Co Barcelona i Real Madryt mają wspólnego z dawną dyktaturą w Hiszpanii? Czym jest klub przyjaciół na Camp Nou i madriditis? Dlaczego Real Madryt nie odwołuję się do swojej republikańskiej przeszłości, a apolityczny były prezes Barçy Josep Maria Bartomeu dokonał symbolicznej defrankizacji klubu? No i czy mamy do czynienia z końcem sojuszu barcelońsko-madryckiego? O to i wiele więcej zapytaliśmy prof. Filipa Kubiaczyka, hispanistę z UAM, który od lat naukowo analizuje hiszpański futbol.
Bartłomiej Najtkowski: Generał Franco wrócił do dyskusji o hiszpańskiej piłce przez… caso Negreira i konferencję Joana Laporty?
Filip Kubiaczyk: Tak, za sprawą konferencji prasowej i słów prezesa Barçy o Realu Madryt jako drużynie reżimu odżył temat frankizmu, będący kwestią zapalną w relacjach pomiędzy tymi klubami. Jest to o tyle istotne, że do tej pory w katalońskim dyskursie narodowym kluczowym okresem historycznym, do którego się odwoływano, także na trybunach Camp Nou, był wiek XVIII, a konkretnie rok 1714 i kapitulacja Barcelony w ramach wojny o sukcesję hiszpańską toczonej pomiędzy Habsburgami i Burbonami. Według przedstawicieli tego dyskursu, skutkiem zwycięstwa Burbonów miała być likwidacja „niezależnego państwa katalońskiego”. Nie jest to jednak prawda, gdyż takie państwo nigdy nie istniało. To nacjonalistyczna projekcja.
Jednak Katalończycy musieli pogodzić się z większym wpływem madryckich władz?
Faktem jest centralizacja wprowadzona przez zwycięskich Burbonów ze wszystkimi tego konsekwencjami, czego doświadczyła również Katalonia. Zwolennicy takiej wizji historii Katalonii i jej relacji z Madrytem, w której Katalonia przedstawiana jest jako ofiara Kastylii, do dziś w 17. minucie i 14. sekundzie meczów Barçy na Camp Nou wznoszą okrzyki „Niepodległość!” i eksponują niepodległościowe flagi estelady.
Dlaczego nacjonaliści zdecydowali się upamiętniać akurat to wydarzenie? Miało tak dużą doniosłość?
Wybór tej daty nie jest przypadkowy. W bezpośredni sposób nawiązuje ona bowiem do postaci panującego obecnie monarchy Filipa VI Burbona, w prostej linii potomka Filipa V z tej samej dynastii, który odpowiadał za kapitulację Barcelony w 1714 roku. Fakt ten sprawia, że katalońscy nacjonaliści wskazują na ciągłość represji, jakiej mają doświadczać Katalończycy ze strony przedstawicieli dynastii zasiadającej do dzisiaj na hiszpańskim tronie.
Wracając do Negreiry… Jak Pan ocenia te płatności dla byłego wiceszefa komitetu sędziów? Gdyby klub płacił ekspertowi sędziowskiemu z zewnątrz za raporty, nie byłoby problemu, ale w tym przypadku są etyczne wątpliwości, kwoty szokują…
Zaznaczmy jeszcze, że słowa Laporty o Realu jako klubie reżimu przypomniały Katalończykom, iż tożsamość Barçy jest również w dużej mierze tożsamością noszącą w sobie brzemię frankizmu. Były one bezpośrednim pokłosiem owej afery Negreiry, wspomnianych płatności, które FC Barcelona przez lata realizowała na rzecz byłego wiceszefa Komitetu Technicznego Sędziów, José Marii Enríqueza Negreiry. Sprawa ta jest w toku, w związku z czym najlepszym podejściem jest czekanie na końcowe rozstrzygnięcia w sądzie. Na chwilę obecną możemy bowiem tylko gdybać, spekulować i domniemywać, a to w żaden sposób nie zbliży nas do poznania prawdy.
Barcelona nie poniesie kary finansowej, nie zostaną jej odjęte punkty, ale to koniec sojuszu z Realem? Jeśli tak, to chyba wina Joana Laporty, który do tej pory był pragmatyczny z myślą o Superlidze, wspólnym interesie obu klubów. Tymczasem nazywając Real klubem reżimowym, trafił do twardego elektoratu, stworzył syndrom twierdzy oblężonej, ale chyba wielu nie przekonał, a naraził na szwank relacje z Realem?
Koniec sojuszu prezesów FC Barcelony i Realu Madryt stał się faktem. Nie uważam jednak, aby była to wyłączna wina Laporty. Jego słowa były bowiem konsekwencją wspomnianej już afery z Negreirą, a także postawy Florentino Pereza, który de facto zerwał ten sojusz w momencie, w którym Real zakomunikował, że będzie chciał wystąpić w procesie Negreiry w roli oskarżyciela prywatnego, jako strona pokrzywdzona. Laporta poczuł się podwójnie zdradzony: przez dziennikarzy z katalońskiego oddziału madryckiej stacji radiowej Cadena SER, którzy ujawnili całą aferę i przez Pereza, z którym w ostatnim czasie miał znakomite relacje. Nawet jeśli były one koniunkturalne, tj. obliczone na wspólny front w kwestii Superligi i sprzeciw wobec umowy z funduszem inwestycyjnym, za którym optował prezes La Liga Javier Tebas, to jednak postawa obu presidentes wyraźnie pokazywała, że wbrew historycznemu antagonizmowi potrafią ze sobą współpracować i wymieniać uprzejmości.
Ale, abstrahując od Pereza, który musiał zgodzić się na pamiętny filmik zamieszczony na Twitterze Realu, czy prezes Barcelony nie przesadził z tą stanowczością?
Słowa Laporty były niepotrzebne i niezgodne z rzeczywistością, gdyż Real Madryt nie był drużyną Francisco Franco. To jeden z mitów, niestety nadal funkcjonujących wokół hiszpańskiego futbolu. Wydaje mi się, że Laporta zaatakował Real dlatego, że uznał, iż cios, jaki otrzymał z Katalonii, nie był ciosem przypadkowym, dodatkowo drugi wyprowadził jego dotychczasowy sojusznik z Madrytu.
Ponadto „Jan” ma też spory elektorat negatywny? Niektórzy uważają, że jego polityka to trochę rosyjska ruletka, ucieczka do przodu.
Istotnie. Laporta ma w Katalonii nieprzychylne mu osoby, które patrzą na Barçę inaczej niż on. Krytykują go za to, że wziął się za uzdrowienie wyłącznie pierwszej drużyny, sprzedał aktywa klubu i liczy na sportowe sukcesy, które pomogą klubowi stanąć na nogi. Krytycy preferują spoglądanie na Barçę bardziej holistycznie, przeszkadza im także nieinformowanie socios o wielu ważnych sprawach (przykładowo klub wiedział, że hiszpański fiskus bada faktury, które trafiały do spółek związanych z Negreirą już … w 2019 roku).
Laporta ma wizerunek wodzireja, mistrza imprez, co sprawia, że jest bardziej ludzki niż wielu prezesów klubów piłkarskich, ale wnikliwi dziennikarze widzą też, że nepotyzm czy dokonywanie wyborów po znajomości (teraz mówi się o Deco) to także jego specjalność…
Podkreślmy, że sposób rządzenia Laporty w klubie zawsze cechował znaczny personalizm, zawsze też lubił się otaczać zaufanymi i bliskimi osobami, co sprawia, że niektórzy nazywają Barçę Laporty klubem amigos (przyjaciół). Laporta zdawał sobie doskonale sprawę, że aby odwrócić uwagę opinii publicznej od tematu Negreiry, musi powiedzieć na konferencji prasowej coś, co będzie miało medialne reperkusje. Tak też się stało. Nazywając Real drużyną frankistowskiego reżimu, wywołał burzę w Madrycie. Nie pierwszy i myślę, że nie ostatni raz. Należy mu oddać, że w tego typu medialnych prowokacjach czuje się jak ryba w wodzie.
Real zareagował mocnym materiałem, który miał być ripostą na słowa Laporty, ale hiszpańska prasa cytowała „Daily Mail”, gdzie publikacja tego filmiku została porównana do… populizmu Donalda Trumpa, słusznie?
Reakcja Realu pokazała, jak bardzo skuteczna okazała się strategia przyjęta przez Laportę. W Madrycie połknęli haczyk, a efektem tego był ponad czterominutowy film wideo pt. „Kto był drużyną reżimu?”, który kilkanaście godzin po słowach Laporty pojawił się na oficjalnym profilu klubu na Twitterze. Moją uwagę zwróciła precyzja w jego przygotowaniu. Jego autor, bądź autorzy, przygotowali go pod z góry ustaloną tezę, zgodnie z którą to Barça, a nie Real, miała być drużyną reżimu Franco. Głównym celem tego filmiku było uderzenie w klub z Katalonii: nie tyle odwrócenie uwagi od słów Laporty, co zasugerowanie, że Barça nie dość, że ma problem z płatnościami dla Negreiry, to jeszcze dodatkowo była uwikłana w reżim.
Laporta, przypisując Realowi bycie klubem Franco, skierował dyskusję na inne tory, przestało się mówić o Negreirze, a Real „dobił” pragmatyczny sojusz? Do tej pory Laporta i Perez byli chłodni i racjonalni, a tym razem to było inne oblicze…
Oceniając to bez emocji, należy stwierdzić, że zarówno słowa Laporty, jak i wspomniane wideo były niepotrzebne i nieprofesjonalne. Ani bowiem Real, ani tym bardziej Barça, nie były drużynami generała Franco. W tym sensie był to populizm. W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z instrumentalnym wykorzystaniem przeszłości, jej deformacją i manipulacją, co nie powinno mieć miejsca. Przykłady te tylko potwierdzają tezę, którą postawiłem w mojej pierwszej książce o hiszpańskim futbolu, że mecze piłkarskie w tym kraju, zwłaszcza El Clásico zmieniają się w dogrywkę do historii. Wymiana „uprzejmości” między Barçą i Realem w kontekście tego, kto był drużyną reżimu, była bowiem swego rodzaju Klasykiem rozgrywanym w przestrzeni medialnej.
O czym świadczy ten konfrontacyjny ton Laporty? Gdy w kampanii wyborczej wbił Realowi szpilkę banerem w Madrycie z zapowiedzią powrotu, to było śmieszne, teraz w jego retoryce pojawiła się twardość.
Na pierwszy rzut oka w postawie Laporty i jego odwoływaniu się do Realu Madryt, można widzieć przejaw madriditis, tj. rodzaj obsesji na punkcie „Królewskich”. Przypomnijmy, o co dokładnie chodziło z banerem. Laporta nawiązał do rywalizacji Barçy z Realem jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej, na prezesa klubu w grudniu 2020 roku, kiedy to zamieścił na jednym z budynków w pobliżu stadionu Santiago Bernabéu w Madrycie olbrzymi baner ze swoim wizerunkiem i słowami: „Mam wielką ochotę ponownie was zobaczyć”. Dzięki temu zabiegowi zdobył serca i głosy socios, a przy okazji wywołał reakcję „Królewskich”, w tym Tomasa Roncero, znanego madryckiego dziennikarza, fana Realu. Poddawany krytyce w związku ze sprawą Negreiry ponownie odwołał się do Realu, tym razem zarzucając mu, że był klubem reżimowym, co również spotkało się z reakcją Los Blancos. Chłodna analiza każe jednak widzieć w tej postawie Laporty nie tyle obsesję na punkcie Realu, co jego rozeznanie w kwestii reguł nowoczesnego marketingu i technik manipulacji. Zauważmy, że Laporta przed kampanią wyborczą i w jej trakcie, a także przez długi czas swojej prezesury był wyciszony, nie przejmował się atakami adwersarzy, stronił od konfliktów i nie eksponował też zbytnio wątków politycznych.
Ale w jego naturze nie jest bycie neutralnym w kwestiach pozasportowych. To nie Bartomeu.
Laporta wiedział doskonale, że po niezwykle letniej postawie swojego poprzednika Josepa Marii Bartomeu (2014-2020) w kwestii wiązania Barçy z katalonizmem, jeden gest, który „podgrzeje” rywalizację Barçy z Realem, zapewni mu głosy socios i wygraną, co stało się faktem. Podobnie było, kiedy poczuł się zagrożony w związku z aferą Negreiry, wtedy również odwołał się do Realu, jednak już w kontekście negatywnym. O ile sytuacja z banerem była gestem pozytywnym, wskazującym na wagę i znaczenie tej rywalizacji dla hiszpańskiego futbolu, słowa o Realu jako drużynie reżimu Franco miały na celu przywrócenie do dyskursu kwestii przez wielu już zapomnianej, ale wywołującej skrajne emocje. W tym sensie przywołanie demonów frankizmu miało zastąpić niewygodne pytania, (także ze strony socios Barçy!) o płatnościach na konta Negreiry…
Symbolem martyrologii Barcelony jest historia byłego prezesa klubu Josepa Sunyola, zastrzelonego przez frankistów, ale Antonio Ortega, który rządził w Realu, był pułkownikiem armii republikańskiej i zginął w Alicante, więc…
Josep Sunyol (Suñol), który był prezesem Barçy w latach 1935-1936 i został zastrzelony przez frankistów, stając się męczennikiem, oprócz sprawowania tej funkcji, był także posłem z ramienia Republikańskiej Lewicy Katalonii. Zginął, bo był prezesem Barçy, czy dlatego, że był posłem? A może powodem były obie sprawowane przez niego funkcje? Jakakolwiek byłaby prawda, faktem jest, że prezes Barçy został zabity przez frankistów. Podobnie było z Antonio Ortegą, komunistą, który de facto był prezesem Realu w latach 1937-1938, mimo że na oficjalnej stronie internetowej klubu, a także w klubowym muzeum nie ma o tym żadnej wzmianki. To pokazuje, że oba kluby bardzo ucierpiały i poniosły straty personalne w czasie hiszpańskiej wojny domowej (1936-1939) i frankizmu (1939-1975). To dowód na to, że reżim nie miał swojej „ulubionej” drużyny i działał według określonego schematu próbując dostosowywać hiszpański futbol do swoich reguł i ideałów, a przy okazji wykorzystywał go do ocieplania swojego wizerunku na zewnątrz.
Barcelona była ofiarą represji już w czasach Primo de Rivery, później Franco, władza usunęła z klubowego herbu dwa paski senyery, zmieniła nazwę klubu, wysłała swoich ludzi do kierowania nim, zarazem Camp Nou otwierał frankista Jose Solis Ruiz, prezes Barcy wniósł wtedy hiszpańską flagę. Jest tu wiele niejednoznaczności?
Dyktatura generała Miguela Primo de Rivery (1923-1930) jest ważną cezurą w historii Barçy i hiszpańskiego futbolu w ogóle. To właśnie wtedy zrodziło się silne napięcie na linii Madryt-Barcelona. W 1925 roku na Les Corts wygwizdano hymn Hiszpanii, na skutek czego stadion został zamknięty pierwotnie na sześć miesięcy, a ostatecznie karę skrócono do trzech. Barça już wtedy znalazła się pod obserwacją reżimu, a Katalończycy byli kojarzeni z postawą niechętną wobec Madrytu, czy wręcz separatyzmem.
A przechodząc do okresu rządów generała Franco…
Jeśli chodzi o Barcę w okresie frankizmu, to w sensie symbolicznym z pewnością była jego ofiarą. Katalońscy dziennikarze Jordi Finestres i Xavier G. Luque twierdzą wręcz, że w okresie 1936-1946 Barça została „uprowadzona” przez frankistów, którzy za pomocą przywołanych gestów dążyli do dekatalonizacji i hispanizacji klubu. Scenę inauguracji Camp Nou ukazaną w filmie wideo, który pojawił się w mediach społecznościowych Realu, powinniśmy natomiast odczytywać w kontekście epoki, w której miała miejsce. Należy pamiętać, że dla frankistów Barça była klubem hiszpańskim, a nie katalońskim, natomiast wielu kibiców Barçy, a także osób, które nią zarządzały, pojmowało ten klub jako kataloński i hiszpański jednocześnie, potępiając frankizm, który nie był dla nich synonimem hiszpańskości. Podobnie było wśród władz i kibiców Athletic Bilbao. W tamtych czasach nic nie było całkowicie jednoznaczne. Barça znajdowała się wówczas, podobnie zresztą jak inne kluby, pod lupą i w mackach reżimu.
A czy przypadkiem Franco nie chciał Katalończyków też… udobruchać?
Jeśli chodzi o pomoc udzieloną klubowi przez Franco, która umożliwiła budowę Camp Nou, wydaje się, że dużą rolę odegrało w tym przekonanie samego caudillo, że dzięki temu krnąbrni i buntowniczy Katalończycy w pewien sposób, w ramach wdzięczności, „odpuszczą” kontestowanie reżimu, także na tym stadionie. Jak się jednak miało okazać, Franco przeliczył się w swoim jednowymiarowym traktowaniu futbolu jako opium dla mas. Żadnej wdzięczności dla reżimu na Camp Nou, poza zaplanowaną przez reżim formalną inauguracją, nie było. Stadion Barçy zmienił się w bastion katalońskiego oporu, a flaga klubu zastąpiła zakazaną katalońską flagę senyerę.
Dlaczego Barcelona przyznała odznaczenia generałowi Franco, a także nadała mu status honorowego członka klubu? Czy nie była wtedy klubem podmiotowym?
Franco nigdy nie był honorowym socio Barçy. Nie ma na to żadnych dowodów, żadnego śladu w klubowym archiwum. To manipulacja ze strony „Królewskich”. Faktem jest natomiast to, że Barça trzykrotnie odznaczyła Franco medalami. Pierwszy raz w 1951 roku z okazji zwycięstwa w Pucharze Generalísmo, drugi w 1971 roku w ramach podziękowań za budowę Palau Blaugrana, a trzeci w 1974 roku z okazji 75. rocznicy powstania klubu. Należy jednak zaznaczyć, co nie pojawiło się w przywołanym filmie wideo, że w 2019 roku, a więc w okresie prezesury Josepa Marii Bartomeu, wszystkie te odznaczenia zostały Franco odebrane. Socios compromisarios głosujący w tej sprawie byli praktycznie jednomyślni (671 było za, a tylko 2 przeciwko).
Santiago Bernabeu zaciągnął się do frankistowskiej armii jako ochotnik, gdy miał 40 lat, a już jako prezes Realu wyrzucił z loży falangistowskiego generała Millana Astraya, który wyzwał go na… pojedynek pistoletowy, Franco domagał się przeprosin, na próżno. Bernabeu przesadził też ostentacyjnie ministra rolnictwa Rafaela Cavestanę, gdy ten pojawił się na stadionie. Kiedyś powiedział też: „Kiedy słyszę, że Real był klubem reżimu, chcę nasrać na ojca tego, kto tak mówi”. Jak możemy go ocenić?
Santiago Bernabéu, jako prezes Realu (1943-1978), był niezwykle charyzmatyczną i barwną postacią, ale też zmitologizowaną. Często niesłusznie przedstawia się go jako przyjaciela Franco, na co wpływ ma fakt, że lata jego prezesury praktycznie zbiegły się z rządami generała. Jednak postawa Bernabéu jednoznacznie pokazuje, że między nim a Franco nie było specjalnej chemii, co więcej, otwarcie i odważnie manifestował on swoją niezależność względem caudillo, często mu się sprzeciwiając, jak chociażby w sprawie wyjazdu do Paryża, w celu stworzenia rozgrywek Pucharu Europy, do czego zniechęcał go Franco, twierdząc, że zaszkodzi to wizerunkowi Hiszpanii i hiszpańskiemu futbolowi. Warto też powiedzieć, że za kontakty z Franco odpowiadał de facto wiceprezes Realu Raimundo Saporta, natomiast Bernabéu skupiał się na kontaktach z rodziną królewską. Z pewnością cechowały go dwie rzeczy: miłość do futbolu i Realu Madryt, którego był piłkarzem, zanim został jego prezesem, a także silna osobowość i wynikające z niej niezależność i wizjonerstwo w działaniu.
To prawda, że Real nie eksponuje wydarzeń i postaci przeciwnych reżimowi? Prezes Rafael Sanchez-Guerra był więziony przez reżim ponad dwa lata i torturowany, jego następca Juan Jose Vallejo przekazał tymczasowo stadion Chamartin republikańskim Batalionom Sportowym. Podczas oblężenia Madrytu obiekt został częściowo zniszczony. Kapitan drużyny Particio Escobala został skazany na 30 lat, a słynny bramkarz Ricardo Zamora był postrzelony. Ale o tym się nie mówi dużo, dlaczego?
Tak, to prawda, Real Madryt nie eksponuje zbytnio cierpień, jakich doznał ze strony frankistowskiego reżimu, podobnie zresztą jak okresu republikańskiego (1931-1936), w którym, według niektórych badaczy, był najbardziej polityczny w swojej historii. Myślę, że przyczyn takiego stanu rzeczy powinniśmy szukać w symbolicznej więzi Realu z hiszpańskością i monarchizmem. Klubowi, dumnie noszącemu przydomek „Królewskich”, nie wypada chwalić się swoją „republikańską przeszłością”. Real, jako potężna instytucja pod rządami Florentino Pereza, nie zwykł się również tłumaczyć z wielu oskarżeń, jakie padają pod jego adresem, wychodząc z założenia, że tłumaczy się winny.
Madryt nie potrzebuje własnej martyrologii?
W Madrycie uważają, że im więcej będą przywoływać cierpienia, jakich klub doznał w czasach frankizmu, spotkają się z oskarżeniami, że… tłumaczą się, aby zdjąć z siebie łatkę klubu frankistowskiego. Tyle że władze Realu – jak już zaznaczyłem – nie muszą nic w tej sprawie robić, gdyż de facto Real nigdy nie był klubem reżimu Franco, nie ma się więc z czego tłumaczyć. W ten sposób buduje się wizerunek silnego klubu, który nie czuje się wywoływany do tablicy przy każdym kolejnym ataku swoich przeciwników. Klub skrzętnie ukrywa również przywołaną już postać Antonia Ortegi, a powodem jest fakt, że był komunistą. Phil Ball stwierdził w swojej książce o „Królewskich”, że przyjmując taką postawę Real traci szansę na zdjęcie z siebie łatki klubu frankistowskiego. Powtórzę jednak, w Realu nikt nie uważa, że należałoby się z tego tłumaczyć.
Franco nie był kibicem piłkarskim, ale reżim miał pomóc Realowi pozyskać di Stefano kosztem Barcy, za to zgodził się na grę Kubali w Barcelonie, bo ważne było to, że do Hiszpanii trafił uciekinier z komunistycznych Węgier, a klub już nie grał roli?
Sam Franco nie interesował się futbolem. To nie wykluczało jednak tego, że reżim dostrzegał w futbolu narzędzie do poprawy swojego wizerunku na arenie międzynarodowej, a także osłabiania politycznego temperamentu mieszkańców regionów o tendencjach odśrodkowych, zwłaszcza Katalończyków i Basków. Udział władz frankistowskich przy obu przywołanych transferach jest faktem. Należy jednocześnie zaznaczyć, że Real o wiele bardziej zabiegał o Di Stéfano niż Barça. W całej sprawie kataloński klub wykazał się też pewnego rodzaju wyniosłością wobec kolumbijskiego Millonarios, co również sprzyjało Realowi. Sam piłkarz stwierdził po latach, że niczego z Barçą nie podpisywał, co jeszcze bardziej komplikuje i tak zagmatwaną sprawę. Z kolei Blaugrana była niezwykle zdeterminowana w pozyskaniu Kubali, którym pierwotnie interesował się Real, ale na przeszkodzie stanęło żądanie Węgra, aby wraz z nim do Realu w „pakiecie” trafił jego szwagier Ferdinand Daučik, na co nie zgodził się prezes Bernabéu. Kataloński klub miał też wsparcie przy transferze Ricardo Cabota, sekretarza hiszpańskiej Federacji. Warto też wspomnieć, że prezes Realu zorganizował spotkanie Kubali z jego matką w Wiedniu przy okazji meczu Realu z Vasasem w Pucharze Europy, co stanowi piękny przykład działania ponad podziałami i okolicznościami politycznymi. Uwzględnienie tych wszystkich czynników pokazuje, że oba te transfery, mimo oczywistej pomocy reżimu, były bardziej złożone niż mogłoby się wydawać.
A jaki jest stosunek do Franco obecnie w Hiszpanii. W futbolu w ramach defrankizacji Cadiz zmienił nazwę stadionu, obecnie rządzący są chyba stanowczy w potępianiu jego spuścizny?
Kwestia frankizmu nadal dzieli społeczeństwo hiszpańskie. Do dziś kłócą się o Ustawę o Pamięci Historycznej, emocje wzbudza proces otwierania zbiorowych grobów poległych w czasie wojny domowej, czy żądania ekshumacji zwłok ofiar pochowanych w Dolinie Poległych. Nie ma też jednego modelu nauczania o tym trudnym okresie hiszpańskiej historii. Frankizm nadal bywa również wykorzystywany przez partie polityczne do realizacji ich partykularnych celów. Fakt, że kwestia frankizmu odżyła także w hiszpańskim futbolu, pokazuje, że nadal jest to niezwykle zapalny temat.
Rozmawiał Bartłomiej Najtkowski
fot. commons.wikimedia.org
* Filip Kubiaczyk – ur. 1979, historyk, historyk kultury, hispanista. Pracuje jako profesor w Instytucie Kultury Europejskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Naukowo zajmuje się historią nowożytnej Hiszpanii oraz jej oddziaływaniem na współczesność, zwłaszcza relacje hiszpańsko-katalońskie. Studiował i realizował projekty badawcze w Saragossie i Barcelonie. Autor dwóch naukowych książek o hiszpańskim futbolu, więcej tutaj: https://lubimyczytac.pl/autor/95669/filip-kubiaczyk
Skomentuj