Obecny sezon? Kozacy z drugiego planu? Nieoczywiste wybory? Ligi TOP5? Brzmi dobrze? W takim razie zapraszamy do tekstu napisanego wspólnymi siłami przez członków Futbolowej Rebelii. Dostaniecie listę, której nie znajdziecie na innych stronach o tematyce piłkarskiej.
Czytaj dalej „Kozacy z drugiego planu?”Kiedy Żółta Łódź Podwodna odwiedza Neptuna.
O meczu powiedziano dosłownie wszystko, więc warto wspomnieć, o tym, co działo się na gdańskich ulicach przed spotkaniem finałowym. A działo się naprawdę dużo i każdy, kto oddycha i żyje futbolem, przechadzając się w pobliżu Neptuna, otrzymał potężną dawkę pozytywnej energii i śpiewów ludzi, którzy ze względu na miłość do klubu przemierzyli pół Europy.
Dlaczego tytuł nawiązuje wyłącznie do zespołu z Hiszpanii? Odpowiedź jest prosta. To oni zdominowali gdańskie ulice. Tego dnia fani Manchesteru United stanowili dla nich tylko tło. Mówiąc wprost, kibice Villarrealu wygrali swój mecz. Mecz na okrzyki, spontaniczne reakcje i próby zwrócenia na siebie uwagi. Przekładając to na futbol, posiadanie piłki było 80 do 20 na korzyść Villarrealu.
Wybaczcie, ale nie mogę się powstrzymać i muszę wspomnieć o jednej sytuacji. W pewnym momencie wyczułem zapach prażonej cebuli, kiedy to dwie Panie z naszego kraju zaczęły psioczyć w następujący sposób:
-Zobacz Ela. Ci kibole… Tyle ich tutaj i przez to nie będziemy mieli, co jeść.
-Daj spokój. Zjechali się z nie wiadomo skąd i nawet człowiek nie będzie mógł zjeść normalnie obiadu. Ci kibole nie mogli zjeść wcześniej, wiedząc, że wracamy z pracy?
Aż zrobiło mi się ich szkoda! Uczciłem cierpienia tych Pań sekundą ciszy. Mniejsza o to, że Gdańsk otrzymał szansę organizacji wielkiej imprezy, ponownie tętnił życiem i nie wiadomo, kiedy podobne święto futbolu będzie odbywać się na polskiej ziemi. Ważne, że Ela i jej koleżanka nie zjedzą trzydziesty piąty raz kotleta z ziemniakami w dobrze im znanym miejscu.
Kiedy na swoim koncie twitterowym wrzuciłem nagrania z ulic, kilka osób pytało o ceny różnych artykułów. Szaliki sprzedawane w pobliżu Neptuna kosztowały 80 złotych. Nie mnie oceniać, czy to dużo, czy mało. Jeżeli chodzi o punkty gastronomiczne, to jeden z nich (z grzeczności nazwy nie wymienię) postanowił przygotować specjalne menu, w którym cena piwa (koncerniak 0,5l) wystrzeliła do 26 złotych. Dziś pewnie to samo piwo znów kosztuje 12 złotych. Wasze zdrowie!
Wracając do tematów kibicowskich, jako że znam język hiszpański na tyle, by móc się porozumiewać było mi o wiele łatwiej zamienić kilka słów z kibicami Villarrealu, a jak przystało na otwartość Hiszpanów, na tych kilku słowach się nie kończyło, a rozmowy obejmowały przeróżne tematy zahaczające o piłkę, podróż do Gdańska, aż po sytuację w Hiszpanii.
Pytałem, co sądzą o Polsce i samym Gdańsku i byli pod wielkim wrażeniem. Część z nich przyleciała do naszego kraju dzięki rekomendacji bliskich, którzy odwiedzili nasz kraj w trakcie EURO2012. Gdańsk w porównaniu do Vila-Real jest olbrzymi. Hiszpańskie miasto liczy zaledwie 50 tysięcy mieszkańców, a mimo to Estadio de la Ceramica, który jest w stanie pomieścić około 24 tysięcy ludzi, rzadko świecił pustkami. Ma to również związek, z tym że na stadion zjeżdżają się również kibice z sąsiednich miast, którzy ze względu na dość przystępne ceny względem gigantów LaLigi decydują się na budżetową, ale wciąż ciekawą opcję.
Co do zasady znajomość piłki kibiców, z którymi miałem przyjemność rozmawiać stała na bardzo wysokim poziomie zarówno jeśli chodzi o charakterystykę poszczególnych zawodników, jak i niuansów taktycznych. Często słyszałem uwagi, że w Hiszpanii futbol staje się coraz bardziej defensywny i nie podoba im się ta tendencja pojawiania się nowych zespołów Getafepodobnych, ponieważ kibice Villarrealu oczekują od piłki czegoś więcej niż tylko destrukcji i mądrego przesuwania. Wynik schodzi na drugi plan, jeśli drużyna gra piach.
Kiedy prowadząc rozmowy, wspominałem o czasach, gdy na El Madrigal (wówczas tak nazywał się ich stadion) występowali Riquelme, Sorin, Senna, Forlan i Capdevilli traktowano mnie, jakbym przyleciał do Polski wraz z nimi. Pytając o przewidywania, oczywiście słyszałem, że wygra Villarreal, ale wypowiedzi były w wielu przypadkach zrównoważone i odnosiły się do tego, że Emery potrafi zachować chłodną głowę i pragmatyczne podejście, a co za tym idzie sprawić, by cierpienie boiskowe jego zawodników przyniosło oczekiwany rezultat w postaci wygranej. Często przywoływano byłego trenera Javiego Calleję i w wielu przypadkach pojawiały się sformułowania, że rozstanie z Calleją było niesprawiedliwością, ale nie mogą narzekać, bo nowy trener sprawił, że dotarli do finału LE, jednak nie zapominają o poprzedniku, który wywalczył awans do pucharów.
Co do historii kibiców, z którymi rozmawiałem, jeden z nich pracuje na co dzień w Mercadonie, czyli w sieci sklepów, które mają tego samego właściciela co Villarrealu – Fernando Roiga. Zapytałem o koszty przyjazdu do Polski i w przypadku Mario przyjazd do Gdańska wraz z rodziną, wliczając wszelkie udogodnienia i zakup pamiątek przekroczył granicę tysiąca euro. Wspomniał, że to spora część jego miesięcznego wynagrodzenia, ale jak sam dodał – cholera, to jest futbol i było warto.
Ze strony fanów Villarrealu nie było żadnej agresji w stosunku do kibiców drużyny przeciwnej. Pojawiały się jedynie drobne zaczepki, które ze względu na przyjazne podejście dalekie od patosu panów o obwodzie szyi zbliżonym do średniego obwodu uda, nie mogły przerodzić się w jatkę rodem z amerykańskiego wrestlingu. Kiedy fani Czerwonych Diabłów śpiewali, że wygrają mecz, w kontrze słyszeli, że Villarrealu wygra dziś trzema bramkami. Zresztą kibice Villarrealu byli zajęci przede wszystkim sobą, śpiewając o Żółtej Łodzi Podwodnej. Jeden z kibiców zabrał ze sobą dmuchaną Żółtą Łódź Podwodną, którą kibice stale podrzucali śpiewając Submarino Amarillo! Pojawiły się również świece dymne, ale używano ich z głową i nikomu nie przyszło do głowy, by rzucać nimi, gdzie popadnie, więc zachowanie kibiców tego klubu można ocenić piątkę.
Wcześniej na Targu Węglowym spotkałem na piwie grupę kilku Hiszpanów, która była ciekawa polskich słów i kultury. W pobliżu znajdował się automat typu bokser z możliwością kopania. Pytali mnie, jak mówi się po polsku „strzelaj” i „kop” przez jakiś czas, gdy ktoś próbował skorzystać z tej maszyny, krzyczeli: Strzelaj! Strzelaj! Kop! Kop!
Najsmutniejsze jest to, że trzeba będzie poczekać dłuższy czas, zanim w naszym kraju ponownie dojdzie do święta futbolu pokroju finału LE. Jednak wspomnienia pozostają na zawsze i trzeba trzymać kciuki, by polskie stadiony częściej gościły finały europejskich rozgrywek.
PAWEŁ OŻÓG
Bastion walki o utrzymanie w LaLiga.
Walka o mistrzostwo Hiszpanii wzbudza wiele emocji, ale na dole tabeli jest równie ciekawie. Sytuacja jednego zespołu wydaje się wręcz tragiczna, ale pięć kolejnych drużyn nadal musi utrzymać poziom koncentracji na najwyższym poziomie, by nie skończyć sezonu na miejscu, które zazwyczaj oznaczane jest kolorem czerwonym. Kto jest w najgorszej sytuacji? Problemy poszczególnych ekip? Kto ma najgorszy terminarz?
EIBAR
Dno tabeli okupuje Eibar, który od dłuższego czasu stopniowo obniżał loty i już pod koniec poprzedniego sezonu można było zakładać, że w kolejnych rozgrywkach czeka ich trudna walka o ligowy byt. Z roku na rok zespół się osłabiał. Odchodzili coraz lepsi piłkarze, a piłkarze, którzy wchodzili w ich miejsce nie byli w stanie zagwarantować poziomu swoich poprzedników. W tym sezonie zespół Mendilibara mocno odczuł odejście Gonzalo Escalante i przede wszystkim Orellany, który zasilił ligowego rywala Real Valladolid.
Postać trenera również budzi kontrowersje. J.L. Mendilibar jest pragmatykiem, wymagającym od swojego zespołu przede wszystkim poświęcenia i walki. Styl oparty na wysokim pressingu i bombardowaniu wrzutkami pola karnego rywala do pewnego momentu się sprawdzał, ale wszystko ma swój koniec. Koncepcja ta zaczęła się dewaluować dzięki błędom indywidualnym. Styl preferowany przez Mendilibara wymaga zwartej gry w obronie i doskonałej organizacji, ale w momencie, gdy jedno z ogniw zawodzi, całość sypie się jak domek z kart.
Można narzekać na błędy w obronie, ale ofensywa również zawodzi. Oglądanie rozpaczliwych uderzeń Pedro Leona, który myślami jest już po drugiej stronie rzeki, może doprowadzić do stanów depresyjnych. Inui również daleki jest od formy sprzed kilku lat. Często zdarzało się, że na skrzydłach grali również boczni obrońcy. Chmury nad grą ofensywną Eibaru rozgania Bryan Gil, ale ciężko od tak młodego zawodnika wymagać, by w 38 kolejkach ratował zespół, tym bardziej że to dopiero jego pierwszy pełny sezon na poziomie LaLiga. Napastnicy Eibaru również nie rozpieszczają miłośników klubu z Ipurua. Do pewnego stopnia można liczyć na Kike Garcię, któremu zdarza się zaliczyć dobre spotkanie (raz nawet zaskoczył hat-trickiem), ale znacznie częściej przytrafiają mu się spektakularne pudła. Do dyspozycji trenera pozostają jeszcze Sergi Enrich, Yoshinori Muto (kompletnie nie pasuje do tej drużyny) i Quique Gonzalez, ale zwłaszcza ten ostatni odstaje od poziomu najwyższej klasy rozgrywkowej w Hiszpanii.
Na moment warto zatrzymać się przy postaci Frana Garazgarzy, który ostatnio pożegnał się z klubem. Możliwe, że gdyby nie oko do piłkarzy, które z czasem zatracił, to już dawno Eibar grałby w Segunda Division. To on sprowadził Gonzalo Escalante, Rubena Penię oraz wielu innych, na których Rusznikarze zarobili uczciwe pieniądze. Jednak w ostatnich dwóch sezonach ruchy transferowe Eibaru pozostawiały wiele do życzenia. Oto kilka przykładów:
- Roberto Olabe, syn dyrektora sportowego RSSS przyszedł za trzy miliony euro i się kompletnie nie sprawdził. Dziś tuła się po wypożyczeniach.
- Takashi Inui po powrocie do klubu, zdecydowanie obniżył loty. Kwota transferu – dwa miliony euro.
- Quique Gonzalez nie prezentuje poziomu, który dawałby przesłanki ku temu, by dostawał szanse, a zapłacono za niego ponad trzy miliony euro.
- Damian Kądzior, za którego zapłacono dwa miliony euro również nie wpasował się do zespołu.
ELCHE
Los Franjiverder po kilku latach wrócili do Primera Division z misją utrzymania, której towarzyszy szum związany z szaleństwem organizacyjnym Bragarnika. Wywalczyli dość niespodziewany awans, ale po zdobyciu przepustki do najwyższej klasy rozgrywkowej pożegnano trenera Pachetę, którego zastąpił Jorge Almiron, rodak właściciela klubu, który ma duże wpływy na argentyńskim rynku zawodników i trenerów.
Ze względu na grę w barażach sezon 20/21 rozpoczęli od czwartej kolejki (pierwsze trzy rozegrali w późniejszym terminie) i był to zdecydowanie najlepszy okres tej drużyny. W pierwszych czterech spotkaniach zdobyli aż 10 punktów. Potem było już tylko gorzej.
Almiron otrzymał zespół przebudowany w 70% względem poprzedniego sezonu, a jakby było miało zmian, zdecydował się na grę trójką z tyłu. Elche dbało głównie o tyły i do pewnego momentu gra obronna Franjiverdes była całkiem skuteczna. Być może byłoby łatwiej strzec dostępu do własnej bramki, gdyby byli w stanie dłużej utrzymywać się na połowie rywala. Gdyby umiejętności piłkarzy ofensywnych pozwalały na nieco inny rozkład akcentów, to całkiem możliwe, że graliby odważniej. Spoglądając na atak złożony z Lucasa Boye, czterdziestoletniego Nino, Pere Milli (również często grywał na innych pozycjach) oraz Guido Carillo, ciężko było czepiać się skłonności do dość zachowawczej gry skupiającej się na mądrym przesuwaniu i zabezpieczania bramki, licząc na to, że jakimś cudem uda się przepchnąć spotkanie. Dlatego też Elche oddaje średnio najmniej strzałów na bramkę rywali.
Ciężko utrzymać się w lidze, jeśli zespół czeka na wygraną od siódmej do dwudziestej czwartej kolejki. Przez większość sezonu najjaśniejszą postacią Elche był bramkarz Edgar Badiia, który z czasem został zepchnięty na boczne tory, choć swoją postawą na to nie zasłużył. W tym sezonie wykonał najwięcej skutecznych interwencji spośród wszystkich bramkarzy w lidze. Kilku innych zawodników Elche, jak choćby Tete Morente, czy Fidel miewało przebłyski, ale na ten moment nie mogą brać za pewnik, że otrzymają oferty z innych zespołów LaLigi w przypadku spadku Elche.
Zwolnienie Almirona było kwestią czasu. Bragarnik tym razem zdecydował się na zatrudnienie Frana Escriby, który doskonale znał klubowe korytarze, ponieważ w przeszłości pracował na Estadio Manuel Martinez Valero. Doświadczony trener od razu przeszedł do realizacji swoich założeń, które miały być proste, lecz skuteczne. Zrezygnował z ustawienia z trójką z tyłu, na rzecz czteroosobowego bloku obronnego uznając, że przez to jego zespół osiągnie stabilność. Piłkarze szybko polubili sposób pracy nowego trenera. Gonzalo Verdu porównał go do Pachety dodając, że po ich przemówieniach człowiek jest gotowy, by pójść na wojnę.
Jak dotąd Escriba poprowadził Elche w trzynastu spotkaniach, z czego trzy wygrał (Eibar, Sevilla oraz Levante), trzy zremisował i aż siedem przegrał. Średnia poniżej jednego punktu na mecz i tylko nieznacznie wyższa od poprzednika w połączeniu z niską jakością piłkarzy nie dają wielu przesłanek ku utrzymaniu w lidze, jednak należy brać pod uwagę, że przy odrobinie szczęścia i indolencji rywali, misja utrzymanie, może zakończyć się niespodziewanym sukcesem.
HUESCA
Huesca gra najlepszy futbol spośród beniaminków, jednak chwiejność nie pozwala im na zdobywanie większej liczby punktów. Huesca zarówno Michela, jak i teraz Pachety gra otwarty futbol pełen radości i ofensywnych akcentów. Brak zbalansowania potrafili wykorzystać ligowi rywale, o czym świadczy fakt, że dopiero w 13. kolejce wygrali pierwszy mecz w sezonie. Kiedy Pacheta przejął stery po Michelu, pojawiały się głosy, sugerujące, że zmiana ta będzie wiązała się, ze zmianą podejścia z futbolu na tak, na futbol zachowawczy. Pacheta zadbał o zbalansowanie zespołu, pozostawiając furtkę dla genu szaleństwa, który uaktywnił się w meczu z Celtą Vigo (porażka 4:3).
Najjaśniejszymi punktami w zespole są Javi Galan i Rafa Mir. Pierwszy jest ofensywnie przysposobionym wahadłowym, a drugi to wciąż młody napastnik, który w przeszłości opuścił Valencię na rzecz Wolves, ale plany podbicia angielskich boisk spełzły na niczym, a wypożyczenie do Huesci oznaczało dość brutalną i prawdopodobnie jedną z ostatnich szans na zaistnienie w poważnym futbolu. Mira cechują imponujące warunki fizyczne, jest silnym dobrze grającym tyłem do bramki napastnikiem, który może pochwalić się dużą szybkością oraz potężnym uderzeniem. Niewielu jest piłkarzy o takiej charakterystyce, więc w momencie, gdy osiągnął bardzo wysoką formę, zaczęły pojawiać się porównania do Erlinga Haalanda.
Z perspektywy czasu właściciele Huesci moga żałować, że szybciej nie pożegnali Michela, ponieważ Pacheta radzi sobie zdecydowanie lepiej niż poprzednik. Pacheta jest szanowany przez piłkarzy i lubiany przez pracowników klubu. Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy jest w stanie prowadzić z powodzeniem zespół na poziomie Primera Division, to mógł się miło rozczarować. Szczerze mówiąc spadek Huesci oznaczałby szkodę dla tej ligi. W porównaniu do pozostałych beniaminków oraz części zespołów walczących o utrzymanie Huesca prezentuje zdecydowanie atrakcyjniejszy futbol niż zespoły Bordalasopodobne.
REAL VALLADOLID
Klub zagadka. Od początku sezonu grają bardzo nierówno i słuchając wywiadów z udziałem Sergio lub piłkarzy Los Pucelanos nie trudno spostrzec powtarzające się frazy o pracy nad koncentracją od pierwszej do ostatniej minuty oraz wiarze w to, że zdołają odmienić swój los.
Pewnym usprawiedliwieniem słabych wyników jest fakt, że na każdym etapie obecnego sezonu Sergio musiał zmagać się z absencjami zawodników. Liczne kontuzje oraz pozytywne wyniki testów na koronawirusa sprawiły, że kibice tego klubu mieli prawo zwątpić, w to, że w końcu wszyscy będą do dyspozycji trenera. Tylko w pierwszych pięciu kolejkach tego sezonu, Sergio musiał skorzystać z aż czterech różnych par środkowych obrońców. Sam zainteresowany najmocniej ubolewał nad brakiem Kiko Olivasa, filaru i dobrego ducha zespołu. W poprzednim tygodniu Hiszpan powrócił do składu po dziewięciomiesięcznej przerwie spowodowanej urazami, a Sergio wypowiedział następujące słowa:
„Kiko jest dla nas bardzo ważny na boisku oraz w szatni. Od miesiąca nabierał. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, a jego wkład sprawił, że zespół zrobił krok naprzód pod względem emocjonalnym”
Do niefrasobliwości oraz licznych absencji należy dołożyć problemy z napastnikami, Przed sezonem sprowadzono Shona Weismanna, a z wypożyczenia powrócił Marcos Andre. Pierwszy dość mocno zderzył się z poziomem LaLiga, ale w ostatnim czasie gra zdecydowanie lepiej. W nieco innej sytuacji jest Marcos Andre, który w kilku spotkaniach zademonstrował duże umiejętności, ale często wypada z powodu urazów. Do dyspozycji Sergio są jeszcze Sergi Guardiola, który w tym sezonie jest bardzo nieskuteczny oraz Kenan Kodro czekający na swoje premierowe trafienie dla Realu Valladolid. Łącznie napastnicy Los Pucelanos zdobyli 10 bramek w lidze, co jest wynikiem bardzo, ale to bardzo słabym.
Real Valladolid od dziewięciu kolejek czeka na zwycięstwo. O dziwo od meczu z Barceloną, w którym zaprezentowali się nadspodziewanie dobrze, prezentują się nieco lepiej, natomiast tabela i wyniki tego nie odzwierciedlają. Real Valladolid powinien pluć sobie w brodę po starciach z głównymi rywalami w walce o utrzymanie, co obrazuje poniższy tweet:
Na domiar złego terminarz Realu Valladolid w kończących sezon kolejkach jest bardzo wymagający. Valencia, która wciąż nie ma pewnego utrzymania, a następnie Villarreal, RSSS i Atletico. Podsumowując, sytuację Realu Valladolid powoli można nazwać krytyczną. Od momentu przejęcie klubu przez Ronaldo Nazario da Limę, klub organizacyjnie zrobił kilka kroków do przodu, zmniejszono również długi, ale spadek, który jest całkiem prawdopodobny, może pociągnąć lawinę bardzo przykrych zdarzeń.
DEPORTIVO ALAVES
Klub z Vitorii już przed startem sezonu należał do grona potencjalnych spadkowiczów. W dużym uproszczeniu od dłuższego czasu gra Deportivo Alaves była oparta na następujących filarach: głębokiej defensywie, topornym środku pola, szybkich skrzydłach oraz duecie Joselu&Lucas Perez. Tylko optymista wierzył, że Deportivo Alaves wykona nagły skok, tym bardziej że nie przeprowadzili ruchów transferowych, które zrobiłyby na kimkolwiek wrażenie. Sezon na ławce rozpoczął Pablo Machin, który od momentu opuszczenia Girony przeżywa mnóstwo gorzkich chwil. Po kilkunastu kolejkach stracił pracę i zatrudniono kolejnego trenera, skupiającego się głównie na defensywie – Abelardo. Co było do przewidzenia, nie odmienił oblicza zespołu i również został zwolniony. Z pewnością konflikt z Lucasem Perezem nie pomógł w pozytywnym odbiorze jego pracy, tym bardziej że gra ofensywna Alaves jest uzależniona od dyspozycji tego właśnie napastnika. Miejsce Abelardo zajął Javi Calleja, który pod każdym względem przewyższa Abelardo i preferuje zdecydowanie bardziej otwarty futbol, choć patrząc na kadrę Alaves, ciężko spodziewać się nagle ofensywnej piłki.
Calleja wcześniej pracował z Villarrealem i o ile jego początki na El Madrigal były burzliwe (szybkie zwolnienie i powrót po sześciu tygodniach), o tyle z biegiem czasu zadbał o to, by postrzegano jego pracę pozytywnie i pewnie, gdyby nie możliwość zatrudnienia Unaia Emerego przez właścicieli Villarreal, Calleja nadal by tam pracował.
Javi Calleja długo czekał na satysfakcjonującą ofertę, aż w końcu podjął się trudnego wyzwania utrzymania Deportivo Alaves. Dobrze rozpoczął. Od serii czterech spotkań bez porażki i zdobycia ośmiu punktów. Na nieszczęście byłego szkoleniowca Villarreal, mecz z Eibarem przegrali, a to skomplikowało sytuację Alaves i doprowadziło do przywrócenia wiary w utrzymania w obozie jednego z bezpośrednich rywali.
„Miejmy nadzieję, że kiedy przyjdzie ostatnia kolejka, będziemy w miejscu, które pozwoli nam polegać na sobie i nie będziemy musieli patrzeć na wyniki innych zespołów”
Javi calleja
Dziś ciężko o nadmierny optymizm, natomiast zatrudnienie tego trenera daje nadzieję na lepsze jutro w przypadku przebudowy zespołu pod jego dyktando. Można było zakładać, że otrzyma szansę w nieco lepszym zespole, ale skoro do tego nie doszło, to pozostaje życzyć trenerowi z Madrytu korzystnych warunków pracy w Vitorii.
GETAFE
Getafe śmiało można zaliczyć do grona zespołów, które zaliczyły największy regres względem poprzedniego sezonu. Koncepcja drużyny opartej na walce i przeszkadzaniu, której ambasadorem można mianować Damiana Suareza, zaczęła się stopniowo wypalać. Do tego należy również dodać nietrafione letnie transfery, o czym szerzej pisałem w tekście o zimowych ruchach, które miały naprawić szkody i uzupełnić braki. Nie trudno dostrzec wypalenie niektórych ogniw i nadmierną wiarę, że gracze pokroju Marca Cucurelli dociągną Los Azulones do ligowego peletonu. Zresztą Cucurella również nie prezentuje się w tym sezonie najlepiej.
Getafe nie ma wielkich gwiazd, ale kilku piłkarzy spokojnie mogłoby pomyśleć o transferze do mocniejszej drużyny. Do grona tych piłkarzy można zaliczyć Nemanję Maksimovicia, Mauro Arambarriego, czy wspomnianego wcześniej Cucurellę. Jednak trzon stanowią przeciętni zawodnicy, z których trener Bordalas wyciągnął ich maksimum. Słabo wygląda środek obrony. Djene nie gra już tak dobrze, jak w poprzednich latach, a jego partnerzy prezentują się często tragicznie, co skłoniło Bordalasa do kombinowania z ustawieniem Davida Timora na środku defensywy. Ponadto w ostatnich dwóch sezonach przynajmniej dwóch napastników Getafe kończyło sezon z minimum dziesięcioma bramkami. Teraz można śmiało zakładać, że do tego nie dojdzie, ponieważ najskuteczniejsi w tym sezonie napastnicy z Estadio Colliseum Alfonso Perez, Jaime Mata i Angel Rodriguez zdobyli w tym sezonie tylko po pięć bramek.
Coraz częściej mówi się o odejściu Pepa Bordalasa, który sprawia wrażenie wypalonego pracą z Los Azulones. Jeszcze rok temu śmiało można było, plasować go w piątce, a może nawet trójce najlepszych trenerów pracujących w LaLiga, ale dziś jego notowania spadły i przydałaby się Bordalasowi zmiana otoczenia, np. objęcie jednego z włoskich klubów, o czym rzekomo marzy sam zainteresowany. Wszystko wskazuje na to, że Getafe raczej będzie szukało trenera o inne wizji. Już pojawiają się spekulacje o możliwości zatrudnienia Javiego Gracii. Przekonamy się w najbliższych tygodniach, czy tak się stanie, ale jest to możliwy scenariusz, zważywszy na fakt, że Gracia jest w tym momencie wolnym trenerem.
VALENCIA
O Valencii na końcu, ponieważ szanse na spadek Los Ches są relatywnie niskie, choć już samo widmo spadku jest ciosem dla fanów tego utytułowanego klubu. Każdy doskonale zdaje sobie sprawę ze szkodliwych działań Petera Lima wywołujących falę protestów posuwających się nawet do zapalania zniczy pod stadionem. Niestety problemy organizacyjne przekładają się również na kwestie sportowe. Piłkarze nie są pewni swojej przyszłości, kolejni trenerzy nie mogą liczyć na wsparcie właściciela, a potencjalni przyszli zawodnicy nie są ślepi, ani głusi na wieści dochodzące z Estadio Mestalla.
Taka otoczka w połączeniu z sukcesywnym pozbywaniem się ważnych piłkarzy nie może prowadzić do niczego dobrego. Z tego też powodu wielu zawodników Los Ches gra poniżej oczekiwań i raczej ciężko się temu dziwić. Valencia stała się zespołem, z którego dość łatwo wyjąć ważne ogniwa. Choć Gaya cały czas zapewnia o chęciach pozostania w klubie, to nikogo nie powinno dziwić jeśli skorzysta z oferty klubu, z nieco bardziej stabilną i przyszłościową polityką budowania zespołu.
Oczko w głowie Lima, czyli krnąbrny Kang-In Lee, na którego chuchano i dmuchano, a w międzyczasie rosły mu rogi, również powoli szykuje się do odejścia. Jego kontrakt kończy się już w czerwcu 2022, więc ostatnią szansą na jakikolwiek zarobek na tym zawodniku, będzie najbliższe okno transferowe. Koreańczyk posiada duże umiejętności, potrafi wejść w drybling, potrafi inicjować grę na jeden kontakt, ale indywidualizm, zmieniający się w egoizm wychodzi z niego na każdym kroku.
Piłkarze Valencii często sprawiają wrażenie dość apatycznych zarówno w ofensywie, jak i ofensywie. To właśnie na ich bramkę inne zespoły oddają średnio najwięcej strzałów, a to przekłada się na liczbę straconych bramek oraz ujemny bilans bramkowy. Jeśli chodzi o ich poczynania ofensywne, często Valencia budzi się dopiero w końcówkach spotkań. Pod tę tezę idealnie pasują spotkania z Celtą, Villlarrealem oraz Realem Sociedad.
Ostatnio po dobrym meczu zwolniono wypalonego degrengoladą Javiego Gracię, a tymczasowym trenerem po raz kolejny został Voro, który powinien otrzymać tytuł honorowego tymczasowego trenera. Anil Murphy przyznał, że teraz szukają silnego charakteru, prawdziwego lidera. Cóż, z pewnością następny trener musi mieć silną psychikę, aby nie zwariować, pracując z Limem i Murphym.
O półfinałowej Celcie, która otarła się o finał.
Celta, choć widnieje na piłkarskiej mapie Hiszpanii od 1923 roku, nigdy nie zdobyła krajowego trofeum. Nieco lepiej wiodło się Celcie w Europie, a największym sukcesem w historii Celty było znalezienie się w gronie zwycięzców Pucharu Intertoto w roku 2000. Wówczas pokonali w dwumeczu Zenit Sankt Petersburg, a prawdziwe europejskie boje już w Pucharze UEFA miały dopiero nadejść. Przepustka do Pucharu UEFA dała Celcie możliwość zmierzenia się kolejno Rijeką, Crveną Zvezdą, Szachtarem, Stuttgartem i Barceloną, która w zakończyła europejski sen Celty na ¼ finału. O losach dwumeczu przesądziła zasada bramek zdobytych na wyjeździe. Do sezonu 16/17 był to najlepszy wynik Celty w tych rozgrywkach.
Na początku XXI wieku piłkarze Celty zabierali swoich kibiców na huśtawkę nastrojów. Szczytem fluktuacji był sezon 03/04, w którym Celta dotarła do ⅛ finału Ligi Mistrzów, a także niespodziewanie opuściła Primera Division. W obecnym stuleciu Celta przez sześć sezonów występowała w drugiej lidze. Kibice Celty mogli być spokojni o utrzymanie, dopiero gdy drużynę objął Luis Enrique, a powrót do europejskich pucharów nastąpił dopiero w drugim sezonie pracy Eduardo Berizzo.
PRZYSZEDŁ, ŻEBY ZNÓW BYŁO GŁOŚNO O CELCIE
Kiedy Luis Enrique opuścił Celtę na rzecz Barcelony, w Vigo debatowano nad wyborem kolejnego trenera. Ostatecznie postawiono na Eduardo Berizzo, który znał każdy zakątek Vigo dzięki temu, że grał w koszulce Celestes od stycznia 2001 roku do lipca 2005. Berizzo w chwili przejęcia Celty nie miał szczególnie dużego doświadczenia jako samodzielny trener, a sceptycy podchodzili do niego z dużym dystansem, ponieważ nigdy wcześniej nie prowadził zespołu w Europie. Krótko prowadził Estudiantes, a następnie odnosił sukcesy (mistrzostwo i Superpuchar) z zespołem O’Higgins.
Berizzo w Celcie szybko rozwiał wątpliwości. Zadbał o dobre pierwsze wrażenie, podkreślając, że czuje dumę z faktu, że po raz kolejny może być częścią historii Celty. Swój pierwszy sezon pracy w Europie zakończył na ósmym miejscu, choć na pewnym etapie sezonu Celta traciła punkty bez opamiętania. Żeby nie być gołosłownym, w połowie sezonu zaliczyli serię jedenastu spotkań bez zwycięstwa. Pomimo chwilowej zapaści do miejsca dającego możliwość gry w pucharach zabrakło niewiele. Cztery oczka. W kolejnym sezonie Celta wykonała duży krok do przodu i po dziesięciu latach przerwy zapewniła sobie prawo gry w europejskich pucharach. Szóste miejsce i co ciekawe zakończyli sezon z ujemnym bilansem bramkowym, który wynikał z kilku wpadek np. porażki z Barceloną 6:1, z Realem 7:1 oraz Valencią 5:1. Co ważne mecze Celty zazwyczaj były bardzo ciekawe ze względu na sposób gry, który wprowadził Berizzo. Celta potrafiła wyprowadzać zarówno groźne kontry, jak i ukąsić rywala poprzez kombinacyjną grę w ataku pozycyjnym, świetnie wykorzystując całą szerokość boisk.
Kolejny sezon Celta zaczęła od serii trzech porażek: z Leganes, Realem Madryt oraz Atletico. W siódmej kolejce na Balaidos przyjechała Barcelona bez Leo Messiego. Celta pokonała Barcelonę 4:3, prowadząc w pewnym momencie już 3:0, aby w następnej kolejce zagrać koszmarne spotkanie i ulec Villarrealowi Frana Escriby 5:0. Tak w dużym uproszczeniu wyglądał sezon ligowy w wykonaniu zespołu Eduardo Berizzo. Wzloty przeplatały liczne upadki, czego potwierdzeniem jest siedem ostatnich spotkań w sezonie, w których zdobyli zaledwie jeden punkt. W Pucharze Króla Celta wyeliminowała UCAM Murcia, Valencię, Real Madryt, ale niespodziewanie przegrała dwumecz o finał z Deportivo Alaves. Jednak przejdźmy już do Ligi Europy, a może jednak najpierw wywołamy bohatera pierwszoplanowego.
TRANSFER PEWNIACZEK
Powrót Celty do rozgrywek europejskim był w dużej mierze konsekwencją powrotu na Balaidos lokalnego bohatera, Iago Aspasa. W Liverpoolu nie spełnił oczekiwań, w Sevilli się nie odnalazł, w krótkim czasie trafiając z nieba do piekła, a marzenia o grze w reprezentacji musiał odłożyć na później.
Włodarze Celty byli przekonani, że galicyjskie powietrze sprawi, że Aspas wróci na właściwe tory. I tak też się stało. W pierwszym sezonie po powrocie zdobył 14 bramek w lidze oraz dołożył pięć asyst. W kolejnych zdobywał bramki z jeszcze większą częstotliwością i łatwością do tego stopnia, że dziś nikt nie wyobraża sobie Celty bez Aspasa. Żeby było śmieszniej, w tym samym sezonie do Vigo trafił również Dejan Drazic z OFK Belgrad (obecnie zawodnik Zagłębia Lubin). W tym czasie Celta podchodziła dość zachowawczo do każdego wydanego euro. Zespół zasilił także Daniel Waas, który przed transferem spadł z Evian do Ligue 2, Claudio Beauvue, któremu nie poszło w OL po transferze z Guingamp i John Guidetti, a większość zainwestowanych pieniędzy pochodziła ze sprzedaży Santiego Miny do Valencii.
PIŁKARZ TAŃSZY OD CHEESEBURGERA
John Guidetti nigdy nie stał na czele kolejki po odbiór Złotej Piłki, czy Złotego Buta, ale z pewnością nie można mu odmówić waleczności i charyzmy. Zanim trafił do Celty podczas jednej z konferencji porównano go do Harrego Kane’a, na co Szwed odpowiedział w swoim stylu, uznając, że nie ma sensu porównywać go do Kane’a. Swoją wartość rynkową przyrównał do ceny Cheesburgera.
Guidetti nie był też ostatnim ogórem. Wraz z reprezentacją Szwecji do lat 21 wygrał Młodzieżowe Mistrzostwa Europy, co oznaczało dla Guidettiego konieczność przefarbowania włosów na różowo, ponieważ przegrał zakład! Kiedy był nastolatkiem, wraz z rodziną przeniósł się do Kenii, ponieważ jego ojciec otrzymał tam pracę. Z tego powodu John kilka szlifów zebrał na afrykańskich boiskach. W wywiadzie dla The Guardian podkreślił, że właśnie tam chciałby mieszkać po zakończeniu kariery.
W pewnym momencie grając w Holandii, strzelał jak na zawołanie, ale jego rozwój zatrzymały nietypowe problemy zdrowotne.
„Zjadłem trochę kurczaka na przyjęciu urodzinowym mojej dziewczyny, ale doprowadziło to do zatrucia pokarmowego. Mój stan się pogorszył, gdy wirus wpłynął na mój układ nerwowy […] Dzień po rozegraniu meczu nie mogłem nawet stanąć na prawej nodze. Po prostu upadłem na ziemię. Fizjoterapeuta powiedział mi, żebym pojeździł trochę na rowerze stacjonarnym, ale nie mogłem nawet tego zrobić”.
Kiedy trafił do Celty, od razu rzucił stwierdzeniem, że już nie może doczekać się derbów z Deportivo! Jego kariera przypomina nieco dwudziestoczterogodzinną wycieczkę po Vigo, którą urządził sobie dzień po ogłoszeniu transferu, by poznać wszelkie zakamarki miasta. Szwedowi zdarzały się przebłyski zwłaszcza w europejskich pucharach, lecz dziś jest raczej bliżej transferu do Ekstraklasy niż gry na najwyższym poziomie. Niemniej jednak ciężko nie docenić wkładu Guidettiego w awans Celty do ½ finału Ligi Europy.
EUROSEN I EUROPOBUDKA
Celta trafiła do grupy z Ajaxem, Standardem Liege oraz Panathinaikosem. W pierwszych trzech meczach zdobyli łącznie pięć punktów, co stawiało ich w niezłej sytuacji przed rundą rewanżową. Następnie przegrali z Ajaxem i zremisowali ze Standardem Liege, który również ostrzył sobie zęby na 1/16 finału. Przed ostatnią serią spotkań Standard i Celta miały po sześć punktów. Belgijski zespół czekało starcie z najmocniejszym w tej grupie Ajaxem, a Celtę wyjazdowy mecz z Panathinaikosem, który grał już tylko o honor. Standard zremisował 1:1, a Celta wygrała w Atenach 0:2 po bramkach Guidettiego i Orellany.
W 1/16 Celta trafiła na Szachtar Donieck. U siebie Celta uległa zespołowi Paulo Fonseki 0:1, co bardzo skomplikowało kwestię awansu do kolejnej rundy. W rewanżu Szachtar postawił twarde warunki, a mecz zdominowały sytuacje stykowe. Jednak w końcówce los uśmiechnął się do Celty. W 90. minucie sędzia wskazał na jedenasty metr, po kontakcie Pyatova z Johnem Guidettim, a Iago Aspas strzelił bramkę na wagę dogrywki. W niej niezwykle groźny był Theo Bongonda, który pojawił się na boisku w drugiej części spotkania. Celta konsekwentnie dążyła do drugiego trafienia. Dopięli swego. Z rzutu rożnego dośrodkował Jozabed a bramkę po strzale głową zdobył Gustavo Cabral.
W 1/8 Celta grała z Krasnodarem. Pierwsze spotkanie wygrali u siebie 2:1, co stawiało ich w uprzywilejowanej sytuacji przed dalekim wyjazdem do Krasnodaru. W rewanżu Celta pokazała od początku, że nie da sobie zabrać awansu. Już w trzeciej sekundzie meczu odebrali piłkę zawodnikom Krasnodaru i pognali na bramkę rywala. Wspomniana akcja nie została zakończona bramką, ale golkiper FK Krasnodar mógł sprawdzić swój poziom dogrzania. Już na początku drugiej części spotkania Hugo Mallo, strzelił bramkę na 0:1, a resztki nadziei rywalom odebrał Iago Aspas wykorzystując podanie Guidettiego.
W 1/4 Celtę czekał dwumecz z Genkiem. Pierwsze spotkanie rozegrano na Balaidos i emocji zwłaszcza w pierwszej połowie nie brakowało. W 10. minucie na prowadzenie wyszli goście. Jean-Paul Boetius wykorzystał podanie Leandro Trossarda. Celta szybko wyrównała za sprawą Pione Sisto, a następnie w 17. minucie wyszła na prowadzeniu po strzale Iago Aspasa. Pod koniec pierwszej połowy prowadzenie podwyższył John Guidetti, który na tym etapie rozgrywek miał już cztery bramki i cztery asysty w LE. Belgowie dążyli do wygrania tego spotkania, ale było ich stać tylko na bramkę kontaktową. W rewanżu Berizzo postawił na tę samą jedenastkę, która wyszła na pierwsze spotkanie. Genk podszedł do rewanżu pragmatycznie, licząc na kontry. Celta grała nieco odważniej. W drugiej połowie Genk zaczął stwarzać więcej sytuacji, ale Trossard i Boetius nie mogli znaleźć recepty na pokonanie Sergio Alvareza. Na prowadzenie wyszła Celta. Sisto odebrał piłkę Castagne, a następnie pognał na bramkę Ryana, by strzałem lewą nogą umieścić piłkę w siatce. Kilka minut później błąd popełnił Gustavo Cabral, a bramkę wyrównująca zdobył Trossard. Piłkarze Genku napierali, ale na niewiele się to zdało. Mecz zakończył się remisem, a Celta po raz pierwszy w historii awansowała do półfinału Ligi Europy.
Ostatnią przeszkodą na drodze do finału LE był Manchester United prowadzony przez Jose Mourinho. Portugalczyk i jego piłkarze przeciętnie radzili sobie w lidze i było już wiadomo, że dzięki krajowym rozgrywkom nie zapewnią sobie awansu do Ligi Mistrzów. Jedynie dzięki zwycięstwie w LE mogli zagwarantować sobie występy w LM w następnym sezonie.
Pierwszy mecz Celty z Manchesterem United zakończył się skromnym zwycięstwem gości. W pierwszym kwadransie groźnie na bramkę Romero uderzył Daniel Wass. Kilka minut później Sergio Alvarez w fenomenalnym stylu wybronił strzał Rashforda. Ataki Manchesteru narastały. Lingard miał dwie fantastyczne okazje, ale pierwsza połowa zakończyła się bez bramek. W drugiej Manchester był bardziej konkretny, a bramkę po strzale z rzutu wolnego zdobył Marcus Rashford, który od kilku tygodni wyrastał na lidera zespołu. W tym spotkaniu kibice nie zobaczyli już więcej bramek.
Przed rewanżem Mourinho wypowiedział słowa, które idealnie odwzorowywały sytuację obu klubów: „Dla Celty to najważniejszy mecz w historii, ale dla nas to również najważniejszy mecz w historii”.
Lepiej w rewanż weszli piłkarze Berizzo, który sprawili, że już w pierwszych piętnastu minutach Romero musiał pięciokrotnie interweniować. Jednak w 17. minucie ponownie błysnął Rashford. Z głębi pola dośrodkował na głowę Felainiego, a ten nie miał większych problemów z zamienieniem sytuacji na bramkę. Mecz był żywy, grany na wysokim tempie, które sprawiało, że obrońcy często spóźniali się z interwencjami, co przełożyło się na liczbę kartek. Na drugą połowę nie wyszedł słabo grający w tym spotkaniu Waas (zazwyczaj niezawodny, o niesamowitej wydajności), a w jego miejsce Berizzo wstawił Jozabeda, który często wchodził z ławki i zwykle nie zawodził Argentyńczyka. Wymiana ciosów doprowadziła do zdobycia bramki wyrównującej. Bongonda kilka minut po pojawieniu się z ławki dograł do Facundo Roncagli, który wpakował piłkę do siatki, przywracając nadzieję na awans. Trzy minuty po zdobyciu bramki, Roncaglia i Eric Baily postanowili wyjaśnić sobie nieporozumienia w sposób bardzo bezpośredni. To wydarzenie nie umknęło sędziemu, który wręczył dżentelmenom po czerwonej kartce na zgodę. Czasu pozostawało niewiele, a Celta musiała zdobyć kolejną bramkę, by zagrać w finale.
Mourinho, jak przystało na chytrego lisa, szybko wykonał zmiany, które miały wybić hiszpański zespół z rytmu. Za sprawą przerw mecz przedłużono o sześć minut. W 95. minucie Beauvue, zamiast uderzyć na bramkę, posłał piłkę do Guidettiego, ale Szwed nie zdołał wpakować piłki do siatki, a tym samym Celta nie awansowała do finału. Było blisko, ale nie tym razem. Celta, z której kibice Deportivo żartują, że nic nigdy nie zdobyła (marginalne znaczenie dla większości hiszpańskich kibiców miało zwycięstwo w Pucharze Intertoto, które jedynie uprawniało do gry w Pucharze UEFA) wybudziła się z pięknego snu.
ROZSTANIE Z NADZIEJĄ NA LEPSZE JUTRO
Berizzo już na początku swojej pracy w Vigo powiedział, że jego celem jest sprawienie, by ludzie byli dumni z jego zespołu. O sobie mówił, że jest prostym facetem, który wyruszył z torbą, żeby spełnić swoje marzenia o byciu piłkarzem. Celta sezon ligowy zakończyła na 13. miejscu, a Berizzo zdecydował się opuścić klub. Z wielu powodów negocjacje się przeciągały. Kiedy Berizzo prowadził zespół, był trzynastym trenerem w lidze pod względem wysokości wynagrodzenia. Z tego też powodu zażądał podwyżki, którą wynegocjował, ale klub nie chciał podnieść pensji jego asystentom, co mocno wkurzyło Argentyńczyka. Dodatkowo Berizzo chciał przedłużyć umowę o zaledwie rok, a Celta chciała związać się z trenerem na dłużej. Być może do kwestii kontraktowych podchodziłby nieco inaczej, gdyby otrzymał większą autonomię w przypadku transferów do klubu. Transfery Hjulsagera, Lemosa czy Rossiego nie były z nim konsultowane. W kolejnych tygodniach stało się jasne, że Sampaoli opuści Sevillę, a Berizzo zajmie jego miejsce. I tak właśnie skończyła się piękna przygoda Berizzo w Vigo. Choć Berizzo w dość chłodnych relacjach rozstał się z zarządem, to na swojej konferencji dał jasno do zrozumienia, że nie można mu mówić do widzenia, lecz do zobaczenia.
EuroLevante, czyli najlepsze Levante w historii.
W wielosekcyjnym klubie Levante występuje dość rzadko spotykana rywalizacja pomiędzy sekcją męską a damską założoną w 1998. Panie w przeszłości odnosiły zdecydowanie większe sukcesy. Cztery razy zdobywały mistrzostwo Hiszpanii, łącznie dwunastokrotnie kończyły sezon na podium oraz zdobyły sześć Pucharów Królowej. Drużyna męska nie odnosiła tak spektakularnych sukcesów, ale warto docenić sezon 2011/12 oraz 2012/13 w wykonaniu Granotas.
SKROMNY PROJEKT Z NOWYM STERNIKIEM
W sezonie 10/11 zespół Granotas prowadził Luis Garcia, ale po zakończeniu rozgrywek przeniósł się do Getafe. Jego miejsce w Levante zajął Juan Ignacio Martinez, który wcześniej z sukcesami prowadził Cartagenę w rozgrywkach Segunda Division. Po kilku latach pracy na niższych poziomach rozgrywkowych w końcu otrzymał szansę pracy w hiszpańskiej elicie. Levante było wówczas skromnym klubem. Kibice Levante wciąż miele z tylu głowy wspomnienia związane z katastrofalnym sezonem 07/08 zakończonym spadkiem oraz dwóch latach spędzonych na zapleczu.
Nie dziwi więc fakt, że wówczas głównym celem Levante było pewne utrzymanie w Primera Division. Narzędzia do zrealizowania tego celu były jednak mocno ograniczone. W zależności od źródeł budżet klubu na początku sezonu 11/12 oscylował w granicach 22 milionów euro (najniższy budżet w stawce), a do zespołu trafiali głównie piłkarze, niedoceniani lub ci, którzy szukali przystani do odbudowania.
Starano się nie nadwyrężać budżetu, ponieważ sytuacja była nadal napięta do tego stopnia, że dwa lata wcześniej klub został zmuszony do organizacji meczu pomiędzy Levante a drużyną złożoną z gwiazd ligi hiszpańskiej. Pieniądze ze sprzedaży biletów przeznaczono na pokrycie zaległych pensji zawodników.
Przed startem sezonu 11/12 dołączyli:
Pallardo za 200k euro z Getafe,
Pedro Lopez za 200k z Realu Valladolid,
Navas wyp. za 150k euro z Albacete,
Barkero za darmo z Numancii,
del Horno za darmo z Valencii,
Farinos za darmo z Herculesa,
Aranda za darmo z Osasuny,
El Zhar za darmo z Liverpoolu,
Cabral wyp. z Arsenal FC,
Arouna Kone wyp. z Sevilli.
REMISOWY POCZĄTEK I LIDER PRIMERA DIVISION
Zespół, który składał się z 24 piłkarzy, w tym siedmiu wychowanków ruszył na zgrupowanie przedsezonowe do Holandii i Belgii. Kolejnym etapem przygotowań były spotkania towarzyskie w Hiszpanii oraz w Anglii. Czasu do rozpoczęcia rozgrywek nie było dużo, a trener musiał szybko zaimplementować swoje pomysły. Jego Levante starało się grać futbol na miarę potencjału. Stabilna gra w obronie w połączeniu z szybkimi kontrami stały się specjalnością tej ekipy i ostatecznie przyczyniły się do sprawienia kilku niespodzianek, ale po kolei.
Sezon ligowy rozpoczęli od trzech remisów, kolejno z Realem Saragossa, Getafe i Racingiem Santander. W czwartej kolejce na Ciutat de Valencia zawitał Real Madryt z Jose Mourinho za sterami. Niespodziewanie Los Blancos przegrali to spotkanie 1:0, a bohaterem Las Granotas stał się Arouna Kone, który wykończył akcję Javiego Venty.
W przypadku Kone należy zatrzymać się na moment. Zazwyczaj piłkarze, których sprowadza Monchi, są chwaleni, natomiast w przypadku Iworyjczyka dyrektor sportowy Sevilli się pomylił. Po dobrym sezonie w PSV, Sevila zapłaciła za niego 12 milionów euro z nadzieją, że za moment będzie można na nim jeszcze zarobić. Okazało się, że wówczas najdroższy piłkarz w historii Sevilli nie jest najłatwiejszym piłkarzem do współpracy.
Z perspektywy czasu transfer Iworyjczyka do Sevilli okazał się jednym z najgorszych transferów Monchiego. Choć w Sevilli mu nie poszło, to dziwnym trafem odnalazł się w Levante, do którego w pierwszej kolejności został wypożyczony. Przychodził jako następca Felipe Caicedo i wykonał swoją pracę należycie, choć na początku sezonu był totalnie bez formy i trener zdecydował się na grę z fałszywą dziewiątką. Jego kontrakt z Sevillą kończył się w czerwcu 2012, czyli w momencie zakończenia wypożyczenia. Teoretycznie, więc w 2012 mógł podpisać kontrakt z Levante bez udziału Sewilli, ale w wypożyczeniu zawarto klauzulę, która dawała Sevilli pewną furtkę. W przypadku zdobycia przez Kone 18 bramek, jego kontrakt Sevillą zostałby przedłużony automatycznie. Pod koniec sezonu Arouna Kone zbliżył się mocno do tej granicy, co było nie w smak zarówno piłkarzowi (nie miał zamiaru wracać do Sevilli), jak i Levante, które miało w planach dużo zarobić na Iworyjczyku. Do dziś ptaszki ćwierkają, że nie zagrał w dwóch ostatnich spotkaniach sezonu, nie ze względu na kontuzję, lecz w obawie o to, że może strzelić osiemnastego gola.

Po zwycięstwie z Królewskimi Levante wskoczyło na najwyższe obroty. W 9. kolejce mierzyli się z Villarrealem. Las Granotas zajmowali wówczas drugie miejsce w lidze, ale wiedzieli, że w przypadku zwycięstwa, przeskoczą w tabeli Barcelonę, która straciła punkty z Sevillą. Levante wygrało 3:0 i tym samym zaczęło przewodzić stawce. W następnej kolejce wygrali z Realem Sociedad po golu Rubena Suareza z rzutu wolnego w 93. minucie spotkania i dopiero Osasuna przerwała serię siedmiu zwycięstw.
PROBLEMY NA POCZĄTKU RUNDY REWANŻOWEJ
Po 19. kolejce mając 31 punktów na koncie, zajmowali czwartą pozycję tuż za Barceloną, Realem i Valencia. Drugą rundę spotkań rozpoczęli źle. Od remisu, który poprzedził serię czterech porażek, co zepchnęło ich na siódmą pozycję. Ciosem dla zespołu w połowie sezonu była kontuzja kluczowego dla zespołu Juanlu. Hiszpan w meczu rewanżowym Pucharu Króla z Deportivo la Coruna złamał kość piszczelową, przez co wypadł na wiele tygodni. Ponadto zimą odeszło kilku piłkarzy: Nano i Rafa Jordà odeszli do ligi chińskiej, Carlos Aranda do Realu Saragossa, Wellington do Alcoyano, a Héctor Rodas do Elche CF. Braki uzupełnili Óscar Serrano, Pedro Botelho i Abdelkader Ghezzal ten ostatni okazał się kluczowym zawodnikiem w 38. kolejce.
SINUSOIDA I WALKA DO OSTATNIEJ KOLEJKI
Levante w drugiej części sezonu grało w kratkę. Piłkarze Jose Ignacio Martineza nie byli w stanie ustabilizować formy, ale ich rywale w walce o europejskie puchary również nie byli w stanie utrzymać doskonałej formy w kilku spotkaniach z rzędu. W 29. kolejce zawodnicy Levante ponownie znaleźli się na miejscu dającym możliwość występów w Lidze Mistrzów. Apetyty zaczęły rosnąć i wszystko nadal było możliwe. W 32. kolejce podejmowali Atletico i było to niezwykle ważne spotkanie z perspektywy możliwości awansu do europejskich pucharów. Atletico łączyło wówczas grę w lidze hiszpańskiej z europejskimi pucharami, co było szansą na sprawienie niespodzianki. Trzy dni wcześniej Los Colchoneros pokonali Hannover96 w ¼ finału LE. Atletico źle weszło w to spotkanie i już w pierwszej minucie stracili bramkę za sprawą Valdo. W 10. minucie podwyższył Arouna Kone, a wynik nie zmienił się do końca meczu. W 37. kolejce Las Granotas utrudnili sobie zadania, przegrywając z Mallorcą, przez co spadli na siódme miejsce. Ostatnia seria spotkań zapowiadała się więc niezwykle ciekawie. Levante zajmowało siódmą lokatę z 52 oczkami na koncie, żeby dostać się pucharów, musieli wygrać swój mecz i liczyć na potknięcie Mallorci bądź Atletico. Mallorca przegrała z Realem Madryt 4:1, zaś Atletico wygrało z Villarrealem i tym samym spuścili Żółtą Łódź Podwodną do drugiej ligi.
Levante wygrało w przekonującym stylu 3:0 z Atleticiem, który kilka dni wcześniej przegrał finał Ligi Europy z Atletico Madryt. Dwie bramki zdobył wspomniany wcześniej Abdelkadder Ghezzal (zwłaszcza pierwsze trafienie jest godne uwagi) a wynik spotkania uderzeniem z rzutu karnego ustalił Francisco Farinos. Dla gości ten mecz nie miał większego znaczenia. Czekali już tylko na finał Copa del Rey z Barceloną. Niestety tamto spotkanie również przegrali 3:0.
Był to pierwszy awans Levante do europejskich pucharów. Około 22:30 kibice razem z piłkarzami świętowali historyczny sukces na murawie stadionu. Następnie piłkarze udali się do szatni, a trener Juan Ignacio Martinez w przypływie emocji wskoczył pod prysznic w garniturze, co zostało uwiecznione przez klubową telewizję.
ELIMINACJE I FAZA GRUPOWA
W sierpniu doszło do ważnego z punktu widzenia klubu losowania. W ostatniej rundzie kwalifikacji do LE Levante wylosowało szkocki Motherwell. Trzecia drużyna SPL przegrała u siebie 0:2 po bramkach Juanlu i El Zhara, a następnie na wyjeździe 1:0 po bramce Gekasa, co dało Levante możliwość gry w fazie grupowej.
W grupie los skojarzył ich z niemieckim Hanowerem, holenderskim Twente i szwedzkim Helsingborgiem. Spotkania w tej grupie były bardzo wyrównane i zgodnie z przewidywaniami najsilniejszą drużyną okazał się Hannover. Pierwsze spotkanie wygrali przedstawiciele Bundesligi, a drugie zakończyło się remisem. W starciach z Twente raz górą było Levante, a raz spotkanie zakończyło się remisem. Helsingborg okazał się najłatwiejszym rywalem, ponieważ Levante wygrało oba spotkania. Wyniki tych spotkań dały Levante awans z drugiego miejsca.
W 1/16 Levante czekał dwumecz z faworyzowanym Olympiakosem. Grecki zespół miał zdecydowanie większe doświadczenie w europejskich pucharach, ale to Levante wygrało oba spotkania. Pierwsze 3:0, a rewanż w Grecji 0:1. Wydawało się, że dla Levante w pucharach nie ma rzeczy niemożliwych. W kolejnej rundzie przyszło im się zmierzyć z Rubinem. W Walencji kibice nie obejrzeli bramek i choć Levante nie wygrało, ważne, że Rubin nie zdobył bramki na wyjeździe. Rewanż okazał się bardzo wymagający. W pierwszych 90 minutach nie było bramek, więc trzeba było rozegrać dogrywkę. W niej Levante opadło z sił i Rubin zwyciężył 2:0.
Choć porażka nie jest niczym przyjemnym, to kibice Granotas do dziś spotykają spotkania w pucharach z uśmiechem na ustach. Drużyna, która nie była przyzwyczajona do gry co trzy dni, mogła nareszcie skupić się na lidze. Sezon zakończyli się 11 miejscu, a dyrektor sportowy Levante, Manuel Salvador, ogłosił odejście trenera Juana Ignacio Martíneza z klubu. Wyznał, że była to najtrudniejsza decyzja w jego karierze, która dotknęła go osobiście, lecz uznał, że klub potrzebuje trenera z nieco innym spojrzeniem na futbol. Tym samym zespół objął Joaquin Caparros, a Juan Ignacio Martinez odszedł do Realu Valladolid. Dziś prowadzi Real Saragossa. Objął tę drużynę w trudnym momencie, ale wszystko wskazuje na to, że wyprowadził zespół na prostą.
PAWEŁ OŻÓG
„Kryzys? Nie mam pojęcia, o czym mówicie.” – Zinedine Zidane przywraca Real do walki o najwyższe cele.
Zinedine Zidane wielokrotnie w tym sezonie był już zwalniany przez media, które tylko przeganiały się w informacjach, kto ma zostać jego następcą. Francuz w międzyczasie robił swoje i był zmuszony do eksperymentowania na żywym organizmie, aby ciągle liczyć się w walce o największe trofea. Kilka decyzji w jego wykonaniu było fatalnych, ale ostatecznie i tak zdołał wręcz niezauważenie wyjść z kłopotów. Po wygranej w El Clasico Los Blancos przybliżyli się do obrony tytułu mistrzowskiego, a jak najbardziej realny awans do półfinału Ligi Mistrzów może sprawić, że sezon dla „Królewskich” będzie nadspodziewanie udany.
PRZYWRÓCENIE NADZIEI
Cel Realu Madryt na każdy sezon jest taki sam – walka o wszystko, co możliwe do zdobycia. I chociaż jest to prawda, to przy widocznych problemach satysfakcję sprawiłoby samo zdobycie mistrzostwa Hiszpanii wraz z ewentualnymi pucharami krajowymi. O Lidze Mistrzów mało kto realnie myślał, ponieważ w poprzednich latach Królewscy nas od tego odzwyczaili. Na początku roku jednak wątpliwa stała się walka nawet o pozostałe trofea. Chociaż grudzień był całkiem dobry w wykonaniu Madrytczyków, tak styczeń zniwelował nadzieje wobec sukcesu w obecnym sezonie. Odpadnięcie z Superpucharu Hiszpanii i kompromitująca przegrana z Alcoyano w Pucharze Króla, oraz 7 na 12 możliwych do zdobycia punktów w LaLidze przy komplecie Atletico sprawiły, że powoli zaczęto spisywać rozgrywki na straty.
Dwumecz z Atalantą w dużym stopniu przywrócił nadzieje w serca kibiców. O ile pierwsze spotkanie nie było dość przekonujące, bo La Dea musiała się zmagać wręcz od samego początku w dziesiątkę, tak awans został przypieczętowany w świetnym stylu. W międzyczasie Atletico zaczęło gubić punkty i strata do pozycji lidera ciągle malała, a wraz z nią na nowo zaczęto wierzyć w zdobycie mistrzostwa kraju. Ostatni tydzień sprawił, że Real nie tylko ponownie rozpatruje się roli kandydata do wygrania ligi Hiszpańskiej, ale również w kontekście zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Pokonanie Barcelony dało Los Blancos pozycje wicelidera i zaledwie punkt straty do Rojiblancos, a genialny mecz z Liverpoolem w Madrycie sprawił, że są już jedną nogą w półfinale. Do tego trzeba jeszcze utrzymania wyniku z pierwszego meczu w dzisiejszym spotkaniu, ale jeśli się to uda, to Real dość niespodziewanie – patrząc na przedsezonowe typowania – zostanie jednym z kandydatów do wygrania największych europejskich rozgrywek.
ROZWÓJ TAKTYCZNY
W pewnym momencie sezonu coś ewidentnie przestało funkcjonować i Francuz został zmuszony do zmiany swojego stylu pracy. Dotychczas dużo spotkań traktował dość pobłażliwie, z myślą, że piłkarze takiej klasy nie powinni mieć problemów z wygraną. Od stycznia, czyli czasu „małego kryzysu” zaczął przykładać większą uwagę pojedynkom „mniejszej klasy” i obecnie w każdym meczu da się zauważyć szeroki zakres taktyczny, w tym nowe pomysły. Przełomem było starcie z Getafe, kiedy postanowił wyjść w formacji z wahadłowymi. Ekipa Jose Bordalasa, choć ma w tym sezonie ogromne problemy, tak jednak wciąż jest drużyną z LaLiga. Powiedzieć, że spotkanie było jednostronne, to duży minimalizm. Gospodarze zdominowali przeciwników w nowym systemie gry, co na pewno przyniosło sporo optymizmu, a przede wszystkim materiału do dalszej analizy.
Dwumecz z Atalantą w 1/8 finału Ligi Mistrzów był kolejnym przykładem, że Zidane zaczął próbować czegoś nowego. W pierwszym spotkaniu przez uraz wystąpić nie mógł Karim Benzema, więc Zinedine był niemal zmuszony postawić na Mariano. Jak się jednak okazało, nie do końca. Francuz na pozycji napastnika wystawił Isco, czyli cofniętą „dziewiątkę”. Chociaż na przebieg meczu mocno wpłynęła kartka Freulera, to drużyna została tak przygotowana, że obyło się bez problemów, a z nowego wariantu ofensywnego Zidane mógł powyciągać wnioski. W rewanżu natomiast ponownie postawił na formacje z wahadłowymi, i ponownie świetnie się to sprawdziło, tylko tym razem już na wielkim rywalu. Spotkania, a przede wszystkim pierwsze połowy w starciach z Liverpoolem i następnie Barceloną idealnie pokazały, że Zidane rozwija się taktycznie. Zneutralizowanie drużyny Kloppa i Koeamana (z naciskiem na pierwsze 45 minut), to nie lada sztuka, a wydaję się, że Zizou dopiero zaczyna powiększać swój wachlarz taktyczny.
SPECJALISTA OD WIELKICH SPOTKAŃ
Zinedine Zidane’owi można zarzucić wiele rzeczy, ale jedno trzeba przyznać – w ważnych spotkaniach bardzo rzadko zawodzi. Na pojedynki z klasowymi markami potrafi nie tylko odpowiednio zmobilizować drużynę, ale również genialnie przygotować ją pod rywala. Jest to widoczne już od czasów jego pierwszej kadencji, o czym świadczą przede wszystkim trzy wygrane Ligi Mistrzów, gdzie po prostu trzeba się mierzyć z najlepszymi, ale w obecnej kampanii jest to jeszcze bardziej imponujące. Nie ma co ukrywać, że wcześniej w dużym stopniu mógł polegać na Cristiano Ronaldo, który niemalże w każdej wygranej był najważniejszą postacią. Obecnie, chociaż Karim Benzema rozgrywa świetne miesiące, to nie ma postaci, której mógłby w 100% zaufać. Odpowiedzialność rozkładana jest w większym stopniu na całą drużynę, przez co on sam ma również więcej pracy, aby dobrze ją przygotować. Dokładając do tego problemy kadrowe, można naprawdę pogratulować wyników i przede wszystkim stylu, w którym wygrywa wielkie spotkania.
W obecnym sezonie jedyne spotkania z „wielkich”, które zostały przegrane to przede wszystkim mecz z Athleticiem Bilbao w Superpucharze i ewentualnie „dwumecz” z Szachtarem w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Wymieniając już te pozytywne wyniki, mamy wygraną z; Barceloną (x2), Interem (x2), Atalantą (x2) Borussią Moenchengladbach, Sevillą, Atletico i Liverpoolem. A więc na 13 bardzo ważnych meczów, aż 10 zostało wygranych, z czego część z nich w świetnym stylu. Zidane’a nazywa się specjalistą od finałów, ale myślę, że ciężko również znaleźć trenera, który ogólnie lepiej spisuje się w ważnych pojedynkach, niż Francuz.
NATRUDNIEJSZY OKRES SEZONU
Zidane na konferencji po wygranym klasyku z Barceloną powiedział, że drużyna fizycznie jest już na granicy. Wystarczy mały błąd, trochę wysiłku za dużo, a może to poskutkować urazem. Kolejnym z wielu, bo ilość piłkarzy, którzy byli w dotychczasowym sezonie kontuzjowani, jest ogromna, a część z nich wciąż niezdolna do gry. W tym momencie Zinedine do dyspozycji ma zaledwie 5 obrońców z pierwszej drużyny, z czego dwóch środkowych. Oznacza to, że jeśli w najbliższym czasie wypadnie Nacho bądź Militao, to Francuz będzie zmuszony sięgnąć do Castilli.
Zizou aktualnie musi niesamowicie mądrze zarządzać siłami drużyny, ponieważ kontuzja każdego kolejnego zawodnika będzie oddalać ich od sukcesu. Nawet jeśli Real grać będzie ważne spotkanie z trudnym rywalem, to Zidane musi czasami zaryzykować, ściągając kluczowych piłkarzy, aby ci nie zostali przeciążeni, bo do końca sezonu jeszcze trochę zostało. Idealny przykład tego, jak Francuz dba obecnie o energię zespołu, mieliśmy w sobotnim klasyku. Chociaż Barcelona ciągle się rozkręcała, to trener Królewskich postanowił ściągnąć Benzeme, Kroosa i Viniciusa, czyli trzy kluczowe postacie drużyny, na rzecz Mariano, Isco i Marcelo, czyli piłkarzy drugoplanowych. W pewnym momencie skład Los Blancos wyglądał niczym w sparingu, a nie w największym ligowym pojedynku świata, ponieważ na boisku było sporo piłkarzy, którzy w normalnych warunkach na nie by nie wyszli.
Z drużyną z Katalonii ryzyko się opłaciło, ale w kolejnych meczach tyle szczęścia Zidane może już nie mieć. Mimo to podejmowanie takich decyzji wciąż pozostaje wskazane, ponieważ w przeciwnym wypadku Francuz może być zmuszony korzystać z piłkarzy rezerwowych od pierwszej minuty.
MATEUSZ PEREK
Cezary Wilk: Jestem bardzo zadowolony z tego, że dzięki grze w piłkę, mogłem poznać wiele interesujących miejsc, ludzi i historii.
Rozmowa z Cezarym Wilkiem umożliwiła poznanie wartościowych opinii odnoszących się do El Clasico, kariery i życia w Hiszpanii, charakterystyki poszczególnych graczy oraz podejścia dojrzałej osoby, która potrafi czerpać radość z życia. Najlepszy piłkarz, z którym dzielił szatnie? Jak kuchnia wpływa na relacje zawodników? Kto wygra El Clasico? Uroki triathlonu? To tylko część pytań, na które odpowiedział Cezary Wilk.
Czytaj dalej „Cezary Wilk: Jestem bardzo zadowolony z tego, że dzięki grze w piłkę, mogłem poznać wiele interesujących miejsc, ludzi i historii.”O Realu Sociedad, który prawie zdobył mistrzostwo.
Na przełomie wieków w Hiszpanii walka o mistrzostwo była niezwykle zacięta. Przez kilka lat zespoły z czołówki wymieniały się mistrzostwem kraju. Nieoczekiwanie do wyścigu o tytuł w sezonie 2002/03 włączył się Real Sociedad. Była to tym większa niespodzianka, że trzy wcześniejsze sezony piłkarze Txuri-urdin kończyli na miejscu trzynastym. Jak doszło do niespodzianki? Jakich zmian dokonano przed startem sezonu? Co wyróżniało ten zespół?
Cofnijmy się do połowy 2002 roku. Valencia po raz piąty w swojej historii zdobyła tytuł mistrzowski, Barcelona po raz drugi z rzędu zakończyła sezon poza podium, Diego Tristan z Deportivo la Coruna odebrał statuetkę dla najlepszego strzelca LaLiga, a Real na Hampden Park pokonał Bayer Leverkusen w finale LM.
PORZĄDKI I ZMIANY
Nic wówczas nie zapowiadało, że pojawi się nowa siła z Kraju Basków. W Realu Sociedad dokonano kilku zmian, choć nie byli szczególnie aktywni na rynku transferowym. Zespół wzmocnili Valery Karpin, Gabriel Schurrer oraz Sergio Boris. Oprócz nich do pierwszego zespołu dołączyli powracający z wypożyczeń oraz piłkarze zespołu rezerw. Tylko niepoprawni optymiści mogli spodziewać się walki o tytuł. Dla Karpina transfer do RSSS oznaczał złamanie zasady mówiące, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Wcześniej bronił barw Realu Sociedad w latach 1994-1996. Kiedy zdecydował się na powrót, wielu uważało wówczas, że kariera 33-latka dogasa, tym bardziej że w Celcie z sezonu na sezon prezentował się coraz gorzej.
Władze klubu postanowiły dokonać zmiany na stanowisku trenera. Poprzedni sezon w roli trenera dokończył Roberto Olabe i choć dobrze punktował, nie utrzymał swojej posady. Zatrudniono Raynalda Denoueix, który na początku XXI wieku przeżył huśtawkę nastrojów. Najpierw w sezonie 00/01 wywalczył z Nantes mistrzostwo Francji, by w następnym po 19. kolejce zostać zwolnionym ze względu na fatalne wyniki i ostatnią pozycję w ligowej stawce. Po zwolnieniu przyznał otwarcie, że 99% prezesów podjęłoby tę samą decyzję. Francuz od klubu z San Sebastian otrzymał szansę, której nie zmarnował. Przeniósł do San Sebastian wiele francuskich wzorców. Jak się okazało, nie tylko wzorców. Żartował, że nawet korzysta z tego samego ekspresu do kawy, co w Nantes. Być może zabrał go ze sobą, by zachować w sobie cząstkę byłego klubu, w którym łącznie spędził 36 lat?
PODSTAWOWA JEDENASTKA
Nowy trener wyznawał zasadę, że ciężka praca zawsze się wybroni, a futbol polega na doskonałej komunikacji. Zwykle jego zespół wychodził w ustawieniu 4-4-2. I tak mniej więcej prezentowała się pierwsza XI na przestrzeni sezonu 02/03.

Omówienie można zacząć dość nietypowo od napastników, bo tam działo się najwięcej. Duet, który stworzyli Nihat i Kovacevic zachwycił, strzelając łącznie 43 gole. Doskonale się uzupełniali, przez co obrońcy mieli ręce pełne roboty. Kovacevic grał świetnie w powietrzu oraz mógł poszczycić się potężnym uderzeniem. Nihat dla odmiany był szybki i niezwykle skuteczny. Tworzyli wówczas tandem niemal nie do zatrzymania. Co ciekawe dla obu napastników był to jedyny sezon w karierze, w którym przekroczyli barierę dwudziestu bramek w rozgrywkach ligowych. Nihat po latach wspominał, że mnóstwo jego rodaków pokochało klub z Kraju Basków i po dziś dzień sympatyzują z tym zespołem.
W linii pomocy również było ciekawie. Na prawym skrzydle grał Valeri Karpin. W sezonie 01/02 strzelił zaledwie trzy bramki dla Celty, ale po powrocie do Realu Sociedad nawiązał do swoich najlepszych lat i zdobył ich aż osiem w pierwszym sezonie. Na lewym skrzydle występował wychowanek Javi de Pedro, który słynął z doskonałego dośrodkowania. Niewielu było wówczas graczy, którzy w tym elemencie gry mogli się z nim równać. Ponadto był jedynym zawodnikiem Realu Sociedad, który otrzymał powołanie na MŚ w Korei i Japonii. Był podstawowym piłkarzem kadry La Roja na tym turnieju.
W środku pola grał wciąż młody, ale już doświadczony Xabi Alonso, który zapewniał bezpieczeństwo w tyłach, a charakterystycznymi długimi zagraniami rozrzucał grę na skrzydła, gdzie na piłki czekali już Karpin i de Pedro. Obok Xabiego grał Aranburu, który przez całą karierę występował tylko w Realu Sociedad, a od 2005 do 2012 roku pełnił rolę kapitana.
Obrona Realu Sociedad składała się z solidnej czwórki. Na lewej obronie występował Agustin Aranzabal, na prawej Aitor Lopez Rekarte oraz Igor Jauregi i Gabriel Schurrer ustawieni w środku. Bramki strzegł Sander Westerveld, który w przeszłości bronił barw Liverpoolu, ale po poważnym błędzie w meczu z Boltonem Wanderers stracił w oczach Houlliera, który szybko znalazł następców. Kilka miesięcy później został sprzedany za cztery miliony euro do Realu Sociedad. Zmiennicy w RSSS również prezentowali solidny poziom. Oscar De Paul, Igor Gabilondo, Kvarme czy Tayfun Korhut dali trenerowi możliwość rotacji.
JAK ZACHWYCIĆ PIŁKARSKA HISZPANIĘ
Nie licząc porażki z Realem Saragossa w Pucharze Króla, piłkarze Realu Sociedad weszli w sezon z przytupem. Pierwszym ligowym rywalem był Athletic. Real Sociedad w przekonującym stylu pokonał zespół prowadzony przez Juupa Heynkessa 4:2. Od tego spotkania rozpoczęli serię dziewiętnastu spotkań ligowych bez porażki. System zaproponowany przez nowego trenera funkcjonował znakomicie, a hiszpańska prasa rozpływała się nad grą pełną wymienności pozycji. Gdy Xabi Alonso ruszał do przodu, Valery Karpin zabezpieczał jego strefę, a Aranburu starał się przejść bliżej prawej strony, gdy tylko dostrzegł, że Rekarte postanowił zabawić się w skrzydłowego.
„Teraz mogę powiedzieć, że fizycznie jestem mocny, jak nigdy dotąd. Trener reprezentacji powiedział, że nie widział mnie tak biegającego. Prawda jest taka, że czuję się bardzo dobrze i mam dużo pewności siebie”.
kOVACEVIC W PAŹDZIERNIKU 2002
Real Sociedad 4:2 Athletic Club
Espanyol 1:3 Real Sociedad
Real Sociedad 3:3 Betis
Osasuna 2:3 Real Sociedad
Real Sociedad 2:1 Real Valladolid
Deportivo Alaves 2:2 Real Sociedad
Real Sociedad 2:1 Racing Santander
Villarreal 0:1 Real Sociedad
Real Sociedad 1:1 Deportivo la Coruna
Real Madryt 0:0 Real Sociedad
Rayo Vallecano 0:0 Real Sociedad
Po serii trzech remisów Real Sociedad na Anoeta podejmował Barcelonę, która rozgrywała jeden z najgorszych sezonów od lat. Jednak nie przeszkodziło to piłkarzom Louisa van Gaala w objęciu prowadzenia. Real Sociedad napierał od pierwszych minut, ale dogodne sytuacje do zdobycia bramki marnowali kolejno Nihat, Karpin oraz Kovacevic, a w bramce Dumy Katalonii świetnie spisywał się Bonano. W 33. minucie bramkę dla Barcy zdobył Patrick Kluivert. Trafienie było dość kuriozalne, ponieważ Holender oddał lekki strzał, który trafił w słupek, a następnie piłka po kontakcie z plecami Westervelda trafiła do siatki.
RSSS wyrównał w 40. minucie. Rzut wolny Xabiego Alonso znalazł adresata, a strzał głową Kovacevicia przeszedł tuż obok rąk Bonano. W 52. minucie piłkę w środku stracił Xavi, ta trafiła do de Pedro, który podaniem prostopadłym obsłużył Kovacevica, a ten strzelił bramkę, która ostatecznie dała piłkarzom z Kraju Basków upragnione zwycięstwo.
Real Sociedad 2:1 Barcelona
Sevilla 0:1 Real Sociedad
Real Sociedad 2:1 Mallorca
Recreativo Huelva 1:3 Real Sociedad
Real Sociedad 2:2 Malaga
Valencia 2:2 Real Sociedad
Real Sociedad 1:0 Celta Vigo
Atletico Madryt 1:2 Real Sociedad
ZNAMIONA KRYZYSU
Przez długi czas zawodnicy Txuri-urdin nie zwracali uwagi na, to, że wiele osób związanych z piłką, przepowiadało im zdobycie tytułu mistrzowskiego. Postępowali zgodnie z założeniami trenera, myśląc tylko o pracy i skupiając się wyłącznie na następnym rywalu. Sezon był dość szalony i swoje chwile chwały przeżywała również Celta, Deportivo, Valencia czy Real Madryt. W pewnym momencie przewaga RSSS nad Realem Madryt wynosiła pięć oczek, osiem nad Valencią, jedenaście nad Deportivo, a nawet dwadzieścia nad Barceloną.
Kryzys był wręcz nieunikniony i nadszedł w środku sezonu. Biorąc pod uwagę wszystkie kolejki z lutego oraz pierwszą marcową piłkarze klubu z San Sebastian zdobyli zaledwie cztery punkty na piętnaście możliwych, co sprawiło, że Real Madryt objął prowadzenie w wyścigu o mistrzostwo, a Deportivo oraz Valencia zbliżyły się w znacznym stopniu do rewelacji sezonu.
Athletic Club 3:0 Real Sociedad
Real Sociedad 0:0 Espanyol Barcelona
Betis 3:2 Real Sociedad
Real Sociedad 2:0 Osasuna
Real Valladolid 3:0 Real Sociedad
Real Sociedad 3:1 Deportivo Alaves
Racing Santander 1:2 Real Sociedad
Real Sociedad 2:2 Villarreal
Deportivo La Coruna 2:1 Real Sociedad
MECZ SEZONU
Real Sociedad przez większość sezonu błyszczał, ale bez wątpienia największym popisem była wygrana 4:2 z późniejszymi mistrzami Realem Madryt. Los Blancos do tego spotkania przystępowali po zwycięstwie z Rayo, natomiast ich rywale w 28. kolejce przegrali z Deportivo La Coruna. Dla obu zespołów ten mecz był niezwykle ważny. Trener Realu Sociedad starał się zdjąć presję ze swoich zawodników, przypominając, że ich rywal ma w swoim składzie najlepszego piłkarza świata.
Real Sociedad wyszedł na murawę bez jakiejkolwiek bojaźni. Od początku dali do zrozumienia przeciwnikom, że tanio skóry nie sprzedadzą. Kovacevic otworzył wynik spotkania już w drugiej minucie a w dziewiętnastej miał już na koncie dublet. Jakby tego było mało, w 30. minucie wynik podwyższył Nihat. Niespełna minutę później Los Blancos zmniejszyli przewagę gospodarzy za sprawą Ronaldo, ale w 33. minucie bramkę na 4:1 strzelił Xabi Alonso, co praktycznie zamknęło to spotkanie na dobre. W 84. minucie na 4:2 strzelił Javier Portillo, ale to trafienie nie miało większego znaczenia. Real Sociedad obnażył wszystkie braki drużyny del Bosque, ale Los Blancos przegrali tylko bitwę. Wojna o tytuł nadal trwała.
Real Sociedad 4:2 Real Madryt
Real Sociedad 5:0 Rayo Vallecano
FC Barcelona 2:1 Real Sociedad
Real Sociedad 1:0 Sevilla
Mallorca 1:3 Real Sociedad
Real Sociedad 1:0 Recreativo Huelva
Malaga 0:2 Real Sociedad
JAK NIE GRAĆ W KOŃCÓWCE SEZONU
Ostatecznie o niepowodzeniu zadecydował brak doświadczenia w walce o tytuł. Piłkarze RSSS musieli szybko przestawić wajchę z pozycji ligowego średniaka w stronę napisu mistrzowie. Niestety ta w pewnym momencie zmieniła nieco położenie. Dla wielu z tych zawodników był to najlepszy sezon w karierze, a kibice Realu Sociedad po dziś dzień wspominają z uśmiechem na ustach niesamowity zespół z sezonu 2002/03. Losy rywalizacji rozstrzygnęły się w trzech ostatnich kolejkach. W 36. serii spotkań na Anoeta podejmowali walczącą o miejsce uprawniające do gry w Lidze Mistrzów Valencię. Podobnie jak w pierwszym spotkaniu padł remis. W międzyczasie Real Madryt zremisował mecz z Celtą Vigo, co oznaczało, że Txuri-urdin nadal przewodzili stawce, ale ich przewaga była nieznaczna.
W 37. serii spotkań Real Madryt wygrał pewnie wyjazdowy mecz z Atletico, a Realowi Sociedad przypadło starcie z Celtą, której bardzo zależało na wygranej i to oni lepiej weszli w to spotkanie. Już w pierwszej minucie groźny strzał oddał El Zar Aleksander Mostovoy. W 10. minucie fatalną w skutkach stratę przy wyprowadzeniu piłki zaliczył Rekarte. Piłkę odebrał Berizzo, oddał ją do Luccina, który długim podaniem uruchomił Mostovoya. Ten uderzył na bramkę w taki sposób, że piłka odbiła się od pleców Edu, a następnie wpadła do bramki. Real Sociedad próbował się odgryzać. Groźne strzały oddał między innymi de Pedro, ale to Celta strzeliła kolejną bramkę. Edu dośrodkował w pole karne, a Mostovoy strzałem głową pokonał Westevelda. Piłkarze Realu Sociedad szukali bramki kontaktowej. Niezawodny de Pedro dośrodkował po ziemi do Nihata, który zdobył bramkę kontaktową. Piłkarze trenera Lotiny doskonale wiedzieli, że ich rywale podejmą ryzyko i Celta będzie miała szansę wykonać zabójczą kontrę. Tak się właśnie stało. Celta zabawiła się pod bramką Westervelda do tego stopnia, że po strzale Velasco, Mido dobił na pustą bramkę. Zostało gościom tylko dwadzieścia minut na odrobienie dwubramkowej straty. Na domiar złego to Celta miała więcej okazji bramkowych. Real zdobył się na kilka podrygów. W ostatnich minutach De Paula zawiązał dwójkową akcję z Nihatem. Brakowało jednak dokładności. Piłka kilkukrotnie odbijała się od obrońców, jednak szczęście uśmiechnęło się po raz kolejny do Nihata, który strzelił na 3:2, ale była to ostatnia bramka w tym spotkaniu.
Real Sociedad 1:1 Valencia
Celta 3:2 Real Sociedad
Real Sociedad 3:0 Atletico Madryt
Korzystny wynik dał Celcie gwarancję występów w kolejnej edycji Ligi Mistrzów, dla RSSS oznaczał utratę pierwszego miejsca w lidze i stratę dwóch punktów do Królewskich tuż przed ostatnią kolejką. By zdobyć tytuł, musieli wygrać swoje spotkanie z Atletico i liczyć na wpadkę Realu Madryt w meczu z Athleticiem. Ostatecznie Real Sociedad wygrał swój mecz 3:0, ale nic im to nie dało, ponieważ Królewscy również wygrali swoje spotkanie. Choć drużyna RSSS nie zdobyła trofeum, to jej członkowie zostali nagrodzeni indywidualnie. Tytuł najlepszego hiszpańskiego gracza trafił do rąk Xabiego Alonso, najlepszym obcokrajowcem został wybrany Nihat, a nagrodę dla najlepszego trenera odebrał Raynald Denouiex.
POST SCRIPTUM
W sezonie 2003/04 zagrali w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Zajęli drugie miejsce w grupie, kończąc za Juventusem, a zostawiając w pokonanym polu Galatasaray i Olympiakos Pireus. W kolejnej fazie natrafili na OL, który wyszedł górą z tego starcia. Francuski zespół w obu spotkaniach zwyciężył 1:0. Na domiar złego RSSS w lidze przeżywał wielki kryzys. Można doszukać się podobieństwa RSSS prowadzonego przez Denoueix do sytuacji w Nantes, Sociedad również po sukcesie zderzył się z rzeczywistością. Sezon 03/04 zakończyli na 15. miejscu. Denoueix kontynuował pracę w Kraju Basków aż do spadku w 2007 roku. Okazało się, że Real Sociedad był ostatnim klubem prowadzonym przez Francuza.
PAWEŁ OŻÓG
Historia współczesnych derbów Sevilli.
W życiu są pewne tylko trzy rzeczy śmierć, podatki i emocje związane z piłkarskimi derbami. Już samo słowo derby wzbudza ludzką ciekawość, kojarzy się z zaciętą rywalizacją, a przy okazji oddaje charakter wyjątkowego wydarzenia, z którym mamy do czynienia tylko od czasu do czasu. Dziś wcielam się w rolę przewodnika po współczesnych derbach Sevilli.
Z CYKLU NIETYPOWE PRAKTYKI
Na przełomie XX i XXI w. konflikt pomiędzy fanami obu ekip wciąż narastał, a najzagorzalsze grupy kibicowskie pozwalały sobie na coraz więcej. Swoje trzy grosze dorzucili również czterej piłkarze Sevilli, którzy sprowokowani przez grupę fanatyków Betisu wzięli udział w bójce w jednym z lokalnych barów. Na boiskach również dochodziło do czynów, które nie miały wiele wspólnego ze sportową rywalizacją, ale sytuacja w barze była skandaliczna. W ramach 40. kolejki sezonu 96/97 (ostatni sezon przed zmniejszeniem ligi do 20 zespołów) Betis mierzył się na własnym stadionie ze Sportingiem Gijon, który walczył o ligowy byt. Wygrana gości oznaczała spadek Sevilli.
Kibice „Verdiblancos” poprzez swoje zachowanie postanowili dać swoim piłkarzom do zrozumienia, że ten mecz należy odpuścić. Za każdym razem, gdy zawodnicy Betisu byli przy piłce, ich kibice wyrażali swoje niezadowolenie poprzez rzęsiste porcje gwizdów. Kiedy piłką operowali gracze z Gijon, stadion wrzał i oklaskiwał „bohaterów”, którzy sprawią, że Sevilla pożegna się z LaLigą.
Ku uciesze fanów Betisu, Sporting wygrał po bramce Dmitrija Cherysheva (ojca Denisa Cherysheva). Kilka lat później doszło do swego rodzaju rewanżu. W sezonie 99/00 oba kluby ze stolicy Andaluzji szorowały po dnie ligowej tabeli. Po 34. serii spotkań Sevilla była już pewna spadku. Mając w pamięci okoliczności z końcówki sezonu 96/97 postanowiła podłożyć się Realowi Oviedo, dzięki czemu Betis również pożegnał się z LaLigą.
PORADNIK JAK NIE KIBICOWAĆ
Obie ekipy spędziły zaledwie rok w Segunda Division, a wzajemna nienawiść pomiędzy ekipami osiągnęła astronomiczne poziomy. W pierwszej połowie 2002 roku podczas derbów zapłonęła część krzesełek, w październiku na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan doszło do kolejnego skandalu. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem ochroniarz pracujący przy zabezpieczaniu spotkania został pobity przez grupę pseudokibiców Sevilli, którzy mniej więcej przez minutę okładali go ze wszystkich sił. W trakcie spotkania również dochodziło do przykrych incydentów. W pewnym momencie ktoś rzucił racą w kierunku bramkarza Betisu Toniego Pretsa, a nieco później jeden z fanatyków Sevilli postanowił wkroczyć na murawę i uderzyć golkipera Betisu. Zdarzenia, o których mowa sprawiły, że komisja ligi nałożyła na Sevillę karę czterech spotkań bez udziału publiczności.
HISTORIA Z BUTELKĄ W TLE
Brzmi niczym afera alkoholowa pełna wzlotów i jak to często bywa również upadków, natomiast odnosi się jedynie do aktu głupoty pewnego kibica, który podczas spotkania Copa del Rey rozgrywanego na stadionie Betisu postanowił rzucić butelką w stronę ławki rezerwowych Sevilli. Największym pechowcem całego zajścia okazał się szkoleniowiec Sevilli Juande Ramos, który w wyniku trafienia w głowę stracił przytomność, po czym został przewieziony do szpitala.
Haniebny czyn sprawił, że sędzia postanowił przerwać spotkanie w 57. minucie w obawie o bezpieczeństwo zawodników oraz osób zasiadających na trybunach. Pozostała część rywalizacji decyzją Królewskiej Hiszpańskiej Federacji Piłki Nożnej została przeniesiona na neutralny dla obu ekip stadion Getafe. Na Coliseum Alfonso Pérez już bez udziału publiczności wynik nie uległ zmianie. Bramka Fredericka Kanoute zdobyta w przerwanym spotkaniu zdecydowała o awansie drużyny Juande Ramosa. W następnej rundzie Sevilla zdołała wyeliminować Deportivo La Coruña, a w finale pokonała Getafe. Po raz kolejny bohaterem czerwonej części Sevilli okazał się kameruński napastnik Frederick Kanoute. Sezon 2006/07 Sevilla zakończyła na trzeciej pozycji w lidze, a co ważniejsze do gabloty trafił Puchar UEFA oraz wspomniany wcześniej Puchar Króla.
DERBY POD ZNAKIEM WZAJEMNEGO SZACUNKU
Nic tak nie zbliża ludzi, jak różnego rodzaju tragedie. Pewnego sierpniowego wieczoru na Estadio Sanchez Pizjuan Sevilla podejmowała Getafe i nic nie zapowiadało momentu, w którym po raz kolejny świat piłki pogrąży się w smutku. Pod koniec pierwszej połowy na oczach kilkudziesięciu tysięcy kibiców w wyniku zatrzymania akcji serca na murawę upadł Antonio Puerta. Niemal natychmiast zareagowali Andrés Palop oraz Ivica Dragutinovic i dzięki reanimacji Puerta zdołał podnieść się z murawy, po czym udał się do szatni, w której po raz kolejny upadł.
Następnie 21-latek został przewieziony do szpitala. Po trzech dniach świat obiegła smutna informacja o śmierci jednokrotnego reprezentanta Hiszpanii. Śmierć zawodnika Sevilli złagodziła obyczaje pomiędzy zwaśnionymi klubami. Kibice Betisu wielokrotnie pokazywali, jak bardzo wstrząsnęła nimi śmierć piłkarza, który był wychowankiem ich największego rywala. Na Estadio Benito Villamarin zagościły sztandary z napisami „Gdziekolwiek jesteś, jesteśmy z tobą. Połączyłeś Sevillę i nigdy cię nie zapomnimy”. Pierwsze spotkanie derbowe po śmierci Puerty okrzyknięto mianem „Derbi de Puerta”, a na boisku Sevilla nie dała szans Betisowi, wygrywając 3:0, choć nie obyło się bez kontrowersji. Sędzia Undiano Malenco uznał bramkę Luisa Fabiano pomimo tego, że ten uderzył piłkę ręką. Bramkę na 2:0 zdobył również Luis Fabiano, a wynik spotkania ustalił Dani Alves.
DERBY W LIDZE EUROPY
Po sezonie 13/14 Betis po raz kolejny pożegnał się z najwyższą klasą rozgrywkową. Kibice „Verdiblancos” już od 15. kolejki oglądali swoich ulubieńców na dole ligowej tabeli. Wówczas piłkarzem Betisu był Damien Perquis, który częściej leczył urazy, niż wychodził na murawę. Betis o dziwo o wiele lepiej radził sobie w Lidze Europejskiej. Zdołał wyjść z grupy, w której mierzył się z OL, Jabloncem i Vitorią Guimaraes. W 1/16 wyeliminował Rubin Kazan, by w następnej rundzie trafić na Sevillę.
Pierwsze spotkanie wygrali niespodziewanie goście, u których rolę kapitana pełnił Damien Perquis. Rewanż od samego początku nie układał się po myśli trenera Betisu – Gabriela Calderóna, który od połowy stycznia do końca sezonu prowadził ekipę z zielono-białej części Sevilli. W rewanżu lawinę nieszczęść zapoczątkowała kontuzja Polaka, w wyniku której ze łzami w oczach opuścił murawę. W następnych fragmentach spotkania bramki na wagę dogrywki zdobyli Jose Antonio Reyes oraz Carlos Bacca. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia, więc doszło do serii rzutów karnych, w których lepsza okazała się Sevilla, a jej awans przypieczętował Ivan Rakitić.
NIECH ŻYJE FUTBOL
Na początku sezonu 17/18 stery w Betisie przejął Quique Setien, dla którego był to pierwszy sezon pracy na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Hiszpanii. Efekty pracy Setiena można było dostrzec niemal natychmiast. Betis pod jego wodzą grał futbol przyjemny dla oka zwłaszcza dla kibiców postronnych. Śledzących regularnie spotkania Betisu kompletnie nie dziwiło, że w jednej kolejce potrafił ograć Getafe 4:0, by kilka kolejek później ulec 0:5 ekipie Eibar. Pierwsze derby Setiena okazały się prawdziwym świętem futbolu nie tylko na boisku, ale również na trybunach, ponieważ kibice obu ekip stworzyli fantastyczną atmosferę godną pojedynku derbowego.
Gospodarzem spotkania była Sevilla, która tydzień wcześniej dokonała istotnej zmiany. Nowym szkoleniowcem Sevilli został Vincenzo Montella, który zastąpił Eduardo Berizzo. Goście postanowili wejść mocno w to spotkanie i nie minęło nawet 30 sekund, gdy Sergio Rico po raz pierwszy musiał wyciągać piłkę z siatki po firmowym strzale lewą nogą Fabiana Ruiza. W tym momencie rozpoczęła się wymiana ciosów. Kolejne bramki zdobywali kolejno Ben Yedder na 1:1, Feddal na 2:1 oraz Kjaer na 2:2. Niespełna 5 minut później sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy. W drugiej części spotkania za sprawą Durmisiego i Sergio Leona Betis wyszedł na dwubramkowe prowadzenia. Bramkę kontaktową w 67. minucie zdobył Clement Lenglet. Oba zespoły wściekle atakowały, co również przełożyło się na liczbę żółtych kartoników pokazanych przez Jesusa Gila Manzano. W 95 minucie wynik na 3:5 ustalił Cristian Tello i tym samym ekipa Setiena rozpoczęła pogoń za miejscem dającym możliwość występów w europejskich pucharach. Ostatecznie sezon zakończyli na 6 miejscu, które dla zespołu z Estadio Benito Villamarin powrót do gry w Lidze Europy. Sevilla na koniec sezonu uplasowała się tuż za Betisem.
PAWEŁ OŻÓG
W Madrycie potrzebna jest rewolucja. Jak ważne będzie przyszłe okienko dla Realu?
Florentino Perez w ostatnich sezonach wychodził z założenia, że drużyna nie potrzebuje przebudowy, bo ciągle składa się z wielu ogromnych nazwisk. W defensywie absolutna legenda klubu, drugą linie tworzy jeden z najlepszych tercetów pomocników w historii piłki nożnej, a na pozycji napastnika gra czołowy snajper na świecie. Jak widać, nie wystarczyło to jednak, aby utrzymać wielkość zespołu. Ze zmianami zbyt długo zwlekano, i w tym momencie potrzebna jest rewolucja. Letnio okienko może być jednym z najważniejszych w historii Realu Madryt.
CZAS NA WIELKI TRANSFER
W Madrycie po odejściu Cristiano Ronaldo nie ma postaci wiodącej, która potrafiłaby pociągnąć drużynę do zwycięstwa, a w tak wielkim klubie, taki piłkarz jest bardzo potrzebny. Następcą Portugalczyka w tej roli miał być Eden Hazard, który jak dzisiaj wiadomo, przez urazy nie jest w stanie wejść na poziom, który prezentował w Chelsea. Transfer nie wypalił, jednak nie jest to powód, aby teraz zrezygnować z takich inwestycji i liczyć, że któryś z młodych piłkarzy w klubie wyrośnie na gwiazdę, bo ostatnie miesiące znacznie w tej kwestii na nikogo nie wskazują. Tym bardziej, że sytuacja finansowa klubu nie wygląda źle. Okres pandemii przeszli bez większych – w porównaniu z innymi klubami – strat, oraz trzeba wziąć pod uwagę, że w ostatnich trzech okienkach wydali zaledwie 30 milionów euro. Zimą 2020 roku na Reiniera, i tyle. Przed i w trakcie obecnego sezonu nie przeprowadzili ani jednej transakcji wzmacniającej drużynę, lecz tylko się wzbogacali na sprzedażach. Czemu więc nie odpuścić transferów 2-3 Viniciusów, a w zamian sprowadzić jednego, bądź dwóch sprawdzonych, pewnych zawodników.
W ostatnim czasie przewijają się głównie dwa nazwiska, których domagają się kibice. Kylian Mbappe i Erling Haaland. W gruncie rzeczy wyciągnięcie przynajmniej jednego z nich może być problemem, ale grono wielkich piłkarzy, którymi może, a wręcz powinien się interesować Real, jest dużo szersze. W kwestii defensywy sporo się mówi o Davidzie Alabie, i tutaj chociaż pojawiają się ostatnio duże wątpliwości, to Królewscy ciągle są faworytem w wyścigu. Jeśli dojdzie do skutku, to wielkie brawa, jednak Los Blancos nie powinni spocząć na samym transferze Austriaka. Ciągle toczy się temat Camavingii, który chociaż byłby przyszłościową inwestycją, tak mimo wszystko raczej pewną, bo mowa tu o ogromnym talencie, który mimo 18 lat zdążył już zadebiutować w seniorskiej reprezentacji narodowej. W ostatnich tygodniach wrócił także temat Jadona Sancho, który mimo kiepskiego sezonu, byłby sporym wzmocnieniem.
Są to tylko przykłady, które najczęściej przewijają się w mediach. W rzeczywistości zbiór piłkarzy, którymi interesują się skauci Realu jest o wiele większy. Perez powinien kolejny raz zaryzykować. Postawić na kolejny transfer pokroju Hazarda, oraz liczyć na odrobinę więcej szczęścia. Bezczynne czekanie i liczenie na to, że któryś z obecnych zawodników wyrośnie na lidera może być fatalne w skutkach.
WZMOCNIENIA NA TERAZ
Dziesięć z ostatnich piętnastu transferów definitywnych Realu to piłkarze, którzy w chwili realizacji zaliczani byli do kategorii wiekowej u23. Pozostała piątka to oczywiście Eden Hazard, Thibaut Courtois, Ferland Mendy, Mariano Diaz, oraz Omar Mascarell, który w Madrycie kariery nie zrobił. Około 293 milionów euro z 516 wydanych w ostatnich 3 sezonach (włącznie z tym), zostało przeznaczone na transfery młodych zawodników. Przyszłościowe wzmocnienia to rzecz naturalna, a wręcz konieczna w każdym klubie, jednak w Realu zdecydowanie za dużo pieniędzy przeznaczyło się w to, co być może będzie kiedyś, a w dość dużym stopniu zapomniało się o tym, co jest teraz.
To, że duża część z wydanej kwoty na młodzież nie wypaliła to już odrębna kwestia, ale zarząd Los Blancos samym przeznaczeniem tak sporej ilości budżetu na niedoświadczonych piłkarzy, popełnił błąd. Powinniśmy więc mieć nadzieje, że zostały wyciągnięte z tego wnioski, i przyszłe okienko będzie obfitowało przede wszystkim we wzmocnienia, które z miejsca wpłyną na dyspozycje drużyny. Nie chodzi tu wyłącznie o wielomilionowe transfery wielkich piłkarzy, którzy w poprzednich klubach byli mocno wyróżniającymi się zawodnikami, lecz po prostu przemyślane. Choć nie jest to jeszcze potwierdzone, to ściągnięcie Davida Alaby jest absolutnym majstersztykiem. Królewscy – jeśli transfer dojdzie do skutku – Austriaka wezmą za całkowicie darmo.
Oczywiście nie ma na rynku wielu piłkarzy podobnej klasy, co aktualny piłkarz Bayernu Monachium, jednak na pewno znajdzie się kilku, których ściągnięcie nie będzie wielkim problem, a będą w stanie pozytywnie wpłynąć na drużynę. Nawet w roli rezerwowego, nie musi być to zawodnik pierwszego składu. Znaczna część budżetu musi po prostu zostać przeznaczona na wzmocnienia „na teraz”. Kolejne inwestycje w przyszłość aktualnie nie są konieczne, ponieważ w Madrycie kryzys trwa teraz.
TRANSFERY Z KLUBU
Składanie ofert innym klubom to jedna sprawa, ale w Realu sporo również ich otrzymają. Już teraz, na niespełna 4 miesiące przed otwarciem okienka, pojawiają się informacje jakoby Manchester United miał zamiar złożyć ofertę za Raphaela Varane’a. To propozycje z grupy tych, które należy mocno przemyśleć, jednak pojawią się też takie, które – jeśli kwota będzie odpowiednia – powinno się bez wahania przyjąć.
Luka Jović jest piłkarzem numer jeden, którego w letnie okienko powinno się pożegnać. Serb kompletnie nie sprawdził się w Hiszpanii, a na półrocznym wypożyczeniu w Eintrachcie pokazuje, że swoich umiejętności nie stracił. Okres w Madrycie udowodnił, że do drużyny Królewskich po prostu nie pasuje, i trzeba się z tym pogodzić. Real na transferze zwrotnym do Frankfurtu (zakładając, że tam wróci, a dużo na to wskazuje) zarobi zapewne zdecydowanie mniejszą kwotą, niż ta, za którą go ściągał, jednak pobyt Luki w stolicy Hiszpanii nikomu się nie opłaci, a przyszłe okienko będzie tym, w którym będą mogli najwięcej za niego zawołać.
Wręcz identyczna sytuacja jest Garethem Balem. Walijczyk również jest na wypożyczeniu w klubie, z którego przyszedł do Madrytu, oraz podobnie jak Jović, gra tam, i czuję się zdecydowanie lepiej, niż w stolicy Hiszpanii. Z odejściem Walijczyka pogodził się już chyba każdy nawet rok temu, jednak największą przeszkodą są warunki finansowe przyszłego pracodawcy. Chociaż w północnym Londynie złapał w ostatnim czasie wysoką formę, to wcale nie jest pewne, że do Tottenhamu wróci. W tym przypadku, w porównaniu do Serba, sprawa będzie trudniejsza, ale wydaje mi się, że wytransferowanie Garetha w tym roku będzie o wiele łatwiejsze, niż w zeszłym.
Wyżej wspomniany Raphael Varane jest podobno na najwyższym miejscu transferowej listy życzeń Manchesteru United, który ma zamiar mocno walczyć o ściągnięcie Francuza. Forma byłego zawodnika Lens w ostatnim czasie mocno spadła, i w sprawie obrońcy, który miał zastąpić Sergio Ramosa w roli lidera defensywy Los Blancos, zaczęły się dyskusje, czy z mistrzem świata z 2018 roku powinno się dalej współpracować. Ewentualna sprzedaż Raphaela na pewno mocno zasiliła by budżet Królewskich, jednak w tym momencie środek obrony jest tak mocno okrojony, że pozbycie się nawet piłkarza nie będącego od kilku miesięcy w optymalnej dyspozycji, byłoby ryzykownym posunięciem. Jeśli rzeczywiście dojdzie do wielkiego zainteresowania ze strony Anglików, to zarząd powinien mocno przemyślać tę ofertę, bo żadna z opcji nie wydaje się w 100% słuszną.
Piłkarzem, którego zdecydowanie powinno się zatrzymać w klubie jest Sergio Ramos, któremu po sezonie wygasa kontrakt. Hiszpan jest bez wątpienia jednym z największych kapitanów w historii dyscypliny, który nawet jeśli nie jest w stanie grać, to w ogromnym stopniu wpływa na drużynę. Różne media podają różne wersję negocjacji, Jedne, że Ramos wymaga absurdalnych warunków umowy, a drugie, że Florentino Perez nie zgadza się na takie w granicach rozsądku. Zarazem prezesowi, jak i kapitanowi niesamowicie zależy na sukcesach klubu, oraz kibicach, dla których Sergio jest ikoną, więc obie strony dla najlepszego rozwiązania muszą dojść do porozumienia. Florentino nie powinien popełniać błędu, który zrobił z Ikerem Casillasem. W tym momencie sprawa ta jest ponad ewentualnymi wzmocnieniami, i póki nie zostanie rozwiązana, nie będzie można w pełni skupić się na transferach.
MATEUSZ PEREK