Mamy 1981. Niezwykle trudny okres bogatej historii miasta Liverpool. Robotnicza dzielnica Toxteh jest całkowicie sparaliżowana przez zamieszki. Na ulicach panuje regularna wojna policji z mieszkańcami. Aresztowanych jest ponad 500 osób, blisko 1000 funkcjonariuszy zostaje rannych, a 150 budynków ulega spaleniu. Walki wręcz, policyjne pałki, a nawet bomby benzynowe, oraz gazowe granaty, to niestety elementy wpisujące się w dramatyczny obraz Toxteh z początku lat 80. Kiedy wszystko stoi w ogniu, zewsząd dochodzą krzyki rozpaczy, a ulice spływają krwią, w jednym z domów siedzi niczego jeszcze nieświadomy, 6 – letni chłopak, który w przyszłości ma zostać nazwany przez jeden brukowców “Terrorystą z Toxteh”. Przydomek ten oczywiście się nie przyjmie. W przeciwieństwie do tego, który otrzyma on od kibiców zgromadzonych na Anfield. Przed państwem “Bóg”, Robbie Fowler, idol trybun, zwykły chłopak z robotniczej dzielnicy Liverpoolu.
Pochodzenie
Sam Fowler dziś chętnie podkreśla jak bardzo czuje się on związany z miejscem, w którym spędzał dzieciństwo. Obiektywnym obserwatorom jawi się ono jako środowisko, z którego trudno się wyrwać i wejść na właściwą ścieżkę. Dla samego idola trybun z Anfield jest to jednak pogląd irytujący. Czytając jego biografię, wydaną w 2006 roku, można odnieść wrażenie, że Robbie to facet, który nie lubi się nad sobą rozczulać i opowiadać o sobie, jako o bohaterze, któremu udało się osiągnąć sukces, mimo trudnego startu. Z irytacją wspomina:
“Ciągle mówi się o rozruchach w Toxteth tak, jakby to się działo wczoraj, a właściwie zaczęło to się w lecie 1981 roku, kiedy miałem sześć lat. Nie za wiele pamiętam, byłem zbyt młody i mama starała się nas uchronić przed tym, nie wypuszczając nas na zewnątrz. (…) W oczach ludzi, Toxteth wyglądał jak Liban. Ale to zabawne, żyłem tam, w centrum wszystkiego, a nie zauważyłem żadnej różnicy. Nawet nie wiedziałem, że to miejsce uważane było za niechlubne getto, dopóki nie dorosłem i nie obserwowałem tej samej reakcji na informację, skąd pochodzę. Nawet teraz, gdy mówisz, że jesteś z Toxteth, ludzie patrzą na ciebie, jakbyś miał dwie głowy. Często tam wracam i może faktycznie jest gorzej, bo obiecane pieniądze nie dotarły i wszystko niszczeje od ponad dwudziestu lat. Ale dawniej było to dobre miejsce do życia. Te uliczki, po których się szwendałem i mała społeczności, która troszczyła się o siebie nawzajem.”
Powyższy cytat nie przeszkadza jednak Robbiemu we wspomnieniu o sytuacji, która raczej odbiega od tego, co kojarzy nam się z miejscem dobrym do życia i wychowania dzieciaków:
“Mam bliznę na oku, kiedy w dzieciństwie oberwałem cegłą rzuconą w walce z innym gangiem. Mama przyszła po mnie do szkoły, a ja siedziałem, krwawiąc i uśmiechając się. Pojechaliśmy do szpitala, ponieważ wymagało to szycia, ale nie płakałem, a wręcz podobało mi się to. Nieźle, bo tydzień później stawiłem się tam z powrotem na zszycie drugiego oka – po tym jak biegłem ulicą i przewróciłem się wprost na szkło. Mam identyczne blizny. Wdałem się w kilka bójek, kiedy dzieciaki zaczynały na mnie nagonkę myśląc, że jestem cwaniakiem, bo gram dobrze w piłkę.”
Cóż, bezpieczeństwo na ulicach Toxteh – pomimo zapewnień Fowlera – wydaje się być kwestią dyskusyjną. Nie zmienia to jednak faktu, że to miejsce, które jest nieodłącznym elementem w kształtowaniu charakteru byłego już zawodnika. Podobnie jak klub jego życia – Liverpool FC, który wbrew powszechnej wiedzy, początkowo nie był jego największym marzeniem.
Derby miasta
Wszystko dlatego, że ojciec Robbiego zaszczepił mu miłość do lokalnego rywala The Reds – Evertonu. Fowler był w dzieciństwie kibicem The Toffees i jego przyszłość na Goodison Park, była początkowo bardziej prawdopodobnym kierunkiem rozwoju młodego piłkarza, niż gra na Anfield. Pierwsze podchody zarówno jednego, jak i drugiego klubu z miasta Liverpool, zaczęły się już w czasach wczesnego dzieciństwa drobnego chłopaka z Toxteh. Nie ma co się rozpisywać, Robbie miał talent i dość szybko można było dojść do wniosku, że ma on wielkie szanse na piłkarską karierę. Liverpool zaoferował jego rodzicom pierwszy kontrakt już wtedy, gdy chłopak miał 10 lat, ale również Everton stale monitorował jego postęp. Ojciec Fowlera był jednak nieugięty i grzecznie odmawiał zarówno jednym, jak i drugim, dając swojemu synowi pełną swobodę i nie wywierając na nim niepotrzebnej presji. Robbie miał cieszyć się futbolem, a żadne dodatkowe zobowiązania wobec przyszłych pracodawców, jak widać nie były tutaj nikomu potrzebne. Przełom nastąpił, gdy zawodnik miał 16 lat, a ogromny udział w jego ostatecznej decyzji miała osoba Jima Aspinalla – pracownika Akademii Liverpoolu, który wizytował w domu Państwa Fowlerów tak często, że z czasem zaczęto traktować go jak członka rodziny. Również zainteresowanie Kenny’ego Dalglisha, który swego czasu zaprosił chłopaka i jego ojca na rozmowę, nie było bez znaczenia. Fowler wspomina:
“Pamiętam jak byłem na Penny Lane, grałem dla młodzieżówki. Tata rozmawiał ze skautem Evertonu, Sidem Bensonem, który bardzo chciał, bym podpisał papiery. Jim Aspinall stał po drugiej stronie, jak zwykle zmartwiony. Zawołałem mojego tatę mówiąc, że mam do niego sprawę. Kiedy przyszedł, wypaliłem >Chcę podpisać kontrakt z Liverpoolem!< Dlaczego? Ponieważ byłem tam szczęśliwy, miałem wielu przyjaciół i dobrze się czułem. Oni również wszystko dobrze rozegrali. Tata przekazał to Aspinallowi. Powiedział >Dobra, zrobimy to teraz.< Zanim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, byliśmy już w drodze na Anfield.”
Reszta jest już historią. Nie tylko dla The Reds, ale i dla całej Premier League. Robbie Fowler zadebiutował w seniorskim zespole Liverpoolu już w wieku 18 lat, kiedy to otrzymał szansę gry od trenera Graemea Sounessa, przy okazji pucharowego starcia z Fulham. Napastnik odwdzięczył się trenerowi – a jakże by inaczej – strzeloną bramką. Dalszą karierę wychowanka Liverpoolu najłatwiej wyrazić w liczbach, które osiągnął on na swoim pierwszym etapie kariery.
sezon 93/94 – 18 goli (we wszystkich rozgrywkach)
sezon 94/95 – 31 goli
sezon 95/96 – 36
sezon 96/97 – 31
sezon 97/98 – 13
sezon 98/99 – 18
sezon 99/00 – 3
sezon 00/01 – 17
Tak więc włodarze i kibice Evertonu mogli sobie pluć w brodę. Obok nosa przeszedł im snajper wyborowy, który od samego początku strzelał seryjnie w szeregach odwiecznego rywala. Tym bardziej, że Fowler w bezpośrednich starciach nie oszczędzał swojego klubu z dzieciństwa. Najlepszym dowodem na to niech będzie fakt, że zdobył on bramkę już w swoim pierwszym ligowym meczu przeciwko The Toffess. Nic więc dziwnego, że kibice z Goodison nie cierpieli kogoś, kto przecież nie tak dawno był jednym z nich. Z czasem jednak skala tej niechęci przekroczyła granicę sportu, a sam Fowler miał się przekonać, że zgodnie z tytułem jednego z utworów Iron Maiden, miłość i nienawiść dzieli naprawdę cienka linia.
Łatka ćpuna
Bo w opinii Fowlera, to właśnie kibice Evertonu byli w dużej mierze odpowiedzialni za oszczerstwa, z którymi musiał zmagać się on niemal przez całą swoją karierę. Napastnik Liverpoolu w ich mniemaniu nadużywał kokainy, co ochoczo podkreślali oni na każdym kroku, będąc autorami lwiej części plotek krążących na jego temat. Tak przynajmniej twierdzi sam Fowler:
“Jestem przekonany, że to wszystko sprawka Evertończyków, którzy mszczą się za to, że strzelam przeciwko nim za każdym razem. Wiecie co? Po tym, jak tata tyle lat im kibicował, jeździł po całym kraju na mecze i wychowywał mnie na fana Evertonu, nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Wstyd mu, że cokolwiek go z nimi łączyło a ja przestałem być fanem Evertonu, kiedy zaczęli mnie nienawidzić.”
Ta łatka była dla piłkarza szczególnie frustrująca. O ile nigdy nie odciął się on jednoznacznie od doniesień świadczących o jego obecności na alkoholowych imprezach (do których przejdziemy później), o tyle jest on zdecydowanym przeciwnikiem narkotyków. A ta niechęć nie bierze się znikąd. W rodzinie Fowlera doszło w przeszłości do dwóch dramatów związanych z ich zażywaniem.
Jego kuzyn Vincent był silnie uzależniony od substancji psychoaktywnych. Zrujnowały one jego zdrowie do tego stopnia, że zmarł on niedługo po wyjściu z odwyku. Siostra Vincenta, Tracy, została zaś zamordowana przez mężczyznę będącego pod wpływem narkotyków.
Nic więc dziwnego, że w Fowlerze rósł gniew, którego bezpośrednią przyczyną była przyklejona mu łatka kokainisty, paraliżująca życie zarówno jego, jak i jego rodziny. Szczególnie, że nagonka przybierała najróżniejsze formy, a najbardziej obrzydliwą z nich był napis “ćpun”, który pewnej nocy ktoś zamieścił na murach domu jego rodziców.
To wszystko pchnęło Fowlera do wykonania jednej z najbardziej skandalicznych cieszynek w historii Premier League. Był 3 kwietnia, 1999 roku. Liverpool podejmował u siebie Everton w meczu ligowym. Przy wyniku 1-0 dla gości, sędzia podyktował rzut karny dla zespołu The Reds,w 13 minucie spotkania. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł nie kto inny, jak bohater naszego tekstu. Pewnie wykorzystał jedenastkę po czym podbiegł do usypanej kredą linii końcowej boiska. Padł na kolana i zaczął imitować…wciąganie kreski kokainy. Trybuny były wzburzone, koledzy próbowali powstrzymać Robbiego, a menadżer Liverpoolu – Gerrard Houllier udawał po meczu przed mediami, że nie wie o co chodziło jego piłkarzowi mówiąc, że chyba udawał, że je trawę. Zresztą, oddajmy głos Fowlerowi:
“Chciałem tylko odpowiedzieć na wszystkie upokorzenia, które przeżywałem przez lata. Pokazałem im, kto jest ćpunem – i wybaczcie porównanie – wetknąłem w to ich nosy. Macca próbował mnie powstrzymać, ale zanim zdążył dobiegnąć, już klęczałem. Gdybyście tylko widzieli jego twarz. Próbował podnieść mnie, bo słyszał, jak szaleli kibice Evertonu i myślę, że zdawał sobie sprawę, jaka będzie powszechna reakcja.”
McManaman wiedział co robi. Akcja Fowlera oczywiście nie przeszła bez echa i zakończyła się 4- meczową dyskwalifikacją zawodnika nałożoną przez angielską federację, oraz grzywną w wysokości 60 tysięcy funtów, którą ukarał go klub. Ale cóż, to przecież tylko jeden z wielu wybryków idola The Kop.
Spice Boys
Powyższy przydomek, którym zostali obdarowani Fowler i jego kumple nie wziął się znikąd. Końcówka lat 90’ w Wielkiej Brytanii to czas, w którym szczyt swej popularności przechodził popowy girlsband Spice Girls. Dziewczyny miały swój, jeszcze bardziej przebojowy odpowiednik, na piłkarskich boiskach, a w zasadzie to w nocnych klubach i barach ze striptizem. Bo właśnie w takich miejscach regularnie zabawiali się McAteer, Redknapp, McManaman, James, Matteo i Fowler. Z resztą, ten ostatni długo był na świeczniku tabloidów, w związku ze swym rzekomym romansem z jedną z wokalistek – Emmą Bunton. Sam Robbie zaprzeczał, ale paparazzi wiedzieli swoje. To jednak nie byłby żaden problem, gdyby nie fakt, że wyżej wymieniona grupa piłkarzy Liverpoolu chlała i imprezowała na umór. Tu słynna balanga bożonarodzeniowa z 1998 roku, pełna alkoholu striptizerek i erotycznych gadżetów. Tam pijackie ekscesy na zgrupowaniu kadry z Gascoignem i Sheringhamem, udokumentowane kompromitującymi zdjęciami. Tak, Robbie też na nich był!
A co oprócz tego? Wywiad Fowlera i McMannamana dla magazynu „Loaded”, gdzie panowie odpłynęli tak mocno, że zatytułowano go „Laski gorzała i BMW”, czy zakup dwóch wierzchowców i nazwanie ich „Jakiś koń” i „Inny koń”, tylko po to by rozbawić kolegów i wprowadzić w zakłopotanie spikera. Ale oczywiście to nie było tak, że imprezowano tylko w Liverpoolu. Sam idol trybun The Kop wskazuje w swojej biografii na piłkarzy Manchesteru mówiąc – oni też się bawili! Problem w tym, że Beckhamowi i spółce nie przeszkadzało to w osiąganiu odpowiednich wyników.
Za sztandarowy przykład tych różnic, może uchodzić mecz o Finał Pucharu Anglii, Liverpool – Manchester, z 1996 roku. Rzecz jasna wygrany przez „Czerwone Diabły”. Sam wynik to jedno, drugie to fakt, że piłkarze „The Reds” przed meczem popisali się ekstrawagancją, który w połączeniu z porażką, przypięła im łatkę cwaniaczków, dla których piłka stoi na drugim, a może i trzecim planie. Wszystko dlatego, że ktoś przed samym spotkaniem wpadł na pomysł, by ubrać się niecodziennie, bo w kremowe garnitury. Anglia nie była na to gotowa! Jasne stroje Armaniego skombinowane przez współpracujących z firmą Jamesa i Redknappa miały dać efekt wow, a stały się symbolem bufonady połączonej z brakiem profesjonalizmu. Jeden z ówczesnych piłkarzy LFC, Neil Ruddock, wspomina jednak te czasy z rozrzewnieniem:
„Cieszę się, że grałem w czasach „Spice Boys”. Zarabialiśmy morze pieniędzy, jeździliśmy najnowszymi modelami Ferrari, a dziewczyny z rozkładówek zaliczaliśmy jako pierwsi”.
Lokalny bohater i postawa fair-play
Hulaszczy tryb życia piłkarzy LFC mógł momentami przeszkadzać kibicom klubu. Część z nich miała świadomość, że taka postawa nie idzie w parze ze sportowym poziomem, a kolejne triumfy znienawidzonego Manchesteru były dla miejscowych frustrujące. Jeśli jednak komuś te wybryki miały ujść płazem, to właśnie Fowlerowi. Cóż, trybuny The Kop nie na darmo nazwały go „Bogiem”, a jego wrodzony talent połączony ze szczerością i ciętym językiem, był czymś co ujmowało miejscową społeczność. Ale Robbie był też człowiekiem czynu.
Mieliśmy rok 1997, kiedy robotnicza część miasta zmagała się z kryzysem. Pracownicy portu w Liverpoolu byli masowo zwalniani przez pracodawców. Fowler zawsze utożsamiał się ze zwykłymi mieszkańcami miasta i tym razem było podobnie. Podczas spotkania, w którym „The Reds” podejmowali u siebie w meczu pucharowym Brann Bergen, napastnik Liverpoolu postanowił dać wyraz swojemu zniesmaczeniu. Po strzeleniu bramki norweskiemu zespołowi, uniósł koszulkę, a światu ukazał się hołd widniejący na założonym pod nią t-shircie – „500 pracowników portu zwolnionych od października 1995”.
Ten gest przysporzył piłkarzowi jeszcze większe uwielbienie tłumu, ale też słono go kosztował. Polityczne manifestacje nigdy nie były po nosie piłkarskim włodarzom, w związku z czym UEFA ukarała go grzywną w wysokości 900 funtów. Czego się jednak nie robi by wesprzeć swoich?
Ale historia Fowlera to nie tylko kary od FA czy UEFA, to również miły i niecodzienny gest wykonany w kierunku napastnika przez tych drugich. Wszystko dlatego, że zawodnik Liverpoolu, pomimo krnąbrnego charakteru, potrafił się nieraz zachować na boisku zgodnie z zasadami czystej, sportowej rywalizacji. Najlepszym tego przykładem jest zdarzenie z 1997, kiedy to Liverpool grał na wyjeździe z Arsenalem. Gdy goście prowadzili 1:0, jeden z defensorów “The Reds” obsłużył swojego napastnika dalekim podaniem. Robbie dopadł do futbolówki, wpadł z nią w pole karne i podjął próbę minięcia strzegącego wówczas bramki “Kanonierów” Seamana. Bramkarz próbował sięgnąć piłkę, czym – jak mogło się wydawać – spowodował upadek Fowlera. Sędzia nie wahał się ani sekundy i wskazał na “jedenastkę”. Wówczas doszło do sytuacji w futbolu zupełnie niecodziennej i takiej, którą wspomina się do dziś. Bohater czerwonej części Liverpoolu podbiegł do arbitra i zaczął…kwestionować jego decyzję. I to w bardzo przekonujący sposób! Robbie machał rękami, a z ruchu jego warg mogliśmy z łatwością wyczytać “No!”. Na boisku i ławkach rezerwowych rozpętała się burza. Taki obrót sprawy nie mieścił się w głowach kolegów i trenerów Fowlera. Samego sędziego Geralda Ashby’ego chyba też nie, gdyż arbiter o dziwo podtrzymał swoją decyzję i wskazał na wapno. Do karnego podszedł sam poszkodowany, co chyba nie było najlepszą decyzją, bo strzelił on za lekko i Seaman zdołał sparować strzał. Z dobitki skorzystał jednak McAteer i Liverpool zdobył w ten sposób swoją drugą bramkę w tym meczu, która pozwoliła im na ostateczne zwycięstwo 2:1.
Czy Fowler zmarnował karnego specjalnie? Do dziś twierdzi, że nie. Jeśli natomiast chcemy spytać go, jak sytuacja wyglądała z jego perspektywy, to opisuje to tak:
“Sędzia nie zmienił zdania, podszedłem więc do Dave’a Seamana i po prostu przeprosiłem. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Byłem młodym chłopakiem, nie było tam karnego, więc po prostu to powiedziałem i to wszystko. Wydaje mi się, iż byłem uczciwy i nie chciałem, by Dave dostał czerwoną kartkę, gdyż był moim kolegą…i to dużo większym ode mnie.”
To zachowanie spotkało się z aprobatą wyżej wspomnianego środowiska UEFA. Jej sekretarz generalny, Sepp Blatter, wysłał do Fowlera list pochwalny, w którym podziękował mu za prezentowanie na boisku zasad fair-play, podkreślając, że dzięki takim zachowaniom może być on przykładem dla młodzieży.
Homofobia
Niestety, dwa lata później Blatter musiałby się poważnie zastanowić nad nazwaniem Fowlera wzorem dla kogokolwiek. Chodzi o sytuację z lutego, 1999 roku, podczas meczu Chelsea-Liverpool, kiedy to doszło do zatargu pomiędzy napastnikiem Liverpoolu, a defensorem The Blues, Graemem Le Saux. Obrońca ze Stamford grał tego dnia ostro, notorycznie uderzając Fowlera w momentach, w których nie widział tego sędzia. Idol trybun The Kop postanowił przeciwstawić się swojemu rywalowi chamską prowokacją, która to miałaby wyprowadzić go z równowagi i utrudnić mu kontynuowanie meczu. Jako broni użył homofobicznych środków, które jak się po latach okazało, były dla Le Saux powodem wielkiej traumy. Ale o co w ogóle tutaj chodziło? Otóż od 1991 roku za defensorem Chelsea (a jeszcze wówczas Southamptonu) ciągnęły się plotki mówiące o tym, że jest on gejem. Ich powód był kuriozalny. Tak naprawdę wystarczyły wakacje z jednym z kolegów! Jeśli do tego dodać, że Anglik był facetem lubującym się w kulturze, oraz stroniącym o barowego stylu życia, to możemy sobie wyobrazić, że był on kimś, kto totalnie nie pasował do angielskiej szatni piłkarskiej wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Dziś brzmi to absurdalnie, ale to wystarczyło, by przypiąć Le Saux łatkę homoseksualisty. Niestety, żarty te w pewnym momencie wymknęły się spod kontroli i ruszyły w świat. Już nie tylko koledzy naśmiewali się z Le Saux, ale także kibice, którzy zgromadzeni na trybunach, niejednokrotnie ubliżali w ten sposób zawodnikowi grającemu po stronie rywala. Problem w tym, że Le Saux wcale gejem nie jest, a co więcej w momencie, w którym ubliżał mu Fowler, miał on żonę. Krążące wokół jego osoby plotki były totalnie przestrzelone! Nie przeszkadzało to jednak angielskiemu napastnikowi, który wspomina te wydarzeni w ten sposób:
“Wiedziałem, że wkurzą go te drwiny na temat jego seksualności, które zaczęły się po tym, jak został nazwany przez swojego kolegę, Davida Battiego pedałem, i nawet pobili się w meczu z Blackburn. Odświeżyłem więc temat. Zrewanżowałem się za dwa uderzenia i powtarzałem, że jest pedałem. Zdenerwował się i zaczął dyskutować, więc jeszcze bardziej czepiłem się tematu. W końcu, podniesionym głosem krzyknął >Ale ja mam żonę.< A ja szybko odpowiedziałem >Elton John też miał, kolego.<„
„Tak właśnie było, po chwili uderzył mnie po raz trzeci. Zacząłem się wtedy wyginać na wszystkie strony, wskazując na mój tyłek i pytając, czy by nie chciał trochę. Spójrzcie. Grałem w reprezentacji Anglii z Graemem i wiem, że jest naprawdę porządnym facetem. Nie miałem z nim żadnych problemów, a na zgrupowaniach poznałem nawet jego żonę. Wiem, że nie jest gejem i nie obchodzi mnie niczyja orientacja. To były szczeniackie pyskówki za to, że trzy razy dostałem z łokcia. Nawet arbiter Paul Durkin śmiał się, kiedy zapisywał mnie w notesiku – za szydzenie z Le Saux.”
Temat tego zajścia wrócił po latach, kiedy to w styczniu 2014 niemiecki piłkarz z przeszłością w Premier League, Thomas Hitzlsperger, wyznał światu, że jest gejem, zaznaczając przy tym jak trudne dla osób homoseksualnych jest przebywanie w środowisku piłkarskim. W Anglii zawrzało i rozpoczęto dyskusję na temat braku tolerancji, do której nie omieszkano włączyć Graema Le Saux. Były obrońca Chelsea udzielił kilka lat wcześniej wywiadu dla The Times, gdzie wspominał on swój incydent z Fowlerem, wyjaśniając jak bardzo było to dla niego bolesne przeżycie, co opisał też w swojej biografii z 2008 roku. Coimng-out Hitzlspergera, okazał się idealną sytuacją by temat poruszyć ponownie. BBC zorganizowało wywiad z Niemcem, w którym to zwierzał się on ze swojej przeszłości prowadzącemu rozmowę Garry’emu Linekerowi. Piłkarz potwierdzał w nim skądinąd to, co powiedział wcześniej w Die Zeit, gdzie poruszył on wątek swojej orientacji po raz pierwszy. Po emisji rozmowy Linekera z Hitzspergerem przeniesiono się do studia, którego gośćmi byli Robbie Savage (również oskarżany o homofobię) i właśnie Fowler. Obaj zgodnie przeprosili Le Saux za swoje zachowania z czasów młodości. Robbie mówił:
“Jest mi szczerze przykro. Wówczas robiłem to tylko po to by go sprowokować, ale kiedy teraz patrzę wstecz, to wiem, że nie powinno się to wydarzyć. Dziś się tego wstydzę.”
Fowler przepraszał jeszcze kilkukrotnie, za pośrednictwem radiowych audycji, w wywiadach, czy też na Twitterze. I chyba patrząc na to, że zawsze był on człowiekiem niepokornym i mówiącym to co myśli, możemy wierzyć w jego skruchę. Tym bardziej, że dziś jawi się jako facet, który wyciągnął wnioski z przeszłości i potrafi przyznać się do swoich błędów.
Konflikt z Houllierem
Jednym z potwierdzających te zmiany przykładów, jest to, jak dziś Fowler wypowiada się na temat jednego ze swych byłych trenerów, Gerrarda Houlliera. W trakcie pierwszego odcinka swojego dostępnego na Youtube podcastu, Robbie opowiada o – niestety zmarłym w 2020 roku Francuzie – w samych superlatywach. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że szkoleniowiec Liverpoolu z lat 1998-2004 był chyba osobą, której w biografii Fowlera dostało się najmocniej. Lektura została opublikowana w roku 2006, a więc wówczas, gdy Fowler miał 31 lat. Piłkarz nie szczędził w niej ostrych słów skierowanych w kierunku Houlliera, nie mogąc mu wybaczyć tego, że nigdy nie znalazł on uznania w oczach menedżera. Robbie pluje wręcz jadem w kierunku Francuza. Obwinia go o niemal wszystko, i nie potrafi pogodzić się z tym, że stał się on główną przyczyną, przez którą Fowler musiał opuścić swój ukochany klub.
A wszystko dlatego, że Houllier, był menadżerem z zupełnie innego świata. Jego przyzwyczajenia przyniesione z Francji, nijak się miały do tego jak prowadził i zachowywał się Fowler. Ówczesny menadżer Liverpoolu przeprowadził na angielskiej ziemi prawdziwą rewolucję, która miała dotyczyć nie tylko taktyki, czy sposobu gry, ale również profesjonalizmu, zaangażowania i zdrowych nawyków. Tymczasem Robbie balował, jadł co popadnie i raz po raz stawiał swojego menadżera w niekomfortowej sytuacji, jak choćby podczas afery związanej z jego kokainową cieszynką. Takie zachowania nie mogły uchodzić Anglikowi płazem. Houllier gustował w piłkarzach o zupełnie innej etyce pracy, jak choćby młodzi i wchodzący do zespołu Carragher, Gerrard, czy Owen. Takich zaś jak Fowler, czy Matteo, sprzedawał, lub odstawiał na drugi plan.
Finał ich relacji był taki, że idol z Anfield musiał opuścić klub. Napastnik wiedział doskonale, że mimo często niezłej postawy sportowej (gole w finałach Pucharu UEFA i Pucharu Ligi), może on być u Houlliera co najwyżej rezerwowym. A taka rola znacząco przeszkodziłoby mu w powołaniu do reprezentacji Anglii, na zbliżający się wielkimi krokami Mundial w Korei i Japonii. Koniec końców Fowler na Mistrzostwa Świata i tak nie pojechał, gdyż przeszkodziła mu w tym kontuzja, a ponadto w 2001 został zmuszony do opuszczenie swojego klubu z dzieciństwa, kosztem Leeds. I choć w swoim ostatnim sezonie pod wodzą Houlliera, Robbie wygrał wraz z klubem potrójną koronę (Puchar Ligi, Puchar Anglii, Puchar UEFA), to w jego sercu pozostała zadra, którą nosił latami.
A jak jest dziś? Fowler przyznaje, że doskonale wie, dlaczego nie grał u Houlliera, a co więcej zaznacza, że totalnie nie dziwi się Francuzowi, że ten wolał stawiać na bardziej ułożonych piłkarzy. Przy okazji wyżej wymienionego podcastu mówi:
„Nie lubiłem go, bo byłem zawodnikiem, który chciał grać bez przerwy. Wiele zrozumiałem dopiero później, długo po tym jak opuściłem Liverpool. Dotarło do mnie, że wszystko co robił, było dla dobra klubu. Nie chodziło o indywidualności, a o zespół. To co wniósł to profesjonalizm. Nie zrozum mnie źle, Liverpool był już wtedy profesjonalnym klubem, ale on wzniósł to na wyższy poziom. (…) Będąc szczerym, miałem problem by do tego przywyknąć. Byłem oldskulowym zawodnikiem. Wywodziłem się ze środowiska, w którym piłkarze wychodzą się napić, a potem jak gdyby nigdy nic, wracają do trenowania. Z czasem piłka stała się bardziej profesjonalna. (…) Jego videoanalizy były niesamowite. Nie ważne z kim graliśmy, ale z całym szacunkiem dla klubów takich jak Coventry, Middlesbrough, Southampton, kiedy oglądałem jego materiały myślałem sobie >daj spokój, nie gramy przecież z Brazylią!< A on pokazywał nam detalicznie, co musimy robić, by pokonać rywala. (…) Zajęło mi sporo czasu, zanim wszystko sobie uzmysłowiłem. Kiedy patrzysz wstecz i analizujesz wszystkie rozmowy, to wiesz, że każda sprzeczka z nim nie była spowodowana tym, że był wrednym człowiekiem. Był dobry, a od Ciebie wymagał byś był jeszcze lepszy. (…) Może czasem jest zbyt późno, by zmienić pewne nawyki. Zastanawiałem się długo po opuszczeniu Liverpoolu, czy gdybym nie spotkał go wcześniej, to moja kariera w klubie nie byłaby dłuższa. Może gdybym trafił na niego na wcześniejszym etapie, to potoczyłoby się to inaczej. Spójrz na Gerrarda i Carraghera. Oni też byli typami oldskulowych piłkarzy, trochę podobnymi do mnie, ale ja byłem starszy i im łatwiej było się zaadaptować do jego standardów i nauk. I wszyscy widzimy jak wielkimi postaciami byli później dla klubu.”
Ta laurka świadczy o tym, że dzisiejszy Robbie Fowler to człowiek, który rozumie znacznie więcej, a także potrafi wyciągnąć wnioski z przeszłości. Pozostaje tylko żałować, że te refleksje nie pojawiły się znacznie wcześniej.
Niespełniona kariera
Bo chyba nie ma nikogo, kto by stwierdził, że Fowler wyciągnął ze swojego talentu maksa. Wydaje się to dziwne, kiedy spojrzymy w tabelę najlepszych snajperów Premier League. Przecież Robbie, ze swoimi 162 ligowymi golami, widnieje tam na wysokim 9 miejscu! Problem w tym, że ponad połowę z tych bramek zdobył jeszcze przed 23 rokiem życia. Napastnik Liverpoolu wszedł w seniorską piłkę z drzwiami. Gol zdobyty w debiucie w meczu o Puchar Ligi z Fulham i – uwaga! – aż 5 trafień w rozegranym 2 tygodnie później rewanżu. Szybki awans do pierwszego składu w wieku zaledwie 18 lat i ponad 80 goli w czterech pierwszych ligowych kampaniach. Oprócz tego dwa tytuły Najlepszego Młodego Piłkarza w sezonach 94/95, 95/96, czy ustrzelony w wieku 20 lat najszybszy hat-trick w historii Premier League (trzy gole w meczu z Arsenalem, zdobyte w 4 minuty i 33 sekudny, 1994 rok), który utrzymywał się na szczycie aż do 2015 roku (pobity przez Mane, grającego wówczas dla Southampton). Młody Fowler to piłkarz iście zjawiskowy. Instynkt killera, przebojowość, połączona z chirurgiczną precyzją w lewej stopie oraz odpowiednim wykończeniem, zarówno głową, jak i słabszą nogą.
A co było później? Wszystko czego mieliśmy okazję dowiedzieć się na przestrzeni tego obszernego tekstu. Albo i jeszcze więcej! Imprezy, wygłupy, prowokacje i konflikty, a także nieudane okresy gry w takich klubach jak Leeds, Manchester City, oraz niesatysfakcjonująca przygoda z reprezentacją storpedowana przez kontuzje, i cóż…konflikty z trenerami. Co ciekawe jego przygoda na angielskich boiskach – na szczęście dla Robbiego – zakończyła się powrotem do Liverpoolu, w roku 2006. Wówczas Rafa Benitez uznał, że chciałby mieć doświadczonego już wychowanka klubu w szatni i zaoferował mu półroczny kontrakt, dając szansę ponownego założenia czerwonej koszulki. Sam Fowler mówił:
“Teraz każdego dnia czuję się jak dziecko, które budzi się w świąteczny poranek”
No tak, Robbie bardzo długo miał w sobie sporo z dziecka. Ten niesforny chłopak z robotniczej dzielnicy nie potrafił poradzić sobie ze sławą, nagłym zastrzykiem gotówki i masą pokus, które czyhały na każdym kroku. Ale to nigdy nie przeszkadzało kibicom zgromadzonym na Anfield. Bo przecież Robbie był dla nich „Bogiem”.
źródła:
Robbie Fowler – Autobiografia (tłumaczenie Katarzyna Buczyńska, http://www.lfc.pl)
The Robbie Fowler Podcast
Michał Bakanowicz
Skomentuj