jest również to, że wniosek został złożony w grudniu 2020 roku, a więc na pół roku przed meczami EURO, które reprezentacja Hiszpanii miała rozegrać na San Mames w Bilbao, zanim jeszcze tych planów nie pokrzyżował koronawirus. I nie było w tym przypadku. Rządzący bakijskim futbolem w Bizkai, Arabie i Gipuzkoa byli zresztą w tej kwestii podzieleni, a wśród Basków zasiadających w Królewskim Hiszpańskim Związku Piłki Nożnej są tacy, którzy stawiają na współpracę z Rubialesem, jego prezesem… Dlatego nie czekałbym na oficjalny mecz reprezentacji Kraju Basków z Hiszpanią, gdyż nie ma na to szans. A jeśli chodzi o Euskal Selekzioa (reprezentację baskijską), to ma ona wspaniałą historyczną kartę, jakiej nie posiadają piłkarskie reprezentacje innych regionów Hiszpanii. Do tego, jako jedyna regularnie rozgrywa coroczne spotkania towarzyskie. Pewnych kwestii nie da się jednak ominąć.
W czasie wojny domowej w Hiszpanii reprezentacja Kraju Basków realizowała szczytny cel?
Reprezentacja Euzkadi, jak ją określano, miała dwa cele: propagandowy, polegający na tym, aby przedstawić światu istnienie „kwestii baskijskiej” w ramach Hiszpanii i humanitarny, tj. zebranie środków na szpital La Rosalie w Biarritz, w którym leczono rannych w wyniku walk w czasie hiszpańskiej wojny domowej. Ich realizacji służyły mecze, które rozgrywała w Europie Środkowo-Wschodniej i Ameryce Południowej w latach 1937-1939. Poza tym należy dodać, że poziom sportowy tej reprezentacji był bardzo wysoki, trudno było ją pokonać.
Podstawą nacjonalizmu baskijskiego była rasa i język euskera, ale Baskowie odrzucają ideologię i nie chcą już secesji, a dbający o ich tożsamość Athletic to drużyna, w której pierwsze skrzypce grają pochodzący z Ghany bracia Williams.
To złożona sprawa. Wielu Basków uważa się jednocześnie za Hiszpanów i nie podziela nacjonalistycznej retoryki. Jednakowoż duża część baskijskiego społeczeństwa ciągle żyje wizją Hiszpanii i Hiszpanów zaszczepioną im przez nacjonalistów, która opiera się na ideach ojca baskijskiego nacjonalizmu Sabino Arany. Zgodnie z nią Hiszpanie to obcy (maketos), a piłkarska reprezentacja Hiszpanii to reprezentacja obcych (Maketania).
Baskowie więc są wciąż nacjonalistami, ale unikają szowinizmu po upadku ETA?
Mimo że wielu badaczy podkreśla, że Baskowie są dziś społeczeństwem postterrorystycznym i wychodzą powoli z piętna życia w strachu przed działaniami organizacji terrorystycznej ETA (została rozwiązana w 2018 roku), ciągle wielu z nich uważa, że w Kraju Basków bycie nacjonalistą oznacza bycie Baskiem, a nie nacjonalistą oznacza bycie… Hiszpanem, czyli wrogiem, obcym. Korzeni takiego myślenia należy szukać w epoce frankizmu, kiedy powstała zbitka pojęciowa frankizm-Hiszpania i frankista-Hiszpan. Co ważne, duża część Basków głosuje dziś na partie nacjonalistyczne nie dlatego, że popiera ich ideologię, ale dlatego, że jako rządzący dbają oni o dobrostan Kraju Basków. Określiłbym to raczej pragmatyzmem niż szowinizmem. I nadal wielu z nich woli nie eksponować w przestrzeni publicznej hiszpańskich symboli, co nie oznacza, że nie robi tego w domu.
Niedoszłe mecze EURO 2020 w Bilbao ukazują, jak chęć pokazania regionu światu, zrobienia marketingu przegrała z politycznym obłędem? Wydaje się, że górę wzięła wola uniknięcia „upokarzającej” nacjonalistów gry Hiszpanów na San Mames. Obostrzenia sanitarne to wymówka. To oznacza, że neologizm La Roja poniósł porażkę, przecież ukuto go już w czasach Luisa Aragonesa.
Z pewnością jest to przede wszystkim porażka Królewskiego Hiszpańskiego Związku Piłki Nożnej i projektu jednoczenia wszystkich Hiszpanów wokół reprezentacji. Serce tego projektu wyznacza wspomniana już przeze mnie Andaluzja i stadion La Cartuja. Myślę jednak, że odebranie Bilbao meczów Euro specjalnie Basków nie zdziwiło, ani nie zmartwiło. Chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że jeszcze w momencie kiedy Bilbao było jednym z miast gospodarzy turnieju, Rubiales, prezes Związku publicznie mówił o możliwości jego zastąpienia Sewillą… Nie robi się takich rzeczy dumnym Baskom! To było straszne faux pas! Moim zdaniem, baskijskim władzom koronawirus pozwolił uniknąć wiązania Kraju Basków, Bilbao i stadionu San Mames z marką Hiszpania. Od momentu przyznania Bilbao statusu jednego z miast gospodarzy, nie spotkałem się z żadną kampanią promującą to miasto jako część Hiszpanii!
A jak reagowali polityczni liderzy?
Wypowiedzi baskijskich polityków o Hiszpanii i o samym EURO również były chłodne. Niektórzy mówili wręcz o kolonizacji kulturowej i wzywali do bojkotu turnieju. Zauważmy, że nacjonalistyczna platforma społeczna „Nie dla EURO” nawołująca do bojkotu mistrzostw, nie spotkała się z protestami zwolenników turnieju. Rząd Pedro Sancheza również nie zrobił nic, aby ratować sytuację. Pamiętajmy, że męska reprezentacja Hiszpanii – o czym już nadmieniłem – nie rozegrała żadnego meczu w Kraju Basków od 56 lat! Ta absencja stała się już poniekąd nacjonalistyczną „tradycją”.
FC Barcelona straciła swoją tożsamość pod rządami Bartomeu? Uważa Pan, że potrzebna jej jest rekatalonizacja, a Bartomeu, zachowując neutralność ws. niepodległości Katalonii, nie umiał pogodzić globalnego charakteru klubu z katalońskim?
Nie straciła jej, ale ją rozcieńczyła… Bartomeu odciął Barcę od katalonizmu i poniekąd katalońskości. Chciał żyć dobrze ze wszystkimi, załatwiać wszystko polubownie. Ale w klubie takim jak Barca, jeśli jesteś jego prezesem, nie możesz być sztucznie neutralny. To najgorsze z możliwych rozwiązań. Bartomeu zapłacił za swoją postawę najwyższą cenę. Socios nie wytrzymali. Znamienne było to, że na końcu oskarżył o to, że musiał odejść… katalońską Generalitat – sic! (zespół organów składających się na polityczną organizację autonomii Katalonii). Za wszelką cenę chciał uniknąć tego, aby Leo Messi odszedł z klubu za jego kadencji. Wprawdzie udało mu się to, ale już do końca będzie kojarzony z tym, że Barca rozegrała mecz ligowy z UD Las Palmas przy pustych trybunach w dzień nielegalnego katalońskiego referendum niepodległościowego, kiedy Katalończycy głosowali ścierając się z hiszpańską policją na ulicach. Z tej pozornie salomonowej decyzji najbardziej cieszyli się w Madrycie. Joan Laporta nigdy by na to nie pozwolił. Wcześniej, i słusznie, nie chciał się zgodzić na finansowanie z klubowych pieniędzy niepodległościowego procesu. Ale nie potrafił znaleźć kompromisu, lawirując, podejmował złe decyzje i naraził się praktycznie wszystkim. Wydaje mi się jednak, że ważniejsze od tego, że nie rozumiał iż Barca ma dwa wymiary: kataloński i planetarny, było to, że był prezesem, którego ta funkcja po prostu przerosła. Szafowanie pieniędzmi i udawana neutralność to za mało, by poradzić sobie jako president na Camp Nou i przekonać do siebie socios. A do tego jeszcze tak rozwścieczył ikonę Barcy, Leo Messiego, że ten postanowił odejść z klubu…
Czy pojęcie „FC Messi” nie jest populistyczne? Messiemu można wypominać choćby premię za wierność, ale dzięki niemu, mimo „faraońskiego” kontraktu, Barca zarabiała, a wobec tego „zatrute dziedzictwo” to główna przyczyna nieszczęść?
Samo to określenie jest być może nieco buńczuczne, ale Messi naprawdę miał dużą władzę w klubie i wiele od niego zależało. Oczywiście, że generował zyski Barcelonie, ale to tylko jedna strona medalu. Jego kontrakt z pewnością był dla klubu dużym obciążeniem, zwłaszcza, że intratne kontrakty mieli też inni piłkarze Barcy, ale nie obdarzeni talentem Messiego… Poza tym, nie zapominajmy, że Messi lubi liderować, lubi jak wszystko układa się po jego myśli. Jeśli dzieje się inaczej, okazuje to, nie potrafi i nie chce tego ukrywać. Zwracał zresztą na to uwagę Ivan Rakitić. Na kryzys Barcy złożyło się wiele czynników. Kontrakt Messiego był faraoński, ale pamiętajmy, że nie on sam składał pod nim podpis. A swoje decyzje Bartomeu konsultował z zarządem. Barca w tamtym czasie była po prostu źle zarządzana.
Joan Laporta zastał klub pogrążony finansowo (ponad 300 mln wydanych na trzech piłkarzy, z których jeden został w drużynie) i wizerunkowo (Barcagate – szkalowanie piłkarzy) i dlatego stał się pragmatykiem? El Clasico nie jest już starciem Katalonii z Kastylią, bo powstał sojusz ws. Superligi.
Laporta zawsze był pragmatyczny. Uważam, że jest najlepszym prezesem, jaki mógł się trafić Barcelonie w obecnej sytuacji. Już dokonał rekatalonizacji Barcy w wymiarze symbolicznym, wprowadził dźwignie finansowe, Barca zdobyła Superpuchar Hiszpanii, pokonując największego rywala Real Madryt, jest liderem tabeli w rozgrywkach ligowych, wciąż ma też szansę na zwycięstwo w Pucharze Króla i Lidze Europy. Kto wie, może Barca walcząca z kryzysem zdobędzie nowy triplete? Aktualnie polityczne napięcie towarzyszące El Clásico zmalało. Oczywiście, Joana Laportę i Florentino Pereza (prezesa Realu Madryt) połączyły wspólne interesy: projekt Superligi i trzymanie wspólnego frontu wobec Javiera Tebasa (prezes LaLiga) w sprawie umowy z CVC. Jest to również wynikiem uspokojenia sytuacji politycznej w Katalonii, gdzie poparcie dla secesjonistycznych dążeń i odłączenia się od Hiszpanii wyraźnie spadło. Ale nie dajmy się zwieść: Laporta ma takie same poglądy jak w latach 2003-2010, kiedy stał na czele klubu. Jednak ich tak otwarcie nie eksponuje, a na pewne zachowania sobie zwyczajnie nie pozwala, jest dyplomatą. Kiedy jednak nadejdzie właściwy moment, El Clasico ponownie stanie się polityczne, a Laporta zmieni narrację. Nie mam co do tego wątpliwości.
Czy Laporta, mimo odejścia Messiego, któremu miał zapobiec, wciąż ma zaufanie socios? Ci są zaangażowani, wywarli presję na Bartomeu, by odszedł, a teraz być może rekompensatą jest to, że era Xaviego zapowiada się ciekawie. Nie da się powtórzyć ery Guardioli, ale Laporta może przywrócić Barcelonę na należne jej miejsce. To może wiązać się też z odrodzeniem szkółki La Masia.
Tak, Laporta ma zaufanie socios. Generalnie, gdyby nie odejście Messiego i przede wszystkim styl i forma, w jakiej do niego doszło, nie można byłoby mu za wiele zarzucić. Moim zdaniem, nie powinien wypowiadać publicznie pewnych słów o Messim. Niepotrzebnie na konferencji w sierpniu 2021 roku, żegnając Messiego powiedział, że w klubie nastała era post-Messi. Nie powinien też publicznie sugerować, że myślał, iż Argentyńczyk będzie grał w klubie za darmo. Messi jest bowiem pamiętliwy i nie tak łatwo puszcza w niepamięć słowa, które w niego uderzają. Laporta chce skutecznie „posprzątać” po swoim poprzedniku i przywrócić Barcę na drogę sportowych sukcesów. Nie porównywałbym jednak Xaviego z Guardiolą. To dwie zupełnie różne historie trenerskie. Jeśli Barca zacznie triumfować na wielu polach, to będzie to zasługa tria: Joan Laporta, Xavi Hernandez i Mateu Alemany.
Katalonia to „hiszpańskie Kosowo” i stąd mecz Hiszpanii z Kosowem wywołał tak duży rezonans opinii publicznej? Wydaje się, że medialny przekaz często ocierał się o śmieszność, to były obsesje.
Katalonia nie jest Kosowem, ale część katalońskich nacjonalistów powołuje się na jego przypadek, zwłaszcza na jednostronne odłączenie się od Serbii, widząc w nim model, którym powinna podążać Katalonia. Po tym jak fiasko poniósł pomysł utworzenia katalońskiej republiki na bazie referendum, wydaje się, że „droga kosowska”, opierająca się na prawie do samostanowienia, jest bliższa katalońskim nacjonalistom. Dlatego wielu z nich przedstawia działania Hiszpanii wobec Katalonii na wzór czystek etnicznych na Bałkanach, co oczywiście jest nacjonalistyczną propagandą i kłamstwem. Niektórzy mówią nawet o… „ludobójstwie kulturowym i językowym” popełnionym w Katalonii przez Kastylię/Hiszpanię!
Co oburzyło umiarkowanych kibiców?
Jeśli chodzi o same mecze Hiszpanii z Kosowem, to bulwersujące było przede wszystkim to, że na czas ich telewizyjnej transmisji hiszpańska telewizja publiczna „oskalpowała” drużynę z Bałkanów z nazwy i ich narodowych symboli: hymnu i flagi, wmawiając widzom, że reprezentacja Hiszpanii gra z… reprezentacją Kosowskiego Związku Piłki Nożnej. Podczas drugiego meczu w Prisztinie, w momencie odgrywania hymnu Kosowa hiszpańska telewizja publiczna wyemitowała z kolei… reklamy, a komentatorzy robili wszystko, by nie wypowiedzieć nazwy „Kosowo”. Nie robi się takich rzeczy w XXI wieku, w dobie mediów społecznościowych, które od razu zdemaskowały te cenzorskie praktyki. Z jednej strony można to interpretować jako groteskę czy ponury żart, a z drugiej pokaz siły nacjonalizmu centralistycznego mający pokazać katalońskim i baskijskim separatystom, że nie mają żadnych szans na urzeczywistnienie demontażu Hiszpanii, na jej bałkanizację i rozbicie po szwach narodowościowych.
Media społecznościowe rzadko są analizowane przez badaczy, a okazuje się, że mogą posłużyć do walki z cenzurą i wykpiwania absurdów w telewizji. W Hiszpanii tak było w tym meczu?
Tak, wobec cenzury zastosowanej przez hiszpańską telewizję publiczną, najgłośniej zaprotestował Twitter, a konkretnie jego użytkownicy, którzy wyśmiali to, co stało się na La Cartuja w Sewilli i na stadionie im. Fadila Vokrriego w Prisztinie. Mówiąc w skrócie: to, co chciała ukryć telewizja, boleśnie obnażył Twitter. Strategię, na którą zdecydowała się hiszpańska telewizja publiczna, wyśmiewali zwłaszcza kibice i politycy katalońscy. Na profile powiązane z kosowską reprezentacją piłkarską wchodzili użytkownicy z Katalonii i wyrażali swoją solidarność z Kosowem, jednocześnie krytykując i obrażając „faszystowską” Hiszpanię. Sytuacja ta pokazała, że w XXI wieku media społecznościowe mogą z powodzeniem obnażać cenzorskie praktyki władzy i mediów.
Na czym polega piłkarska rekonkwista Katalonii i czy proces ten może być kontynuowany?
Na tym, że oddolnemu stowarzyszeniu „Barcelona z reprezentacją” konsekwentną postawą udało się doprowadzić do powrotu reprezentacji Hiszpanii do Katalonii po 18 latach nieobecności. Oczywiście ich inicjatywa została wykorzystana przez prezesa Królewskiego Hiszpańskiego Związku Piłki Nożnej, Luisa Rubialesa, który dostrzegł w jego organizacji doskonałą okazję do ożywienia prohiszpańskich postaw w Katalonii. Mecz okazał się pokazem patriotyzmu sporej części Katalończyków, którzy czując się jednocześnie Hiszpanami, mogli na katalońskiej ziemi eksponować symbole Hiszpanii i cieszyć się z dźwięków hiszpańskiego hymnu. Po latach nacjonalistycznej indoktrynacji społeczeństwa katalońskiego przez nacjonalistów, z jednej strony można w tym widzieć przejaw normalizacji, a z drugiej, potwierdzenie osłabienia katalońskiego procesu niepodległościowego. W tym sensie Katalonia została „odbita” nacjonalistom. Uważam jednak, że jeśli proces ten będzie kontynuowany, to prędzej dojdzie do kolejnego meczu reprezentacji na RCDE Stadium niż zagra ona na Camp Nou… I nie tylko dlatego, że na skutek remontu swojego stadionu Barca od następnego sezonu będzie rozgrywała swoje mecze na Montjuic. Dopóki prezesem Barcy będzie Joan Laporta, nie ma szans na to, by La Roja zagrała na tym stadionie.
Organizacja meczu Hiszpania-Albania na RCDE Stadium pomogła Espanyolowi czy zaszkodziła? Ten klub od lat 90. przechodzi katalonizację i nie zgadza się na monopol Barcy w regionie, ale ten mecz to był prezent dla nacjonalistycznych cules?
Z pewnością w jakimś stopniu kibice Barcy dostali od Espanyolu argument za tym, że ta ich katalońskość nie jest do końca „czysta” i jest powiązana z hiszpańskością. Będą to podnosić, twierdząc, że w rzeczywistości Espanyol to klub hiszpański, a nie kataloński, rezerwując dla siebie miano jedynego symbolu i ambasadora Katalonii. Z drugiej jednak strony możemy spojrzeć na decyzję Espanyolu inaczej. Klub pokazał nią, że nie wstydzi się tego, iż wielu jego kibiców preferuje tożsamości dualne, tj. czuje się jednocześnie Katalończykami i Hiszpanami, co wcale nie oznacza, że są przez to gorszymi Katalończykami. Wręcz odwrotnie! Po nieudanej próbie secesji Katalonii z 2017 roku, ci kibice Espanyolu, którzy nie popierają idei oderwania się Katalonii od Hiszpanii, mogą triumfować, bo poparcie dla niepodległości Katalonii wśród Katalończyków zmalało, a na RCDE Stadium po raz pierwszy od blisko dwóch dekad zagrała reprezentacja Hiszpanii, co ma dla nich swoją symboliczną wymowę.
Z profesorem Filipem Kubiaczykiem rozmawiał Bartłomiej Najtkowski
commons.wikimedia.org
Skomentuj