Jak wykorzystać niespodziewaną szansę – Eder Militao w końcu pokazuje swój potencjał.

Do Madrytu przychodził jako supertalent. Kolejny z serii sprowadzonych, przygotowanych, a następnie odpowiednio wypromowanych do dalszej gry w Europie przez Portugalskich gigantów. W Porto wystarczył zaledwie rok, aby zaczęły zgłaszać się po niego uznane marki, i to już mocno powinno świadczyć o skali jego potencjału. Miał wchodzić w skład nowej generacji piłkarzy, którzy za kilka lat będą okładką światowego futbolu. Takie plany wobec niego były przynajmniej do pewnego czasu od momentu jego przenosin do stolicy Hiszpanii. Przez długi czas nie potrafił wykrzesać swoich umiejętności i kiedy już się wydawało, że jego karierę w Madrycie można zacząć spisywać na straty, to nagle otrzymał niespodziewaną szansę od losu i wykorzystuje ją w najlepszy możliwy sposób.

SZYBKI PRZESKOK

Jeszcze w sierpniu 2018 roku ćwiczył na boiskach treningowych brazylijskiego Sao Paulo, a już rok później trenował w Valdebebas z Sergio Ramosem, Luką Modriciem, czy Karimem Benzemą. To idealnie świadczy o tym, jak spory przeskok w ostatnim czasie wykonał Eder Militao, a w międzyczasie pojawił się przecież także debiut dla pierwszej reprezentacji swojego kraju. Nic oczywiście nie wzięło się z przypadku, choć takie sugestie mogli mieć niektórzy po jego dotychczasowym okresie w Realu Madrytu.

Na profesjonalnych brazylijskich boiskach zadebiutował w lipcu 2016 roku w wieku 18 lat. Sztab trenerski pierwszej drużyny od razu dostrzegł w nim spory talent, co poskutkowało łącznie 37 występami przez okres dwóch lat. Wystarczyło to, aby Porto przekonało się jego sprowadzenia. W Brazylii wówczas grał najczęściej na pozycji prawego obrońcy, lecz Sérgio Conceição postanowił przesunąć go do centralnej strefy defensywy, i to w tej roli najchętniej go obsadzał. Z perspektywy czasu była to genialna decyzja, ponieważ Eder miał, i wciąż ma, niemalże wszystkie główne warunki jakie potrzebuje „nowoczesny” środkowy obrońca. Jak na stopera jest szybki, a gra w bocznej części boiska nauczyła go wyprowadzania oraz rozgrywania piłki.

Tiago Estevao, Portugalski analityk, podczas gry Militao w Porto nazwał go „Kompletnym produktem dla przyszłych kupców”. Oprócz cech czysto piłkarskich emanował także ogromną pewnością siebie. Nie wyglądał jak wiele innych młodych piłkarzy, którzy dopiero stawiają pierwsze poważne kroki w wielkiej piłce, lecz jak bardzo doświadczony defensor. Już po pół roku spędzonego w Portugalii pewne było, że za moment zgłosi się po niego większy klub i tak się właśnie stało. Jeszcze w trakcie sezonu 2019/2020 Real Madryt za 50 milionów euro zaklepał sobie Brazylijczyka, dzięki czemu Porto – odejmując kwotę wykupu z Sao Paulo –  zarobiło na nim aż 42 miliony euro. Takiego zysku na byle kim się nie robi, choć w Madrycie po jakimś czasie zaczęto mieć co do tego wątpliwości.

MOMENT ZWĄTPIENIA

Niemalże od samego początku, jak tylko ogłoszono przenosiny Brazylijczyka do Realu Madryt, zaczęto wróżyć mu wieloletnią karierę w barwach Królewskich. Typowano go na następcę Ramosa oraz filar defensywy Los Blancos na następne lata. Po jakimś czasie marzenia tę zostały jednak dość mocno zniwelowane, ponieważ z każdym kolejnym miesiącem gra Militao budziła spore obawy. Na pierwszy sezon wiele osób spoglądało z przymrużeniem oka, ponieważ każdy miał świadomość, że to dopiero jego pierwszy rok na takim poziomie, a ogólnie drugi poza ojczystym krajem. Jednak już nawet w trakcie tego pierwszego okresu bywał dość mocno krytykowany za popełniane błędy, które często były wręcz podstawowe. Rzadko wyróżniał się swoimi największymi cechami, i to był chyba jego największy problem, ponieważ nie potrafił zaprezentować tego, co umie najlepiej.

Zła dyspozycja przeszła na kolejny sezon. Wtedy zaczęto już od niego więcej wymagać, lecz jego forma kompletnie się nie poprawiała, a wręcz przeciwnie. Do kwietnia rozegrał zaledwie 7 spotkań, z czego tylko 5 było w wyjściowym składzie. W żadnym z tych meczów nie był w stanie przekonać do siebie na tyle Zidane’a, aby ten zaczął po niego częściej sięgać. W hierarchii środkowych obrońców był nie tylko za Varanem i Ramosem, ale także za Nacho, z którego to szkoleniowiec Realu bardziej wolał korzystać pod nieobecność któregoś z pierwszej dwójki. Nawet mimo tego, że zagrał dużą liczbę spotkań na prawej obronie, to Zizou przy absencji Caravajala postanowił zaryzykować i postawił na Vazqueza. Jego pozycja w drużynie była wręcz fatalna, a kwintesencją jego dyspozycji było spotkanie z Levante, w którym już w 9 minucie wyleciał z boiska, a Real grając w 10 przegrał ten pojedynek. Od tamtego tragicznego meczu nie wyszedł na boiska już ani razu, aż do nieoczekiwanego momentu.

NIESPODZIEWANA SZANSA

Kiedy już się wydawało, że kariera Militao dobiega końca, nagle pojawiła się okazja do rehabilitacji za wcześniejsze miesiące. W meczu z Eibarem, który poprzedzał pierwsze spotkanie z Liverpoolem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, Zidane postanowił dać odpocząć Varane’owi, a że Sergio Ramos był kontuzjowany, to do pierwszego składu wskoczył właśnie Militao. Choć przed pierwszym gwizdkiem jego obecność budziła spore obawy, to po 90 minutach mogliśmy już mówić o naprawdę solidnym występie. Eder nie tylko spisywał się świetnie w czysto defensywnej grze, ale pokazał również swoje walory ofensywne, czego wcześniej nie można było dostrzec.

Jednorazowy dobry występ zdarza się każdemu i wszyscy mieli to na uwadze, jednak w spotkaniu z Eibarem można już było zobaczyć pewne „przełomowe” zachowania, jeśli chodzi o jego grę w Realu Madryt. Nigdy wcześniej nie emanował takim spokojem odkąd trafił do drużyny Los Blancos, co już napawało optymizmem. Prawdziwą szansą do pokazania swoich umiejętności okazała się jednak choroba Varane’a, która wykluczyła go ze starcia z The Reds. Zidane nie miał w tamtym momencie po prostu innego wyboru, jak postawić na Nacho i Militao w dwójce środkowych obrońców. O występ Hiszpana akurat się nie martwiono, ponieważ Fernandez już nie raz udowodnił, że kiedy jest potrzebny, to po prostu nie zawodzi. Miltao mimo solidnego występu z Eibarem budził jednak spore wątpliwości, ponieważ rywal był o kilka klas mocniejszy, niż ten z ligowego podwórka.

Obawy przed meczem były spore, a pochwały po meczu jeszcze większe. W grze defensywnej Realu kompletnie nie było widać tego, że gra tam w zasadzie dwójka rezerwowych. Szczerze mówiąc, Militao wraz z Nacho wyglądali niczym podstawowi obrońcy czołowego klubu świata, którzy na wysokim poziomie są od dłuższego czasu. Jak się później okazało – to spotkanie było dopiero pierwszym z kilku świetnych występów w wykonaniu Edera. Rewanżowe starcie z Liverpoolem było równie, a może i nawet jeszcze lepsze od tego pierwszego, a w międzyczasie zaliczył genialne noty po klasyku z Barceloną. Następnie przyszły trzy udane starcia ligowe z kolejno; Getafe, Cadizem oraz Real Betis, i znowu – Liga Mistrzów, mecz z Chelsea w Madrycie, czysta profesura w wykonaniu Brazylijczyka. Być może był to nawet najlepszy jego występ w barwach Królewskich, a stawka meczu była przeogromna, bo oczywiście finał Ligi Mistrzów. Cztery dni później zdobył swoją pierwszą bramkę w LaLiga i w dużym stopniu uratował spotkanie Realowi, ponieważ to on otworzył wynik meczu. Rewanżowe starcie z The Blues na Stamford Bridge było pierwszym od dawna meczem, po którym rzeczywiście można się do niego przyczepić, ale to w zasadzie tak, jak do całej drużyny Los Blancos. Nie był to jednak na tyle zły występ, aby mógł zwiastować gorszą formę w jego wykonaniu. Wydaje się wręcz, że w tym momencie jest to nawet dość mało możliwe, ponieważ Militao w ostatnim czasie zmienił się pod każdym względem, a już przede wszystkim pod tym psychicznym. W tym momencie należy go już wypisać z rubryki „przyszły talent” i zacząć traktować jako klasowego obrońcę.

MATEUSZ PEREK

Najważniejsze tygodnie Belottiego w Torino. Włoch przed jedną z ostatnich szans na transfer wyżej.

Przyszłe okienko transferowe może być prawdopodobnie ostatnią szansą Andrei Belottiego na przejście do lepszego klubu. W przeszłości miał już do tego kilka razy okazje, ale wolał pozostać w drużynie Granaty, aby powalczyć z nią o wyższe cele. Obecnie klub ze stolicy Piemontu jest w bardzo kiepskiej sytuacji, a wielkie kluby stoją otworem przed Andreą. Nieuniknione, że w lecie dojdzie do rozstania. Jednak reprezentant Włoch dopilnuje tego, aby nie nastąpiło one w gorzkiej atmosferze.

ŻYWA LEGENDA KLUBU

Postawienie obecnego kapitana „Il Granaty” w hierarchii klubowych legend obok piłkarzy chociażby Grande Torino, mogłoby być mocno kontrowersyjne. Faktem jest jednak, że z „nowoczesnych” ikon 7-krotnego mistrza Włoch, Andrea Belotti jest jedną z tych największych. Od momentu przybycia do Turynu, a więc 6 lat temu, nieustannie trzyma wysoką dyspozycje, co w ogromnym stopniu przekłada się na rezultaty zespołu. Podczas jego pobytu w Torino prawdopodobnie nie było i nadal nie ma lepszego piłkarza, niż on. Poza boiskiem również prezentuje się godnie, jak przystało na kapitana. Dzięki ciężkiej pracy zapracował sobie na wielki status, oraz miano jednego z lepszych obecnie Włoskich napastników. Powołania do reprezentacji Azzurich również nie biorą się znikąd, a w aktualnych czasach jest to dość rzadkie zjawisko wśród piłkarzy Granaty.

222 spotkań, 104 bramki, 26 asyst. Tak wyglądają liczby „Il Gallo” w barwach Torino. Utwierdzają one jeszcze bardziej w zdaniu, że jest to piłkarz zdecydowanie za dobry, jak na klub, który reprezentuje. Okazje na transfer do o wiele lepszego klubu miał już niejednokrotnie. Od sezonu 2016/17, kiedy to zdobył rekordowe dla niego 26 trafień w Serie A, nieustannie jest łączony z wielkim markami. Wydawałoby się, że po tak świetnej kampanii każdy piłkarz zgodzi się na sportowy awans, a już tym bardziej jeśli ma okazje do gry w europejskich pucharach, których jego obecny klub mu nie zagwarantuje. Z Belottim było jednak inaczej, ponieważ mimo wielu ofert zdecydował pozostać w Turynie.

Nigdy o jakimś ogromnym przywiązaniu do barw Granaty z jego ust nie słyszeliśmy, choć nie można mu tego wykluczyć. Brak decyzji na transfer bierze się z tego, że Andrea chcę mieć zagwarantowaną regularną grę w wyjściowym składzie. Na tym najbardziej mu zależy, a z dotychczasowych ofert transferowych nie widział opcji na taką częstotliwość występów, jak w Torino.

„Nie jestem zainteresowany pójściem do świetnego zespołu, jeśli będzie to oznaczać, że ​​nie gram lub będę zmiennikiem. Jeśli odejdę, to dlatego, że będę miał gwarancje regularnej gry.”.

Takie słowa wypowiedział w 2018 roku, więc jak widać – nie wyklucza transferu. Nie wpływa to jednak ani trochę na jego zaangażowanie w funkcjonowanie Torino, ponieważ na dobro drużyny pracuje tak mocno, jakby miał tu pozostać już na zawsze.

UTRZYMAĆ TORINO W SERIE A

Jeśli Belotti ma zamiar opuścić Granate przyszłego lata, to na pewno nie dopuści do tego, aby do rozstania doszło w złej atmosferze wywołanej spadkiem. Dla drużyn, które chcą ściągnąć do siebie Andreę degradacje Torino byłaby bardzo na korzyść, ponieważ wtedy niemal w 100% byłoby pewne, że Włoch opuści swoją obecną drużynę. W ostatnich tygodniach sytuacja „Byków” nieco się poprawiła, ponieważ zaczęli dość regularnie punktować (ostatnie 5 spotkania – 8 punktów), co poskutkowało wyjściem ze strefy spadkowej. Turyńczycy jednak nadal nie mogą być pewni miejsca we włoskiej elicie na przyszły sezon, bo w tym momencie mają tyle samo punktów, co Benevento, które zajmuje najwyższe miejsce w strefie spadkowej.

Chociaż przyjście Davide Nicoli na posadę szkoleniowca, oraz ściągnięcie Antonio Sanabrii i Rolando Mandragory znacząco złagodziło uzależnienie Torino od Andrei, to „Il Gallo” wciąż ma duży wpływ na grę Granaty. W ostatnim czasie trochę przyćmiewa go świetna dyspozycja Sanbarii, jednak Belotti wciąż wykonuje tak dużą pracę, jak wcześniej. Z Paragwajczykiem stworzył w tym sezonie o wiele lepszy duet napastników, niż chociażby z Simone Zazą. Uzupełniają się pod wieloma względami, co przekłada się na wyniki drużyny. W ostatnim czasie to głównie Antonio strzela bramki, ale to Andreą zazwyczaj wykonuję tę „brudną” robotę. Przepycha się z obrońcami, walczy o piłkę, stwarza zamieszanie w szeregach defensywy rywala, oraz buduje pozycje dla partnerów. Nawet jeśli Belotti zaciąłby się na dłuższy okres czasu, to miejsca w drużynie pewnie by nie stracił, ponieważ jego wpływ na grę Torino jest bardzo widoczny.

Patrząc na cały sezon – Belotti miał udział przy 39% bramek Torino, co daje mu 7 miejsce pod tym względem w lidze. 12 bramek i 6 asyst pokazuje, że pod każdym względem jest liderem ofensywy „Byków”. Nikt w drużynie nie ma od niego więcej bramek, oraz nikt nie ma od niego więcej asyst. Andrea w ogromnym stopniu przyczynia się w tym sezonie do wyników Granaty i prawdopodobnie gdyby nie on, to byliby w jeszcze gorszej sytuacji.

SAGA TRANSFEROWA

Z każdym zbliżającym się okienkiem pojawia się multum nowych wiadomości i spekulacji, co do przyszłości Belottiego w Torino. Od lat łączony jest z innymi włoskimi ekipami, czy też z klubami z Anglii oraz Hiszpanii, i nie inaczej jest tym razem. Po wpisaniu samej frazy „Belotti” w Twitterową wyszukiwarkę automatycznie pojawiają się tematy z dopiskami klubów, jak chociażby Napoli, Milan czy nawet Liverpool. Lista drużyn, z którymi łączy się Andreę jest niesamowicie długa, i choć znaczna część plotek jest zapewne fałszywa, to świadczy to o tym, jak bardzo rozchwytywanym napastnikiem jest „Il Gallo”.

Dotychczas Belotti nie postanowił opuścić stolicy Piemontu, jednak przyszłe okienko może być przełomowe w tej kwestii. Spadek Torino, które w tym momencie ma tyle samo punktów, co 18 Benevento, niemalże z automatu oznacza odejście Andrei. Nie ma chyba absolutnie żadnych szans, aby reprezentant Włoch grał na zapleczu Serie A. Taki scenariusz jest wymarzony dla potencjalnych kupców, jednak nawet jeśli „Byki” utrzymają się w lidze, to jego odejście jest bardzo możliwe.

Belotti w 2018 roku postawił ultimatum, że jeśli ma gdzieś odejść, to musi mieć gwarancje regularnej gry. Ten argument dość mocno przemawia za tym, że zostanie w drużynie Granaty, ponieważ mało który klub na wyższym poziomie jest w stanie mu zapewnić taką rolę, lecz trzeba brać poprawkę na to, że od wywiadu minęły już 3 lata. Przez ten czas sporo mogło się zmienić u Andrei w kwestii postrzegania swojej przyszłości, a kolejny fatalny sezon w wykonaniu jego drużyny na pewno mocno na to wpłynął. Drugiej okazji na zagranie w wielkim klubie może już nie dostać, a grono zainteresowanych klubów jest zapewne tak duże, że może dokonać odpowiedniego wyboru.

MATEUSZ PEREK

„Kryzys? Nie mam pojęcia, o czym mówicie.” – Zinedine Zidane przywraca Real do walki o najwyższe cele.

Zinedine Zidane wielokrotnie w tym sezonie był już zwalniany przez media, które tylko przeganiały się w informacjach, kto ma zostać jego następcą. Francuz w międzyczasie robił swoje i był zmuszony do eksperymentowania na żywym organizmie, aby ciągle liczyć się w walce o największe trofea. Kilka decyzji w jego wykonaniu było fatalnych, ale ostatecznie i tak zdołał wręcz niezauważenie wyjść z kłopotów. Po wygranej w El Clasico Los Blancos przybliżyli się do obrony tytułu mistrzowskiego, a jak najbardziej realny awans do półfinału Ligi Mistrzów może sprawić, że sezon dla „Królewskich” będzie nadspodziewanie udany.

PRZYWRÓCENIE NADZIEI

Cel Realu Madryt na każdy sezon jest taki sam – walka o wszystko, co możliwe do zdobycia. I chociaż jest to prawda, to przy widocznych problemach satysfakcję sprawiłoby samo zdobycie mistrzostwa Hiszpanii wraz z ewentualnymi pucharami krajowymi. O Lidze Mistrzów mało kto realnie myślał, ponieważ w poprzednich latach Królewscy nas od tego odzwyczaili. Na początku roku jednak wątpliwa stała się walka nawet o pozostałe trofea. Chociaż grudzień był całkiem dobry w wykonaniu Madrytczyków, tak styczeń zniwelował nadzieje wobec sukcesu w obecnym sezonie. Odpadnięcie z Superpucharu Hiszpanii i kompromitująca przegrana z Alcoyano w Pucharze Króla, oraz 7 na 12 możliwych do zdobycia punktów w LaLidze przy komplecie Atletico sprawiły, że powoli zaczęto spisywać rozgrywki na straty.

Dwumecz z Atalantą w dużym stopniu przywrócił nadzieje w serca kibiców. O ile pierwsze spotkanie nie było dość przekonujące, bo La Dea musiała się zmagać wręcz od samego początku w dziesiątkę, tak awans został przypieczętowany w świetnym stylu. W międzyczasie Atletico zaczęło gubić punkty i strata do pozycji lidera ciągle malała, a wraz z nią na nowo zaczęto wierzyć w zdobycie mistrzostwa kraju. Ostatni tydzień sprawił, że Real nie tylko ponownie rozpatruje się roli kandydata do wygrania ligi Hiszpańskiej, ale również w kontekście zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Pokonanie Barcelony dało Los Blancos pozycje wicelidera i zaledwie punkt straty do Rojiblancos, a genialny mecz z Liverpoolem w Madrycie sprawił, że są już jedną nogą w półfinale. Do tego trzeba jeszcze utrzymania wyniku z pierwszego meczu w dzisiejszym spotkaniu, ale jeśli się to uda, to Real dość niespodziewanie – patrząc na przedsezonowe typowania – zostanie jednym z kandydatów do wygrania największych europejskich rozgrywek.

ROZWÓJ TAKTYCZNY

W pewnym momencie sezonu coś ewidentnie przestało funkcjonować i Francuz został zmuszony do zmiany swojego stylu pracy. Dotychczas dużo spotkań traktował dość pobłażliwie, z myślą, że piłkarze takiej klasy nie powinni mieć problemów z wygraną. Od stycznia, czyli czasu „małego kryzysu” zaczął przykładać większą uwagę pojedynkom „mniejszej klasy” i obecnie w każdym meczu da się zauważyć szeroki zakres taktyczny, w tym nowe pomysły. Przełomem było starcie z Getafe, kiedy postanowił wyjść w formacji z wahadłowymi. Ekipa Jose Bordalasa, choć ma w tym sezonie ogromne problemy, tak jednak wciąż jest drużyną z LaLiga. Powiedzieć, że spotkanie było jednostronne, to duży minimalizm. Gospodarze zdominowali przeciwników w nowym systemie gry, co na pewno przyniosło sporo optymizmu, a przede wszystkim materiału do dalszej analizy.

Dwumecz z Atalantą w 1/8 finału Ligi Mistrzów był kolejnym przykładem, że Zidane zaczął próbować czegoś nowego. W pierwszym spotkaniu przez uraz wystąpić nie mógł Karim Benzema, więc Zinedine był niemal zmuszony postawić na Mariano. Jak się jednak okazało, nie do końca. Francuz na pozycji napastnika wystawił Isco, czyli cofniętą „dziewiątkę”. Chociaż na przebieg meczu mocno wpłynęła kartka Freulera, to drużyna została tak przygotowana, że obyło się bez problemów, a z nowego wariantu ofensywnego Zidane mógł powyciągać wnioski. W rewanżu natomiast ponownie postawił na formacje z wahadłowymi, i ponownie świetnie się to sprawdziło, tylko tym razem już na wielkim rywalu. Spotkania, a przede wszystkim pierwsze połowy w starciach z Liverpoolem i następnie Barceloną idealnie pokazały, że Zidane rozwija się taktycznie. Zneutralizowanie drużyny Kloppa i Koeamana (z naciskiem na pierwsze 45 minut), to nie lada sztuka, a wydaję się, że Zizou dopiero zaczyna powiększać swój wachlarz taktyczny.

SPECJALISTA OD WIELKICH SPOTKAŃ

Zinedine Zidane’owi można zarzucić wiele rzeczy, ale jedno trzeba przyznać – w ważnych spotkaniach bardzo rzadko zawodzi. Na pojedynki z klasowymi markami potrafi nie tylko odpowiednio zmobilizować drużynę, ale również genialnie przygotować ją pod rywala. Jest to widoczne już od czasów jego pierwszej kadencji, o czym świadczą przede wszystkim trzy wygrane Ligi Mistrzów, gdzie po prostu trzeba się mierzyć z najlepszymi, ale w obecnej kampanii jest to jeszcze bardziej imponujące. Nie ma co ukrywać, że wcześniej w dużym stopniu mógł polegać na Cristiano Ronaldo, który niemalże w każdej wygranej był najważniejszą postacią. Obecnie, chociaż Karim Benzema rozgrywa świetne miesiące, to nie ma postaci, której mógłby w 100% zaufać. Odpowiedzialność rozkładana jest w większym stopniu na całą drużynę, przez co on sam ma również więcej pracy, aby dobrze ją przygotować. Dokładając do tego problemy kadrowe, można naprawdę pogratulować wyników i przede wszystkim stylu, w którym wygrywa wielkie spotkania.

W obecnym sezonie jedyne spotkania z „wielkich”, które zostały przegrane to przede wszystkim mecz z Athleticiem Bilbao w Superpucharze i ewentualnie „dwumecz” z Szachtarem w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Wymieniając już te pozytywne wyniki, mamy wygraną z; Barceloną (x2), Interem (x2), Atalantą (x2) Borussią Moenchengladbach, Sevillą, Atletico i Liverpoolem. A więc na 13 bardzo ważnych meczów, aż 10 zostało wygranych, z czego część z nich w świetnym stylu. Zidane’a nazywa się specjalistą od finałów, ale myślę, że ciężko również znaleźć trenera, który ogólnie lepiej spisuje się w ważnych pojedynkach, niż Francuz.

NATRUDNIEJSZY OKRES SEZONU

Zidane na konferencji po wygranym klasyku z Barceloną powiedział, że drużyna fizycznie jest już na granicy. Wystarczy mały błąd, trochę wysiłku za dużo, a może to poskutkować urazem. Kolejnym z wielu, bo ilość piłkarzy, którzy byli w dotychczasowym sezonie kontuzjowani, jest ogromna, a część z nich wciąż niezdolna do gry. W tym momencie Zinedine do dyspozycji ma zaledwie 5 obrońców z pierwszej drużyny, z czego dwóch środkowych. Oznacza to, że jeśli w najbliższym czasie wypadnie Nacho bądź Militao, to Francuz będzie zmuszony sięgnąć do Castilli.

Zizou aktualnie musi niesamowicie mądrze zarządzać siłami drużyny, ponieważ kontuzja każdego kolejnego zawodnika będzie oddalać ich od sukcesu. Nawet jeśli Real grać będzie ważne spotkanie z trudnym rywalem, to Zidane musi czasami zaryzykować, ściągając kluczowych piłkarzy, aby ci nie zostali przeciążeni, bo do końca sezonu jeszcze trochę zostało. Idealny przykład tego, jak Francuz dba obecnie o energię zespołu, mieliśmy w sobotnim klasyku. Chociaż Barcelona ciągle się rozkręcała, to trener Królewskich postanowił ściągnąć Benzeme, Kroosa i Viniciusa, czyli trzy kluczowe postacie drużyny, na rzecz Mariano, Isco i Marcelo, czyli piłkarzy drugoplanowych. W pewnym momencie skład Los Blancos wyglądał niczym w sparingu, a nie w największym ligowym pojedynku świata, ponieważ na boisku było sporo piłkarzy, którzy w normalnych warunkach na nie by nie wyszli.

Z drużyną z Katalonii ryzyko się opłaciło, ale w kolejnych meczach tyle szczęścia Zidane może już nie mieć. Mimo to podejmowanie takich decyzji wciąż pozostaje wskazane, ponieważ w przeciwnym wypadku Francuz może być zmuszony korzystać z piłkarzy rezerwowych od pierwszej minuty.

MATEUSZ PEREK

Była nadzieja Juventusu gwiazdą Paryżan. Dorastanie Moise Keana wśród najlepszych

W 2016 roku, kiedy Moise Kean wchodząc na boisko w meczu z Pescarą stawał się najmłodszym debiutantem w historii Juventusu, wielu już chrzczciło go na przyszłość Starej Damy. Miał dorastać w Turynie pod okiem najlepszych, a z czasem zostać centralną postacią projektu na następne lata. Jednak po zakończeniu ery Allegriego, upadła także nadzieja kibiców wobec młodego Włocha, ponieważ ten postanowił opuścić półwysep Apeniński. Dzisiaj jest jedną z ważniejszych postaci PSG i jak sam zapowiada – ma nadzieję, że zostanie w Paryżu na dłużej.

ROZSTANIE Z JUVENTUSEM

„Najmłodszy piłkarz w historii Juventusu”, „Pierwszy zawodnik urodzony w XXI wieku z debiutem w Lidze Mistrzów”, „Pierwszy zawodnik urodzony w XXI wieku z debiutem w reprezentacji Włoch” – tak wygląda kilka tytułów, które osiągnął piłkarz sprowadzony w 2011 roku do akademii Bianconerich z lokalnego rywala, Torino. Robił postępy w ekspresowym tempie, a w klubie co raz więcej osób wierzyło, że kiedyś zadebiutuje w pierwszej drużynie. Po 5 latach, 2016 roku zmieniając w 84 minucie meczu z Pescarą Mario Mandzukicia niektórzy byli już wręcz przekonani, że zostanie gwiazdą ówczesnego mistrza Włoch.

W 2017 roku po przedłużeniu kontraktu z Juventusem do 2020 roku został wypożyczony do Hellasu Verona, aby zebrać doświadczenie i ograć się na profesjonalnym poziomie. Ruch ten okazał się bardzo dobrą decyzją, ponieważ po powrocie do Turynu widać było po nim większą pewność siebie i zdecydowanie. Nie był to już zwykły dzieciak, którego trzeba jeszcze wprowadzać do seniorskiej piłki, tylko pełnoprawny, pewny piłkarz najlepszej włoskiej drużyny. W całym sezonie 2018/19 rozegrał 17 spotkań, zdobywając w nich 7 bramek, co było świetnym wynikiem, zważając na to, że był to jego pierwszy poważny sezon w barwach Bianconerich.

Jak się później okazało – dotychczas ostatni. W niedawnym wywiadzie opublikowanym lutego tego roku dla „FootballItalia” brat Moise ujawnił, że odejście Keana z Turynu spowodowane było zmianą trenera. Włoski napastnik ufał Allegriemu, jednak po przyjściu Sarriego ten dał mu sygnał, że nie bierze go pod uwagę w swoim projekcie. Piłkarz nie zamierzał być rezerwową opcją w klubie, więc zakomunikował, że chcę odejść, a w przeciwnym wypadku nie przedłuży wygasającego za rok kontraktu. Bianconeri byli zmuszeni więc wystawić go na listę transferową.

PORÓWNANIA DO BALOTELLIEGO

Na początku sierpnia po kupno zgłosił się Everton, który płacąc 27 milionów euro, był przekonany, że inwestycja się opłaci. Początki w Anglii okazały się jednak trudne dla młodego Włocha. Nie emanował już taką skutecznością, jak we Włoszech, a do tego niektóre źródła podawały, że ma problemy z dyscypliną. Często spóźniał się na treningi, oraz w pełni nie wykonywał założeń narzuconych przez trenera. Doprowadziło to do fali porównań do Mario Balotelliego, który zaprzepaścił swoją karierę na rzecz głupich, niedojrzałych zachowań.

Giorgio Chiellini w maju ubiegłego roku zdementował jednak te porównania, twierdząc, że jest zupełnie inny niż Balotelli. Twierdził, że jest pracoholikiem oraz posiada wystarczająco dużą determinację, aby wykorzystać swój talent. Powiedział również, że mimo częstego zwracania mu uwagi przez liderów Juventusu, wciąż utrzymywał szacunek wobec starszej grupy. Zdanie włoskiego obrońcy podtrzymywali między innymi Theo Walcott i Yerry Mina, którzy uspokajali, że przeprowadzka w tak młodym wieku nie jest łatwa i na niektóre jego wybryki powinno się po prostu przymrużyć oko. Kolumbijczyk również twierdził, że reprezentant Włoch jest niesamowicie pracowity i wkłada wiele wysiłku, aby nad sobą pracować. Mimo niektórych sytuacji porównania do Mario Balotelliego pewnie wciąż będą się pojawiać, jednak słysząc słowa osób z jego otoczenia – aż tak nie grozi mu zaprzepaszczenie kariery.

TRANSFER DO PSG

Po kiepskim sezonie spędzonym w Evertonie Kean stracił pewność siebie i chęć walki o podstawowy skład. W ubiegłe lato było już niemal pewne, że Włoch wyjedzie z Anglii, jednak nikt nie chciał przystać na warunki transferu, które stawiali The Toffees. W opcję weszło więc wypożyczenie, na które skusiło się PSG. Francuzi po odejściu Edinsona Cavaniego i Choupo-Motinga potrzebowali zmiennika dla Mauro Icardiego i uznali, że Moise będzie idealną opcją. Tuchel, który wówczas był jeszcze trenerem Paryżan, wypowiadał się w samych superlatywach na temat transferu. Ściągając go, brał pod uwagę, że może zagrać samotnie na pozycji środkowego napastnika w formacji 4-3-3, lub w dwójce do pary z Mbappe bądź Icardim w 4-2-2, a kiedy zajdzie potrzeba – wystąpić nawet na skrzydle. Kean jest bardzo uzdolnionym technicznie i wszechstronnym zawodnikiem, co w drużynie o profilu PSG niemal zawsze się sprawdza.

Debiut we Francji przypadł na październikowe starcie z Nimes w 7 kolejce Ligue 1, kiedy to wyszedł od pierwszej minuty na pozycji centralnego napastnika, z powodu kontuzji Icardiego. Mistrzowie kraju wygrali tamto spotkanie 4:0, a Kean, chociaż nie zaliczył ani żadnej bramki, ani asysty, to pokazał, że w Paryżu będzie wartością dodatnią. Pełne 90 minut energicznie pracował na boisku oraz stwarzał miejsce i sytuacje schodzącym ze skrzydeł Mbappe i Sanabrii. Na pierwsze trafienie nie trzeba było długo czekać, ponieważ już w następnej kolejce w starciu z Dijon zaliczył dublet, a w środku tygodnia strzelił wszystkie bramki w wygranym 2:0 meczu Ligi Mistrzów z Basaksehirem. Po równym miesiącu od debiutu miał na koncie 5 bramek i asystę w 7 meczach, co już wtedy zaczęło skłaniać do dyskusji, czy PSG powinno go wykupić. Na dzień dzisiejszy w 30 spotkaniach zdobył 15 trafień, co czyni go drugim najlepszym strzelcem w drużynie mistrzów Francji (pierwszy Mbappe 30 bramek).

CHĘĆ POZOSTANIA WE FRANCJI

Kean, póki co jest jedynie wypożyczony do PSG, ale przy obecnej dyspozycji nieuniknione, że Francuzi zdecydują się na wykupienie na stałe Włocha. Piłkarz sam twierdzi, że nie czuję w tym momencie potrzeby zmiany otoczenia, ponieważ w Paryżu rozwija się świetnie. W tym momencie ciężko byłoby mu znaleźć klub takiej klasy, w którym byłby w stanie grać z taką regularnością, jak obecnie. W wywiadzie dla oficjalnej strony Ligue 1 zdradził, że możliwość trenowania z wielkimi piłkarzami jest najlepszą możliwą opcją, jaka może się przytrafić młodemu piłkarzowi. Ciężko znaleźć grono zawodników, od których piłkarz nastawiony na techniczną grę bardziej się czegoś nauczy, niż od Neymara, Mbappe czy Verrattiego.

Kean nie miał zbyt wiele czasu, aby zapoznać się dokładnie z drużyną, ponieważ przyszedł już w trakcie sezonu, ale znajomość języka francuskiego znacznie przyśpieszyła ten proces. Rodzina Moise pochodzi w Wybrzeża Kości Słoniowej i mieszkając we Włoszech, ciągle rozmawiali w rodzimym języku. Sam piłkarz chcę zostać w Paryżu, ale sprawa definitywnego przejścia nie jest wciąż pewna. Carlo Ancelotti nie ma zamiaru trzymać go na siłę w Evertonie, ale twierdzi, że najpierw musi wpłynąć korzystna oferta. PSG Talk podaje, że The Toffees oczekują przynajmniej 50 milionów euro, a PSG nie chcę wejść powyżej 35 mln euro. W ostatnim czasie zaczęły pojawiać się także informacje, jakoby Juventus miał wykorzystać tę sytuację i ściągnąć Moise z powrotem do siebie. Sytuacja jest dość skomplikowana, ale Kean obecnym sezonem udowodnił, że ciągle jest jednym z większych talentów w Europie.

MATEUSZ PEREK

Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑