Ronaldo w Juventusie, czyli kroczenie od ściany do ściany

Trzy lata temu wydawało się, że Juventus dokonał niemożliwego. Na Allianz Stadium trafił Cristiano Ronaldo – piłkarz, który miał dać Turynowi upragniony triumf w Lidze Mistrzów. Wówczas wydawało się, że Bianconeri są bardzo blisko swego celu, a Portugalczyk to brakujący element układanki, która z roku na rok wydawała się przybliżać klub do wymarzonego od wielu lat celu.

Czytaj dalej „Ronaldo w Juventusie, czyli kroczenie od ściany do ściany”

Triumf kolektywu. Chelsea sięga po Ligę Mistrzów.

Minął tydzień od finału Ligi Mistrzów, który po raz kolejny mógłby stać na wyższym poziomie, ale z pewnością zapadnie nam w pamięć. Chelsea zneutralizowała atuty Manchesteru City i za sprawą bramki Kaia Havertza sięgnęła po raz drugi po triumf w najważniejszych klubowych rozgrywkach. To wielki sukces Thomasa Tuchela, który przerósł swego mistrza w najważniejszym meczu sezonu.

Czytaj dalej „Triumf kolektywu. Chelsea sięga po Ligę Mistrzów.”

Wykop z piątki #13. Jak to możliwe, że nigdy nie wygrał? Piłkarze bez Ligi Mistrzów.

W piłce klubowej nie ma bardziej prestiżowego pucharu, niż ten otrzymywany za triumf w Lidze Mistrzów. Zwycięstwo w tych rozgrywkach to suma umiejętności, determinacji, a także fury szczęścia. Jak wiadomo, to ostatnie to czynnik całkowicie od nas niezależny. Owszem – zgodnie ze znaną maksymą – można mu pomóc, ale czasem to zbyt mało. Dziś przyjrzymy się pięciu wielkim piłkarzom, którym nigdy  nie było dane sięgnąć po najważniejsze wyróżnienie w europejskiej piłce.

Czytaj dalej „Wykop z piątki #13. Jak to możliwe, że nigdy nie wygrał? Piłkarze bez Ligi Mistrzów.”

Cała Polska niech usłyszy, Liga Mistrzów dla stolicy ! (?)

Rok 2016 może się okazać przełomowym w najnowszej historii polskiej piłki kopanej. Najpierw nasza Reprezentacja dotarła na francuskim Euro do ćwierćfinału tej imprezy a teraz jesteśmy o krok od przełomu w rodzimym futbolu w wydaniu klubowym. Po 20 latach przerwy do fazy grupowej Ligi Mistrzów awansuje Mistrz Polski. Bo tego już się schrzanić nie da, prawda?

Przed dwoma dniami piłkarze warszawskiej Legii ograli na Aviva Stadium w Dublinie zespół Dundalk wynikiem 0:2. Żeby wyeliminować „Wojskowych” sympatyczni Irlandczycy musieliby we wtorkowy wieczór zlać podopiecznych Hasiego różnicą trzech bramek. Jesteśmy narodem piłkarskich pesymistów, szczególnie jeżeli chodzi o rozgrywki klubowe. Fakt faktem, nasze zespoły dawały nam wielokrotnie mocne argumenty do tego by ten pesymizm w sobie trzymać. 20 lat posuchy w czasie której do bram najbardziej prestiżowych rozgrywek zdarzyło nam się zbliżyć dwukrotnie. W roku 2006 gdy Wisła Kraków po dogrywce musiała w dwumeczu rundy play-off uznać wyższość Panathinaikosu (A gdyby nie błąd sędziego, który nie uznał prawidłowo zdobytej bramki Penksy Wiślacy w LM by zagrali) oraz w roku 2011 kiedy to również Wiślacy decydującą o awansie bramkę stracili dopiero 3 minuty przed końcem meczu. Chociaż, nie oszukujmy się, w rewanżowym meczu APOEL podopiecznych Maaskanta dosłownie miażdżył. Reszta batalii kończyła się bardziej lub mnie spektakularnymi wpierdolami, w czasie których przeciwnicy nie dawali polskim zespołom cienia nadzieji. Zrozumiałe było to jeszcze do czasu reformy Platiniego, kiedy to na drodze Mistrza Polski stawały zazwyczaj zespoły pokroju Realu czy Barcelony. Od czasu do czasu los zsyłał kogoś kto jeszcze w momencie losowania dawał nadzieję na to że w jakiś sposób uda nam się prześlizgnąć do elity, ale w ostatecznym rozrachunku nawet Szachtar czy Anderlecht okazywały się dla Polaków progami zdecydowanie zbyt wysokimi. Przełomem miała być wspomniana reforma, która w sytuacji uprzywilejowanej stawiała kluby piłkarsko słabsze, stwarzając im łatwiejszą ścieżkę awansu do fazy grupowej. Mimo to, przez ostatnie 7 sezonów Mistrz Polski nie potrafił skutecznie powalczyć o to by móc wysłuchać z perspektywy murawy hymnu Champions League. Eliminowały nas kolejno: Levadia Tallin, Sparta Praga, wspomniany APOEL, Helsingborg, Steaua, Marta Ostrowska do spółki z Bereszyńskim i FC Basel. Nastał jednak rok pański 2016 i okazał się dla polskiej piłki niezmiernie szczęśliwy. Ułożył Legionistom ścieżkę awansu tak prostą że naprawdę do awansu potrzebne było minimum przyzwoitości. Nie jestem fanem Legii. Zdarzało mi się lżyć Legionistów z wysokości trybun tak jak to robi większość Polski. Jestem jednak zdania że CWKS jest jedynym zespołem, który był w stanie ten awans wywalczyć. Myślę że mimo tej śmiesznej ścieżki: Zrinskij, Trencin, Dundalk wyłożyłoby się na niej 15 pozostałych zespołów naszej ekstraklasy. Zresztą czy wiele większy potencjał od tej trójki posiada Shkendija Tetovo lub SonderjyskE, które eliminowały Craxę i Zagłębie? Może wyższy poziom ma IFK Goeteborg ale akurat Szwedzi nie dali Piastunkom nawet podskoczyć. Wiele zespołów naszej ligi wyłożyło by się już na Mostarze a Zagłębie, Lech w takiej formie jak teraz czy Lechia, możecie mnie zlinczować, ale dostałyby w pysk od Trencina, który pod względem umiejętności czysto piłkarskich prezentował się bardzo fajnie. Legia Hasiego jest słaba. Legia Hasiego nie ma stylu. Widać że ten zespół jest w przebudowie aczkolwiek mam wątpliwości co do tego czy Warszawiacy pod wodzą Albańczyka w ogóle odpalą. Obym się mylił bo jednak miło by było gdyby CWKS w tej Lidze Mistrzów nie stanowił zupełnego tła. Zresztą co do sceptycznego podejścia do legijnej wizji Hasiego jeszcze wrócę. Na czym skończyłem? Legia Hasiego nie ma stylu. Los zechciał jednak że w momencie kiedy Legia wchodzi w ligę tak słabo a dodatkowo wykłada się w Pucharze Polski już na pierwszej przeszkodzie, to paradoksalnie w tej samej chwili może awansować do tej wymarzonej Ligi Mistrzów, która przez ostatnie dwie dekady była tylko mokrym snem polskich kibiców. Uważam że jest to efekt doświadczenia Legii, która już 4 sezon z rzędu zagra w europejskich pucharach całą jesień. Czwarty sezon z rzędu pogra w fazie grupowej europejskich rozgrywek. Na ten poziom nie udało się wskoczyć ani Lechowi, ani żadnemu innemu klubowi z Polski. Dzięki temu również że „Wojskowi” notorycznie grają w Europie los przyznał im w momencie kiedy nie są w najwyższej dyspozycji szczęśliwą kartę. To dzięki temu uzyskali taki współczynnik, który zapewnił im rozstawienie w ostatniej rundzie eliminacji. Nie jest tak że Legia ma fuksa, jak chcieliby powiedzieć wszyscy jej przeciwnicy, Legia na tego fuksa zapracowała w taki sposób, że nie kompromitowała rokrocznie swojego kraju w europejskich rozgrywkach a zapracowała na status przeciętnego, europejskiego klubu – status, który dla reszty peletonu polskich drużyn jest w tym momencie poza zasięgiem. Śmiać mi się chce też gdy ktoś wysuwa argument pod tytułem „gdyby mój klub dysponował takim budżetem jak Legia to już dawno by awansował do LM”. A czyją winą jest że poszczególne kluby nie potrafią wspiąć się na taki poziom finansowy jaki prezentuje Legia? Kto zabrania Jagielloni, Cracovii czy innej Pogoni tak zarządzać klubem, by osiągnąć wyższy poziom wizerunkowo-marketingowy? Tak, Legia z racji wielkości i statusu miasta być może ma łatwiej ale czy mają za to przepraszać? Lech był już na ostatniej prostej by Warszawiaków doścignąć ale jak widać spaprał sprawę. Bogusława Leśnodorskiego można lubić lub nie, ale uważam że żaden klub w naszym kraju od dawna nie miał tak efektywnego, reprezentatywnego i dobrze spełniającego swoją rolę prezesa. Nie przemawia również do mnie argument, mówiący o tym że zastrzyk gotówki, który spłynie do Legii w nagrodę za awans może zabić rywalizację w lidze. Legia będzie miała monopol na wygrywanie ekstraklasy? Nie wiem, być może. Ale jeżeli ta kasa sprawi że Legia jeszcze podniesie swój poziom a to zaowocuje jeszcze lepszą grą w pucharach i równaniem do takich klubów jak np. Basel czy Ajax to mnie to absolutnie nie martwi. Legia ma być słabsza i biedniejsza w imię tego by rywalizacja na rodzimym podwórku była ciekawsza? Bezsensu. Staram się patrzeć na to przez pryzmat kibica polskiej piłki, odstawić na bok dylematy sympatii klubowych. Jeśli polski klub ma szansę zaistnieć w Europie to będę mu kibicował bez względu czy to Pogoń, Zagłębie, Lech czy Legia. Na europejskim podwórku wychodzę z założenia że w pierwszej kolejności klub reprezentuje swój kraj. Gdy Astana wchodziła rok temu do LM to zazdrościłem Kazachstanowi drużyny, gdy wchodził APOEL to Cypryjczykom. Skoro kibic piłki w europie może zobaczyć że Legia jest w Lidze Mistrzów i pomyśleć: „Ooo, zagrali w ćwierćfinale Euro, teraz mają klub w Champions League, może tam faktycznie po boiskach nie biegają białe niedźwiedzie?” to dla mnie ekstra. 

Jak wspomniałem wcześniej, awans będzie efektem: po pierwsze łutu szczęścia, po drugie doświadczenia Legii w grze w europejskich pucharach. Po prostu, Legioniści zarówno z Mostarem jak i Trencinem wygrywali obyciem i umiejętnością planowania i rozkładania sił w poszczególnych meczach, poszczególnych ich fragmentach. Można się z tego śmiać, ale porównajmy doświadczenie Michała Kucharczyka przez pryzmat pucharów a porównajmy np. Cetnarskiego czy Arka Woźniaka, którzy odpadli ze swoimi teamami wcześniej. Niby jakiejś super różnicy pod względem piłkarskim nie ma ale w tej kwestii? Właśnie. Czysto piłkarsko? Miałem wrażenie że zarówno Bośniacy jak i Słowacy górowali pod względem technicznym. Kultura gry to zresztą to co w polskiej piłce kuleje moim zdaniem najbardziej. Niestety to co starczyło na zespół z Bałkanów, naszych południowych sąsiadów i wyspiarzy to jak wiemy na fazę grupową już zdecydowanie za mało. Nie ma wątpliwości że jeśli Legia chce się pokazać w klubowej elicie od dobrej strony to pomysł Hasiego na tą ekipę musi w końcu zacząć być zauważalny. Jak narazie widzimy jakieś pojedyncze, udane fragmenty gry w wykonaniu zespołu ze stolicy. W przeważającej jednak większości gra Legii przyprawia o ból zębów. Odnoszę jednak wrażenie że Hasi chciałby wprowadzić w Legii właśnie większą kulturę, grać piłkę techniczną. W tym celu sprowadził zawodników, których kojarzył z czasów pracy w Belgii (Jak takie ściąganie znajomków skończyło się w Wiśle za czasów Maaskanta to już osobna kwestia). Nie dam sobie ręki uciąć że próba zaadaptowania takiego stylu gry w Legii przyniesie w końcu pożądany skutek. Byłbym skłonny bardziej przychylić się do opinii że optymalnym sposobem gry Legionistów było takie wybieganie, wysoki pressing, dobre przygotowanie motoryczne i mówiąc wprost – jeżdżenie na dupach jakie miało miejsce za czasów Czerczesowa. Materiał którym dysponuje Hasi jest zbyt toporny by zacząć grać piłkę efektowną dla oka a te pojedyncze jednostki, sprowadzone przez albańskiego trenera i predysponowane do takiej gry mogą zginąć w zderzeniu z drwalską i przaśną ekstraklasą. 

Jeżeli potwierdzą się też pogłoski mówiące o tym, że Legię po awansie opuści Nikolić i Pazdan, to zespół będzie trzeba dodatkowo wzmocnić. Właśnie przeczytałem że bułgarskie media spekulują iż zaawansowane rozmowy ze stołecznym zespołem prowadzi Dimitar Berbatov. Marketingowo i na warunki gry w lidze polskiej – strzał w 10tkę. Ale ile w tym prawdy? Narazie traktuję to jako plotkę. Wszak Berbatov ostatnimi czasy obniżył loty, ale nie jest piłkarzem wypalonym jak Krasić trafiający do Lechii a i od Daniela Ljuboji Bułgar jest o klasę lepszy. Legioniści musieliby sięgnąć głębiej do portfela. 

No cóż. Jak na razie trzeba zadowolić się tym że będzie nam dane po 20 latach oglądać polski zespół w europucharach a następnie trzeba się „martwić” co dalej. Bo spytam raz jeszcze … tego nie da się spieprzyć, prawda Legio?

 

legia

Wspomnień czar czyli moja historia finałów Ligi Mistrzów.

Pamiętacie swoje początki zainteresowania piłką nożną? Pierwszy mecz obejrzany w telewizji? Pierwszy na którym byliście na żywo? Pierwszy mundial? Pierwsze Euro? Ja kojarzę że pierwszym meczem na europejskim poziomie, który obejrzałem był dwumecz Ajaxu Amsterdam z Realem Saragossa. Kibicowałem Saragossie. Nie pytajcie dlaczego, bo tego nie wiem. To był chyba nieistniejący już Puchar Zdobywców Pucharów.  W pierwszym meczu było bodajże 1-1 a w rewanżu Ajax rozniósł Hiszpanów, nie wiem, 4-1? Chyba 1996 rok. Mógłbym odszukać na Wikipedii ale całe te rozważania straciłyby wtedy swój urok. Zresztą niby oglądałem ten dwumecz, ale pewnie gdyby w tym czasie na Polonii 1 leciał „Kapitan Tsubasa” czy inna kultowa kreskówka (to był tamten okres), to bez wahania bym przełączył. Czasy kiedy bardziej jarały mnie chipsy Chio i snacki Star Food z jakimiś żetonami do kolekcjonowania niż piłka nożna. Ale mimo wszystko pamiętam że taki dwumecz się odbył i jest to moje pierwsze wspomnienie związane z futbolem. Nie lubiłem wtedy Ajaxu … Nie wiem dlaczego, kuzyn ich uwielbiał, więc może na przekór jemu. Patrząc z perspektywy czasu, byli fajną, widowiskową ekipą i gdyby grali współcześnie pewnie bym ich też uwielbiał. Grali też w pierwszym finale Ligi Mistrzów, który pamiętam. 1996 rok. Ich przeciwnikiem Juventus … No właśnie, w sobotę kolejny finał Ligi Mistrzów. Każdy z was pewnie też ma jakieś wspomnienia wiążące się z tymi meczami. Ja dziś postaram się przypomnieć, jak pamiętam każdy kolejny finał, który dane mi było już świadomie przeżywać w swoim życiu.

1996 Juventus-Ajax – Właśnie ten pierwszy, pamiętny. Kibicowałem oczywiście Juventusowi. Dlatego że grali z Ajaxem. W Juve wielki Del Piero w Ajaxie cała plejada „młodych wilków”: Kluivert, bracia De Boer, Davids, Litmanen. Ze składu „Starej Damy” utkwił mi w pamięci jeszcze jeden gość. Nazywał się Padovano. Większej kariery nie zrobił, ale jakoś jego nazwisko utknęło mi w głowie. Niewiele w sumie pamiętam z tamtego finału. Miałem 8 lat. Pamiętam że już w piżamie oglądałem rzuty karne, w których zwyciężył Juve, bo na następny dzień śmigałem do szkoły. A kuzyn, który kibicował Ajaxowi, wkrótce później przerzucił się na Juventus. Aha … i przypominając sobie ten finał, właśnie przeżyłem szok. Całe życie myślałem że „Kiki” Musampa był Nigeryjczykiem, a gość był z Demokratycznej Republiki Konga…

 

1997 Borussia-Juventus – Pamiętna edycja rozgrywek, bo ostatnia w której uczestniczył polski klub. A w finale Borussia Dortmund, która w rozgrywkach grupowych grała właśnie z łódzkim Widzewem. 2-2 w Łodzi i 2-1 dla Dortmundu w Niemczech. Widzew grał naprawdę dobre zawody. W samym finale za faworyta uchodził obrońca tytułu z Turynu. Możliwe że kibicowałem Borussi, bo pierwszą moją repliką koszulki piłkarskiej był trykot właśnie BVB z nazwiskiem Sammer. No i Niemcy zwyciężyli. Gola w finale strzelił na pewno Lars Ricken … aaa i dla Juve Del Piero, piękną piętką. Cały mecz skończył się 3-1 dla pretendentów.

https://www.youtube.com/watch?v=fMnPADWPSVI

1998 Real-Juventus – Znów Juventus w finale i drugi rok z rzędu gracze „Starej Damy” schodzili do szatni jako przegrani.  Ich przeciwnikiem Real Madryt, który był na początku swojej drogi przeistaczania się w wielkich „Galacticos” z plejadą gwiazd w składzie. Z ówczesnego meczu najbardziej w pamięci zapadł mi Serb Predrag Mijatović. Pewnie dlatego, że strzelił zwycięską bramkę dla „Królewskich”. Zresztą ówczesne składy obydwóch zespołów? Roiły się od gwiazd z rozrzewnieniem wspominanych przez pokolenie kibiców wychowane w latach 90tych. Raul, Hierro, Del Piero, Peruzzi, Morientes, Zidane (jeszcze w barwach Juve), Suker czy właśnie Mijatović. Zawodnicy, którzy zapewnie szczelnie wypełniali ściany pokoi nastoletnich fanów, kupujących Bravo Sport specjalnie dla ich plakatów.

https://www.youtube.com/watch?v=r3QRo9a70Cs   (Heh, Mijatović grający z jakimś wisiorkiem na szyi, dziś nie do pomyślenia).

1999 Manchaster United-Bayern – Legendarny finał! Bayern szybko obejmuje prowadzenie po bramce Baslera. Prowadzą cały mecz, mają okazję do podwyższenia rezultatu, które seryjnie marnują. Mimo wszystko gdy wydaje się że są już zwycięzcami do gry wkraczają rezerwowi Manchasteru. Teddy Sheringam w pierwszej minucie doliczonego czasu doprowadza do remisu, wszyscy się szykują do dogrywki. Trzecia minuta doliczonego czasu i wieczny rezerwowy Ole „Baby-face killer” Gunnar Solskjear doprowadza czerwoną część Manchasteru do euforii a  całe Monachium strąca w otchłań rozpaczy. „Bawarczycy” przegrywają mecz, który wygrywali  praktycznie od początku do końca. Kolejny mecz w którym wystąpiła piłkarska elita lat 90tych. Beckham, Schmeichel, Yorke, Cole, Giggs po stronie „Czerwonych Diabłów” i „aryjski” skład Bayernu … bez kitu, praktycznie cały skład był do bólu niemiecki z piłkarzami, którzy bez castingu mogliby wystąpić w jakimś filmie o II Wojnie Światowej. Effenberg, Khan, Basler, Tarnat, Linke, Matthaus czy Jancker. Nawet Giovane Elber był bardziej niemiecki niż aktualny multikulturowy skład Bayernu.

 

https://www.youtube.com/watch?v=1_vAoeBjniI

2000 Real-Valencia – Gładka wygrana „Królewskich”. Ja kibicowałem Valencii bo mieli w składzie Santiago Canizaresa, mojego bramkarskiego idola z tamtych czasów. Dodatkowo hiszpański golkiper farbował włosy na „Scootera” co wówczas budziło moją sympatię, lubiłem ekscentrycznych graczy … W bramce królewskich  zaś 19letni Iker Casillas. Finał bez większej historii.

 

https://www.youtube.com/watch?v=7x8mBpJ0gtA

2001 Bayern-Valencia – Co nie udało się Bayernowi w 1999, udało się 2 lata później. Drugi rok z rzędu smaku porażki w finale Ligi Mistrzów doznała Valencia. Tym razem jednak Hiszpanie walczyli o wygraną do samego końca. Wyższość niemieckiego zespołu musieli uznać dopiero po rzutach karnych. Po obydwóch stronach bramkarscy herosi. Wspomniany wcześniej Santiago Canizares a po stronie Bayernu legendarny małpolud – Oliver Kahn. Co jak co, ale trzeba przyznać że bramkarz „Bawarczyków” miał umiejętności bramkarskie tak wielkie jak poziom jego brzydoty. Mi jednak bardziej zapadła w pamięci drużyna Valencii z tych dwóch przegranych finałów. Byli kimś porównywalnym do współczesnego Atletico. Również nie mieli w składzie supergwiazd, tylko solidnych piłkarzy, tworzących superkolektyw. Pablo Aimar, Roberto Ayala, Kily Gonzalez czy Gaizka Mendieta.

 

https://www.youtube.com/watch?v=uBv8EZUv-DE

2002 Real-Bayer – Finał zapamiętany przede wszystkim ze względu na przecudowna bramkę Zinedine Zidane. Real już powoli tworzył swój galaktyczny zespół. W składzie Hiszpanów m.in. dwie supergwiazdy ówczesnej piłki, wspomniany Zidane i Luis Figo. Poza tym m.in. legendy Realu: Raul Gonzalez czy Roberto Carlos. Mimo tego był to ostatni triumf zespołu ze stolicy Hiszpanii w rozgrywkach Champions League aż do 2014 roku. Przeciwnikami Kastylijczyków od początku skazany na porażkę Bayer Leverkusen, dla którego już mega sukcesem był sam udział w finale. Bramkę honorową dla „Aptekarzy” strzelił jeden z moich ulubionych stoperów, myślę że nie do końca doceniony – Lucio.

2003 AC Milan – Juventus – Finał który jakoś nie za bardzo zapadł mi w pamięci. Kojarzę jedynie że  Roque Junior dograł do końca spotkania z kontuzją, bo Milanowi skończył się limit zmian a Brazylijczyk jedynie dreptał po boisku, nie będąc w stanie aktywnie uczestniczyć w grze. Finał zwyciężył Milan po karnych. Hmm, patrząc na skład Milanu, jak przystało na włoską drużynę mieli mega silną linę defensywną. Costacurta, Nesta, Maldini, Kaładze. Chyba jedna z najsilniejszych formacji obronnych we współczesnej historii finałów Champions League.

https://www.youtube.com/watch?v=rJ1HA4cjeVw

2004 FC Porto-AS Monaco – Dwóch kopciuszków na balu dla bogaczy. To była w ogóle dziwna edycja turnieju. Do półfinału dotarło również Deportivo La Coruna. Początki wielkiej, trenerskiej kariery Jose Mourinho. Rok wcześniej triumf w Pucharze UEFA a następnie wygrana w Lidze Mistrów. Porto gładko ograło ekipę z księstwa 3-0. W składzie m.in. Deco i Ricardo Carvalho a po stronie Monaco najbardziej zapamiętałem z tamtego okresu Chorwata Dado Prso, który musiał przedwcześnie kończyć karierę. W każdym bądź razie, na pewno najbardziej zaskakujący finał w historii.

2005 Liverpool-Milan – Kolejny finał, który przeszedł do legendy. LFC pod wodzą Rafy Beniteza zostali rozbici do przerwy przez ekipę z Mediolanu. Maldini i dwa razy Hernan Crespo i drużyna z miasta „Beatlesów” przegrywała różnicą trzech bramek. „The Reds” przeżywają jednak w przerwie kompletnej przemiany. Między 54 a 60 minutą doprowadzają do wyrównania. W dogrywce Andriej Szewczenko w fenomenalnej sytuacji trafia w Jerzego Dudka. W serii rzutów karnych nasz golkiper odstawia słynny „Dudek Dance”. Na ile w wygraniu konkursu „jedenastek” pomogły jego pląsy w bramce a na ile po prostu niemoc strzelecka Mediolańczyków (szczególnie Szewczenki), to już na zawsze pozostanie zagadką. Pewnym jest że polski bramkarz przeszedł po tym finale do historii futbolu.

https://www.youtube.com/watch?v=HSokhezl1QU

2006 Barcelona-Arsenal – Dla mnie finał szczególny, bo jedyny w którym wystąpili „Kanonierzy”. Barca pod wodzą Franka Rijkaarda zaczynała swoją transformację w ten mega zespół znany z „tiki taki”. Arsenal szybko komplikuje sobie życie gdy w 18 minucie czerwony kartonik za faul przed polem karnym ogląda Jens Lehmann. Mimo to w 36 minucie Anglicy obejmują prowadzenie po bramce Sola Campbella. Niestety broniąc się w dziesiątkę nie udaje im się utrzymać prowadzenia. W drugiej części gry bramki dla Blaugrany zdobywają Samuel Eto i Juliano Belletti.

https://www.youtube.com/watch?v=HYSSuS3Hn84

2007 Milan-Liverpool – Wielki rewanż za stambulski finał z 2005 roku. Przyznam szczerze, nie szczególnie utkwił mi w pamięci. Milan triumfuje po dwóch bramkach Inzaghiego. Tyle pamiętam …

https://www.youtube.com/watch?v=f4tn9cCEWxo

2008 Manchaster United-Chelsea – Wewnątrz angielski finał. Wielka Chelsea z pompowanymi już od kilku lat pieniędzmi Abramowicza, pod wodzą wielkiego „The Special One” kontra Manchaster United z Cristiano Ronaldo w składzie.  1-1 w regulaminowym czasie gry i o tym kto wzniesie w powietrze puchar decydowały rzuty karne.  Piąta seria, jest 4-4. Swój rzut karny zmarnował wielki CR7. Do piłki podchodzi kapitan „The Blues” John Terry. Jeśli strzeli Londyńczycy zwyciężą. Nad moskiewskimi Łużnikami pada rzęsisty deszcz. Terry bierze rozbieg, ślizga się chwile przed oddaniem strzału i w fatalny sposób marnuje karnego. Gracze United i sir Alex Ferguson mogą odetchnąć. W siódmej serii jedenastek swój strzał psuje Nicolas Anelka, gracze „Czerwonych diabłów” są skuteczni i to oni cieszą się ze zdobycia tytułu.

https://www.youtube.com/watch?v=x2AAWHA1AUQ

2009 Barcelona-Manchester United – Obrońcy tytułu bez szans z Barceloną w swojej największej formie. To było kilka lat w czasie których piłkarska Europa dzieliła się na Barcelonę i resztę stawki. 2-0 dla FCB. Po sezonie CR7 przechodzi do Realu Madryt.

2010 Inter-Bayern – Pierwszy finał rozgrywany w sobotni a nie środowy wieczór. Mediolańczycy pod wodzą „Mou” sięgają po tytuł. W półfinale w pokonanym polu zostawiają FC Barcelonę (pamiętny dwumecz z prowokacjami Mourinho i autobusem postawionym w polu karnym Interu).  W finale faworytem był Bayern ale swój mecz życia rozgrywa Argentyńczyk Diego Milito, który dwukrotnie kąsa Niemców. Chyba jedyny finał w ostatnich 20 latach, którego nie obejrzałem w TV na żywo …

https://www.youtube.com/watch?v=8hSKwUhFjqg

2011 Barcelona-Manchester United – Ciężko nie odnieść wrażenia, że gdyby nie wielka Barcelona ostatnich lat, to miano najlepszego zespołu w tamtym okresie przypadłoby Manchesterowi United. Trzeci finał w ciągu 4 lat. Niestety na ich drodze znów Barcelona z Pepem Guardiolą, tym razem dominująca nad Anglikami w sposób chyba jeszcze bardziej widoczny niż w 2009 roku. 3-1 dla Katalończyków. Tylko dlatego że w bramce „Red Devils” stał nieśmiertelny Edwin Van Der Sar. Bezdyskusyjnie zwyciężyli najlepsi.

https://www.youtube.com/watch?v=Hlz-FkyFv4g

2012 Chelsea-Bayern – Bayern miał zwyciężyć. Bayern miał rzucić się Chelsea do gardła i przegryźć tętnicę. Bayern jakby nie patrzeć grał u siebie bo finał był rozgrywany na Allianz Arenie. Chelsea miała słaby sezon. W lidze finiszowała na 6 miejscu. Zatrudniony na początku sezonu Andre Villas-Boas, który miał być drugim Jose Mourinho pożegnał się z posadą już w marcu. Zastąpił go asystent – Roberto Di Matteo. Di Matteo wprowadził „The Blues” do finału Ligi Mistrzów, w półfinale odprawiając z kwitkiem FC Barcelonę. Ale w finale mieli ich rozszarpać gracze z Niemiec.  Ci jednak bardzo długo męczyli się z Anglikami. Dopiero w 83 minucie bramkę zdobył Thomas Mueller i wydawało się że nic już nie odbierze Bayernowi triumfu. Jednak jak pokazywała historia, mecze decydujące o tym kto zdobędzie tytuł najlepszej klubowej ekipy w Europie rządzą się swoimi prawami. Nie inaczej było tym razem. Radość Monachijczyków trwała zaledwie 5 minut. Do wyrównania doprowadził Didier Drogba, dla którego ten mecz był zwieńczeniem kariery w klubie ze Stamford Bridge. Dogrywka również nie przyniosła rozstrzygnięcia. W karnych lepsi okazali się gracze Di Matteo a karnego, który przypieczętował ich triumf strzelił … Drogba.

https://www.youtube.com/watch?v=xibKxX9iS5E

2013 Bayern-Borussia Dortmund – Wyjątkowy mecz z perspektywy polskich fanów. W finale zagrali trzej Polacy. Wszyscy trzej w ekipie prowadzonej przez Jurgena Kloppa. „Polska Borussia”, „Polonia Dortmund” czy jak tam jeszcze nazywali wówczas ekipę BVB rozmaici Janusze. Błaszczykowski, Lewandowski i Piszczek wybiegli w podstawowym składzie klubu z Zagłębia Ruhry. Jednak to Bayern miał zamiar powetować sobie za porażkę u siebie w finale rok wcześniej. Bayern, który w półfinale zniszczył Barcę, wygrywając dwumecz stosunkiem bramek 7-0. BVB zaś do finału dostała się zostawiając w pokonanym polu madrycki Real. Borussia, która prezentowała w całym sezonie piękny, ofensywny futbol. Borussia, którą oglądało się z wypiekami na twarzy. Borussia, która była jednak za słaba na to by pokonać w finale Bayern. W 89 minucie tytuł „Bawarczykom” zapewnił Arjen Robben.

https://www.youtube.com/watch?v=xD1eWNn2Rpw

2014 Real Madryt-Atletico Madryt – Tak samo jak dziś, tak przed dwoma laty w finale byliśmy świadkami derbów Madrytu. Rewelacja rozgrywek pod wodzą Diego Simeone wyszła na prowadzenie w 36 minucie za sprawą Diego Godina. Winą za tą bramkę należało obarczyć Ikera Casillasa. Real bił prawie przez resztę spotkania głową w mur, zaś gracze „Rojiblancos” dzielnie się bronili. Niestety dla nich przyszła 93 minuta gry i praktycznie w ostatniej akcji meczu wynik wyrównał Sergio Ramos. Sił graczom Atletico starczyło do 110 minuty, kiedy to „Królewskich” na prowadzenie wyprowadził Gareth Bale. Kolejne bramki dołożyli Marcelo i CR7. Tak więc mecz zakończył się słuszną wygraną Realu, jednak zupełnie niezasłużonym linczem ekipy Simeone w ostatnich minutach gry.

2015 Barcelona-Juventus – Jakże mocno ściskałem kciuki za graczy „Starej Damy”.  Jakże wierzyłem że mogą pokonać znienawidzoną Barcelonę. Walczyli dzielnie. Rzucili się do ofensywy i poszli na wymianę ciosów z „Blaugraną”. Walczyli dzielnie jak Polacy w ostatnim meczu z Niemcami we Frankfurcie. Jednak tak jak nie można im było odmówić woli walki i determinacji, tak umiejętności już zabrakło. Barca znów była w swojej najwyższej formie, której nie jest w stanie osiągnąć praktycznie żaden inny zespół. Barcelona znów była nieosiągalna, kosmiczna. To był nadzespół z triem MSN w składzie. Juve choć mega ambitne, to z góry skazane na porażkę.

https://www.youtube.com/watch?v=b_yRrLkoN1I

Dziś kolejny finał, który będę mógł umieścić w swojej galerii piłkarskich wspomnień. Najtragiczniejsze jest to, że z racji tego że wieczorem będę pracował to prawdopodobnie będzie to pierwszy od 2010 roku finał, którego nie zobaczę na żywo. Mimo wszystko z pewnością będę co chwilę monitorował wynik tego spotkania i ściskał kciuki za bandę Cholo Simeone. Mam wielką nadzieję że to właśnie oni sięgną dziś po to trofeum. Przede wszystkim życzę jednak sobie jak i pozostałym fanom futbolu abyśmy mogli być świadkami kolejnego widowiska, które zapisze się w historii piłki nożnej. Amen!

Całość zakańczam tak, byśmy mogli pomału wprowadzić się w klimat wieczornych emocji. Rozpocznijmy czas oczekiwania odsłuchując „Kaszanki”.

 

 

UEFA_Champions_League_logo_2.svg

Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑